10 błędów kaleczących teksty akademickie
Niewiele uwagi zwraca się dziś na poprawność językową. Internet sprawił, że do pisania wzięli się niemal wszyscy znający alfabet, podczas gdy do niedawna trudniło się tym znacznie mniej osób. Jesteśmy zatem na co dzień bombardowani masą tekstów tworzonych przez autorów o niskiej kompetencji językowej. Wypowiedzi takich nikt nie redaguje, stąd roją się one niejednokrotnie od błędów, a nasze oko, jeśli tylko nie zostało dość dobrze przygotowane do obrony, nie wychwytuje ich, przyzwyczaja się, akceptuje językową mizerię, kapituluje przed nią. Przez osmozę sami zaczynamy powielać fałszywą ortografię czy interpunkcję. Tym bardziej że skażoną polszczyznę upowszechniają także masowe media.
Obecność błędów językowych w tekstach, które powinny zostać zredagowane, razi najbardziej. Kiedy napotykam kompromitujące miejsca w polszczyźnie czasopism naukowych czy książek wydanych z publicznej dotacji, to się zastanawiam, co poszło nie tak. Pamiętano o pięknej okładce, grafice, oprawie, ze smakiem złamano tekst – tylko zapomniano go pokazać poloniście. Inna sprawa, że publikacje wydawane za publiczne pieniądze powinny być obowiązkowo redagowane, a grantobiorcy rozliczani z efektów, czyli z językowego kształtu tekstu.
1.
W przestrzeni akademickiej, mimo panującej tu atmosfery profesjonalizmu, krąży wiele skażonych tekstów. Tytułowa dziesiątka najgorszych błędów to oczywiście chwyt, to pomysł na początek, na zachętę do zainteresowania się problemem. A skoro znaleźliśmy się na uniwersytecie, zacznijmy od rektora. „W roku 2014 wybrano go rektorem” – to zdanie z błędem. Słownik poprawnej polszczyzny PWN odrzuca w tym przypadku składnię narzędnikową, tak więc nie „rektorem”, lecz „na rektora”. Tak już jest z wybieraniem. Gdyby rektor był w naszych uczelniach mianowany, co się przecież zdarza w innych krajach, wówczas napisalibyśmy, że kogoś „mianowano rektorem”. Ale wybiera się tylko „na rektora”.
2.
Gdy już pierwszy z równych otrzyma tę godność z rąk wspólnoty akademickiej, daje o sobie znać inny częsty błąd: nieuzasadniony zapis wielką literą. Słowo „rektor” można zwyczajowo pisać wielką literą, gdy odnosi się ono do konkretnej osoby, np. „Zebranie otworzył Rektor Kazimierz Wiśniewski”, choć nie jest to konieczne. Lecz kiedy redaktor widzi zdanie rozpoczynające się od słów: „Trzeba dodać, że Rektor i Dziekani mogą się domagać…”, wielkie litery powinien szybko poprawić na małe. Nazwy pełnionych funkcji i stanowisk nie są nazwami własnymi, dlatego piszemy je małą literą: rektor, dziekan, dyrektor Instytutu Historii, kierownik Katedry Archeologii. Zupełnie czym innym jest pisownia nagłówków w listach. Tam oczywiście używamy wielkich liter, zwracając się np. słowami: „Szanowna Pani Dziekan”.
Nadużywanie wielkich liter to częsta przypadłość akademicka. Spotykamy więc w tekstach pisane wielką literą, a użyte w znaczeniu pospolitym słowa: „szkoła”, „uczelnia”, „wydział”, „zakład”, „dziekanat”, nawet w liczbie mnogiej.
3.
Kiedy czytam, że naukowiec, pisząc artykuł, „opierał się o swoje badania”, to próbuję sobie wyobrazić, jak on to mógł technicznie wykonać. Czy ułożył stos i oparł się plecami, i czy mu się ta konstrukcja nie zawaliła? Mogłoby wówczas dojść do wypadku. Gdy wykorzystujemy badania, informację, wiedzę, to się „na nich” opieramy, nie „o nie”. Rzecz jasna można się też „opierać o”, lecz wtedy raczej już o regał z książkami czy o ścianę.
4.
Bardzo brzydki błąd w pisowni wyrazów razem lub rozdzielnie wynika z nierozróżniania czasowników i rzeczowników. „Wywiązywać się” i „zdawać” to z pewnością czasowniki. Jednak utworzone od owych czasowników: „wywiązywanie” i „zdawanie” – to już rzeczowniki! Odpowiadają wszak na pytanie: kto? co? A skoro tak, to o ile „nie” z czasownikami piszemy osobno („doktorant się nie wywiązuje z obowiązków”, „studentka nie zdała”), o tyle „nie” z rzeczownikami zapisujemy łącznie. Napiszemy więc, że mamy pretensje do doktoranta o „niewywiązywanie się z obowiązków”, a do zdolnej studentki o „niezdanie egzaminu”. A w instytutowej łazience poprosimy o „niewrzucanie ręczników do muszli”.
5.
Błędna fraza „na dzień dzisiejszy”, mająca podkreślić przemijającą aktualność jakiejś informacji,rozpanoszyła się w języku polskim jeszcze w czasach komunistycznej nowomowy. Tępiona przez językoznawców i wielokrotnie wyśmiewana przez świadomych użytkowników polszczyzny, przetrwała i pokutuje w wielu wypowiedziach publicznych, także na uniwersytecie. Mało tego, doczekała się jeszcze mutacji w postaci: „na chwilę obecną”, „na tę chwilę”. Prof. Mirosław Bańko uważa taki sposób mówienia za „przejaw aspirowania do wyższego stylu, całkowicie nieudany jednak, świadczący o braku kompetencji stylistycznej i braku swobody w kształtowaniu wypowiedzi”. A przecież mamy tak wiele możliwości: „dzisiaj”, „teraz”, „obecnie”, „w tej chwili” i in. Warto o tym pamiętać.
6.
Celownikowe (komu? czemu?) „mi” na początku lub końcu zdania nie jest zgodne ani z obecną normą, ani z poczuciem językowym większości użytkowników polszczyzny. „Mi osobiście tak się wydaje”, „Tak się wydawało również i mi” – to oczywiście zdania z błędem. Zaimek „ja”, gdy jest akcentowany logicznie, a tak się zawsze dzieje na początku lub na końcu zdania, przybiera tę dłuższą formę, a więc „mnie”. „Mnie osobiście tak się wydaje”, „Tak się wydawało również i mnie” – to zdania poprawne. Językoznawcy polecają, by w razie wątpliwości w miejsce „mnie” i „mi” podstawić „tobie” i „ci”.Skrócona forma „ci”, użyta na początku czy też na końcu zdania, nadal razi („Ci to powiedział?”), podczas gdy forma „mi” – już nie wszystkich.
7.
Dbałość o nadmierną precyzję czasami szkodzi językowemu kształtowi wypowiedzi. Tak bywa np. z „każdym z…”. „Każdy z uczestników wykładu”, „każdy z kolejnych stopni”, „każdy z kandydatów na stanowisko” – nie są to formy błędne, lecz niewątpliwie nadużywane. No bo jeśli rzeczywiście ważne jest wyróżnienie jednego spośród innych, to zgoda. Ale jeżeli „każdy” występuje w zdaniu w znaczeniu „wszyscy”, wówczas równie dobrze można napisać: „każdy uczestnik”, „każdy kolejny stopień”, „każdy kandydat” czy nawet: „wszyscy kandydaci”. Zapewniam, że lepiej to brzmi.
8.
Plagą współczesnych tekstów, przede wszystkim mówionych, lecz także pisanych, jest użycie słowa „ciężko” zamiast „trudno”. Wyrazy te nie są synonimami, a tak bywają traktowane. Wygląda na to, że zawinił tu wpływ języka angielskiego, a może raczej nietrafny dobór polskich odpowiedników przez domorosłych tłumaczy, nieświadomych tego, że słownik podaje kilkanaście znaczeń i trzeba wśród nich poszukać odpowiedniego, a nie chwytać pierwsze z brzegu. „Ciężko z niego zrezygnować”– tłumaczą amatorzy angielską frazę „difficult to give up”, „ciężko wprowadzić w życie” przekładają „difficult to put into practice”, „ciężko sobie wyobrazić”, „ciężko powiedzieć” (it’s hard to say). „Hard” jako przymiotnik ma wiele znaczeń (trudny, twardy, ciężki, sztywny, surowy, stały), podobnie jako przysłówek – słowniki podają „trudno”, „mocno”,„ciężko”, „uważnie”, „bardzo” i inne. A „difficult” to już zupełnie nie „ciężko”. Tymczasem młodzież już inaczej nie mówi, tylko ciężko i ciężko, lecz w tekstach starszych autorów także napotykam „ciężko” w tej nieplanowanej, nowej funkcji.
9.
Dużo kłopotu mają redaktorzy z pozycją zaimka „się” w zdaniu. U niektórych autorów obserwuje się bowiem umieszczanie na siłę „się” po czasowniku, a nawet na końcu zdania. Tekst brzmi wówczas jak gwara kresowa, niczym lwowski bałak. Tymczasem zgodnie z zaleceniami specjalistów, wyraz „się” w zdaniu należy stawiać raczej przed czasownikiem i raczej nie umieszczać go na końcu zdania. Raczej, bo w zdaniu „Poddaj się!” nie mamy wyboru. Regułą natomiast jest to, że „się” nie może się pojawić na początku zdania ani w innej pozycji akcentowej, bo jest wyrazem akcentowo niesamodzielnym i przyłącza się pod tym względem do wyrazu poprzedniego. Ale właśnie: poprzedniego! Przed chwilą nie napisałem: „i się przyłącza”, bo akcentowo wyszłoby „isię”. Lepiej więc brzmi: „i przyłącza się”. Jeśli chcemy zaakcentować zaimek „się”, zmieniamy mu formę na „siebie”, np.„Siebie oceniaj, siebie krytykuj”. Zaimek zwrotny „się” współpracuje z czasownikiem, a ich związek jest tak silny, że pomiędzy nimi mogą się bez wątpienia pojawić inne wyrazy. Przykładem jest poprzednie zdanie, w którym pogrubiona wstawka wcale nie rozbija związku zaimka „się” z czasownikiem „pojawić”. Może go nawet wzmacnia?
10.
I na koniec dziesiąta – choć przecież nie ostatnia – zmora współczesnych tekstów w języku polskim: niezamykanie wtrąceń. Zasada jest taka: jeżeli wtrącenie czy dopowiedzenie wprowadzamy przecinkiem, to i zamykamy je przecinkiem, jeśli zaczynamy myślnikiem, to i myślnikiem kończymy. O zamykaniu nawiasów autorzy z reguły pamiętają. Wydzielenie dopowiedzenia przecinkami jest słabsze, myślnikami mocniejsze, nawiasami zaś najmocniejsze. Tymczasem często spotykamy wtrącenia rozpoczęte myślnikiem a zamykane przecinkiem albo też rozpoczęte przecinkiem i niezakończone żadnym znakiem interpunkcyjnym. W obu przypadkach to błąd.
Inną sprawą jest rozróżnienie między wtrąceniem treści pobocznych a dodatkowym określeniem. Przykład: „Każde, choćby krótkie, spotkanie z profesorem zachwycało mnie”. Frazę „choćby krótkie” potraktowałem tu jako wtrącenie treści podporządkowanych głównej myśli zdania i wyróżniłem interpunkcyjnie. Ale możliwa jest też wersja: „Każde, choćby krótkie spotkanie z profesorem zachwycało mnie”. Tym razem nie ma wtrącenia, bo fraza „choćby krótkie” została potraktowana jako dodatkowe określenie rzeczownika „spotkanie” i oba określenia rozdzielono przecinkiem. Jako redaktor nie traktuję takich dodatkowych określeń jako wtrąceń, bo nie lubię nadmiaru przecinków. Natomiast dłuższe, złożone dopowiedzenia, nawet jeśli można je uznać za określenia, wolę wydzielać przecinkami lub myślnikami. Nawiasy stosuję zaś wyjątkowo a tępię ich nadużywanie przez niektórych autorów. ?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Jest jeszcze powszechnie używany potworek językowy "i/lub" świadczący o nieznajomości logiki, języka polskiego i angielskiego jednocześnie.