Krajobraz po bitwie

Maciej Żylicz

Nowe prawo dotyczące szkolnictwa wyższego i nauki niestety nie skutkuje niezbędną, głęboką reformą polskiego systemu organizacji i finansowania nauki, choć w takim celu było przygotowywane. Stało się tak zarówno w wyniku oporu naszego środowiska, jak też wprowadzenia do ustawy licznych poprawek w procesie legislacyjnym. Mimo to Ustawa 2.0 jest krokiem w dobrym kierunku. Nowe prawo daje ogromną szansę rozwojową szkołom wyższym w Polsce. Dzięki zapisom, które przyznają im dużą autonomię, uczelnie mogą ukształtować swoją strukturę, a do pewnego stopnia także sposób zarządzania. Ustawa daje też większy zakres władzy rektorowi. Poważniejszym wyzwaniem dla społeczności skupionej wokół uczelni jest jego wybór. Postała możliwość tworzenia w Polsce uniwersytetów badawczych oraz centrów doskonałości w uczelniach regionalnych. Wprowadzenie systemu oceny dyscyplin naukowych – i, co za tym idzie, ustanowienie nowych uprawnień do nadawania stopni naukowych i tytułu oraz tworzenia szkół doktoranckich – pozwala na zburzenie murów między wydziałami oraz przynajmniej częściowe wyeliminowanie promocji słabych naukowców przez słabe jednostki. Teraz mamy szansę przełamać zasadę Kopernika-Greshama, że gorszy pieniądz wypiera lepszy.

Dzięki Ustawie 2.0 mogą działać w Polsce uniwersytety, w których społeczność uczonych i studentów będzie współdziałała dla dobra swojej uczelni i będzie miała realny wpływ na prowadzone w niej interdyscyplinarne badania naukowe oraz na kształcenie studentów. Na razie mamy federacje względnie autonomicznych wydziałów, a student, na przykład fizyki czy chemii, napotka ogromne problemy, jeśli przyjdzie mu do głowy pomysł studiowania filozofii przyrody. Pracownik naukowy jest na stałe przypisany do struktur wydziałowych – nie tylko ze względu na prowadzoną przez niego dydaktykę, lecz także tematykę badań naukowych. W systemie anglosaskim struktury wyższego rzędu niż zespoły naukowe czy departamenty tworzy się wtedy, gdy trzeba administracyjnie skoordynować działalność dydaktyczną uczelni. Natomiast badania naukowe uprawiane w poszczególnych zespołach nie są ograniczane instytucjonalną strukturą. Skutkiem ubocznym naukowego rozwoju uczelni będzie też impuls dla Polskiej Akademii Nauk, zmuszonej w ten sposób do reakcji i zdefiniowania na nowo swojej roli w sytuacji, w której uniwersytety staną się miejscem uprawiania nauki na najwyższym poziomie.

Niestety w dyskusji nad nową ustawą nasze środowisko nie umiało znaleźć konsensusu w sprawie wielu ważnych zagadnień. Poniżej przedstawiam kilka rozwiązań, których ustawa ostatecznie nie uwzględnia, a bez których, moim zdaniem, nie da się dokonać głębokiej zmiany w kierunku systemu promującego jakość w nauce.

Stymulowanie mobilności

Nie doszło do wprowadzenia wymogu pobytu przez minimum dwa lata na stażu naukowym poza jednostką, w której zrobiło się doktorat. Ten warunek powinien być egzekwowany na etapie starania się o etat profesora. Dla każdego biologa jest oczywiste, że hodowla wsobna prowadzi do degeneracji. Tymczasem nasze środowisko uprawia ją już od wielu lat. Jeśli tego nie zmienimy, nie poprawimy kondycji polskiej nauki. Krytycy odgórnego stymulowania mobilności twierdzą, że polskie społeczeństwo jest zbyt biedne, aby przenosić się z miejsca na miejsce. Jestem przekonany, że tym, co hamuje mobilność, nie jest dziś bariera ekonomiczna, lecz mentalna. Niechęć do zmiany pracy wynika przede wszystkim z oporu przed utratą komfortu działania w jednym i tym samym środowisku. Przeszło 90% nauczycieli akademickich w Polsce kontynuuje karierę naukową w tym samym miejscu, w którym studiowali i uzyskali stopień doktora. W systemie anglosaskim byłoby to niemożliwe. W krajach, w których uprawia się naukę na najwyższym poziomie, system wymusza zmianę środowiska młodego naukowca po doktoracie. Jest to okazja, żeby nauczyć się czegoś nowego: poznać nowych ludzi, nauczyć się nowych technik badawczych, nawiązać współpracę.

Oczywiście przy ustalaniu nowych reguł gry należy wziąć pod uwagę sytuację życiową młodych naukowców i np. wprowadzić wyjątki dla osób, które zakładają rodziny i mają małe dzieci. W wielu międzynarodowych organizacjach naukowych przyznających stypendia podoktorskie (np. EMBO) stosuje się zasadę, że mobilność osób wychowujących małe dzieci może być ograniczona – wystarczy, że zmieniają one pracę w ramach jednego miasta lub, wyjątkowo, jednego ośrodka naukowego. Pamiętajmy, że postulat ten zakłada egzekwowanie mobilności dopiero w czasie zatrudnienia na pierwszy etat profesorski na uczelni. Czyli, statystycznie rzecz biorąc, po obronie doktoratu badacz ma około dziesięć lat na zrealizowanie stażu naukowego.

Podam prosty przykład na to, jak w Polsce (nie) działa mobilność. Mamy w Warszawie dwa instytuty PAN pracujące w podobnej tematyce i oddalone od siebie o jeden kilometr. W historii tych instytutów jeszcze się nie zdarzyło, aby osoba habilitująca się w jednej jednostce założyła swój zespół naukowy w tej drugiej. Problemem nie jest więc zmiana mieszkania czy skomplikowany dojazd. Pracownicy naukowi obydwu instytutów mieszkają w jednym mieście, dojeżdżają tym samym tramwajem, a mimo to żaden z nich nie chce zmienić miejsca pracy. Dlaczego?

Jakościowa ocena badaczy i stymulowanie badań interdyscyplinarnych

Konieczne jest rozdzielenie systemu oceny poszczególnych dyscyplin naukowych w uczelniach czy jednostkach PAN od systemu oceny osiągnieć indywidualnych uczonych. System oceny dyscyplin może (nie musi) być oparty na liście punktowanych czasopism naukowych (co przewiduje ustawa), choć nie jest to jedyne możliwe rozwiązanie. W naukach przyrodniczych zamiast tzw. listy ministerialnej czasopism można wziąć pod uwagę: 1) poziom cytowań w danej dyscyplinie naukowej normalizowany do średniej światowej w tej dyscyplinie, 2) liczbę prac w danej dyscyplinie należących do 10% najlepiej cytowanych prac w danej dyscyplinie naukowej (tzw. top10%), 3) liczbę międzynarodowych centrów doskonałości w danej uczelni zaangażowanych w pracę naukową w danej dyscyplinie. Same centra mogą (a czasami powinny) być wielodyscyplinowe. Na podstawie powyższych parametrów (a nie „ciułania” punktów za publikacje naukowe) dyscypliny naukowe uprawiane w danej szkole wyższej czy instytucie PAN uzyskiwałyby odpowiednią kategorię (A+, A, B+, B i C). W taki sposób można oceniać dyscypliny naukowe z zakresu nauk o życiu oraz nauk ścisłych i inżynierskich, w których cytowania naprawdę coś znaczą. W naukach humanistycznych (i po części w naukach społecznych) trzeba stosować system oceny peer review .

Musimy w końcu zdać sobie sprawę z tego, że nie ma jednej, uniwersalnej metody oceny jakości wszystkich dyscyplin naukowych.

Instytucja, która uzyska najwyższe kategorie, mogłaby, na wniosek przyjętej liczby pracowników naukowych (np. 12) posiadających osiągnięcia w danej dyscyplinie, uzyskać uprawnienia do nadawania stopni i tytułu naukowego oraz założyć szkołę doktorską, jeśli posiada uprawnienia w dwóch dyscyplinach. Przyjęcie takiego systemu zlikwidowałoby szkodzącą wartościowej nauce „punktozę”, czyli strategię, w której celem nie jest odkrycie czegoś nowego, ale zebranie maksymalnej liczby punktów za publikacje w czasopismach, wartościowane zgodnie z dyskusyjną zasadą dziedziczenia prestiżu. System oparty na liście czasopism punktowanych ma przynajmniej dwie wady: taka lista nigdy nie będzie kompletna, a co ważniejsze – w praktyce będzie ona również stanowiła podstawę do indywidualnej oceny uczonych. Dziekani czy dyrektorzy instytutów, którzy nie mają odwagi firmować decyzji dotyczących swoich pracowników opartych na ocenie peer review , zasłaniają się punktacją czasopism, która przy ocenie indywidualnego badacza nie ma sensu i jest skrajnie szkodliwa.

Opisana powyżej metoda oceny jakości dyscyplin naukowych w uczelni czy instytucie PAN powinna zatem znacząco się różnić od metody oceny indywidualnych osiągnięć naukowych danego pracownika. Moim zdaniem, dobry model funkcjonuje w Wielkiej Brytanii. Każdy pracownik naukowy sam wskazuje od jednego do czterech osiągnięć naukowych uzyskanych w ciągu ostatnich czterech lat. Co ważne, nie precyzuje, w jakiej dyscyplinie pracuje lub zamierza pracować (co umożliwia podejście interdyscyplinarne i szeroką współpracę). Ponadto odpowiada na pytanie, jaki wpływ na naukę i społeczeństwo miały wskazane przez niego prace (impact musi być mierzalny). Wskazane przez uczonego indywidualne dokonania są oceniane w systemie peer review – bez zastosowania takich parametrów jak IF, punkty ministerialne czy współczynnik Hirsha itp.

Uelastycznienie przetargów

Ustawa 2.0 powinna zawierać odpowiednią delegację do ustawy o zamówieniach publicznych (lub zmieniona powinna zostać sama ustawa o zamówieniach publicznych) dotyczącą możliwości niekumulowania przetargów ogłaszanych przez instytucje naukowe na zakupy przeznaczone do realizacji badań w ramach uzyskanych przez jednostkę (lub jej pracowników) grantów. Każdy projekt grantowy należy traktować osobno. Po pierwsze, grant jest przyznawany indywidualnie przez poszczególne agencje, na różny przedział czasu. Kierownik jednostki nie może przewidzieć z np. rocznym wyprzedzeniem, który wniosek wygra konkurs i co w ramach tego wniosku trzeba kupić. Merytoryczną decyzję w tej sprawie może podjąć wyłącznie kierownik projektu. Kumulowanie zakupów z różnych grantów (czy też kumulowanie zakupów w ramach jednego granu, ale w perspektywie 3 do 5 lat trwania projektu) i przeprowadzanie wspólnych przetargów (przez duże uczelnie) prowadzi nie tylko do poważnych opóźnień w realizacji badań, lecz także do marnotrawstwa publicznych pieniędzy. Zgodnie z dyrektywą unijną, wszystkie zakupy muszą być dokonane zgodnie z procedurami, w tym powyżej pewnej kwoty trzeba przeprowadzić procedurę przetargową. Powinna ona obowiązywać w nauce, ale właśnie ze względu na to, że dotyczy to publicznych pieniędzy, nie możemy sobie pozwolić na marnotrawstwo funduszy poprzez stosowanie nielogicznych wewnętrznych przepisów tam, gdzie nie muszą one być stosowane. Wiele krajów Unii, w których obowiązuje ta sama dyrektywa, radzi sobie z publicznymi zamówieniami na naukę dużo lepiej niż Polska.

Oczywiście spraw, które powinny być logicznie unormowane w poszczególnych rozporządzeniach do Ustawy 2.0 jest o wiele więcej, ale te, wspomniane wyżej, są najważniejsze, bo implikują rzeczywisty wpływ na jakość nauki uprawianej w Polsce.

Prof. dr hab. Maciej Żylicz , prezes Fundacji na rzecz Nauki Polskiej