Edytorstwo

Marek Misiak

Wiele powiedziano już i napisano o tym, że polskie szkolnictwo wyższe nie wypuszcza na rynek pracy odpowiednio przygotowanych absolwentów. Uwagi takie dotyczą przede wszystkim kierunków humanistycznych, w tym filologii. Najczęstszą odpowiedzią jest udowadnianie, że uczelnia nie jest szkołą zawodową i ma przede wszystkim uczyć myślenia. Tak, to prawda – i wielu absolwentów kierunków niedających żadnych tzw. twardych kompetencji robi potem błyskotliwe kariery, a przynajmniej utrzymuje się samodzielnie bez większych problemów. Sam jednak przekonałem się boleśnie, że konkretne umiejętności pomagają. Ułatwiają nie tyle utrzymanie się na powierzchni (praca w wielu dużych miastach w Polsce leży prawie na ulicy – tylko niekoniecznie jest satysfakcjonująca), ile realizowanie marzeń o zarabianiu na tym, co się lubi. Do tego, by pracować w jakimś zawodzie związanym z humanistyką, coraz częściej potrzebne są współcześnie konkretne umiejętności, które pozornie z humanistyką nie mają nic wspólnego. Pozornie, bo nowoczesna humanistyka to nie tylko drukowane książki i zakurzone biblioteki.

Solidne podstawy do przyszłej pracy

Aby nie pozostawać w sferze ogólników, chcę pokazać konkretny i pozytywny przykład z własnej dziedziny – polonistyki. Gdy sam kończyłem te studia jedenaście lat temu, podejmowano dopiero pierwsze, nieśmiałe jeszcze próby przygotowywania studentów do uprawiania zawodu innego niż nauczyciel. Można się było zatem specjalizować – niezależnie od kursu pedagogicznego – w nauczaniu języka polskiego jako obcego albo w edytorstwie. Sam wybrałem specjalizację edytorską; obecnie jest ona dostępna na wielu uczelniach w Polsce. Z wiedzy, jaką tam nabyłem pod kierunkiem dr. Jana Choroszego (któremu chcę w tym miejscu gorąco podziękować), korzystałem później w dość ograniczonym stopniu, głównie wykonując korekty w czasopismach, w których pracowałem jako dziennikarz. Jednak gdy jakiś czas temu podjąłem pracę w branży wydawniczej, zdałem sobie sprawę, że przygotowanie przyszłych edytorów w instytutach filologii polskiej różnych polskich uniwersytetów uczyniło przez ten czas duży (i przemyślany) krok do przodu. Zarówno specjalizacje edytorskie na polonistyce, jak i podyplomowe studia o takim profilu dają solidne podstawy do przyszłej pracy w charakterze redaktora. Jednocześnie nie są to umiejętności o charakterze planu B (na tej zasadzie niektórzy moi znajomi, studiując filologię polską, jednocześnie uczestniczyli w kursach programowania lub zarządzania „w razie gdyby w zawodzie nie wyszło”).

Po pierwsze – tego rodzaju specjalizacja pozwala połączyć wiedzę nabytą w ramach przedmiotów językoznawczych i literaturoznawczych z konkretnymi umiejętnościami zawodowymi. Na tych pierwszych studenci się dowiadują, jak funkcjonuje polska składnia; na kulturze języka – jakie znaczenie ma w naszym języku interpunkcja i jakie rządzą nią zasady; zaś na przedmiotach specjalizacyjnych – jak prawidłowo wykonywać korektę na wydrukach i w formie elektronicznej, tak by inna kompetentna osoba była to potem w stanie odczytać. W ramach przedmiotów literaturoznawczych dowiadują się studenci, czym jest dzieło literackie, na specjalizacji – jak odbywa się przygotowanie profesjonalnych wydań, z których korzystają. Taka teoretyczna podbudowa zwiększa zarówno poziom kompetencji, jak i pewności, że się wie, co się robi – gdy potem autor kwestionuje sposób zredagowania tekstu, można uzasadnić swoje interwencje, a nie podpierać się intuicją, bo to podpórka z tektury. Edytorstwo staje się zaś pracą z tekstem i jego autorem, a nie wyłącznie „dłubaniem w przecinkach” (a tak często praca ta jest widziana z zewnątrz).

Nowa wrażliwość

Po drugie – humanistyka wchodzi w cyberprzestrzeń, a edytorzy wraz z nią. Uczą się przygotowywać i redagować nie tylko publikacje drukowane (które – jak twierdzą niektórzy młodzi adepci tego fachu – mają wkrótce zaniknąć), lecz także e-booki i wszelkie formy komunikacji internetowej (włącznie np. z elektronicznymi formularzami). Dzięki temu rośnie ich konkurencyjność na rynku pracy, a jednocześnie ograniczenie znaczenia drukowanej książki i prasy nie musi się przekładać na językowo-edytorski chaos. Nie spełniają się przepowiednie, że wraz z cofaniem się druku do niszy piękna polszczyzna straci na znaczeniu. Pojawia się za to nowa wrażliwość – kładąca nacisk na komunikatywność, zwięzłość, użyteczność, precyzyjność. Dawniej edytorów uczono głównie wydawania literatury pięknej i publikacji naukowych; współczesny edytor umie też zredagować poradnik, instrukcję, a nawet post na facebookowym fanpejdżu (musiałem skorzystać ze swoich fachowych umiejętności, by ustalić, czy mogę użyć tej spolszczonej formy).

Po trzecie – w ramach przedmiotów specjalizacyjnych lub praktyk zawodowych studenci poznają narzędzia pracy edytora inne niż kartka i długopis (choć takie też). W zawodach związanych z humanistyką zaobserwować można tendencje odwrotne niż na wielu innych obszarach rynku pracy czy w nauce – nie postępującą specjalizację, lecz konieczność bycia człowiekiem orkiestrą. Idealny dziennikarz to taki, który oprócz napisania tekstu zrobi również zdjęcia, nakręci klip do umieszczenia na wideoblogu, a najlepiej sam po sobie zrobi korektę (gdyby jeszcze mógł sam autoryzować wywiady, to zbliżylibyśmy się do sytuacji pierwszych rodziców w Edenie). Jednak żarty na bok – edytor powinien dziś umieć nie tylko redagować teksty, lecz także składać je za pomocą podstawowych narzędzi DTP lub publikować w internecie za pomocą podstawowych narzędzi CMS. Nawet wydawnictwa o bogatej ofercie czy wysokonakładowe czasopisma bywają współcześnie prowadzone przez niewielkie zespoły, w których po prostu nie ma miejsca na wąskie specjalizacje. Szersza paleta umiejętności pozwala też skuteczniej wynajdywać dodatkowe zlecenia. Gdy można zaoferować, że nie tylko zredaguje się tekst publikacji, lecz także zaprojektuje jej layout, szansa na to, że będą chętni do zatrudnienia nas, rośnie. Takimi narzędziami są przede wszystkim programy z pakietu Adobe (InDesign, Photoshop i Illustrator) i programy pomocnicze (np. służący do składu równań MathType) oraz systemy CMS – przede wszystkim Wordpress i przynajmniej podstawy Joomli, a dla bardziej wymagających Drupal. Uczelnie oferują studentom w ramach zajęć regularne kursy obsługi tych narzędzi, a także możliwość zainstalowania ich na prywatnych laptopach przynajmniej na rok za darmo lub za niewielką opłatą. Dzięki temu absolwenci mogą zadeklarować potencjalnemu pracodawcy coś więcej niż tylko to, że szybko się uczą.

Współtworzyć wydawnictwo

Po czwarte – specjalizacja ta daje solidną orientację w całej branży wydawniczej. Jej absolwenci wiedzą, jak funkcjonuje rynek książki i prasy, znają zasady promocji książki drukowanej i elektronicznej przy użyciu różnych metod, mają świadomość, jak wygląda cały proces przygotowania książki, ze współpracą z drukarnią włącznie. Dzięki temu są w stanie współtworzyć wydawnictwo, a nie być jedynie jego pracownikami. Mogą też podjąć pracę w księgarstwie, jeśli sama branża wydawnicza okaże się za mało rozwijająca, za mało dochodowa lub nieodpowiednia dla ich temperamentu i oczekiwań. Znacznie łatwiej przychodzi im też współpraca z drukarniami czy dystrybutorami – wiedzą, o co pytać.

Ważne jest także to, że absolwenci specjalizacji edytorskiej nie kończą studiów z błędnym przekonaniem, iż czas nauki dobiegł końca, a teraz nadszedł czas owocobrania. Uzyskują zarówno świadomość, że także w tym zawodzie trzeba się nieustannie szkolić, jak i narzędzia do tego. I od wykładowców, i od doświadczonych osób w branży, które poznają na praktykach, dowiadują się, jak trzymać rękę na pulsie: pracę jakich wydawnictw śledzić, jakie imprezy branżowe odwiedzać i w jaki sposób wyszukiwać oferty stałej pracy lub zlecenia w internecie (w tym poprzez media społecznościowe). Jeśli ktoś nie znalazł się na tych studiach przypadkiem, zechce się też po prostu rozwijać, gdyż dzięki temu uzyska możliwość coraz kompetentniejszego robienia tego, co robić przecież lubi, to taki pracownik okaże się dla pracodawcy podwójnie cenny – sam będzie chciał się uczyć i szkolić innych (a przynajmniej pobudzać ich ambicję). Jest to istotne także w kontekście zmian w branży. Bycie edytorem polegało na czymś innym czterdzieści lat temu (gdy pisane były niektóre podręczniki, z których korzystałem), na czymś innym polega teraz, a podejrzewam, że zupełnie innych umiejętności będzie wymagać za 40 lat, gdy będę już kończył swoją drogę zawodową.

Mam okazję obserwować, jak te umiejętności są wykorzystywane w praktyce, specjalizacje edytorskie na różnych uczelniach wyglądają dobrze nie tylko w sylabusach. Ten sposób kształcenia naprawdę zdaje egzamin. Choć ludzie, z którymi pracuję, są ode mnie 6–8 lat młodsi, to uczę się od nich – ja byłem raczej przedmiotem eksperymentu, ich przygotowywano do wykonywania zawodu w sposób znacznie bardziej planowy. Po zatrudnieniu tak przygotowanych absolwentów zespół wydawnictwa staje się pełniejszy: młodsi mają szerszą wiedzę, starsi nadrabiają doświadczeniem. W absolwentach specjalizacji edytorskiej z ostatnich kilku roczników widać też autentyczną pasję – oni wiedzą, że to, czym się zajmują, jest ważne. Wiedzą, że ich praca służy ostatecznie skutecznej i pięknej komunikacji między ludźmi w różnych sferach życia i na różnych poziomach.

Polonista nie musi być zatem pariasem rynku pracy. Nie podejmuję się oceniać, czy inne kierunki humanistyczne na polskich uczelniach można w podobny sposób „obudować” twardymi kompetencjami w konkretnym zawodzie. Jest to natomiast dla mnie dowód, że tezy o zapotrzebowaniu na humanistów w nowoczesnym społeczeństwie nie są tylko zaklinaniem rzeczywistości. Humanistyka przetrwa, musi tylko wyjść poza stare przyzwyczajenia. To jak w haśle reklamowym norweskiej komedii Elling (2003): „Świat należy do nich – muszą tylko wyjść z domu”.