Kuniccy-Goldfingerowie

Cz. 1 Postać na tle

Magdalena Bajer

W opowieści rodzinnej Marka Kunickiego-Goldfingera punktem odniesienia wszelkich przeżyć i ocen rzeczywistości jest osoba ojca, wybitnego biologa, zajmującego się także twórczo problemami filozofii przyrody – profesora Władysława Kunickiego-Goldfingera. Miałam szczęście poznać profesora, najpierw w opowieściach rodziców, kiedy ten, mieszkając we Wrocławiu w latach 1955–1961, uczestniczył w działaniach środowiska naukowego, potem osobiście, będąc dziennikarzem zajmującym się sprawami nauki. Starszy syn przybliżył tę postać, pozwalając poznać duchowe oraz intelektualne źródła, z jakich czerpał uczony w wielostronnie aktywnym życiu.

* * *

Ojciec mojego rozmówcy nosił się z zamiarem spisania rodzinnych dziejów, ale z powodu choroby i śmierci nie zdołał tego uczynić, co pośrednio potwierdza opinię syna, że najbliższa tradycja nie zajmowała w jego duchowym bagażu pierwszorzędnego miejsca. Stanowiła tło dla tego, co każdy osiągał własnym staraniem i poprzez własne wybory. Tło rozległe, które zdołam tu ledwie naszkicować.

Przyszły profesor mikrobiologii, wyznający w młodości ideały pozytywizmu i socjalizmu, podkreślał, że rodzina nigdy nie była zamożna. Pan Marek widział dokument stwierdzający, że któraś prababka miała do wyprawy ślubnej… jedną koszulę. Dowiedział się później, że przyczyną zubożenia była konfiskata majątków po konfederacji barskiej, w której uczestniczył jeden z przodków.

Jako historyk dotarł do starszych dokumentów, siedemnastowiecznych, mówiących o kanoniku łowickim, autorze dzieła Wizerunek szlachcica , pisarzu Wacławie Kunickim, a cofając się jeszcze o stulecie, znalazł wiadomości o naturalnym rozejściu się rodziny Kunickich, której jedna część pozostała w rodowych dobrach na Chełmszczyźnie, druga osiadła na Wołyniu. W pierwszej z tych linii były znaczące w życiu publicznym i w polityce postaci: biskup sufragan krakowski, Michał Kunicki, który został preceptorem Ignacego Krasickiego, Stefan, kasztelan chełmski, uczestnik Sejmu Wielkiego, Franciszek, kawaler Orderu Orła Białego. Później oficerowie napoleońscy, powstańcy listopadowi.

Dwa nurty

W linii osiadłej na Wołyniu z początkiem XIX wieku zaczęły się pojawiać, powtarzane później, imiona: Ignacy, Władysław, Wincenty – w pokoleniu już inteligentów, legitymujących się dyplomami szkół wyższych. Pradziadek mojego rozmówcy, Władysław Teodor, po studiach w Zurichu, był lekarzem w Żytomierzu. Jego syn, Władysław Ignacy Wincenty, skończył studia chemiczne w Petersburgu. W pamięci potomka zapisali się jako „naukowcy-praktycy”, bardzo cenieni przez jego ojca, który czynnie uprawiał naukę, ale po tych swoich przodkach wziął także drugi, równoległy wątek życiowej aktywności.

Kuniccy doby rozbiorów byli zaangażowani w działalność niepodległościową, dopełniającą niejako modelowy los ówczesnych polskich inteligentów, powielany przez historię w momentach narodowych przesileń. Marek oglądał w domu rodziców biżuterię patriotyczną z okresu powstania styczniowego, portret pradziadka Władysława Teodora, zesłańca, za którym pojechała narzeczona i późniejsza żona Maria, by go wykupić. Jej siostra wyszła za profesora Izydora Kopernickiego, europejskiej rangi krakowskiego antropologa, autora wielu prac ogłaszanych w rocznikach specjalistycznych PAU, brata wybitnego filologa Waleriana Kopernickiego. Był postacią cenioną przez wnuka o zbliżonych zainteresowaniach naukowych. Prawnuk, Marek, określa go jako najbardziej wyrazistą postać wzorotwórczą w ojcowskim panteonie.

Niepodobna w losach przodków rozdzielić dróg wiodących na uniwersyteckie katedry i w sybirską tajgę. Były to etapy tego samego marszu do przyszłej niepodległej ojczyzny, składniki tej samej patriotycznej postawy.

Zesłańcem był też wspomniany Władysław Ignacy Wincenty Kunicki, brat Walerii, matki przyszłego profesora, który formalnie usynowił swego uczonego imiennika przed drugą wojną światową, ten zaś trafił do sowieckiego łagru w te same okolice Archangielska, co wuj, w roku 1942.

Mój rozmówca parokrotnie zastrzegał, że w krótko opowiedzianych rodzinnych dziejach kondensują się znaczenia zdarzeń i zasługi postaci, ale „rozpuszczone” w ciągu stuleci nie miały one większej siły oddziaływania na postępowanie jednostek w kolejnych pokoleniach. Myślę jednak, że możliwość wyboru wzorów z bogatego ich zasobu jest cenną wartością i bywa mniejszym lub większym zobowiązaniem, choćby nie całkiem uświadamianym.

Historia i Historia

Władysław Ignacy Wincenty Kunicki, wuj profesora, z wykształcenia chemik, był znaczącą postacią w Lublinie (dotąd żyją tam potomkowie Kunickich). W jego mieszkaniu powstał 7 listopada 1918 roku rząd Ignacego Daszyńskiego, a gospodarz został jego komisarzem na miasto Lublin. W rodzinnej historii było to ważne i pamiętne zdarzenie, zapewne nie bez wpływu na postawę ideową głównego jej bohatera, jak zresztą osoba wuja Kunickiego, działacza niepodległościowego nurtu PPS, a w okresie Drugiej Rzeczypospolitej i wojny światowej PPS i PPS WRN (Wolność, Równość, Niepodległość) również w skali krajowej. W Lublinie jest ulica jego imienia. Wnuk określa tę postać, jak wcześniej uczonego antropologa, mianem wzorotwórczej – w obszarze działalności polityczno-społecznej (tak trzeba ją określić) swojego ojca. W nurcie socjalistyczno-niepodległościowym zapisała się zasługami, dzisiaj uwiecznianymi, także siostra Władysława, Józefa, nauczycielka matematyki, więźniarka carskich kazamatów.

On sam, nie mając własnej rodziny, usynowił siostrzeńca imiennika, chcąc przekazać mu matematyczno-przyrodniczą średnią szkołę dla dziewcząt w Lublinie, której był właścicielem i dyrektorem od 1911 roku. Przyszły profesor był wtedy studentem Uniwersytetu Jagiellońskiego, być może myślał już o drodze naukowej. Niewykluczone, że łączyłby pracę nauczycielską na średnim i akademickim poziomie, gdyby nie druga wojna światowa, która dramatycznie powikłała losy.

Marek Kunicki-Goldfinger, jeden ze spadkobierców rodzinnej tradycji, uważa, że ten właśnie wątek lubelski – pozytywistyczny i socjalistyczny: służba społeczeństwu poprzez rozszerzanie umysłów, budzenie wspólnotowych pragnień, także poznanie naukowe, które było osobistą pasją ojca – stanowi jej sedno.

Drogi równoległe

Władysław Kunicki-Goldfinger, urodzony w roku 1916, wychowywał się w domu matki i wuja, nasiąkając „lewicowością patriotyczną”. W roku 1934 rozpoczął studia na Wydziale Filozoficznym UJ, wybierając kierunek przyrodniczy. W konserwatywnym Krakowie pracowali wtedy wybitni uczeni przyrodnicy: Władysław Szafer, jeden z prekursorów ekologii, Otto Bujwid, bakteriolog, uczeń Pasteura i Kocha, twórca pierwszej w Polsce wytwórni szczepionek przeciwko wściekliźnie. Ojciec mojego rozmówcy zrobił magisterium w Katedrze Mikrobiologii Rolnej, gdzie też został asystentem krótko przed wybuchem wojny.

We wrześniu 1939 uciekł przed Niemcami do Lwowa, skąd Sowieci zesłali go do guberni archangielskiej – powtórka losu wuja – po czym przedostał się do szeregów armii Andersa i przeszedłszy cały jej szlak bojowy w randze szeregowca w roku 1947 znalazł się w Lublinie. Opowieść o przeżyciach osobistych tych lat przekażę w następnym numerze FA.

Przerwaną wojną drogę naukową przyszły ojciec mego rozmówcy przebył szybko, uzyskując doktorat i habilitację na Wydziale Biologii i Nauk o Ziemi UMCS, by rozpocząć samodzielną pracę badawczą w dziedzinie rozwijającej się gwałtownie i należącej do pierwszej linii poznania – mikrobiologii. Stworzył pracownię Mikrobiologii w Zakładzie Fizjologii Roślin, niebawem zaś Katedrę Mikrobiologii Ogólnej.

Główne kierunki swoich badań, genetykę bakterii i grzybów, rozwinął profesor we Wrocławiu, a pracował tam w latach 1956-61, w czasie niełatwym dla nowatorskich idei w biologii. W roku 1965 został członkiem korespondentem PAN, a w roku 1980 członkiem rzeczywistym.

Najdłużej, od 1961 roku do emerytury, pracował na Wydziale Biologii UW, zawsze tak samo zafascynowany tajemnicami natury, do końca naukowej drogi kroczący nią z radością, taką jak przy pierwszych krokach. Odbywając staże naukowe i wykłady za granicą, m.in. w Niemczech, Anglii, Francji, USA, przywoził do Polski najnowsze, pionierskie publikacje, przede wszystkim zaś szczepy bakterii, które otrzymywał m.in. od przyszłego noblisty J. Lederberga, dzięki czemu uczestnicy jego szkół naukowych mogli nadążać za przodującymi ośrodkami.

Dorobek profesora Kunickiego-Goldfingera – podręczniki akademickie, książki o filozoficznych zagadnieniach ewolucji (był czynnym członkiem Polskiego Towarzystwa Filozoficznego) – należy do kanonu podstawowej wiedzy.

Można i trzeba zestawić ten dorobek z osiągnięciami w działaniach na rzecz wolności i sprawiedliwości społecznej. W okresie studiów był członkiem Legionu Młodych-Lewica, od roku 1937 – PPS. Pół wieku później próbował współtworzyć PPS w odrodzonej Polsce. W latach siedemdziesiątych współpracował z KOR, był członkiem-założycielem i przewodniczącym Kasy Pomocy Naukowej, Towarzystwa Kursów Naukowych (zajęcia odbywały się często w jego mieszkaniu), nawiązującego do tradycji samokształceniowych doby rozbiorów.

W roku 1977 nazwisko profesora znalazło się na specjalnej liście cenzury. W stanie wojennym został internowany.

Kiedy słuchałam słów syna Marka o rodzinnej tradycji i konfrontowałam je z moją skromną wiedzą o profesorze, utrwalało się przekonanie, że świadomość takiej tradycji, niezależnie od tego, czy bardziej, czy mniej bogatej, jest potrzebna ludziom pragnącym sensownie przeżyć życie i umiejącym się cieszyć z wykonania zadań, jakie sobie stawiają, a wyciągać nauki na przyszłość, jeśli wykonanie zadania się nie powiedzie. Ojcu mojego rozmówcy to ostatnie zdarzało się rzadko – potrafił mierzyć siły na zamiary, zamiary trafnie i precyzyjnie formułować, z niewyczerpaną energią wykonywać.

Prof. Kunicki-Goldfinger uczestniczył w obradach Okrągłego Stołu przy „podstoliku” do spraw nauki, oświaty i postępu technicznego. Grupa uczonych przedstawiła tam program reformy, wcielany w życie przez rząd Tadeusza Mazowieckiego. Po czerwcowych wyborach 1989 roku nie zaprzestał ani pracy naukowej i popularyzatorskiej, ani działalności społecznej.

Jeden z jego przyjaciół, nieżyjący już profesor biologii Zbigniew Kwiatkowski, przytoczył we wspomnieniu słowa Władysława Kunickiego-Goldfingera: „w podwieczerz swego życia siedzimy na przyzbie chaty i spoglądamy w świat widoczny przed nami, na minione życie i na siebie na tym tle, w przyszłość naszych bliskich, którzy pozostaną, w ślady swojej pracy i twórczości”. Autor tych słów mógł oglądać w przedwieczerz świat pełen śladów, jakie sam pozostawił w kręgach swoich uczniów.

* * *

Dużo miejsca w rodzinnej opowieści zajęła matka Marka Kunickiego-Goldfingera. Skomplikowanym przez historię losom obojga rodziców poświęcona będzie druga część – za miesiąc.