Historyk (nie)potrzebny od zaraz
Niedawno przeczytałem w internecie takie oto hasło: „Życie humanisty – klątwa czy igraszka bogów? ”. Gdzie byśmy nie spojrzeli, tam panuje kult dyscyplin ścisłych, technicznych czy przyrodniczych. Wydaje się, że w tym świecie nie ma miejsca dla humanistów i humanistyki. Zapytany na ulicy o możliwości zastosowania w gospodarce wiedzy historyków czy ich wpływ na życie polskich miast, przechodzień z pewnością nie będzie w stanie wydusić z siebie żadnej sensownej odpowiedzi, często nawet wtedy, gdy sam jest humanistą. Pojęcie kompetencji miękkich się zdewaluowało. Jest tak ulotne, że wręcz nieuchwytne. Za to kompetencje twarde wydają się tak ostre i jednoznaczne, że bez przeszkód jesteśmy w stanie je opisać, zdefiniować i zewidencjonować.
W takim świecie humanistom, w tym historykom, do których należę, niejednokrotnie najlepiej wychodzi przekwalifikowanie się. Mój znajomy, niedoszły doktor filozofii, jest obecnie wziętym informatykiem. Kilku kolegów ze studiów historycznych pracuje w bankach i już przechodzień jest w stanie wskazać zastosowanie ich pracy dla życia społecznego. Sprawdziło się twierdzenie dyrektora Instytutu Historii UMCS w Lublinie sprzed siedemnastu lat, który do przyjmowanych wówczas na studia historyczne maturzystów, w gronie których znalazłem się i ja, powiedział, że atutem humanisty jest możliwość pracy wszędzie.
Dziś wiem, że „wszędzie” często oznacza też „nigdzie”. Gdy kompetencje miękkie są trudno uchwytne, umysłom niehumanistycznym trudno docenić ich zastosowanie i atuty. Tych zaś humanistom nie brakuje. Mówiła o tym w wywiadzie z 2016 r., przywołanym przez „Naukę w Polsce”, Małgorzata Bochińska, członek grupy Junior Researcher Programme, niezależnego programu badawczego działającego przy Uniwersytecie w Cambridge. Z badań, w których uczestniczy, wynika, że humaniści lepiej aniżeli umysły ścisłe wykorzystują praktyki przywódcze i mają marginalnie wyższy poziom inteligencji emocjonalnej. Dodałbym do tego także katalog kompetencji twardych, o posiadanie których wielu nie posądziłoby historyków.
Historyk-urzędnik
Nie raz mówi się: Jak trwoga to do Boga. Gdy się okazuje, że do przeprowadzenia sprawy spadkowej w sądzie potrzebujemy nagle jakiegoś zupełnie nam nieznanego i nigdy niewidzianego aktu hipotecznego, wyroku sądu sprzed kilku dekad czy historycznego planu nieruchomości, udajemy się do odpowiedniego urzędu z prośbą o ich odnalezienie, tam zaś z pomocą przyjdą nam lekceważeni i niedoceniani na co dzień historycy. Urzędem tym będą Archiwa Państwowe. Większość pierwszy raz odwiedza je dopiero wtedy, gdy ma do załatwiania jakąś ważną sprawę administracyjną. Pracownicy tego urzędu, najczęściej będący historykami, inaczej aniżeli większość społeczeństwa wiedzą, gdzie szukać starych dokumentów, które można później przedstawić sędziemu, notariuszowi czy jakiemuś biurokracie. Historycy odnajdą akta hipoteczne sprzed osiemdziesięciu lat i przygotują dla nas ich uwierzytelniony odpis. Nie zastąpi ich w tym żaden mechanik samochodowy czy kierowca wózka widłowego, choć niejeden historyk chciałby w głębi duszy wykonywać ich pracę z przyczyn ekonomicznych. Wyobraźmy sobie teraz, że wszyscy historycy się przekwalifikowali i nie ma już nikogo, kto pomógłby odnaleźć interesujący nas dokument…
Rola historyków-archiwistów w naszym życiu, nawet jeśli w tym czasie zetkniemy się z nimi tylko jeden raz, jest jedynie najprostszym i typowym przykładem zastosowania wiedzy historycznej w pracy urzędów państwowych. W ostatnim czasie rola historyków ponownie wzrosła. Ich opinie potrafią nawet wpływać na budżety domowe czy samorządowe, a zatem na to, na co wydawane są nasze – podatników – pieniądze. Gdy ktoś z nas lub samorząd lokalny odziedziczy po swoich poprzednikach nieruchomość, na której zlokalizowane jest upamiętnienie z okresu PRL, musi się liczyć z koniecznością wydatku związanego z jego zmianą lub nawet usunięciem. Nasz udział w ufundowaniu takiego pomnika nie ma przy tym znaczenia – nawet wówczas musimy ponieść konieczny wydatek. Przyjęta w 2016 r. ustawa dekomunizacyjna uzależnia taką konieczność od decyzji wojewody, ten jednak nie może jej podjąć bez opinii historyków z Instytutu Pamięci Narodowej. Gdy wojewoda sam nie jest historykiem, w praktyce często zdaje się na taką opinię, co oznacza, że w praktyce od historyków zależy, czy będziemy zmuszeni do usunięcia pomnika na własny koszt. Trudno zatem nie doceniać ich roli w pracy urzędu, jakim jest IPN, zwłaszcza gdy decyzja o usunięciu danego upamiętnienia pociąga za sobą konieczność wydatku rzędu kilkudziesięciu tysięcy złotych, trudnego do poniesienia zwłaszcza przez prywatnych właścicieli nieruchomości.
Przyglądając się w ostatnich latach opiniom wydawanym w tych sprawach przez IPN, przekonałem się jednak, że nie tylko urzędnicy bywają niekompetentni, dotyczy to również historyków-urzędników, którzy w swojej pracy wykorzystują wiedzę historyczną. W przypadku IPN jest to konsekwencją różnej jakości kadr. Gorzej, że wielu właścicieli nieruchomości, wskutek nieznajomości nawet podstaw lekceważonej zazwyczaj historii, nie jest się w stanie odwołać od niekorzystnej dla siebie decyzji, opartej nawet na niekompetentnej opinii historycznej.
Historyk a realizacja inwestycji drogowych
Przed kilkoma miesiącami miałem okazję się przekonać, jak historyk może mieć wpływ na gospodarkę. Jesienią 2017 r. wskazano mnie na Społecznego Opiekuna Zabytków Miasta Kraśnik. Godność Społecznego Opiekuna Zabytków, których wielu w kraju nie ma, wprowadziła ustawa o ochronie zabytków i opiece nad zabytkami. Choć to funkcja pełniona wyłącznie społecznie, dała mi ona możliwość przekucia wyników badań naukowych na tok realizacji lokalnych inwestycji drogowych. Jak to możliwe, skoro badania miały charakter ściśle historyczny? Okazało się, że to nie takie trudne, gdy się wie, czego się szuka i jak to wykorzystać, choć początkowy opór inwestora nie wróżył niczego dobrego.
Gdy w 2015 r. samorząd Województwa Lubelskiego podjął decyzję o budowie nowej drogi wojewódzkiej nr 833, wystąpił do Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków z wnioskiem o zaakceptowanie proponowanego przebiegu nowej drogi. Choć wojewódzkie urzędy ochrony zabytków zajmują się obiektami nie tylko posiadającymi wartość architektoniczną, lecz także historyczną (co wprost wynika z ustawy o ochronie zabytków), można odnieść wrażenie, że historycy stanowią wśród ich pracowników mniejszość, liczbowo, a przynajmniej wizualnie, ustępując specjalistom od konserwacji zabytków, architektury czy budownictwa. Ci jednak, mimo oczywistych zalet, nie znają najczęściej warsztatu naukowego historyków. Gdy zatem trzeba opracować coś więcej aniżeli tylko analizę architektoniczną obiektu zabytkowego lub mogącego być za taki uznanym, często dokumenty takie są wysoce niekompletne. Nie dziwi zatem, że w interesującym mnie przypadku wojewódzki konserwator zabytków nie miał nic przeciwko przesunięciu (a nie usunięciu) uznanego za zabytkowy Pomnika Ofiar Holocaustu w Kraśniku, stojącego tam, gdzie zaplanowano drogę wojewódzką. Było to możliwe wskutek jego niekompletnej dokumentacji i przekonania wielu, że pochodzący z 1965 r. pomnik ma charakter wyłącznie symboliczny (budowniczowie dawno już nie żyją).
Tymczasem moja kwerenda w zbiorach archiwów IPN dowiodła, że pomnik nie stanął w miejscu symbolicznym, a w sąsiedztwie mogiły masowej około pięciuset ofiar zbrodni niemieckich. Zaalarmowany przeze mnie wykonawca – Zarząd Dróg Wojewódzkich – początkowo sprawę zbagatelizował, uznając, że po pozytywnej opinii konserwatora zabytków żadne opinie historyczne nie mogą już przeszkodzić realizacji zamierzonej inwestycji. Posunięto się nawet do grzecznej odpowiedzi na moje ostrzeżenie, w której zwrócono uwagę, że przebieg drogi w tym miejscu zaakceptował nie tylko konserwator wojewódzki, lecz także burmistrz miasta… Urzędowa, choć przecież mowa tu o sąsiednim mieście, Kraśniku. Już to świadczyło o dość pobłażliwym sposobie, w jaki mnie potraktowano, lekceważąc niebezpieczeństwo, na możliwość zaistnienia którego zwróciłem uwagę. Tylko to mogło bowiem tłumaczyć częściową niefachowość przesłanego mi pisma. W tej sytuacji efekt przyniosła dopiero moja interwencja u wojewódzkiego konserwatora zabytków, który sprawę dla odmiany potraktował poważnie. Polecił inwestorowi przeprowadzenie w tym miejscu prac archeologicznych w celu weryfikacji wyników moich badań, które potwierdziły położenie za pomnikiem mogiły zbiorowej o wymiarach dziesięć na trzy metry. Należy także przyznać, że odtąd również Zarząd Dróg Wojewódzkich podjął ze mną partnerską współpracę, w efekcie której przebieg drogi zmieniono.
Dla zmarłych i ich rodzin, prawdopodobnie żydowskiego pochodzenia, to ewidentny zysk, gdyż w judaizmie każde naruszenie kości zmarłego stanowi naruszenie spokoju duszy w niebie. Sprawa zakończyła się jednak także zyskiem dla gospodarki województwa. Trudno snuć przypuszczenia, co stałoby się, gdyby na grób natrafiono podczas budowy drogi. Ryzyko skandalu dyplomatycznego lub konieczność poniesienia dodatkowych, nieplanowanych wydatków przez inwestora w związku z koniecznością zmiany przebiegu drogi w trakcie realizacji przedsięwzięcia, że nie wspomnę o opóźnieniu, nie są warte podejmowania.
Historyk a planowanie przestrzenne
W ostatnich latach miałem jednak okazję się przekonać, do czego może doprowadzić całkowite zlekceważenie opinii historyków, gdy mowa o tak ważnej dla każdej społeczności lokalnej decyzji, jak opracowanie miejscowego planu zagospodarowania przestrzennego. W moim rodzinnym Kraśniku już od 2015 r. przygotowywano się do rewitalizacji historycznej części miasta, czemu towarzyszyło wyrażone publicznie zapewnienie, że zadanie to zostanie zrealizowane w porozumieniu ze specjalnie do tego powołanym zespołem naukowców z udziałem historyka. Późniejsza decyzja władz lokalnych o powierzeniu opracowania planu firmie prywatnej z pominięciem konsultacji z naukowcami doprowadziła do niebezpieczeństwa nie tylko zniszczenia (dokładnie rozbiórki) budynków niebędących co prawda formalnie zabytkami, mających jednak bezsprzeczną wartość historyczną (jak przedwojenny magistrat), ale także do zaplanowania poważnych prac terenowych na obszarze najstarszego parku miejskiego i dawnego cmentarza wojennego. Pominę możliwość natrafienia w tym miejscu na spoczywające pod ziemią pozostałości przedwojennych budynków użyteczności publicznej, o istnieniu których już dawno zapomniano, gdyż ich rozbiórkę zarządził jeszcze okupant hitlerowski. Brak wiedzy wojewódzkiego konserwatora zabytków co do możliwości wystąpienia takich niebezpieczeństw w trakcie projektowanych prac terenowych po raz kolejny potwierdza, że urzędy konserwatorskie zbyt rzadko zatrudniają historyków wykwalifikowanych w prowadzeniu kwerend archiwalnych, których opinie mogą w istotny sposób wpłynąć na kształt decyzji administracyjnych podejmowanych przez organa nadzoru zabytków.
Szczęśliwie w tym przypadku władze miasta zezwoliły przynajmniej na przeprowadzenie badań geofizycznych dziedzińca zabytkowej kamienicy, zlokalizowanej w innej części Kraśnika, ale planowanej do renowacji. Pozwoliły one wykluczyć obecność na tym terenie obiektów podziemnych mogących poważnie uniemożliwić zamierzone prace budowlane. Przeprowadzone przeze mnie z pomocą kolegów z Politechniki Lubelskiej badania nie były zresztą pierwszymi, w których wiedza historyka okazała się pomocna. Poprzednio w 2013 r. przebadaliśmy w podobny sposób podziemia zabytkowego kościoła w Janowie Lubelskim, na murach którego pojawiały się w przeszłości pęknięcia. Wiedza historyka co do przeszłości podziemi budowli pozwoliła na łatwiejszą interpretację uzyskanych podczas prac danych geofizycznych i wysunięcia wniosków co do stanu fundamentów kościoła.
Dodaj komentarz
Komentarze