Demokratyzacja historii
Fundamentalnym dokonaniem nauk humanistycznych i społecznych w ostatnich dziesięcioleciach pozostaje dostrzeżenie w ludzkim społeczeństwie rozmaitych mniejszości, a następnie ich wyodrębnianie i nazywanie, badanie ich tożsamości, jeśli ją mają, jeśli nie – jej konstruowanie. A ponieważ łatwo dowieść, że mniejszości nie są tak dowartościowane, jak powinny, bardziej radykalne nurty nauk społecznych i humanistycznych nie zatrzymują się na opisie i próbach syntezy, lecz formułują postulaty walki o prawa owych mniejszości. Ba, same o nie walczą.
Na linii tego frontu musiała się również znaleźć historia, a w debatach nad jej sytuacją i perspektywami konstatuje się liczne „nowe wyzwania”. Są one związane z ideą „ery pamięci”. Przytacza się tu zwykle poglądy francuskiego historyka Pierre’a Nory, który po rozpadzie systemu komunistycznego w Europie Środkowej dopatrzył się w tym zjawisku rodzaju dekolonizacji. Przenosząc to pojęcie na grupy mniejszości społecznych, religijnych, regionalnych, nawet seksualnych, uznał, że wszystkie one mają jakąś własną pamięć. Poszczególne narody wyzwalały się spod komunistycznego ucisku, odzyskiwały swoją przeszłość, zakazaną dotąd i zmanipulowaną przez reżimy, by teraz budować na niej tożsamość. Podobnie grupy mniejszościowe, twierdził Nora, odzyskują partykularną pamięć, która się staje częścią afirmacji ich tożsamości. Nazwał to zjawisko „demokratyzacją historii”.
Duży wpływ na nowe podejście do historii miał zwrot pamięciowy (mnemonic turn , memory turn ), nowy odłam badań humanistycznych, związany z tzw. kulturą pamięci, który powołał do istnienia akademickie studia o pamięci. U nas prekursorską publikacją w tej dziedzinie stała się książka Modi memorandi. Leksykon kultury pamięci pod redakcją Magdaleny Saryusz-Wolskiej i Roberta Traby, we współpracy z Joanną Kalicką. W nurcie tym bada się narracje pamięci: relacje, wspomnienia, pamiętniki, dzienniki, historię mówioną.
Różne rodzaje historii
Zastanawiając się nad tym, do czego jest nam potrzebna historia, Nietzsche dzielił ją na antykwaryczną, monumentalną i krytyczną. Miało to odpowiadać trzem postawom wobec historii – postawie dążenia do czegoś, postawie kustosza oraz usiłowaniom wyzwolenia się z cierpienia. Tej ostatniej postawie sprzyjać ma historia krytyczna , a jej przedstawiciele utrzymują, że nie jest ona zaangażowana po stronie konstruowania tożsamości grupowych czy polityk historycznych. Czy to prawda? Z jednej strony można odpowiedzieć twierdząco. Nie trzeba sięgać do literatury naukowej, wystarczą media dostarczające nam codziennie odbrązawiających, rewizjonistycznych rewelacji historycznych. Nie da się uniknąć politycznego, ideologicznego i kulturowego uwikłania historii. Ale znów z drugiej strony, cóż powiedzieć, kiedy nawet niskonakładowe czasopisma naukowe publikują artykuły badaczy angażujących się bardzo wyraziście np. przeciwko mitowi żołnierzy wyklętych, tłumacząc to odkryciem, że jeden z tych żołnierzy zgwałcił i zamordował niewinną kobietę? Nie jest to więc niezaangażowanie, lecz stawanie po innej stronie – przeciwko tożsamości grupowej i polityce historycznej. A przecież jeden niegodny nie podważa zasługi wielu i historycy powinni to rozumieć. Historia krytyczna słusznie tropi fakty nieznane, podważające powszechnie przyjętą narrację, ale zbyt często próbuje generalizować, co podważa do niej zaufanie społeczne.
Na przeciwległym krańcu wyróżnia Krzysztof Pomian historię urzędową , którą piszą zwycięzcy, „uznawaną i upowszechnianą przez instytucje państwa. Jest [ona] wprowadzana do szkolnictwa, wytycza kierunki badań i publikacji źródeł, podsuwa tematy wystaw w muzeach, obchodów rocznicowych, pomników” (Historia. Nauka wobec pamięci ). Takiej historii uczono nas w szkołach w okresie komunizmu. W domu natomiast kultywowaliśmy pamięć zwyciężonych, na której budowała się, jak ją nazywa Pomian, historia rewizjonistyczna. To ona odtwarzała z kolei polski republikański etos wolności. Inaczej się stało w Hiszpanii, tam historię wojny domowej napisali przegrani, czyli lewica. To ich narracja obowiązuje na świecie właściwie do chwili obecnej. Czy także i dziś mamy do czynienia z historią urzędową? Czy do jej przejawów należą polityka historyczna i muzealizacja historii, praktyki upamiętniające i mitologizacja? Niewątpliwie. Żadne jednak działania ze strony państwa nie mogą konkurować z popkulturowym rynkiem, a ten pokochał historię tak, jak fantastykę, zbrodnię czy miłość.
Wyprodukowana przeszłość
Przez demokratyzację historii rozumie się jej uprzystępnienie, zbliżenie do człowieka, także poprzez deheroizację, zwrócenie uwagi na zwyczajne życie w przeszłości (wszystkie te książki o „życiu codziennym”), na historię rodzinną. Zjawisko demokratyzacji współtworzą inscenizacje historyczne, moda na antyki, poszukiwania genealogiczne, turystyka, czczenie pamięci o lokalnych postaciach historycznych. Społeczeństwo wraz z historykami współtworzy obraz przeszłości.
Wzmożone zainteresowanie historią kupiła masowa produkcja rozrywkowa, dostarczając komputerowych gier historycznych, filmów fabularnych, książek. Powstały liczne popularne strony internetowe o tematyce historycznej, rozprzestrzenił się ruch rekonstrukcyjny i historie alternatywne. Zaczęła się prawdziwa demokratyzacja historii czy też, jak to ujmuje Marek Woźniak, „granie w historię”. Mniej chodzi w nim o prawdę historyczną, bardziej o dostarczenie rozrywki. Możliwości kultury multimedialnej sprawiają, „że dopuszczalne i równoprawne stają się wszelkie możliwe narracje, których przedmiotem jest przeszłość” – pisze Woźniak (Granie w historię ). Przy czym współczesne społeczeństwo często odbiera te narracje jako równoprawne z historiografią akademicką, która ma na nie coraz mniejszy wpływ.
Haczyk historycznej namiętności połknęło także państwo – stąd polityka historyczna, stąd muzea działające na zmysły i emocje. Tu, w zależności od tego, kto rządzi, mamy albo próby budowania własnej polityki historycznej (rozumiem przez nią używanie publicznych pieniędzy do kształtowania społecznych wyobrażeń o przeszłości), albo wpasowywanie się w cudzą, preferowanie tego, co wzmacnia wspólnotę, lub tego, co ją rozbija, krystalizację silnej tożsamości albo agresywną pedagogikę wstydu. Otrzymujemy dwie przeciwstawne mitologie, a żadna nie jest prawdziwa, jak to mitologia. W jednej Polacy w czasie okupacji pomagali Żydom, poinformowali świat o holokauście, produkowali szwajcarskie paszporty, dostarczali pomocy powstaniu w warszawskim getcie, w drugiej – wydawali Żydów Niemcom, przyglądali się zagładzie, organizowali pogromy, jak w Jedwabnem. Tu tylko bohaterstwo, tam wyłącznie hańba. To koronny przykład polityzacji historii, w której jedna strona widzi tylko rodzinę Ulmów, druga – jedynie szmalcownictwo. Po jednej stronie tylko ból zadawany naszej wspólnocie, po drugiej tylko ból, który zadawaliśmy innym. Który mit bliższy jest prawdy, która strona wyolbrzymia a która pomniejsza? Przy czym, o ile rozumiem motywy wykorzystywania historii do poprawy wizerunku Polaków na świecie i podniesienia poczucia naszej wartości, o tyle nie podam ręki historykowi, który dowodzi współodpowiedzialności Polaków za holokaust.
Co na to akademia?
Programy nauczania na studiach historycznych szybko zareagowały na nowy kontekst kulturowy, w jakim znalazła się historia. Oto przykład z Instytutu Historii UMCS: „Na zajęciach z historii wizualnej, historii cyfrowej oraz z muzeów historycznych studenci nabywają umiejętności interpretacji i krytycznej analizy audiowizualnych przekazów medialnych – filmów historycznych, historycznych widowisk telewizyjnych, radiowych i telewizyjnych programów historycznych, historycznych gier komputerowych, portali i wortali zajmujących się problematyką historyczną. Na zajęciach stosowana jest metoda case studies, która polega w tym przypadku na analizach konkretnych przykładów kina historycznego, historycznych widowisk telewizyjnych, ekspozycji muzealnych itd., pod kątem zawartych w nich treści oraz form i stylów przedstawiania przeszłości. Szczególny nacisk jest kładziony na estetykę przedstawień, która implikuje treść, co oznacza, że kiedy analitycznie odróżnimy styl i treść, możemy przypisać stylowi pierwszeństwo nad treścią – mówiąc jeszcze inaczej, treść jest w tym przypadku pochodną stylu – formy. (…) Na zajęciach z historii wizualnej prowadzonych przez Piotra Witka studenci uczą się również pisania scenariuszy i scenopisów filmowych oraz realizacji filmu historycznego (praca z kamerą, postprodukcja). Na zakończenie kursu, aby uzyskać zaliczenie z przedmiotu, muszą zrealizować własny kilkuminutowy film. Na zajęciach z historii cyfrowej studenci uczą się różnych strategii kreowania cyfrowych opowieści historycznych (digital story telling) z wykorzystaniem rozmaitych aplikacji. Na zaliczenie przedmiotu muszą stworzyć i prowadzić przez cały okres kursu własny blog, portal, kanał na YouTube podejmujący tematykę historyczną” (P. Witek, E. Solska, Lubelska szkoła metodologii historii… ).
Prąd demokratyzacyjny znalazł również odzwierciedlenie w badaniach naukowych. Jako przykłady zainteresowania historyków zjawiskami składającymi się na ruch demokratyzacji historii wymienić można prace o rekonstrukcjach historycznych, historycznych grach komputerowych i ich wpływie na świadomość historyczną, o obecności historii w tekstach zespołów rockowych i w literaturze. Na UMCS powstała na przykład praca magisterska w formie widowiska rekonstrukcji historycznej pt. Lubelszczyzna 1944. Wyzwolenie czy druga niewola autorstwa Grzegorza Antoszka.
Idąc za ideą wyczerpania werbalnego paradygmatu kultury, historycy interesują się filmem. W tym nurcie powstała książka Piotra Witka Andrzej Wajda jako historyk. Metodologiczne studium z historii wizualnej , która jest świadectwem tezy, iż: „Andrzej Wajda – jeden z najwybitniejszych polskich reżyserów filmowych, teatralnych i telewizyjnych – może być uznany za historyka, a jego filmowe i telewizyjne dzieła za poważne narracje historyczne, które uczestniczą w publicznej debacie na temat przeszłości na równi z pracami i opiniami akademickich historyków” (Lubelska szkoła metodologii historii… ).
Autor książki pisze: „Audiowizualne metaforyzowanie kulturowej rzeczywistości w filmie nie oznacza ucieczki od historii, jest raczej przeniesieniem jej na inne piętro refleksji. Dlatego zasadnym wydaje się być przekonanie, że film jest równorzędnym wobec historiografii sposobem społecznego oswajania historii, szerzej – konstruowania historycznych światów możliwych i kulturowo uwarunkowanego poznawania świata. Z punktu widzenia przyjętego w pracy, film jest atrakcyjnym narzędziem re-produkowania treści społecznego historycznego doświadczenia audiowizualnego, «re-definiowania» istniejących kulturowych gier poznawczych oraz projektowania nowych obszarów społecznego historycznego doświadczenia kulturowego” (Film a historia ).
Zwolennicy nowego podejścia do zadań historyka wyznaczają mu zupełnie nowe obszary działań. Teoretyk historii wizualnej Dorota Skotarczak (Kilka uwag o historii wizualnej ) dowartościowuje znaczenie materiałów obrazowych w warsztacie historyka, proponując stosowanie materiałów audiowizualnych w charakterze źródeł historycznych oraz w dydaktyce historii. To nie budzi wątpliwości. Jednak – jak uważa autorka – filmy historyczne, programy dokumentalne, widowiska telewizyjne, programy informacyjne, inscenizacje historyczne powinny się także stać przedmiotem krytycznej oceny historyków, gdyż są odzwierciedleniem świadomości historycznej i wiedzy o przeszłości. Podobnie materiałem badawczym powinny się stać historyczne treści w internecie i nieprofesjonalne przekazy dotyczące historii. Autorka proponuje też zwrócić uwagę na sposoby mówienia o historii w programach informacyjnych, na multimedialne formy wystawiennicze w muzeach historycznych, kwestie odbudowy zabytków architektury. Tak więc rola historyka zbliża się w tym ujęciu do roli kulturoznawcy.
Tu warto wspomnieć o istotnym napięciu między historią jako dyscypliną naukową a kulturą. Zauważa je Stefan Kwiatkowski: „Od dawna zadawano sobie pytanie, czy wiedza istnieje we wzajemnej interakcji z kulturą, czy w jednostronnej zależności od niej? Tradycyjnie przeciwstawiano kulturę, z natury subiektywną i zmienną, nauce, ukierunkowanej na odkrywanie obiektywnego poznania. Obecnie uznaje się, że cała nauka jest jedną z form praktyki kulturowej. Łatwo jednak zauważyć napięcie ciągle funkcjonujące pomiędzy nauką i kulturą; także lukę komunikacyjną między obu tymi obszarami” (Stowarzyszeniowy ruch naukowy wobec społecznego funkcjonowania historii ).
Monopol interpretowania przeszłości
Jak łatwo zgadnąć, część badaczy reaguje mniej entuzjastycznie na prywatyzację i uspołecznienie narracji historycznych. Monika Napora i Marek Woźniak (Między humanistyką a posthumanistyką ) odbierają demokratyzację historii, która wytwarza „niekonwencjonalne i alternatywne obrazy przeszłości”, jako zagrożenie dla historiografii akademickiej, bo traci ona przez to społeczną atrakcyjność.
Mówi się, że demokratyzacja historii pozbawiła badaczy przeszłości monopolu jej interpretowania. Ale czy rzeczywiście mieli oni taki monopol? Przecież społeczne przeżywanie historii od dawna związane było w Polsce mocniej z pamięcią zbiorową i indywidualną niż z akademicką historiografią. Szczególny wpływ na ten stan rzeczy miało państwo komunistyczne ze swymi zakazami i manipulacjami prawdą. To Mickiewicz i Sienkiewicz, filmy Hoffmana i Wajdy, książki Jasienicy bardziej niż akademickie monografie wpływały na społeczny obraz przeszłości.
Zaobserwowano także znamienną konfuzję: „historyk w pierwszej kolejności zobowiązany jest do zachowania wierności historii jako nauce” – zauważa Izabela Skórzyńska (Historia pamięci jako krytyczny namysł nad „erą pamięci” ). „Z kolei, będąc częścią kultury pamięci, historyk nie może dłużej ignorować faktu, że związki człowieka z przeszłością mają nieporownanie bardziej złożony charakter niż to, co postulują klasyczne ujęcia historii jako nauczycielki życia” – dopowiada.
Pojawiają się jednak projekty przydzielające historykom zmodyfikowaną rolę społeczną: „Stały namysł nad przebiegiem transferu wiedzy historycznej do społeczeństwa jest szczególnie potrzebny w sytuacji błyskawicznie przebiegającego procesu demokratyzacji pamięci i historii oraz zmieniającej się roli wiedzy historycznej w przestrzeni publicznej. Tego typu refleksja jest cenna również z uwagi na nowe wyzwania stojące przed akademicką humanistyką. Nauczyciel historii, zarówno na poziomie akademickim, jak i w edukacji szkolnej, ma w tej zmienionej rzeczywistości do odegrania rolę nie tyle arbitra w obszarze wiedzy historycznej, co raczej animatora kultury historycznej na prawach aktywnego uczestnika wspomnianego procesu, który zachodzi nie tylko w zamkniętych przestrzeniach szkoły, ale przede wszystkim w społecznych przestrzeniach funkcjonowania historii” (Violetta Julkowska, Zmiana modelu metodologicznego podręczników historii ).
Konsekwencje albo czym się to wszystko skończy
Tego nie wiemy. Jednak niektóre konsekwencje demokratycznego zwrotu w opowiadaniu o historii dają się już zauważyć. Mówi się o złamaniu monopolu akademii na prawdę historyczną, emocjonalizacji historii, spojrzeniu na nią z perspektywy zwykłego człowieka. Jak wszystko, ma to swoje dobre i złe strony.
Marek Woźniak (Granie w historię ) uważa, że dogmat prawdy historycznej legitymizował dotąd monopol historiografii akademickiej „na konstruowanie możliwych do zaakceptowania w ramach danej kultury obrazów przeszłości”. Demokratyzacja historii przyczyniła się do złamania owego monopolu i obnażenie dogmatu. Badacz zwraca też uwagę na „możliwość konstruowania niezależnych – można się oczywiście spierać na ile niezależnych – od historiografii akademickiej obrazów przeszłości, których społeczna akceptowalność i popularność nie jest konsekwencją odwołania się do autorytetu nauki, ale raczej zgodności ze światem wartości czy światopoglądem odbiorców”.
Jak zauważa Sławomir Toczek, „Prywatyzacja pamięci wiąże się z jakościową zmianą w spoglądaniu na postaci historyczne. Zaczyna się je cenić ze względu na cechy osobowościowe, a nie z uwagi na wpływ, jaki wywarły na państwo. Odchodzi się w ten sposób od tradycji ogólnonarodowej, a co za tym idzie, wprowadza się w życie demokratyzację historii, w ramach której romantyczna tendencja do pozytywnej waloryzacji dramatycznych wydarzeń zostaje zastąpiona przez patrzenie na przeszłość z perspektywy zwykłego człowieka. W ten oto sposób wzrasta rola świadków historii, opowieści rodzinnych, a także inscenizacji historycznych” (Obraz kulturowych przemian polskiej pamięci oficjalnej ).
Wydaje się, że udomowiona historia różni się od akademickiej większą rolą czynników emocjonalnych i zmysłowych. Tą drogą poszło muzealnictwo, wprowadzając wystawy interaktywne, multimedialne. „Jednak historia zmieniona w narrację wystawy lub przewodnika, a także w fizyczny kontekst przestrzeni działającej na zmysły i emocje, często traci swój krytyczny i dialogiczny potencjał” – zauważa Joanna Tokarska-Bakir. Dostrzega się też inne niebezpieczeństwa. Inspirowane historią gry komputerowe, na skutek ignorancji ich autorów, mogą zakłamywać historię, muzea potrafią świadomie manipulować historią, stając się narzędziem wrogiej polityki historycznej i propagandy jednych państw przeciw innym.
Stefan Kwiatkowski dostrzega „wysyp historycznej amatorszczyzny jako efektu demokratyzacji historii. Nie spotyka się to z wystarczającym przeciwdziałaniem instytutów uniwersyteckich, tkwiących w kręgu własnych problemów. Oczywiście istotne znaczenia ma tu nie tylko hermetyczny język prac naukowych, lecz przykładowo zawodowa nieufność części naszego środowiska wobec mediów” (Stowarzyszeniowy ruch naukowy wobec społecznego funkcjonowania historii ).
Roli historii, jej nauczania i upowszechniania w budowaniu wspólnoty i tożsamości Polaków i w naszej edukacji obywatelskiej nie da się przecenić. Służy temu muzealnictwo, dość wyliczyć Muzeum Powstania Warszawskiego, Muzeum Historii Polski, Muzeum Ziem Zachodnich, Muzeum Śląskie, Muzeum Kresów. Służą temu pomniki, nazwy ulic, tablice pamiątkowe. Czasem robione po amatorsku, pozbawione artystycznej wartości. Jednak i w ten sposób wspólnota ugruntowuje swoją tożsamość, co szczególnie ważne w krajach Europy Środkowej, gdzie granice ustala się arbitralnie ponad głowami narodów. Ale historię łatwo też wykorzystać w innych celach. Smutnym przykładem jej polityzacji stał się niedawny powrót do komunistycznych nazw ulic w stolicy. Okazało się, że nieważna krzywda wyrządzona Polakom, kiedy można zrobić na złość konkurencyjnej partii.
Czy demokratyzacja historii przyczyni się bardziej do jej uprzystępnienia i uobywatelnienia, czy do zafałszowania i mistyfikacji obrazu przeszłości? Czy będzie ona działać na korzyść zachowania i wzmocnienia polskiej podmiotowości, przezwyciężenia kompleksów, sprawi, że Polska przestanie być „krajem opowiadanym”, a zacznie być „krajem opowiadającym o sobie”? ?
Dodaj komentarz
Komentarze