Symulują, by się nauczyć

Mariusz Karwowski

Szpital przyszłości, jak o tym miejscu mówią jego pracownicy i przychodzący na zajęcia studenci, na pozór niczym nie różni się od placówek obecnie funkcjonujących. Na parterze siedmiokondygnacyjnego, pachnącego jeszcze nowością budynku stoi w pełni wyposażony ambulans. Piętro wyżej znajdują się oddziały i poradnie, w tym medycyny rodzinnej. W kolejnej strefie – zabiegowej – ulokowano trakt operacyjny, salę porodową oraz oddział intensywnej terapii, zarówno pediatrycznej, jak i dla dorosłych. Jest także część stomatologiczna, gdzie dba się o zdrowie całej jamy ustnej. W zasadzie jedyne, co odróżnia go od innych szpitali, to brak… pacjentów. Ich role wypełniają liczne, imitujące poród, zawał czy znieczulenie ogólne, interaktywne trenażery, modele, specjalistyczne symulatory, ale również… statyści udający chorych. Dzięki nim studenci poznają nie tylko praktyczną stronę swojej przyszłej profesji, lecz zmuszeni są także do samooceny swoich zawodowych predyspozycji. Takie właśnie zadanie spełniać ma otwarte z początkiem października Centrum Symulacji Medycznej na lubelskim Uniwersytecie Medycznym.

– Nie ma dziś uczelni medycznej bez nowoczesnego centrum symulacji. Pozwala ono dostosować program kształcenia do wymagań rynku pracy oraz wzmacniać praktyczne umiejętności studentów, którzy mogą niezliczoną ilość razy ćwiczyć konkretne, z życia wzięte sytuacje i zdarzenia – przekonuje rektor UM, prof. Andrzej Drop, i dodaje, że to przełom w edukacji studentów na kierowanym przez niego uniwersytecie.

Przymiarki trwały od dawna. W 2013 roku powstała Pracownia Symulacji Medycznej, a rok później Zakład Dydaktyki i Symulacji Medycznej. Wcześniej uruchomiono projekt, w którym studenci ćwiczyli zdarzenia z zakresu anatomii chirurgicznej i radiologicznej. Wszystko to dotyczyło jednak nauk podstawowych. Dopiero teraz, wraz z uruchomieniem centrum, uczelnia wzmocniła dydaktykę kliniczną.

– Symulacja to jest jedna z wielu metod edukacyjnych, która ma za zadanie odzwierciedlić w sposób jak najbardziej wiarygodny rzeczywiste środowisko nauki – tłumaczy kierownik CSM, dr hab. n. med. Kamil Torres.

„Nie stać nas…

…by się uczyć na pacjentach”. Oprowadzanie po blisko ośmiu i pół tysiącach metrów kwadratowych zaczyna nieprzypadkowo od zacytowania Williama Jamesa Mayo, jednego ze współtwórców słynnej amerykańskiej kliniki. Słowa wypowiedziane jeszcze w latach dwudziestych ubiegłego wieku stały się poniekąd drogowskazem dla symulacji, która dziś uznawana jest już za standard w kształceniu. Tym bardziej że jej rozwojowi w ostatnich latach sprzyjają najnowsze technologie. Fantomy mogą odtwarzać niemal każdą ludzką reakcję: od zwężania i rozszerzania źrenic czy obrzęku języka, aż po oddychanie za pomocą sztucznego płuca. Potrafią mówić, pocić się, sinieć, krwawić, a nawet rodzić. Za ich pomocą można symulować blisko dwieście procedur, zarówno prostych, np. cewnikowanie, pomiar temperatury czy ciśnienia, jak i bardziej złożonych, z którymi studentom przyjdzie się wkrótce zmierzyć już w konkretnym środowisku sali operacyjnej czy karetki pogotowia. Ale w lubelskim centrum poszli jeszcze dalej.

– Do tej pory studenci otrzymywali na zajęciach konkretny problem medyczny – np. mężczyzna, który zgłosił się do SOR, a następnie do oddziału gastroenterologii z krwawieniem z górnego odcinka przewodu pokarmowego – rozwiązywali ten problem i… to był właściwie koniec. Nasze podejście do symulacji będzie diametralnie inne niż dotąd – zapowiada dr hab. K. Torres.

Wyjaśnia, że w budynku zlokalizowanym nieopodal uczelnianego kampusu przy ul. Chodźki studenci będą mogli od początku do końca prześledzić ścieżkę pokonywaną przez pacjentów. Scenariusz ćwiczeń będzie się więc zaczynał już w domu, gdzie pacjent może narzekać na złe samopoczucie. Następnie trafi pod opiekę lekarza rodzinnego, a gdy jego stan się pogorszy – na SOR, skąd zostanie przeniesiony już na konkretny oddział. Ale to nie wszystko: po przejściu odpowiednich zabiegów otrzyma receptę, którą zrealizuje, a po wypisie ze szpitala zgłosi się na wizytę kontrolną do swojej przychodni.

Opracowaniem tego typu scenariuszy zajmują się wyspecjalizowani edukatorzy, którzy podczas ćwiczeń czy egzaminów współpracować będą z klinicystami. W zespole są m.in. lekarze psychiatrii, chirurgii, ginekologii, chorób wewnętrznych, medycyny ratunkowej, rodzinnej, a oprócz tego ratownicy, pielęgniarki i psycholodzy. Jest także specjalistka od edukacji pacjentów symulowanych.

Symulacja każdego etapu ułożonego przez nich przebiegu zdarzeń będzie możliwa dzięki specjalnie zaaranżowanym, pozastandardowym wnętrzom typu mieszkanie czy apteka. W sukurs przyjdą też najnowsze zdobycze techniki, jak choćby wirtualna karta pacjenta, dzięki której zarówno przyszli lekarze, jak i pielęgniarki na bieżąco uzupełnią dokumentację oraz zobaczą, co po drodze działo się z chorym.

– Pod względem logistycznym ten nowatorski program jest bardzo skomplikowany, ale pozwala też zrozumieć studentowi, że pacjentem na poszczególnych etapach zajmują się różne grupy zawodowe. To również uczy szacunku, wzajemnego zrozumienia i bardziej efektywnego działania – nie ma wątpliwości kierownik CSM.

Bezpieczeństwo, powtarzalność, standaryzacja

Te trzy czynniki to najistotniejsze ogniwa w procesie edukacji medycznej. Ten pierwszy, wbrew pozorom, dotyczy nie tylko pacjentów, ale i samych uczących się, którzy narażeni są na zakłucie się strzykawką czy zarażenie materiałem zakaźnym. Problemy natury technicznej to jedno, ale wyzwaniem, jak się okazuje, może być też radzenie sobie w sytuacji stresowej, podejmowanie decyzji pod presją czasu, współpraca w zespole i efektywna komunikacja z pacjentem. Niedomagania w tych aspektach są w opinii dr. hab. Kamila Torresa główną przyczyną błędów w sztuce lekarskiej. Jeszcze do niedawna nie poświęcano im w toku kształcenia zbytniej uwagi. To się zmienia.

– Profesor David Gaba z Uniwersytetu Stanforda, były pilot wojskowy i znakomity szermierz, ale też anestezjolog, dokonał rzeczy na miarę medycznego Nobla: przełożył sposób szkolenia i porozumiewania się z kabiny pilotów do środowiska medycznego. Tam jest kapitan, ale każdy członek załogi ma prawo do wyrażania swoich myśli, musi przy tym używać konkretnego i właściwego języka, a więc krótkie komunikaty i przestrzeganie instrukcji. U nas wyglądałoby to tak: „Podaj Sorafenib”. „Sorafenib został podany”. Albo: „Nie został podany”. „Dlaczego nie został podany?”. „Mam problem techniczny, za chwilę go rozwiążę”. „Dobrze, poinformuj mnie, kiedy zostanie on rozwiązany” – obrazowo wyjaśnia.

Dodaje, że Polska jest jednym z nielicznych krajów, które w sposób systemowy rozwinęły sposób kształcenia oparty na centrach symulacji medycznej. Nie brakuje w nich specyficznych elementów (np. w lubelskim stworzono aptekę, mieszkanie i czynną całą dobę strefę z pokojami cichej nauki, gdzie studenci mogą w spokoju przygotowywać się do zajęć), inaczej zaaranżowanej przestrzeni (w Lublinie konsultowano się z zespołem SOR, który wskazywał kolory pomieszczeń czy umiejscowienie w nich mebli), ale pod względem wyposażenia mają być ustandaryzowane. Do dyspozycji studentów są m.in. symulatory wysokiej wierności, w tym kobiety rodzącej, noworodka i dzieci w różnym wieku, symulator badania USG, fizjologiczny symulator anestezjologiczny pozwalający ćwiczyć znieczulenie pacjenta, stoły do wirtualnych wizualizacji anatomicznych, pompy infuzyjne, defibrylatory, trenażery do ćwiczenia udrażniania dróg oddechowych, wykonywania badań i wkłuć, kardiomonitory…

Nie odejdą od pacjentów

Jak podkreślają moi rozmówcy, cała ta infrastruktura jest tylko narzędziem do realizacji celu, czyli obycia studenta z codzienną praktyką medyczną. Techniczne pokazanie i nauczenie każdej procedury w warunkach rzeczywistych nie jest możliwe, dlatego właśnie powstają centra symulacji, które w zakresie kształcenia klinicznego są tylko, a zarazem aż, uzupełnieniem oferty edukacyjnej.

– Wraz z rozwojem symulacji nie odejdziemy ze studentami od pacjentów, nie zrezygnujemy z zajęć klinicznych w szpitalnych salach chorych, nie wyrzekniemy się medycyny żywego człowieka. Obowiązujące standardy kształcenia przewidują nie więcej niż 20% wszystkich zajęć klinicznych odbywanych w centrach symulacji medycznej – zapewnia rektor UM.

Lubelskie jest jednym z jedenastu powstałych w Polsce centrów wieloprofilowych (jedno – WUM – jeszcze w budowie), co oznacza, że kształcić się w nim będą studenci wszystkich kierunków i specjalizacji: od pielęgniarek, przez położne, lekarzy, stomatologów, analityków, fizjoterapeutów aż po farmaceutów… W sumie już od pierwszego roku nauki z poszerzenia bazy dydaktycznej skorzysta ponad 30 uczelnianych klinik.

Zdaniem prof. Barbary Jodłowskiej-Jędrych, prorektor UM ds. kształcenia, właśnie interdyscyplinarność, czyli możliwość kształcenia studentów w zespołach, w których każdy ma swoją rolę, właściwą do wypełnienia tej czy innej procedury medycznej, należy uznać za główną zaletę symulacji.

– Światowe badania porównujące efektywność tradycyjnej edukacji klinicznej w stosunku do symulacji jednoznacznie wskazują przewagę tej drugiej. Symulacja odpowiada na wyzwanie coraz trudniejszego dostępu do pacjentów, którzy – na podstawie przepisów prawnych – mogą się po prostu nie zgodzić na badanie przez studentów. Nowoczesne symulatory są więc idealnym zamiennikiem, zwłaszcza że czynności na nich można powtarzać dowolną ilość razy aż do wyeliminowania błędów – zaznacza.

Odnosząc się zaś do planów na przyszłość, pani prorektor przekonuje, że CSM daje uniwersytetowi duże możliwości także w odniesieniu do kształcenia podyplomowego kadr medycznych.

Lubelska inwestycja kosztowała ok. 50,5 mln zł i została sfinansowana ze środków własnych Uniwersytetu Medycznego, Ministerstwa Zdrowia oraz Unii Europejskiej.