Interdyscyplinarność

Leszek Szaruga

W rozmowie opublikowanej na łamach magazynu „Wired” Stephen Hawking zarysował perspektywę rozwoju teoretycznego opisu świata: „Teraz mamy dwie niespójne ze sobą teorie: ogólną teorię względności, która dobrze opisuje wszechświat w skali kosmicznej, i teorię kwantową, która dobrze go opisuje w skali atomów i cząstek. Jeśli znajdziemy spójną teorię, która dobrze opisze to, co się dzieje w wielkiej skali i w małej skali jednocześnie, i zgodzi się z danymi obserwacyjnymi, będziemy mieć teorię wszystkiego”. „Teoria wszystkiego” jest oczywiście utopią – może jest nią zresztą sama teoria jako narzędzie poznawcze – obecną w kulturze europejskiej od co najmniej czasów antycznych. Czymże innym były wielkie systemy filozoficzne, jeśli nie próbą stworzenia „teorii wszystkiego”? Dość przejrzeć Corpus Aristotelicus , by zdać sobie sprawę, że to właśnie próba ogarnięcia „całości”, a wszak podobny rozmach miały bardziej poetycko wysmakowane pisma presokratyków czy poszukiwania szkoły pitagorejskiej, przy czym w tych dwóch ostatnich przykładach podstawą było poszukiwanie jakiejś prote hyle bądź później, już u łacinników – materia prima . Dziś już wiemy (?), że dotarcie do wiedzy o owej pierwszej materii jest niemożliwe bez stworzenia teorii grawitacji kwantowej, opisującej stan wszechświata w czasie trwania niewyobrażalnie niewielkiej części (od 0 do 10 podniesione do potęgi -43) sekundy ery Plancka, lecz wiemy też, że owa teoria jest póki co jedynie hipotezą.

O ile nauka nie jest (wciąż?) w stanie poradzić sobie z „teorią wszystkiego”, o tyle przecież rozporządzamy pozanaukowymi sposobami ogarnięcia całości, jakie dają nam religie: światło oświecenia nakłada się na światło objawienia. Jeśli jednak to pierwsze, symbolizowane przez rozum, pewności nie daje, to drugie z nich, wiara, daje pewność absolutną, choć z pism mistyków wiemy, że nic pewnego o Bogu wiadome nam być nie może, tym samym zaś owo ogarnięcie „całości” musi nam umykać. Do pewnego stopnia próbuje sobie z tym radzić sztuka – zarówno poezja, jak malarstwo, zwłaszcza zaś muzyka – ale kłopot polega tu na tym, że wszelka „wypowiedź” artystyczna z natury rzeczy musi pozostawać wieloznaczna. Sztuka przywołuje jednak kolejne światło: olśnienie. Czy jednak jesteśmy w stanie wszystkie te światła z sobą zharmonizować? Jak na razie nie mamy nawet pojęcia o tym, jakby się do tego zabrać. I prawdę mówiąc, jest to stan rzeczy w najwyższym stopniu zadowalający. Gdybyśmy mieli wiedzieć „wszystko”, nie bardzo byśmy wiedzieli, co z tym zrobić i po co jeszcze żyć. Niemniej utopia ogarnięcia „całości” czy sformowania „teorii wszystkiego” jest jednym z ważnych impulsów podejmowanych przez nas badań. Jak pisał Leszek Kołakowski w Obecności mitu : „kultura żyje zarazem z pragnienia syntezy ostatecznej między swoimi skłóconymi składnikami i z organicznej niemożności zapewnienia sobie tej syntezy. Dostąpienie tej syntezy byłoby śmiercią kultury tak samo, jak poniechanie woli syntezy”.

Przeciw interdyscyplinarności – która w gruncie rzeczy jest kolejną próbą poznania „całościowego” – protestują profesjonaliści broniący specyfiki własnych dyscyplin. Zawsze w takich okolicznościach mam wrażenie, że jest to postawa opisana w wierszu Juliana Tuwima Straszni mieszczanie :

„I oto idą zapięci szczelnie,

Patrzą na prawo, patrzą na lewo.

A patrząc widzą wszystko oddzielnie,

Że dom… że Stasiek… że koń… że drzewo”.

Ale można by zasadnie pytać: co mianowicie może łączyć z sobą tak odległe dyscypliny, jak fizyka i historia (poza, oczywiście, historią fizyki, gdyż póki co o fizyce historii nie da się nic sensownego powiedzieć)? Co spaja ze sobą nauki przyrodnicze z humanistycznymi? Wielu odpowie zapewne, że nic z sobą nie mają wspólnego. I tu się mylą bardzo głęboko (jak mawiał pewien uczony: „Twój błąd polega na tym, że nie masz racji”). Tym, co jest dla nich wspólne, jest wszak człowiek. Wszelkie „poznawanie świata” to przecież w istocie nic innego, niż samopoznanie. Banalna to prawda, lecz w niczym to jej nie umniejsza. I znów w tym kontekście przypomnieć warto słowa Kołakowskiego: „W całym świecie nie ma studni tak głębokiej, by człowiek na jej dnie nie ujrzał własnej twarzy”.

Spory o status interdyscyplinarności wydają się sporami jałowymi. Ona po prostu istnieje, istniała zawsze, przynajmniej w kulturze europejskiej. Pytanie zasadnicze brzmi inaczej: co spowodowało takie „wyrodzenie” się poszczególnych dyscyplin, że każda mówi własnym językiem, że niemożliwe niemal staje się uzgodnienie podstawowych pojęć? Być może przyczyną jest próba budowania nowej wieży Babel, u której podstaw leży przekonanie, że można „mieć teorię wszystkiego”. Na szczęście nie można. Człowiekowi oszczędzony został, jak pisała Wisława Szymborska, „idiotyzm doskonałości”.