Europejska jakość kształcenia

Rozmowa z prof. Stanisławem Winiarczykiem z Wydziału Medycyny Weterynaryjnej Uniwersytetu Przyrodniczego w Lublinie

Czym jest weterynaria jako dyscyplina nauki i kierunek studiów?

Należałoby jeszcze dodać trzeci aspekt, czyli zawód, który według prawodawstwa europejskiego należy do grupy zawodów medycznych. Zacznijmy jednak od dyscypliny wiedzy. Zawsze była to samodzielna dyscyplina. I tak jest w tej chwili, choć były pomysły, by weterynarię połączyć z zootechniką i rybactwem. Także w klasyfikacji OECD weterynaria jest samodzielną dyscypliną naukową.

Kluczem do wyodrębnienia dyscypliny jest określony przedmiot badań i metody. Jak już wspomniałem, weterynarię można scharakteryzować jako jeden z kierunków medycznych. Celem nadrzędnym wszystkich działań lekarza weterynarii jest zawsze dobro człowieka w myśl dewizy Sanitas animalium pro salute homini („przez zdrowie zwierząt do zdrowia ludzi”). W nowej koncepcji „jeden świat – jedno zdrowie – jedna medycyna”, kreowanej przez międzynarodowe organizacje zdrowia, weterynaria odgrywa kluczową rolę w ochronie zdrowia publicznego poprzez zwalczanie chorób odzwierzęcych – takich jak np. ptasia grypa, świńska grypa, wścieklizna – oraz odpowiedzialne stosowanie antybiotyków.

Według najnowszych danych 75% nowo powstających chorób ludzi i aż 61% wszystkich chorób ludzi jest pochodzenia zwierzęcego, a 90% chorób odzwierzęcych człowieka szerzy się drogą pokarmową poprzez spożycie produktów zwierzęcego pochodzenia zanieczyszczonych drobnoustrojami chorobotwórczymi. Warto zaznaczyć w tym miejscu, że 75% regulacji prawnych dotyczących rolnictwa ze szczególnym uwzględnieniem produktów spożywczych pochodzenia zwierzęcego i wymiany handlowej w tym obszarze na terenie Unii Europejskiej opiera się na prawie i nadzorze sprawowanym przez służby weterynaryjne.

Czym się różni lekarz weterynarii od lekarza?

To w zasadzie to samo, tyle że my zajmujemy się chorobami i leczeniem zwierząt. Podobnie jak w medycynie człowieka, możemy wyróżnić takie dyscypliny jak np. chirurgia, choroby zakaźne, choroby wewnętrzne i położnictwo, w obrębie których rozwijamy liczne specjalistyczne dziedziny jak ortopedia, okulistyka, dermatologia, kardiologia i inne. Są to dokładnie te same problemy, co w medycynie ludzkiej, tyle że odniesione do zwierząt. Metodologia stosowana w naukach weterynaryjnych jest w zasadzie taka sama jak w naukach z zakresu medycyny człowieka, a metody lecznicze stosowane przez lekarzy weterynarii analogiczne do tych, którymi leczy się ludzi.

Czy poziom technologiczny badania i leczenia zwierząt jest podobnie zaawansowany jak diagnostyka i leczenie chorób u ludzi?

Tak, z wyjątkiem niektórych bardzo specjalistycznych i kosztownych procedur, których z powodów ekonomicznych nie stosujemy u zwierząt. Mało tego, mamy wspólne projekty z kolegami z Uniwersytetu Medycznego. Tworzymy zwierzęce modele chorób człowieka. W tej chwili biorę udział w realizacji projektu dotyczącego poszukiwania biomarkerów retinopatii, czyli uszkodzenia siatkówki u psów w przebiegu naturalnie nabytej cukrzycy.

Psy mają cukrzycę?

Oczywiście. Badamy poziom cukru we krwi oraz w moczu i jeśli przekracza on 200 gramów na litr, to mamy cukrzyka. Niedomagania związane z tą chorobą są u zwierząt podobne jak u ludzi. Możemy zatem pewne nowe metody diagnostyczne i lecznicze przetestowane na zwierzętach, wykorzystać w badaniach nad diagnostyką i leczeniem ludzi.

Wszystkie zwierzęta traktujecie tak samo?

W zasadzie tak, choć wyróżniamy zwierzęta towarzyszące i gospodarskie. Dobrostan tych drugich ma ogromne znaczenie ekonomiczne dla kraju.

A zwierzęta dzikie?

Tak. Także egzotyczne. Zdziwił się pan, że pies choruje na cukrzycę…

Raczej, że psy się z tego leczy.

Gdy właściciel zauważa, że pies nadzwyczajnie dużo pije i często sika, przychodzi do nas po radę. Rozpoznanie choroby stawia się na podstawie badania klinicznego i badań laboratoryjnych. Między innymi wykonujemy krzywą cukrową, tak jak u ludzi, i zalecamy odpowiednią dawkę insuliny. Jak już wspomniałem, większość nowo pojawiających się chorób człowieka i znaczący odsetek wszystkich chorób człowieka to choroby odzwierzęce. To pokazuje znaczenie weterynarii nie tylko dla zdrowia naszych pupilów czy zwierząt gospodarskich, lecz zwłaszcza dla zdrowia człowieka.

To zła wiadomość dla tych, co trzymają zwierzęta w domu?

Nie, te choroby nie pojawiły się teraz, w ostatnich latach, ale w ciągu całych dziejów człowieka. Wracając do uszkodzeń siatkówki u psów – to może być znakomity naturalny model do testowania leków, które potem potencjalnie pomogą człowiekowi. To jest jeden z wielu aspektów, który zbliża weterynarię raczej do medycyny, a nie do innych dziedzin wiedzy.

Czy weterynaria jest dyscypliną regulowaną, jak medycyna?

Weterynaria, tak jak medycyna czy architektura, jest regulowana ustawowo na poziomie kształcenia i wykonywania zawodu. Ustawa o zawodzie lekarza weterynarii i izbach lekarsko-weterynaryjnych reguluje sferę związaną z wykonywaniem zawodu, natomiast cały proces kształcenia studentów na kierunku weterynaria wytyczają dyrektywy 36/2005 i 55/2013. Te dwa akty prawne stanowią podstawę automatycznego uznawania kwalifikacji zawodowych. One mówią, że aby kształcić studentów na kierunku weterynaria, trzeba spełnić konkretne warunki. Przede wszystkim chodzi o odpowiedni program kształcenia, infrastrukturę dydaktyczno-badawczą i doświadczoną kadrę.

Chce pan powiedzieć, że polskie uczelnie kształcą lekarzy weterynarii na poziomie zbliżonym do tego, jak w Niemczech, Anglii, na Malcie i w Danii, i na podstawie podobnych programów?

Tak. Mamy programy zharmonizowane z europejskimi i z całą pewnością odpowiednią jakość kształcenia. Dzięki temu nasze dyplomy są uznawane za granicą.

Jeśli polski student część kształcenia odbywa na zagranicznej uczelni, np. w ramach Erasmusa, to uznajecie mu bez problemu zajęcia i przedmioty, które tam zaliczył?

Tak. To wynika z pewnego ważnego faktu. Pewnie żaden kierunek kształcenia nie ma jednolitego europejskiego systemu oceny jakości, który gwarantuje nabycie określonych kompetencji na niezbędnym poziomie na wszystkich wydziałach akredytowanych przez EAEVE (European Association of Establishments for Veterinary Education). A my to mamy. Wydziały medycyny weterynaryjnej zostały włączone do unikatowego Europejskiego Systemu Oceny Kształcenia Weterynaryjnego (ESEVT – European System of Evaluation of Veterinary Training). System ten, zainicjowany przez Komisję Europejską, został uzupełniony przez Światową Organizację Zdrowia Zwierząt (OIE-World Organization for Animal Health) wytycznymi dotyczącymi wiedzy, umiejętności i kompetencji absolwentów wydziałów medycyny weterynaryjnej, którzy podejmują pracę w Krajowych Służbach Inspekcji Weterynaryjnej sprawującej nadzór nad zwalczaniem chorób zakaźnych i zaraźliwych i bezpieczeństwem żywności. Wszystkie wydziały medycyny weterynaryjnej w Europie poddawane są co siedem lat ocenie w odniesieniu do jedenastu standardów określonych przez EAEVE. Spełnienie tych wymagań jest warunkiem otrzymania akredytacji.

Absolwent takiego akredytowanego wydziału ma szeroko otwarte drzwi do pracy w całej Europie. Do Europejskiego Stowarzyszenia Wydziałów Weterynaryjnych (EAEVE) należą wszystkie tradycyjne polskie wydziały medycyny weterynaryjnej z Lublina, Olsztyna, Warszawy i Wrocławia. Spotykamy się raz do roku z dziekanami reprezentującymi wydziały i uczelnie weterynaryjne z całej Europy, ale także Turcji i Izraela, i dyskutujemy m.in. na temat harmonizacji programów i wymogów dotyczących jakości kształcenia. Te wydziały posiadają akredytację EAEVE, która poświadcza jakość kształcenia.

W Polsce mamy wydziały weterynaryjne na uczelniach rolniczych i przyrodniczych. A jak jest zorganizowane kształcenie w zakresie weterynarii w innych krajach?

Zwykle podobnie jak u nas, tj. w postaci wydziałów na uniwersytetach, choć na przykład w Niemczech, Francji i niektórych innych krajach są też samodzielne uczelnie weterynaryjne. Podobnie było kiedyś w Polsce. Przed drugą wojną światową istniała we Lwowie Akademia Medycyny Weterynaryjnej. Najstarsze szkoły weterynaryjne – na przykład w Londynie czy Budapeszcie – powstały jeszcze w XVIII wieku.

W Polsce jest zapotrzebowanie na lekarzy weterynarii. Do niedawna mieliśmy tylko cztery wydziały weterynaryjne. W ostatnich latach powstają nowe.

To prawda. Jedną z przyczyn jest zapewne mniejsza liczba chętnych do studiowania na wielu tradycyjnych kierunkach rolniczych, a tymczasem na wydziały weterynaryjne mamy cały czas nadmiar kandydatów. Po tym kierunku jest praca w całej Europie. Zatem uczelnie, które dotychczas nie kształciły w zakresie weterynarii, starają się uzupełnić swoją ofertę o ten kierunek.

Przyjmujecie na studia jedynie na podstawie wyników matury?

Tak, ale uważam to za ogromny błąd. Nawet najlepsze wyniki na maturze nie gwarantują, że dana osoba będzie dobrym lekarzem weterynarii. One są tylko wskazówką dotyczącą wyników w nauce, może zdolności odtwórczych, tymczasem jest to zawód, który wymaga szczególnych predyspozycji. Powinniśmy wyłapywać odpowiednie osobowości podczas bezpośredniej rozmowy z kandydatami. Pamiętam dawne czasy, gdy były egzaminy wstępne – wtedy wyławialiśmy z grona chętnych ludzi naprawdę zainteresowanych zwierzętami, ludzi z pasją, z iskrą Bożą. Teraz mamy całkiem inny świat. Przypadkowość naboru jest dużo większa.

Czy teraz wrócicie do egzaminowania? Taką możliwość daje nowa ustawa o szkolnictwie wyższym.

Rozmawiamy o tym. Osobiście jestem zwolennikiem przywrócenia egzaminów wstępnych, nie tyle ignorowania wyników matur, ile uzupełnienia ich egzaminem ustnym, bezpośrednią rozmową z kandydatami.

Mówił pan o misji, która nie ogranicza się do dbania o zdrowie zwierząt.

Są dwie przestrzenie, w których realizowane są zadania z zakresu weterynarii. Pierwsza to przestrzeń inspekcji weterynaryjnej i badań monitoringowych, gdzie na bieżąco śledzi się aktualny stan zdrowia zwierząt, zwłaszcza gospodarskich w odniesieniu do groźnych dla gospodarki narodowej chorób zakaźnych i inwazyjnych. Te zadania realizuje przede wszystkim Państwowy Instytut Weterynaryjny. PIWet nie jest zainteresowany zwierzętami towarzyszącymi, takimi jak np. pies czy kot. To jest instytut ministra rolnictwa i wykonuje badania na zlecenie tego resortu. Misja PIWet-u mieści się w przestrzeni weterynarii państwowej. Ptasia grypa, afrykański pomór świń to ich obszar zainteresowania i właściwie także ich obowiązek. Oni się zajmują chorobami zwalczanymi „z urzędu”, podlegającymi zgłaszaniu – jest taka lista chorób zwierząt, które należy zgłaszać, gdyż są niebezpieczne dla gospodarki narodowej, nawet niekoniecznie dla ludzi. Interesuje ich też bezpieczeństwo żywności. Wydziały medycyny weterynaryjnej natomiast podlegają Ministerstwu Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Misją uczelni jest przede wszystkim kształcenie studentów zgodnie z wymogami standardów krajowych i europejskich, realizacja badań naukowych zgodna z potrzebami gospodarki oraz wszechstronna działalność na rzecz rozwoju wysoko wykwalifikowanej kadry naukowej i zawodowej, która wypełnia drugą przestrzeń, w tym całe rozległe pole prywatnej praktyki weterynaryjnej. W Europie obserwuje się próby wchodzenia przedstawicieli innych profesji w klasyczny obszar weterynarii.

A nie jest to kwestia potrzeb weterynarii, interdyscyplinarności pewnych badań?

Może też. Chcę jednak bronić klasycznej weterynarii, która rzetelnie przygotowuje swoich absolwentów do podejmowania wszystkich wyzwań, jakie świat stawia przed lekarzem weterynarii. Nie można jej kurtyzować, nie można oddawać pewnych typowych dla niej pól, np. uprawnień do przepisywania środków przeciwbakteryjnych czy przeciwrobaczych, bo to zagraża bezpieczeństwu zdrowia publicznego w odniesieniu do rozprzestrzeniania się chorób zakaźnych zwierząt, jakości zdrowotnej żywności, a także narastającej lekooporności. W ciągu jedenastu semestrów w sposób holistyczny kształcimy człowieka, który ma wiedzę o wszystkich gatunkach zwierząt, o ich stanie zdrowia, chorobach, ich rozpoznawaniu i leczeniu, o dobrostanie zwierząt, bezpieczeństwie żywności. Jedenaście semestrów to nawet za mało, aby pokryć w pełnym wymiarze cały obszar kompetencji, których wymaga od nas społeczeństwo. Dlatego prowadzimy też podyplomowe studia specjalizacyjne – mamy aż 17 różnych specjalizacji, np. gatunkowe: choroby koni, psów, krów, ryb, pszczół, ale także tematyczne, jak np. chirurgia, radiologia, epizootiologia, higiena środków spożywczych czy administracja, które pokrywają cały obszar wiedzy i umiejętności. W rezultacie pełny cykl kształcenia lekarza weterynarii danej specjalizacji trwa od 8 do 9 lat, a potem jest on zobowiązany do ustawicznego kształcenia przez całe życie.

Czy chce pan powiedzieć, że sam dyplom lekarza weterynarii to jeszcze za mało – tak, jak w medycynie ludzkiej, gdzie dyplom nie daje prawa do wykonywania zawodu?

Nasz dyplom uprawnia do wykonywania zawodu, można bezpośrednio po studiach zacząć pracę w zawodzie. Niestety obowiązkowy, roczny staż podyplomowy został zlikwidowany przez ministerstwo na początku lat dziewięćdziesiątych i cały ciężar kształcenia praktycznego spoczywa na wydziałach. Ten proces realizowany jest w klinikach, podczas staży, a nie tylko na salach wykładowych czy seminaryjnych. Grupy ćwiczeniowe liczą po trzydzieści osób, w praktyce dzielimy je na podgrupy piętnastoosobowe, ale już grupy stażowe, czyli do praktycznego kształcenia w klinkach ze zwierzętami, liczą po sześć-osiem osób. Te grupy biorą udział w normalnej pracy kliniki. To jest najistotniejszy element kształcenia. Zaczyna się od czwartego roku i trwa do końca studiów. Poza tym studenci muszą też odbyć praktyki wakacyjne w zakładach leczniczych dla zwierząt, gospodarstwach hodowlanych, inspekcji weterynaryjnej, zakładach mięsnych i przetwórstwa rolno-spożywczego.

Nie ma problemu ze znalezieniem miejsca odbywania praktyk?

Z miejscem może nie – oczywiście mamy wymogi, np. dotyczące wyposażenia przychodni, w której odbywają się praktyki – ale jest ogromny problem z finansowaniem kształcenia praktycznego. Brak wydzielonych, celowanych środków na praktyczne kształcenie. Dotacja podmiotowa idzie na uniwersytet, a rektor dzieli te środki według algorytmu pomiędzy jednostki uczelniane, i weterynaria traktowana jest tak samo jak inne wydziały, które nie prowadzą tak kosztownego kształcenia. Nie mamy zatem także wystarczających środków na pokrycie kosztów praktyk wakacyjnych. Tymczasem powinny być celowane pieniądze na kształcenie praktyczne. Wydział musi płacić za praktyki studentów, a dodatkowych środków na to nie ma. Będę walczył o to, by pojawiły się one w dotacji podmiotowej czy subwencji. Wydziały weterynaryjne są niedofinansowane. W nowym projekcie rozporządzenia o kosztochłonności weterynaria ma współczynnik 5, jako trzecia dyscyplina z tak wysokim współczynnikiem obok nauk farmaceutycznych i nauk o zdrowiu. Tylko medycyna ma wyższy współczynnik, czyli 6. Uważam, że ministerstwo powinno znaleźć pieniądze na kształcenie praktyczne w normalnym toku studiów oraz po dyplomie.

W ostatnich latach powstały trzy nowe wydziały medycyny weterynaryjnej.

Tradycyjnie wydziały weterynarii mieściły się na uczelniach rolniczych w Lublinie, Warszawie, Olsztynie i Wrocławiu. Niektóre, jak warszawski, mają bardzo starą tradycję. Potem powstała weterynaria w Poznaniu, Krakowie, a ostatnio w Bydgoszczy i Toruniu.

Dziekani tych czterech najstarszych wydziałów sprzeciwiali się tworzeniu nowych. Obawa o konkurencję?

Nie chodzi o konkurencję, bo mamy dość kandydatów na studia. Jednak uważamy, że to ryzyko zarówno dla poziomu kształcenia, jak i później dla rynku pracy. Mamy też do czynienia z potencjalnym konfliktem interesów. Skąd bowiem ma się wziąć dodatkowa wykwalifikowana kadra, dodatkowi profesorowie? Nie ma dość profesorów weterynarii. W rezultacie, żeby spełnić minimalne wymogi programowe, nowe wydziały posiłkują się w dużej mierze kadrą wynajętą z zewnątrz, która prowadzi zajęcia na zasadzie prac zleconych, a to robią ludzie, którzy już pracują na tradycyjnych wydziałach. Dobrego specjalisty klinicznego – bo kliniki to rdzeń weterynarii – nie kształci się w trakcie czteroletnich studiów doktoranckich. To wymaga 15-20 lat. Pewne choroby pojawiają się z dużą częstotliwością i ich poznanie nie nastręcza trudności, ale inne pojawiają się rzadko, trzeba je znać, bo są groźne. Na to potrzeba długiego czasu, wielu lat praktyki klinicznej, a nie tylko laboratoryjnej. Liczą się lata pracy w klinice. Takich utytułowanych i doświadczonych specjalistów jest niewielu.

Jednak te wydziały powstały i może powstaną kolejne?

Tak, ale podejmując takie zobowiązania, powinniśmy się kierować starą zasadą, która mówi, że wprawdzie wszystko nam wolno, ale nie wszystko nam wypada, wszystko nam wolno, ale nie wszystko jest dobre i pożyteczne.

A nie sądzi pan, że cztery wydziały to za mało jak na taki duży kraj?

Uważam, że nie. Cztery wydziały to odpowiednia liczba w kraju takim, jak Polska. W Niemczech, które mają 90 milionów mieszkańców, jest 5 wydziałów weterynaryjnych: Berlin, Lipsk, Giesen, Hanower i Monachium. To są duże wydziały, ale obowiązuje tam numerus clausus , czyli liczba studentów jest ograniczona przez ministra i dostosowana do rzeczywistych potrzeb rynku.

W Polsce też są ograniczenia liczby studentów?

Tak. Na przykład w Lublinie minister finansuje kształcenie 120 osób. Jeśli chcemy przyjąć więcej, to musimy sami znaleźć środki na pokrycie kosztów kształcenia.

Zapewne wtedy są to studia płatne, jak na medycynie?

Tak. W Lublinie przyjmujemy rocznie około 90 takich studentów. Płacą 10 tysięcy złotych rocznie za kształcenie.

W tej chwili w medycynie odnotowujemy ogromny postęp, który wiąże się z coraz bardziej zaawansowaną i kosztowną aparaturą do diagnostyki i leczenia. Czy ma to miejsce także w weterynarii?

Sprzęt, którego używamy do diagnostyki chorób zwierząt, jest taki sam jak do diagnozowania i leczenia ludzi. Różni się oprogramowaniem, czasami wielkością. Koszty są również wysokie.

Lekarze otrzymują indywidualne numery, którymi uwierzytelniają np. recepty czy skierowania na badania. A weterynarze?

Żeby praktykować weterynarię, oprócz dyplomu trzeba zostać członkiem jednej z okręgowych izb lekarsko-weterynaryjnych. Właśnie izba wydaje pozwolenia na wykonywanie zawodu i nadaje każdemu lekarzowi weterynarii jego indywidualny numer.

Są jakieś dodatkowe wymogi oprócz dyplomu?

Dyplom musi być zarejestrowany właśnie przez izbę. Także lekarze weterynarii, którzy pracują w pionie państwowym, czyli w nadzorze i kontroli weterynaryjnej, muszą mieć pozwolenie na wykonywanie zawodu wydane przez izbę. Żeby objąć stanowisko, np. powiatowego lekarza weterynarii, trzeba mieć stosowną specjalizację inspekcyjną albo w zakresie chorób zakaźnych czy też higieny środków spożywczych. Próbowano rozluźnić gorset wymagań, ale na szczęście do tego nie doszło. To zbyt poważna sprawa, związana ze zdrowiem publicznym.

Czy wydziały weterynaryjne powinny podlegać ministerstwu nauki, czy może raczej rolnictwa?

Temu resortowi, który je finansuje, zatem ministerstwu nauki.

Rozmawiał Piotr Kieraciński