Koniec polskiej humanistyki

Paweł Jarnicki

Bardziej i mniej poważnych ludzi nauki – niezależnie od poglądów politycznych – jeśli zaczynają mówić o reformie szkolnictwa wyższego, łączy od pewnego czasu retoryka końca świata. Ponieważ argumenty pojawiające się w publikacjach czy na rozmaitych forach dotyczą zwykle spraw ogólnych, chciałbym się tu rozprawić z trzema najważniejszymi i zastanowić się nad tym, co reforma oznacza dla szeregowego badacza.

Argument pierwszy

Wprowadzany przez reformę sposób oceny preferuje publikacje w języku angielskim i umniejsza wagę tekstów publikowanych w języku ojczystym.

Przede wszystkim trzeba wyjaśnić, na czym polega nowa ocena publikacji, bo większość uczonych jeszcze tego nie zrozumiała. Wszystko wskazuje na to, że oceniane będą dyscypliny w ramach danej uczelni (nawet jeśli ich przedstawiciele pracują na kilku wydziałach) na tle danej dyscypliny w innych uczelniach w Polsce, że najprawdopodobniej nie będziemy oceniani na tle światowym, ale na tle krajowym (wyjąwszy tych, którzy aspirować będą do najwyższej kategorii A+). Publikacje anglojęzyczne w prestiżowych czasopismach będą faktycznie wyżej oceniane, ale nie jest tak, że uczeni będą zobowiązani do pisania tylko po angielsku. Uczeni polscy będą mogli pisać po polsku, będą jednak dostawać za te publikacje mniej punktów. Zawsze tak było, że któryś język służył do komunikowania efektów badań naukowych na poziomie światowym (czasem w ogóle, czasem w którejś dyscyplinie) – rolę tę pełniły łacina, francuski, niemiecki. Uczeni, którzy mieli coś ważnego do powiedzenia, sami publikowali w językach obcych, nikt ich do tego nie zmuszał. Również w obecnym rozwiązaniu, gdy językiem nauki stał się angielski, nie chodzi o to, żeby ludzi zmusić do publikowania po angielsku, ale żeby dowartościować tych, którzy są w stanie napisać coś, co może zainteresować uczonych z danej dyscypliny w innych krajach. Do tej pory ktoś, kto opublikował dziesięć słabych artykułów po polsku (w tomach redagowanych przez kolegów), zdobywał więcej punktów niż ktoś, kto komunikował swoje odkrycia całemu światu w recenzowanych anonimowo prestiżowych czasopismach. Dodatkowo niedawno opublikowana lista wydawnictw zrównuje publikacje niepolskojęzyczne w bardzo dobrych (ale nie najlepszych) wydawnictwach na świecie z publikacjami wydawanymi przez polskich wydawców, co znacząco umniejsza wagę porządnych wydawnictw zagranicznych i przesadnie dowartościowuje polskie wydawnictwa, a więc i publikowane po polsku prace.

Argument drugi

Sposób oceny publikacji naukowych wymusi na uczelniach wprowadzenie takiego systemu oceniania pracowników, który będzie łamał konstytucyjną zasadę wolności badań naukowych oraz ogłaszania ich wyników.

Czy uczelnia ma prawo narzucić swojemu pracownikowi strategię publikacyjną w obliczu zagwarantowanej konstytucyjnie wolności badań? Może łatwiej będzie zrozumieć problem przez analogię do gwarantowanej przez ten sam artykuł konstytucji wolności twórczości artystycznej. Czy oznacza ona, że każdy twórca może robić, co chce? Tak, może, ale wolność twórczości nie oznacza, że będzie się za każde działanie artystyczne dostawało wynagrodzenie. Jeśli ktoś jest etatowym artystą i ma podpisaną umowę na jakiś okres, to podlega ocenie pracodawcy, który ostatecznie może go zwolnić. Możemy sobie wyobrazić awangardowego twórcę, który wystawia dzieła, które nie wymagają od niego żadnej pracy, a ludzie nie przejawiają tymi dziełami zainteresowania. Czy zwolnienie go z pracy łamie jego wolność twórczą? Nie łamie, musi się tylko odbyć zgodnie z przepisami. Nikt mu oczywiście nie zabroni robić dalej tego, co robi, ale nie będzie on już dostawał za to wynagrodzenia z publicznych pieniędzy. Możemy też sobie wyobrazić, że ktoś na etacie profesora uznaje, iż będzie swoje wyniki badań publikował w gazecie codziennej albo że jakiś humanista prowadzi badania, leżąc całymi dniami na kanapie i potrzebuje jeszcze piętnaście lat takich badań, zanim coś napisze. Czy wymuszanie na nich tego, by dobrze publikowali wyniki swych badań, będzie łamało wolność ich badań? Nie będzie. Nikt im oczywiście nie zabroni robić dalej tego, co robią, jeśli znajdą inne źródło utrzymania. Pracodawcy mają prawo wymagać od pracowników i mają prawo ich oceniać. Ministerstwo wymaga od uczelni, uczelnia wymaga od pracowników, nie ma w tym nic zdrożnego.

Argument trzeci

Uczelnie będą narzucać pracownikom tak wysokie wymogi, że zagrażać to będzie godności części osób, które pracują na uczelniach, będzie im bowiem groziło zwolnienie z pracy za to, że są mniej zdolni.

Pracują na uczelniach ludzie bardziej i mniej zdolni. Ci mniej zdolni będą teraz mieli ciężko, bo nie będą potrafili publikować w najlepszych wydawnictwach/czasopismach, a przecież są to już dojrzali ludzie (którzy nic innego być może nie potrafią robić), a teraz będą zagrożeni zwolnieniem z pracy ze względu na wzrost wymagań. Zagrożona jest więc ich godność. Przyznałbym temu rozumowaniu pewną słuszność, gdyby ludzie ci byli zatrudniani w drodze otwartych i uczciwych konkursów, w których wygrywali najlepsi. Wszyscy jednak wiemy, że większość pracowników nauki w Polsce została zatrudniona w drodze konkursów, w których nie zawsze wygrywali najlepsi, a zwykle były to konkursy rozpisywane pod konkretnego kandydata. Teraz godność tych ludzi jest zagrożona, bo może wyjść na jaw, że jednak nie są najlepsi, że są mniej zdolni. Argument „z godności” dostrzega poza tym jedynie godność już zatrudnionych, a nie dostrzega godności wszystkich pozostałych, z których większość, widząc, jak wygląda proces zatrudniania na uczelniach, w przedbiegach zrezygnowała z tej ścieżki kariery.

Wszystkie te argumenty dotyczą jednak spraw ogólnych, mało który badacz się zastanawia, co reforma będzie oznaczała szczególnie dla niego. Zanim jednak pomyślimy, jakie są nowe wymagania, powiedzmy, jakie obowiązki ma standardowy uczony (co u ludzi spoza nauki może spowodować szok).

Końca świata nie będzie

Obowiązkiem pracownika badawczo-dydaktycznego jest realizacja dydaktyki zwykle w wymiarze 240 godzin w ciągu roku. Jeśli przełożymy to na standardowe ośmiogodzinne dni pracy w tygodniu, wychodzi półtora dnia samych zajęć (trzeba je oczywiście przygotować, ale zajęcia często powtarza się przez kilka lat). Jeśli dołożymy do tego jeden dzień na zadania administracyjne, które każdemu się dostają, wychodzi, że zajęcia dydaktyczne i administracyjne zajmują standardowemu pracownikowi uczelni dwa i pół dnia na pięć dni pracy. Badacz ma więc do dyspozycji jeszcze dwa i pół dnia pracy i zwykle zupełnie swobodnie (mówimy o humanistyce) dysponuje tym czasem. Powinien go przeznaczyć na działalność badawczą. Do tej pory, jeśli dziekana to nie interesowało, nikt tego czasu nie kontrolował, bo uczelnie dostawały pieniądze za liczbę studentów. Teraz dotacja będzie zdecydowanie bardziej zależała od poziomu badań naukowych w danej dyscyplinie w danej uczelni. Rozsądni dziekani zaczną więc wymagać.

Ocena uczelni będzie się odbywała raz na cztery lata i z grubsza każdy pracownik badawczo-dydaktyczny będzie mógł przedstawić cztery publikacje – artykuły bądź monografie (ale nie więcej niż dwie). Podkreślmy: oznacza to, uśredniając, obowiązek opublikowania w ciągu jednego roku jednego artykułu (lub, jeśli ktoś woli, monografii – liczba monografii możliwych do wykazania w danej dyscyplinie ma jednak zostać istotnie ograniczona). Czy oczekiwanie od uczonego, żeby raz do roku postarał się wydać jeden porządny artykuł w prestiżowym czasopiśmie są to wymagania nieludzkie, odzierające z godności, łamiące wolność badań? Po opublikowaniu jednego porządnego artykułu uczony ten będzie mógł realizować swoją rolę społeczną związaną z duchowym dziedzictwem, językiem itd. Chyba zrozumiałe, że uczelnia postara się wymóc na badaczu, żeby to był jak najlepiej opublikowany artykuł. Jeden artykuł rocznie! – to ta pańszczyzna, po odrobieniu której będzie można robić, co się chce. I ten jeden artykuł rocznie, najlepiej po angielsku – to będzie ten koniec świata, którego nie będzie. Będzie sąd szczegółowy.

 

Dr Paweł Jarnicki jest adiunktem w Zakładzie Filozofii i Etyki w Administracji na Wydziale Administracji i Nauk Społecznych Politechniki Warszawskiej