Reguły chaosu

Przemysław Wojtaszek

1 sierpnia 2018 r. Prezydent Rzeczypospolitej Polskiej podpisał ustawę Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce (PSWN), jak również ustawę wprowadzającą przepisy PSWN. Znamy zatem ostateczne brzmienie zapisów ustawowych. Trwają konsultacje projektów rozporządzeń. Ogromna większość społeczności akademickiej w Polsce wkroczyła w nową rzeczywistość, nie zdając sobie zupełnie sprawy, jak bardzo zmienioną. Skalę zmian znakomicie podsumowuje dokument, który przemknął niezauważony, choć zdecydowanie na to nie zasługuje. To opinia Biura Legislacyjnego Kancelarii Senatu z 6 lipca 2018 r. (druk: 888-889o) przygotowana w momencie przesłania dokumentów ustawowych z Sejmu do Senatu RP. Jaki będzie kalendarz zmian, pokazał bardzo wyraźnie list wicepremiera Gowina do rektorów uczelni z 9 sierpnia.

Konferencja Dziekanów Wydziałów Przyrodniczych Uniwersytetów Polskich (KDWP) od samego początku aktywnie włączała się w opiniowanie kolejnych projektów Ustawy 2.0. W czerwcu MNiSW zwróciło się do nas z prośbą o udział w konsultacjach społecznych aktów wykonawczych PSWN. Niniejszy tekst osnuty jest wokół stanowisk KDWP podjętych w sprawach projektów najważniejszych rozporządzeń.

Błąd założycielski

Nieprzypadkowo nawiązuję tym nagłówkiem do tytułu części trylogii Apostezjonu Edmunda Wnuka-Lipińskiego z końca lat 80. XX w. W moim przekonaniu PSWN poza dobrymi rozwiązaniami niesie w sobie kilka takich właśnie błędów. Spośród nich wybieram dwa, do których należy się odnieść w kontekście proponowanych rozporządzeń. Pierwszym – najdonioślejszym także, a może przede wszystkim, ze względów strategicznych – jest likwidacja wydziałów jako podstawowych jednostek organizacyjnych. Powiedziano już na ten temat wiele, np. w tekście prof. Bogdana Jackowiaka (FA 3/2018). Tu przywołam wspomniany druk 888-889o: „Uchwalona przez Sejm ustawa przewiduje, że studia prowadzi uczelnia, stopnie naukowe nadaje senat uczelni, a ewaluacji (ocenie) podlega uczelnia oraz poszczególne dyscypliny naukowe. PSWN w ogóle nie wspomina o jednostkach organizacyjnych uczelni, poza jednym marginalnym przepisem (zaproponowanym dopiero w drugim sejmowym czytaniu) przewidującym, że szkoła może tworzyć takie jednostki, jak np. wydziały czy katedry, nie przypisując im żadnych zadań, uprawnień ani nie przyznając prawa do występowania na zewnątrz uczelni. W ustawie nie pojawia się określenie dziekan czy rada wydziału”. W roku 100-lecia odzyskania niepodległości przez Polskę swoistym symbolem staje się również to, że „PSWN odstępuje od obowiązujących od 100 lat nazw stanowisk profesorów: zwyczajnego i nadzwyczajnego (np. dekrety z 1919 r., ustawa z 1920 r. i ustawa z 1933 r.), a w to miejsce wprowadza nazwy: profesora i profesora uczelni”.

W moim przekonaniu jedną z fundamentalnych długoterminowych konsekwencji takich zapisów ustawowych będzie zanik myślenia strategicznego na poziomie społeczności wydziałowych. Myślenia, które wykraczałoby poza kadencję aktualnych władz dziekańskich. Myślenia, które wraz z mądrym użyciem dostępnych narzędzi zarządczych, organizacyjnych i finansowych umożliwiło stworzenie na wielu uczelniach ośrodków nazywanych obecnie „wyspami doskonałości”.

Po drugie, w prawnym opisie nowych reguł systemowych ustawa zatrzymuje się wpół drogi, a wręcz cofa w stosunku do reformy z 2010 r. Do systemu nauki wpisano Polską Akademię Nauk, instytuty PAN, instytuty badawcze i międzynarodowe instytuty naukowe, lecz nie uregulowano w żaden sposób na nowo ich funkcjonowania, pozostawiając nienaruszone ustawy obowiązujące od 2010 r. PSWN utrzymało istniejące dotąd obowiązki instytutów, np. poddawanie się ewaluacji działalności naukowej, ale również nadało im nowe uprawnienia, w tym artykułem 35 – prawo do tworzenia uczelni publicznej. Tym samym polski system szkolnictwa wyższego i nauki wkroczył na „trzecią drogę”, niespotykaną w krajach, do których prawnych rozwiązań odwołują się wszelkie uzasadnienia ustawy i projektów rozporządzeń. Warto przypomnieć, że w Wlk. Brytanii czy Niemczech instytucje stricte naukowe nie mają prawa do nadawania stopni naukowych. Wielkie rankingi światowe nie „widzą” poszczególnych instytutów, a jedynie organizacje macierzyste: PAN, CNRS, INRA, CNR czy Towarzystwo Maxa Plancka. W Europie jest to spojrzenie powszechne; gdy wiosną zbierano podpisy pod manifestem wzywającym Parlament Europejski do zwiększenia środków na badania i innowacje w programie Horizon Europe, do ich złożenia w imieniu instytucji upoważnieni byli jedynie rektorzy i prezydenci w/w organizacji.

Kulawy triumwirat

Tuż po podpisaniu Ustawy 2.0 przez prezydenta do konsultacji społecznych trafiły projekty trzech najważniejszych rozporządzeń określających system nauki w Polsce: o klasyfikacji dyscyplin, o sporządzaniu wykazu czasopism i wydawnictw oraz o ewaluacji jakości badań naukowych. Trwają konsultacje kolejnych projektów, w tym rozporządzenia ustalającego algorytm podziału środków. Pierwszy z projektów przekształcił się już w gotowe rozporządzenie. Odniosłem się do niego w innym miejscu, tutaj więc jedynie obserwacja ogólna. Dyskusja nad tym projektem, momentami bardzo emocjonalna, pokazała wyraźnie, że ustawowe umocowanie jednostek organizacyjnych uczelni było bez wątpienia rozwiązaniem, które gwarantowało stabilność strukturalną nie utrudniając aktywności naukowej, w tym interdyscyplinarności badań. Czy zatem nowe rozwiązania jej sprzyjają? W mojej opinii są znacznie mniej przyjazne wspólnym badaniom. Zauważmy, że stara ustawa nie wiązała powstania wydziału z konkretną dyscypliną naukową. W nowym porządku prawnym nie ma wydziałów, ale za to od decyzji ministra zależy, w jakich dyscyplinach i w jaki sposób uczelnie będą oceniane. De facto więc od decyzji ministra może zależeć, w jaki sposób uczelnie będą zorganizowane. W tej chwili postawiono je przed dylematem, jak strukturalnie dopasować się do klasyfikacji dyscyplin, a tę określa rozporządzenie, które dość łatwo zmienić. Czy zatem uczelnie mają podejmować wysiłek reorganizacyjny przy każdej zmianie rozporządzenia o dziedzinach i dyscyplinach nauki? Czy raczej szukać rozwiązań wolnych od takiej zależności, np. poprzez budowę struktur wokół „wysp doskonałości”?

PSWN jest wprowadzane pod sztandarem doskonalenia polskiej nauki. Podstawowym kryterium oceny jakości aktów wykonawczych powinno więc być kryterium użyteczności, określające, na ile proponowane przepisy będą sprzyjać podnoszeniu jakości badań naukowych. Prof. Andrzej Białas opisał to (FA 9/2018) jako alternatywę: czy procesy uruchomione wejściem w życie nowych przepisów mają spowodować, że nauka polska będzie wnosić istotny wkład w naukę światową, czy też, że będzie lepiej wyglądać w rankingach światowych? Dla mnie jest to także nieostra alternatywa: czy wprowadzane przepisy mają być pomocne polskim badaczom, czy też być narzędziem zarządzania w rękach administracji centralnej? Po głębokiej analizie projektów uważam, że z czasem druga część stała się celem dominującym. I tu chwila refleksji. Minister Gowin, otwierając 23 lutego 2017 r. w Poznaniu konferencję Narodowego Kongresu Nauki dotyczącą doskonałości naukowej, poinformował zebranych, że podpisał akt prawny, którego nie był w stanie zrozumieć. Było to rozporządzenie o kompleksowej ocenie parametrycznej. Teraz, czytając projekty nowych rozporządzeń wraz z ich uzasadnieniami, można jedynie mieć nadzieję, że tym razem pan premier jeszcze bardziej niezrozumiałych przepisów nie podpisze.

Ewaluacja – jak to łatwo powiedzieć

Nie trzeba wielu godzin namysłu, by zgodzić się z opinią, że ewaluacja jakości badań naukowych jest jednym z najważniejszych elementów PSWN. Wczytując się w druk 888-889o, zauważymy, że „nie sama ewaluacja jest nowością, lecz to, że wiele innych spraw od niej zależy”. I dalej: „inaczej niż dotychczas, o uprawnieniach do doktoryzowania i habilitowania nie będzie decydowała RDN (dawna CK) na wniosek wydziałów, które zatrudniają pewne minimum doktorów habilitowanych i profesorów (…), lecz ministerialny zespół liczący około 30 osób, które nie muszą legitymować się stopniem doktora habilitowanego (…). Inaczej mówiąc, nowość ustawy polega na tym, że o uprawnieniach do prowadzenia kierunku, do nadawania stopni naukowych, do wielkości dotacji z budżetu państwa będzie decydowała ministerialna KEN. (…) O kategorii naukowej konkretnej uczelni będzie decydowała KEN, a o kryteriach ewaluacji uczelni będzie decydował minister”. Wpisaną w system wszechwładzę KEN należy zatem ocenić jednoznacznie negatywnie jako ograniczenie wpływu środowiska na funkcjonowanie nauki w Polsce. A jeśli konsekwencje ewaluacji mają sięgać tak daleko, to samo zdefiniowanie procesu, w tym również określenie list czasopism i wydawnictw, powinno być zrozumiałe dla wszystkich i przeprowadzone zgodnie z najwyższymi standardami. Jak to określili autorzy Manifestu Lejdejskiego, opublikowanego w „Nature” w 2015 r.: „Simplicity is a virtue in an indicator because it enhances transparency”.

Pomysł ewaluacji dyscyplin przez wielu został uznany jako krok w dobrym kierunku. Jednak jego wykonanie w postaci projektów rozporządzeń rozpatrywanych łącznie można określić jednym słowem: „niewypał”. Nie wchodząc w szczegóły, chciałbym wskazać kilka kluczowych dla mnie problemów. Po pierwsze, dyscypliny nauki mają być zdefiniowane poprzez przypisanie do nich czasopism, a nie przez zastosowanie powszechnie dostępnych systemów ujmowania czasopism w kategorie tematyczne. Jest to wbrew intuicji zdecydowanej większości badaczy na świecie, przynajmniej w naukach doświadczalnych. Co gorsza, propozycja klasyfikacji dyscyplin nauki nie pokrywa się z klasyfikacją czasopism stosowaną np. w bazach Scopus czy Web of Science. Ponieważ z projektu rozporządzenia nie wynika, kto i na jakich zasadach dokona przypisania, nie można wnioskować, czy będzie to decyzja urzędnika MNiSW, KEN, panelu ekspertów, czy też zastosowana zostanie inna procedura.

Po drugie, przedstawiona propozycja w ogóle nie bierze pod uwagę ciągłości procesu badawczego i to w dwóch aspektach. Jak zapisaliśmy w stanowisku KDWP: „projektowany sposób ustalania liczby punktów zmienia uszeregowanie czasopism (…), często wbrew ustalonemu w świadomości społeczności naukowej porządkowi czasopism. KDWP zwraca uwagę, że w naukach doświadczalnych, zwłaszcza w szeroko pojętych naukach biologicznych/medycznych, badania laboratoryjne czy terenowe często trwają wiele lat; decyzje o publikowaniu są podejmowane już w początkowym stadium badań, a to oznacza równie często przeznaczenie stosownych kwot na przygotowanie publikacji (korekta językowa, opłaty open access itp.). Taka sytuacja sprawia, że rewolucja w zasadach punktacji czasopism, wprowadzana z dnia na dzień, jest działaniem nieco fikcyjnym, gdyż uczelnie nie będą w stanie zareagować na nią w zakładanym czasie”. Co więcej, zmiana uszeregowania czasopism może w niektórych przypadkach wprowadzić poczucie zmarnowania środków finansowych, nie mówiąc już o gorszej ewaluacji osiągnięcia naukowego.

Trzecim problemem jest konstrukcja ewaluacji jako procesu wszechogarniającego, który zawiera w sobie mieszaninę oceny instytucji i ocen okresowych pracowników. Takie ustawienie systemu ewaluacyjnego jest wbrew współczesnym poglądom na ocenę działalności badawczej. DORA – zainicjowana w grudniu 2012 r. w San Francisco Deklaracja o Ocenie Działalności Naukowej, podpisana do dziś przez prawie 13 tysięcy osób i 512 organizacji, w tym redakcje najważniejszych czasopism naukowych – stwierdza wyraźnie w swej rekomendacji ogólnej, że „nie należy używać metryk opartych na czasopismach, takich jak np. Impact Factor, jako zastępczej miary jakości poszczególnych artykułów naukowych, do oceny wkładu indywidualnych naukowców lub przy podejmowaniu decyzji o zatrudnieniu, awansie lub finansowaniu”. Prawie identycznie brzmi rekomendacja DORA nr 18 adresowana do naukowców: „kwestionuj praktyki ewaluacji naukowej, które niewłaściwie wykorzystują parametry bibliometryczne (Journal Impact Factor), a także wspieraj i kształtuj najlepszą praktykę, która skupia się na wartości i wpływie określonych wyników badań”. Choć DORA wspomina IF, to rekomendacje te odnoszą się do wszystkich narzędzi bibliometrycznych. Przywołany już wcześniej Manifest Lejdejski wymienia 10 reguł ewaluacji działalności naukowej. Reguła nr 1 wskazuje, że dane ilościowe powinny jedynie wspomagać ocenę jakościową prowadzoną przez ekspertów, a reguła nr 7 mówi, że ocena poszczególnych badaczy powinna być oparta na jakościowej ocenie ich dorobku. W moim rozumieniu ewaluacja opisana w projektach rozporządzeń powinna być wyłącznie oceną instytucjonalną, a więc wartościować instytucje ze względu na to, jakich naukowców zatrudniają i jak wspomagają ich w prowadzeniu badań jak najwyższej jakości i jak najlepiej opublikowanych. W stanowisku KDWP napisaliśmy, iż „same przepisy ustawowe wskazują, że narzędziem właściwym do oceny pracownika – nauczyciela akademickiego jest ocena okresowa. Natomiast ewaluacja powinna dotyczyć instytucji, jaką jest, w rozumieniu Ustawy 2.0, uczelnia. W tym kontekście uznajemy, że rozporządzenie o ewaluacji powinno unikać stosowania mechanizmów, które pośrednio służą również ocenie poszczególnych pracowników. Ich wprowadzenie niepomiernie utrudnia funkcjonowanie systemu ewaluacji i jest przyczyną wielu komplikacji”.

Można coś uratować

Po czwarte, proponowany system ewaluacji jest niezwykle skomplikowany, zwłaszcza w kryterium „ocena działalności naukowej”. Potwierdzają to nawet sami twórcy projektu. Z zarządczego punktu widzenia zawiłość przepisów, stopień ich wzajemnego powiązania i skomplikowanie całego procesu ewaluacji spowodują, że nie będzie praktycznie możliwe przewidzenie skutków zmiany poszczególnych parametrów na wynik końcowy. Z jednej strony uniemożliwi to jakiekolwiek racjonalne zarządzanie działalnością naukową, w tym również inicjowanie badań w nowo powstających obszarach nauki. Z drugiej, zawiłość procesu oceny będzie niewątpliwie prowadziła do kontestacji jej wyników, szczególnie ze względu na implikacje prawno-finansowe. Jeżeli po ostatniej ocenie kompleksowej jej wyniki zanegowało ponad 30% jednostek (informacja z FA), można śmiało przypuszczać, że ten odsetek w kolejnych ewaluacjach będzie znacznie większy. KDWP zatem „zdecydowanie opowiada się za znaczącym uproszczeniem systemu ewaluacji”, gdyż „komplikacja samego algorytmu ewaluacji jest powiązana z niezwykle rozbudowaną maszyną biurokratyczno-sprawozdawczą, a obciążenia sprawozdawcze jednostek, mimo że rozciągnięte w czasie, wzrosną w sposób znaczący w stosunku do stanu obecnego”.

I wreszcie: autorzy projektów jakby zupełnie zapomnieli, że wprowadzane regulacje mają swój efekt systemowy, czasem zupełnie odległy od pierwotnych intencji. Reguła nr 9 Manifestu Lejdejskiego stwierdza to wprost. W uzasadnieniach projektów czytamy, że przygotowane przepisy ograniczą „punktozę”. W moim pojęciu wyrażenie to zostało ukute kilka lat temu przez osoby znajdujące się po niewłaściwej stronie krzywej Gaussa, biorąc pod uwagę jakość badań naukowych. Jego negatywna konotacja wynika wprost z wątpliwych etycznie, acz racjonalnych dążeń do zdobywania minimalnym kosztem maksymalnie dużej liczby punktów. Tu mieszczą się wszelkie patologie systemowe typu „slicing”, czyli publikowanie kilku mniejszych publikacji zamiast jednej większej czy powstawanie publikacyjnych spółdzielni produkcyjnych i dopisywanie się do publikacji. Człowiek ze swej natury zachowuje się tak, by maksymalizować swoje poczucie bezpieczeństwa, a zatem będzie robić to, czego system od niego oczekuje. Jeśli system ewaluacji wszystko przelicza na punkty, nie zwracając uwagi na jakość, to trudno oczekiwać, by zachowania naukowców były od wymogów tegoż systemu odmienne. A że nie ma to nic wspólnego z prawdziwą nauką – cóż, tym gorzej dla nauki. Proponowane obecnie zasady ewaluacji w moim przekonaniu nie zmniejszą zasięgu „punktozy”; pogłębią zjawiska negatywne, nie oferując wiele w zamian.

Znając również projekt nowego algorytmu podziału środków, można już spytać, czy proponowane rozwiązania sprzyjają doskonałości naukowej i poprawią jakość systemu nauki? Są to zmiany rewolucyjne, których skutków nie da się przewidzieć. Truizmem jest zatem przywoływanie powiedzenia Dantona o rewolucji pożerającej własne dzieci. Można jednak coś uratować. Uważam, że zapisy ustawowe nakładają na ministra obowiązek wprowadzenia ewaluacji dyscyplin. Mówią również, że ewaluacja obejmuje osiągnięcia wszystkich pracowników prowadzących działalność naukową. Jednak reguły ewaluacji ustala w rozporządzeniach minister. Aby proces uczynić ewolucyjnym, można ewaluację w roku 2021 przeprowadzić w dyscyplinach, ale na zasadach poprzedniej kompleksowej oceny parametrycznej, przyjmując np. rozciągnięcie punktacji czasopism dla lat 2017-2020. W roku 2019 natomiast skonsultować i opublikować całkowicie nowe przepisy dotyczące ewaluacji i spraw pokrewnych. Nowe przepisy powinny wspierać polskich badaczy, a nie jedynie generować kategorie i punkty przydatne w algorytmach podziału ciągle znikomych środków finansowych na naukę.

Zamiast podsumowania

Jestem biologiem komórki roślinnej, badaczem ścian komórkowych, których funkcjonowanie leży u podstaw dwóch niezwykłych zjawisk: plastyczności fenotypowej i pamięci strukturalnej roślin. Jedną z moich pasji osobistych jest, jak to się pięknie drzewiej mawiało, urządzanie ogrodu. Praca w nim nie ma końca i daje również właściwą perspektywę. Rośliny teraz wprowadzone zabłysną pełnym blaskiem najwcześniej za kilka lat. Plastyczność fenotypowa sprawi, że każdy okaz z czasem stanie się indywiduum optymalnie przystosowanym do warunków lokalnego środowiska, a dzięki pamięci strukturalnej ten proces przystosowawczy znajdzie trwałe odzwierciedlenie w architekturze rośliny. Jesień to znakomita pora na zmiany w ogrodzie. Trzeba jednak pamiętać, że ogród jest jak żywy organizm i należy w nim działać tak, by nie tylko operacja się udała, ale i pacjent przeżył.

Ogród polskiej nauki, choć licho nawożony, trwa od dziesiątków lat, pięknie owocując. Mam wrażenie, że ogrodnicy, którzy nasz ogród przerabiają, zapragnęli stworzyć coś zupełnie nowego i pięknego. Zgodnie z planem zaczęli od zniszczenia pamięci strukturalnej, okaleczając wszystkie drzewa owocowe: wycięli gałęzie, pozostawiając osamotnione pędy-przewodniki z kilkoma listkami na szczytach. Fragment ogrodu z krzewami ozdobnymi pozostawili bez zmian. Zlekceważyli również plastyczność fenotypową i postanowili, ile gałęzi będzie mogła mieć każda odmiana, i które gałęzie będą mogły owocować – tylko te, które pięknie wyglądają. Piękno gałęzi będzie oceniane, wspólnie z krzewami ozdobnymi, raz na cztery lata. Żeby ogród trwał, postanowili dosypać trochę nawozu. Jednak intensywne nawożenie zostało zaplanowane wyłącznie dla kilku wybranych okazów. Pozostałe drzewa dostaną tyle, by wydać owoce. Wygląda na to, że ogrodnicy mają nadzieję, że tą drogą upodobnią nasz ogród do najlepszych wzorców po naszej zachodniej stronie. Czy ten eksperyment może się powieść?

Prof. dr hab. Przemysław Wojtaszek , dziekan Wydziału Biologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu