Polska nauka po angielsku

Marek Misiak

Pisałem swego czasu na łamach FA o znajomości języków obcych wśród polskich studentów. Dobrą znajomość języka angielskiego deklaruje coraz więcej Polaków. Zwracałem uwagę, że wiele osób przekonanych, iż „dobrze” władają angielskim, w rzeczywistości zna go w stopniu dość zaawansowanym, ale nie mówi w tym języku ani biegle, ani płynnie. Uczyli się bowiem angielskiego po to, „aby się dogadać” i porzucili naukę na pewnym etapie, z reguły odpowiadającym poziomowi FCE. Nie stanowi to problemu, jeśli chcemy posługiwać się językiem obcym w codziennych kontaktach czy oglądaniu seriali, jeśli jednak w grę ma wchodzić profesjonalne wykorzystanie języka, jego znajomość na poziomie konwersacyjnym to zdecydowanie za mało. Poprawiając publikacje naukowe napisane w języku angielskim przez polskich autorów – a zwłaszcza korygując lub tłumacząc na angielski publikacje dotyczące polskiego szkolnictwa wyższego – przekonuję się o tym bardzo wyraźnie. Przekład to nie tylko oddanie określonych treści w innym języku, to często także przełożenie jednych realiów kulturowych na inne. Tego ostatniego wiele osób, nawet naprawdę dobrze władających jednym lub kilkoma językami obcymi, jakby nie jest świadomych. Można przełożyć dany tekst na inny język, ale i tak pewne jego elementy będą dla obcojęzycznego czytelnika niezrozumiałe, ponieważ użyte w nim sformułowania nie będą odsyłać do żadnych desygnatów w znanych mu realiach kulturowych. Publikacje na temat różnych aspektów nauki i szkolnictwa wyższego są tego dobrym przykładem, gdyż uczelniane realia różnią się w zależności od kręgu kulturowego i język używany do opisywania tych realiów naturalnie to odzwierciedla. Można mechanicznie przetłumaczyć jakieś określenie na inny język, ale nie stanie się ono przez to dla obcokrajowca bardziej zrozumiałe.

Generujemy chaos

Pierwszą grupę stanowią pojęcia nieznane w danym kręgu kulturowym. W odniesieniu do szkolnictwa wyższego i języka angielskiego najlepszym przykładem jest chyba stopień doktora habilitowanego. Na anglojęzycznych uczelniach taki stopień po prostu nie jest znany i nawet przetłumaczenie go jako doctor habilitated może nie pomóc w rozumieniu (na dobrą sprawę za każdym razem byłby potrzebny kilkuzdaniowy przypis wyjaśniający, co ten termin oznacza). W takiej sytuacji kluczowe jest zatem ujednolicenie – jeśli anglojęzyczny czytelnik raz za razem styka się z polskimi badaczami, dobrze byłoby, żeby przynajmniej te same stopnie naukowe były za każdym razem oddawane tak samo. Jest wówczas szansa zapamiętać, że w polskiej nauce używa się takiego tytułu. Jeżeli jednak, cytując Wojciecha Młynarskiego, „każdy własnej drogi szuka cichcem po wykrotach”, to możemy mieć wrażenie, że jesteśmy światowi i komunikujemy się w obcym języku, a tak naprawdę generujemy głównie chaos.

Druga grupa obejmuje tzw. false friends – określenia znane w danym kręgu kulturowym, ale oznaczające tam coś trochę lub zupełnie innego. Tak jest np. w przypadku stanowiska asystenta. W języku angielskim assistant to tyle, co „pomocnik”, zatem przetłumaczenie w ten sposób czyjegoś naukowego CV wprowadzi anglojęzycznego czytelnika w błąd. Niektóre polskie uczelnie przyjęły, że stanowisko adiunkta będzie oddawane jako reader – jest to z kolei stanowisko pracy na uczelni niemające dokładnego odpowiednika w języku polskim, ale związane z podobnymi wymaganiami, jeśli chodzi o posiadany stopień naukowy. Nie będzie to zatem przekład 1:1, ale oddanie za pomocą terminu o dostatecznie zbliżonym znaczeniu (co umożliwi porozumienie między autorem a czytelnikiem anglojęzycznym). Konsekwentnie zatem asystent to assistant reader , jako że stanowisko asystenta wiąże się z mniejszymi wymaganiami formalnymi, ale też osoba je zajmująca nie jest samodzielnym pracownikiem naukowym (stąd assistant ). Termin assistant reader nie jest znany na angielskich uczelniach, ale jest zrozumiały dla znających angielski badaczy – jest to tzw. termin trzeci.

Wprowadzanie takich terminów bywa często niezbędne, wymaga jednak wysokich kompetencji językowych i dobrej znajomości realiów, których dotyczy tłumaczony tekst, dlatego nie należy dokonywać tego na własną rękę, ale skonsultować się ze specjalistą lub sprawdzić, czy czynniki decyzyjne (władze uczelni, a w pewnych sytuacjach MNiSW) nie opublikowały wiążących ustaleń. Najlepszym przykładem takiej źle pojętej kreatywności wydaje mi się oddawanie tytułu profesora zwyczajnego i stanowiska profesora nadzwyczajnego, które to terminy również nie mają dokładnych odpowiedników w języku angielskim. Regularnie spotykam się z neologizmami w rodzaju Full Professor (profesor belwederski) czy Assistant Professor , względnie Associate Professor (profesor uczelniany). Takie terminy mogą „wyglądać” całkiem sensownie, ale nie pomogą osobie anglojęzycznej w zrozumieniu, czym różni się jeden „rodzaj” profesora od drugiego. Full , czyli pełny, ale w jakim sensie? Associate , czyli „wspólnik, partner”, ale czyj? Polskie stowarzyszenia tłumaczy zalecają, aby wobec tego przekładać te terminy dosłownie – jako Professor Extraordinary (profesor nadzwyczajny) i Professor Ordinary (profesor zwyczajny). Daleko jednak w tym przypadku do wiążących ustaleń, ponieważ szereg uczelni zaleca swoim pracownikom stosowanie terminów Associate Professor czy Full Professor .

Nie chodzi o wampiry

Niekiedy można odnieść wrażenie, że autorzy/tłumacze w wyniku pośpiechu tłumaczą pewne określenia dosłownie, zamiast sprawdzić, czy mają one swoje angielskie odpowiedniki, które mogą oznaczać dokładnie lub prawie dokładnie to samo, ale np. odwoływać się do innych skojarzeń niż terminy polskie. W kilku tekstach, które miałem okazję sprawdzać, studenci studiów dziennych byli określani jako daytime students , a studenci studiów zaocznych jako extramural students (czyli „studenci poza murami”). Tymczasem w języku angielskim są to odpowiednio full-time studentspart-time students – angielszczyzna przywołuje tu raczej skojarzenia z pracą na cały lub część etatu, ale terminy te są dokładnymi odpowiednikami polskich. W jednym z artykułów naukowych była nawet mowa o night-time students – chodziło o studentów wieczorowych, ale obcojęzyczny czytelnik mógłby pomyśleć, że chodzi o wampiry albo że na polskich uczelniach studiuje się na trzy zmiany.

Innym często spotykanym błędem jest oddawanie określenia „szkoła wyższa” jako high school . System edukacji w krajach anglosaskich znacząco różni się od polskiego i np. w USA termin high school nie odnosi się do szkół akademickich. Nie oznacza jednak także odpowiednika liceum – sugerowanym terminem jest tu secondary school (a jeśli jest mowa o gimnazjum – junior secondary school ). Czasem można się zetknąć z kolejnym tzw. trzecim terminem – school of higher education . Pokazuje to, że czasem tłumaczenie z języka polskiego na obcy ma na celu nie tyle wskazanie, co dane określenie oznacza, ile raczej czego nie oznacza, aby nie doszło do nieporozumienia. W swojej istocie są to błędy przypominające dosłowne tłumaczenie związków frazeologicznych, w rezultacie czego „z góry dziękuję” zamienia się w thank you from the mountain .

Research employee, względnie researcher

Niektóre błędy w wynikają z częstego u nie-filologów przekonania, że tłumaczenie polega na zamianie słowa za słowo i że jednemu słowu w danym języku odpowiada zawsze jedno i to samo słowo w innym języku. Nie jest to już thank you from the mountain , ale wciąż może prowadzić do poważnych nieporozumień. Dobrym przykładem w publikacjach uczelnianych jest określenie „tytuł zawodowy”. Przymiotnik „zawodowy” może zostać oddany po angielsku jako „professional” albo „vocational” (są też inne możliwości, nieistotne w tym miejscu). Jednak każdy z angielskich przymiotników związany jest z innymi aspektami znaczeniowymi przymiotnika polskiego. Vocational to „zawodowy” w znaczeniu przygotowania do zawodu (vocation pochodzi od łacińskiego vocatio – powołanie); professional odnosi się do zawodu już wykonywanego, dlatego odpowiednikiem „tytułu zawodowego” będzie po angielsku professional title . Wychwycenie tej różnicy wymaga jednak czegoś więcej niż wpisania do internetu czy słownika elektronicznego terminu polskiego i podania w tłumaczeniu pierwszego napotkanego odpowiednika angielskiego.

Zdarza się jednak również, że nawet zaawansowane narzędzia internetowe nie pomogą i trzeba wykazać się wiedzą już nabytą. Tak jest np. przy terminach „pracownik naukowy” i „pracownik dydaktyczny”. „Pracować” to to work , ale worker to „robotnik”, a nie „pracownik”. Didactic to przymiotnik rzadko stosowany w języku angielskim i odnoszący się do rzeczowników nieżywotnych (np. materiałów dydaktycznych). Podobnie scientific nie będzie tu właściwym odpowiednikiem przymiotnika „naukowy”, ponieważ odnosi się do science , czyli nauk ścisłych (a polski pracownik naukowy może zajmować się także humanistyką). Dlatego „pracownik dydaktyczny” to teaching employee , a naukowy – research employee , względnie researcher (badacz).

Rzecz jasna zawsze można patriotycznie grzmotnąć pięścią w stół i zakrzyknąć, że Polacy nie gęsi, ale podstawowym celem dokonywania tłumaczenia i w ogóle komunikowania się w języku obcym jest obustronna zrozumiałość. Tymczasem nie mogę się oprzeć wrażeniu, że wiele osób tworzących bądź tłumaczących w Polsce teksty naukowe lub dotyczące szkolnictwa wyższego podświadomie koncentruje się na tym, jak dobrze znają oni dany język obcy, nie zdając sobie sprawy, że wywołają w anglojęzycznym czytelniku nie podziw, a dezorientację lub uśmiech niedowierzania. Istotne jest zarówno staranne tłumaczenie lub formułowanie swoich myśli od razu w obcym języku, jak i ujednolicenie terminologii stosowanej w szkolnictwie wyższym w Polsce. W przeciwnym razie Ustawę 2.0 może zastąpi ustawa 3.0, 4.0 itd., a komunikacja naukowa z zagranicą nadal będzie wymagała interwencji edytora. ?