Święta trzynastka
Moja uczelnia i znajomość z nią jest nieco starsza niż moja znajomość z żoną, która musiała się pogodzić z tym, że Politechnika to moja kochanka.
Co pan ma z takiej kochanki?
Właściwie tylko obowiązki. W tej chwili niewiele więcej. Od czasu, gdy pełnię funkcję rektora, nie mam nawet tej radości, którą daje praca naukowa. Niebawem będę obchodził 45-lecie pracy i właściwie nie ruszałem się stąd – czyli z Poznania – nigdy, nie licząc wyjazdów naukowych i służbowych. Spędziłem kilka lat za granicą na stażach naukowych, żeby poznać badaczy z innych krajów. W pracy naukowej lubię różnorodność, to, że nie robimy bez przerwy tego samego, wciąż odkrywamy nowe rzeczy, wchodzimy na nowe pola badawcze. Nieco powtarzalna, jak się wydaje, jest edukacja, ale to też nie do końca prawda – studenci się zmieniają. Dziś są zupełnie inni niż dawniej, myślą w zupełnie innych kategoriach, inaczej wartościują. Zatem obcowanie z nimi też przynosi co chwila inne doświadczenia, wymaga innego podejścia.
Wiele osób mówi dziś o kandydatach na studia: „dostajemy kiepski materiał z liceów”.
Tak nie można sprawy upraszczać. Warunki są inne, ludzie też, ale inni nie znaczy – gorsi. W czasach, w których studiowałem, wszyscy się znaliśmy, przynajmniej na roku. Wiedzieliśmy, gdzie kto mieszka, spędzaliśmy razem dużo czasu, organizowaliśmy sobie sami rozrywkę, chodziliśmy na rajdy, tworzyliśmy kabarety – były one w niemal każdym akademiku. Z jednego z takich kabaretów wyrósł Zenon Laskowik. Dziś formy rozrywki, spędzania wolnego czasu się zmieniły. Studenci się nie znają, może pamiętają swoje imiona i na tym koniec. Kolegują się ze sobą ci, którzy znają się z liceum. Nie tworzą takiej wspólnoty, jak niegdyś.
Z czego to wynika?
Trudno powiedzieć. Może to kwestia szybkiego rozwoju techniki i technologii, które nas otaczają, a za którymi nie nadążył rozwój humanistyki? Chodzi mi o wszystkie elementy, które pozwalają spojrzeć drugiemu człowiekowi w oczy, budować relacje międzyludzkie. Dziś podczas spotkań towarzyskich dominuje patrzenie we własne komórki. Brakuje nam rozumienia roli techniki w życiu człowieka.
Czy na Politechnice Poznańskiej robicie coś dla humanizacji studentów?
Kiedyś rozumiano przez to pojęcie indoktrynację – mieliśmy na studiach np. filozofię marksistowską i ekonomię polityczną socjalizmu. Dziś prowadzimy zajęcia, które dostarczają umiejętności miękkich. Jeden z moich kolegów prowadzi ze studentami zajęcia dotyczące savoir-vivre’u . Te wykłady rozpoczęto na prośbę samorządu. Czterystuosobowa sala jest wypełniona do ostatniego miejsca. Ciekawe, że na tych zajęciach przekazywane są treści, które kiedyś po prostu wynosiło się z domu. To znaczy, że uczelnia musi dziś spełniać rolę wychowawczą, a nie tylko edukacyjną w najściślejszym sensie; niejako zastępuje w tym procesie rodzinę. Studenci dziwią się, że do ludzi należy zwracać się w określony sposób, że są pewne zasady pisania listów, tytułowania adresatów. Dowcipkuję czasami, że politechnika jest uczelnią humanistyczną, bo wszystko, co tu robimy, jest dla ludzi. Ten podział na technicznych i humanistów to wielkie nieszczęście dla naszego systemu edukacyjnego. Zaczyna się to już w szkole podstawowej. Kto szybciej rozwiązuje równania, ten ścisły, kto lepiej czyta, ten humanista. Zaszufladkowani w dzieciństwie do pewnej kategorii uzdolnień często nie potrafimy się z tego wyrwać do końca życia. Kolejny wielki błąd tego systemu polega na tym, że piętnuje się uczniów za to, czego nie umieją, z czym sobie nie radzą, zamiast chwalić i eksponować to, co potrafią robić dobrze; a to właśnie trzeba w nich rozwijać.
Czy na politechnikę trafiają gorsi kandydaci na studia niż dwadzieścia lat temu?
Tak. Z prostej przyczyny. Za moich czasów maturę zdawało w Polsce około 800 tysięcy osób, dziś około 400 tysięcy. Znacznie mniej osób szło wtedy na studia. Zdawali egzaminy wstępne. Zatem trafiała na uczelnie mniejsza liczba maturzystów, a tym samym odsetek najlepszych, najzdolniejszych kandydatów. Matura nie zawsze była też tak miarodajna jako źródło informacji o wiedzy licealisty, jak obecnie…
Teraz jest miarodajna?
W znacznie większym stopniu niż dwadzieścia lat temu. Dopracowaliśmy się dobrych metod weryfikacji wiedzy w ten właśnie sposób.
Egzaminów wstępnych nie robicie? Nie ma takiej potrzeby?
Raczej nie ma potrzeby. Sprawdzamy predyspozycje tylko na niektóre kierunki, jak np. z rysunku na architekturę. Według nowych zasad możemy wrócić do egzaminów, jednak wyniki matur są dziś naprawdę miarodajne – gdy ktoś dostanie 92 punkty z przedmiotu, to oznacza to samo w Kielcach, Poznaniu czy w jakimś mniejszym mieście. Podsumowując: mamy dziś mniejszy wybór kandydatów na studia, a zatem selekcja jest łagodniejsza. Zwykle w danej społeczności jest tylko pewien odsetek osób o odpowiednich predyspozycjach. Nie oznacza to, że nie mamy bardzo dobrych studentów, tj. zdolnych, pracowitych, pomysłowych, ambitnych. Jest ich wielu, ale w dużej liczbie studentów trochę mniej ich widać.
Przejdźmy do pracowników naukowych. Mówi się o negatywnej selekcji do zawodu. Czy na Politechnice Poznańskiej zostają tylko najsłabsi?
Gdy dzisiaj się mówi, że starzy profesorowie muszą odejść na emerytury, by zostawić miejsce młodszym, to jest to opinia chybiona. W Ameryce, gdy profesor pracuje naukowo i przynosi granty, nikt nie chce go wysyłać na emeryturę.
Są jednak systemy, gdzie profesor po osiągnięciu wieku emerytalnego przestaje pełnić funkcje w uczelni, nie dostaje pensji, ma jednak swoje biurko, adres email, dostęp do biblioteki czy nawet aparatury. Może być mentorem, ale już nie szefem zespołu badawczego.
Tak. Jednak w naszej sytuacji w naukach technicznych rozwiązania, które się proponuje, niczego nie zmienią, na przykład to, że wszyscy doktoranci mają dostawać stypendia. Rynek sprawia, że bezrobocie wśród naszych absolwentów wynosi maksymalnie dwa procent. Czasami to bezrobocie wynika np. z choroby czy specyficznych zainteresowań. Praktycznie wszyscy absolwenci pracują w wyuczonych zawodach. Podstawowe oferty wynagrodzeń zaczynają się od kwot dwukrotnie wyższych niż oferuje się obecnie na studiach doktoranckich. Propozycje nowej ustawy mogą tylko nieznacznie poprawić sytuację. W tej chwili na politechnice na dziesięć miejsc na studiach doktoranckich zgłasza się nam dwóch kandydatów, ale zdarza się, że ich nie chcemy, bo są za słabi. Inaczej jest w dziedzinach, gdzie trudno o dobrą pracę. Tam na jedno miejsce na studiach doktoranckich rzeczywiście walczy kilkoro chętnych, a uczelnia ma wybór.
Chce pan powiedzieć, że na Politechnice Poznańskiej z upływem lat będzie coraz gorsza kadra naukowa?
Na Politechnice Warszawskiej i AGH też. Jeśli tak będą skonstruowane warunki, że na uczelni nie zechcą zostać najlepsi… Oni na początku kariery chcą kupić małe mieszkanie, założyć rodzinę i móc ją utrzymać normalnie pracując.
Chce mnie pan przekonać, że kariera akademicka jest mało atrakcyjna?
Zadziorne pytania pan zadaje. Na początek jest pytanie, kto się do tej kariery nadaje. Może będą to ci, dla których pieniądze nie są najważniejsze. Rzadko, bo rzadko, ale jednak zdarzają się takie osoby. Gdy kończyłem studia, za dyplom z wyróżnieniem mogłem „dostać” mieszkanie. Płace nie były jednak wysokie. Dziś mechanizmów zachęty brakuje. Zdarza się to lokalnie, gdzie osoby potrzebne w danym mieście zachęca się do pozostania np. przez przydziały mieszkań czy inne udogodnienia życiowe.
Uważam, że kariera akademicka jest bardzo atrakcyjna…
Z mojej perspektywy, człowieka, który ma już pewien dorobek, kontakty, pozycję, a zatem i przyzwoitą pensję – tak. Inaczej to wygląda na początku drogi, gdy człowiek ma dwadzieścia pięć lat i potrzebuje środków do życia, utrzymania rodziny, a tu płace początkowe są marniutkie. Nie chodzi tylko o pieniądze, ale także np. o wychowanie w afirmacji wiedzy, nauki. Ale mówimy o kształceniu masowym. Czy każdy, kto ma widzę nadaje się do kariery akademickiej? Wcale nie jest to oczywiste.
Na początku w wielu zawodach, także inżynierskich, zarabia się słabo…
Jednak dwa razy więcej niż na uczelni. Ekstremalny przykład to informatycy, którzy zarabiają krocie. Kilkuset absolwentów mojej uczelni pracuje w Dolinie Krzemowej – tam znaleźli dom, tam tworzą dochód narodowy, choć tu zdobyli wykształcenie. Młody człowiek myśli o swojej przyszłości przez pryzmat spraw podstawowych. Musi zarobić na mieszkanie, jedzenie, samochód, rozrywkę. Jeśli nie ma innych motywacji, na przykład wyniesionego z domu szacunku dla wiedzy, książek, nauki, trudno go będzie zatrzymać na uczelni.
Czy na Politechnice Poznańskiej tworzycie mechanizmy, które są w stanie przyciągnąć i zatrzymać młodych?
Najlepszym mechanizmem jest dobry, aktywny naukowo profesor, który ma duże projekty badawcze, a zatem także pracę i pieniądze dla młodych. W Horyzoncie 2020 są projekty z dużymi pieniędzmi dla doktorantów. Perspektywa zatrudnienia przez kilka lat w ambitnym projekcie naukowym, często we współpracy z gospodarką, z godziwym wynagrodzeniem i perspektywą dość szybkiego doktoratu może się okazać atrakcyjna. Takie mechanizmy nie występują jednak w skali, która pozwoliłaby na zastąpienie pokolenia nauczycieli akademickich.
Byłby pan za tym, żeby w projektach NCN były większe pieniądze na zatrudnianie doktorantów?
Oczywiście. To by dawało większe możliwości. Płacąc można stawiać wymagania. To też ważne.
Zatem pewnie pozytywnie oceni pan propozycję nowych wysokości stypendium doktoranckiego?
Jeśli myśli się o uposażeniach dla asystentów na poziomie średniej krajowej, to wciąż za mało. Mamy problem z Horyzontem 2020. Polega on na tym, że ci, którzy mogliby przygotować projekt, nie są tym zainteresowani z racji finansowych. Niemiecki profesor, który ma wysoką pensję, napisze projekt dla prestiżu. On i tak przyjeżdża do pracy mercedesem. Dzięki zatrudnieniu młodych ludzi będzie miał dodatkowe osiągnięcia, publikacje. My musimy najpierw zarobić na znacznie tańszy samochód, zanim zaczniemy myśleć o prestiżu. Inaczej niż u nas wygląda struktura nauki w Niemczech. Profesorów jest niewielu, ale mają wielu doktorantów, których opłacają z grantów. U nas pełno tabliczek z tytułem profesora, a doktorantów jakby mniej. Tam doktorant ma status pracowniczy, dostaje 2,5 tys. euro miesięcznie, ma moc pracy, musi pojeździć po świecie, żeby poznać miejsca, gdzie robi się podobne rzeczy. A co my możemy zrobić z naszymi nakładami na poziomie poniżej 0,4 procenta PKB? Wszelkie porównania mijają się z celem. W rozporządzeniu dotyczącym naliczania dotacji podstawowej jest święta liczba 13, co ponoć tłumaczy się znakomitymi doświadczeniami krajów skandynawskich. Tylko, że tam na naukę łoży się ponad 3,5% PKB. Wtedy można mówić o wynikach badań, o innowacyjności. Na edukację łoży się drugie tyle. Zatem dopiero gdy zainwestujemy w naukę odpowiednie środki, czemu będą towarzyszyły zmiany strukturalne, możemy myśleć poważnie o wzroście jakości. Jedno bez drugiego ma niewielki sens. Ani same zmiany strukturalne nic nie dadzą, ani same pieniądze.
Ponoć mamy zdecydowanie mniej od średniej europejskiej naukowców na sto tysięcy mieszkańców.
Pod tym względem nie wyglądamy źle. Natomiast święta trzynastka objawia się tym, że na przykład na Politechnice Poznańskiej w ciągu dwóch lat obniżyliśmy liczbę studentów o przeszło dwa tysiące, żeby nie stracić na dotacji. To przykład źle sformułowanego prawa, które skutkuje złymi decyzjami. Mówi się o rozwoju gospodarczym, do którego są niezbędni inżynierowie, a tymczasem musimy zmniejszać liczbę studentów najbardziej obleganych kierunków technicznych – tych, na których absolwentów jest największe zapotrzebowanie na rynku pracy. Nie jest to spójne z propozycjami dla rozwoju gospodarki. Nie należało tego współczynnika traktować jednakowo dla wszystkich kierunków i typów uczelni. Poprawę jakości kształcenia trzeba było realizować innymi metodami.
Czy nowa ustawa faktycznie wzmacnia pozycję rektora w uczelni?
To nie ustawa decyduje o relacjach między rektorem a innymi organami uczelni. Pozycja rektora wydaje się być silna, ale rektor jest kontrolowany, głównie przez radę. Nie bardzo rozumiem, do czego ta rada jest potrzebna. Nie bardzo wiadomo, kto od kogo zależy i kto kogo recenzuje. Niby rektor jest za wszystko odpowiedzialny, ale musi się wszystkim po kolei spowiadać z tego, co robi. Moim zdaniem pozycja rektora nie jest dobrze zdefiniowana.
Czy dotychczasowe rozwiązania pozwalały panu skutecznie zarządzać uczelnią?
To zależy, które elementy bierzemy pod uwagę. Wraz z senatem zdecydowaliśmy się na decentralizację finansów uczelni. To wymagało balansowania między wydziałami, aby zdecydować o realizacji jakiejś potrzeby ogólnouczelnianej. Zatem centralizacja zarządzania finansami może pomóc rektorowi w określonym obszarze działań zarządczych. Istnieją w uczelni pewne patologie. Dobrze by było mieć mechanizmy i narzędzia, które pozwoliłyby je wyeliminować. Chodzi czasami o dość błahe z pozoru sprawy, jak np. lekceważenie obowiązku pracy. Dotychczas jedynym mechanizmem pozwalającym na to zareagować, rzadko kiedy skutecznie, była ocena okresowa, odbywająca się co kilka lat. Prawo pracy mam przeciwko sobie. Przydałby się tutaj skuteczniejszy mechanizm zarządzania kadrami, zbliżony do tego, jaki mają menedżerowie w firmach. Chodzi m.in. o pracę naszych wykładowców w konkurencyjnych uczelniach i wykorzystywanie tam narzędzi i rozwiązań wypracowanych u nas. Nie mam na to wpływu i nie dysponuję mechanizmem wyeliminowania tej patologii. Oprócz możliwości skutecznego zwalniania osób, które nie traktują pracy poważnie, przydałaby się opcja nagradzania podwyżkami najlepszych, pracujących znacznie wydajniej niż pozostali.
Nagrody rektorskie nie wystarczą?
Nagroda rektorska tylko w minimalnym stopniu pozwala to robić, gdyż jej przyznawanie jest obwarowane licznymi zapisami, udziałem wielu osób i organów w typowaniu laureatów. Poza tym chodziłoby po prostu o różnicowanie płac, co jest w uczelniach bardzo źle widziane. Oprócz samej ustawy ważne jest otoczenie formalnoprawne, które czasami blokuje nasze poczynania. Zdaję też sobie sprawę, że jest jeszcze strona pracownicza. Pracownik musi być traktowany z szacunkiem, jednak ma on też wobec uczelni zobowiązania. Chciałbym móc stawiać mu wymagania.
Jakie są najmocniejsze strony pana uczelni?
Mamy kilka bardzo silnych naukowo wydziałów. Pierwszy to Wydział Informatyki – ponad 40 samodzielnych pracowników naukowych, w tym trzech członków PAN; jest on też mocny dydaktycznie. Profesorowie Jan Węglarz, Jacek Błażewicz i Roman Sławiński otrzymali Złote Medale EURO (prestiżowa nagroda The Association of European Operational Research Societies – przyp. red.), a teraz Jan Węglarz dostał EURO Distinguished Service Medal Award. Na świecie tylko trzy osoby otrzymały oba te wyróżnienia. Mocna jest technologia chemiczna – mają publikacje na najwyższym poziomie. Obie te jednostki powinny mieć kategorię A+. Absolwenci tych wydziałów są też najwyższej próby. Mamy wiele zespołów, które znakomicie współpracują z przemysłem. Wydział Maszyn Roboczych i Transportu, który wkrótce zmieni nazwę na Wydział Inżynierii Transportu, jest w tym zakresie jednostką wiodącą. Mamy tam atestowane laboratorium, które bada samochody chłodnie.
Siedzimy w rektoracie, w centrum miasta, ale wokół nie widać tych laboratoriów.
Zgodnie z wieloletnią strategią wszystkie wydziały zostaną przeniesione na Kampus Warta. W tej chwili jeszcze tylko dwa wydziały pozostają poza tym obszarem, ale wkrótce też się tam znajdą. Pozostaniemy jednak także w tym budynku, bo to nasza historyczna siedziba. To obiekt z 1907 roku, który został zasiedlony jako obiekt Wyższej Szkoły Budowy Maszyn. Uczelnia powstała decyzją powstańców wielkopolskich w 1919 jako odpowiedź na zapotrzebowanie przemysłu maszynowego na specjalistów inżynierów. Cegielski miał już wtedy sześćdziesięcioletnie tradycje. W 1929 dołączono do tego elektrotechnikę, w 1937 roku szkoła była praktycznie gotowa do aplikowania o status politechniki. Wojna przerwała ten rozwój. W 1945 r. powstał Wydział Budownictwa – znów z potrzeby chwili. Można powiedzieć, że politechnika cały czas odpowiadała na potrzeby społeczne w zakresie specjalności, w których kształciła i badań, jakie tu prowadzono. Musieliśmy poczekać aż do 1955, aby Wyższa Szkoła Inżynierska stała się politechniką.
Czym jest Kampus Warta dla uczelni?
To nasz ogromny atut. Po pierwsze to skupienie wszystkich jednostek uczelni w jednym miejscu. Po drugie, to wciąż bardzo blisko centrum. Do Starego Rynku można z kampusu dotrzeć pieszo w kilkanaście minut. Miejsce to ma też pewne mankamenty. Przede wszystkim jest tam już za ciasno. Poza tym przechodzi przez kampus ulica miejska, staramy się ją zlikwidować. To trochę potrwa, ale sądzimy, że władze miasta w końcu przyjmą nasze argumenty i wyjdą naprzeciw naszym potrzebom. Ostatnie zmiany kadencji rektorskich dokonywały się z przekonaniem, że jest to niejako sztafeta odpowiedzialności za instytucję. Kolejni rektorzy nie negowali dorobku i działań poprzedników, ale je kontynuowali. Dlatego możemy śmiało mówić o stopniowym i konsekwentnym rozwoju Politechniki Poznańskiej. Nikt nigdy nie budował swojej pozycji na negacji tego, co działo się wcześniej. Byłem prorektorem u dwóch swoich poprzedników. Kiedyś stworzyliśmy strategię, aby do roku 2020 skumulować całą uczelnię na Kampusie Warta i ja to dzieło chciałbym dokończyć, choć może nie uda mi się zbudować nowej siedziby rektoratu.
Dlaczego zgodził się pan kierować Komisją Sportu Akademickiego KRASP?
Poproszono mnie. Sportowcem nigdy nie byłem, ale doceniam znacznie sportu w wychowaniu młodzieży. Od wielu lat działam w zespole środowiskowym AZS w Poznaniu. Wielkopolski AZS robi chyba najwięcej po warszawskim imprez sportowych, w tym międzynarodowych. Politechnika Poznańska nieźle wypada w Akademickich Mistrzostwach Polski.
Krytykował pan kiedyś na łamach „Forum Akademickiego” likwidację punktów ECTS za zajęcia z wychowania fizycznego. Czy to się zmieniło?
Niestety nie. Nadal uważam, że punkty za wf, choćby tylko dwa, należy na studiach przywrócić. Oszczędności na sporcie nie zrobią dobrze młodzieży, a w konsekwencji – społeczeństwu. Mamy bardzo niską kulturę fizyczną. Mówimy już o otyłości młodych Polaków. To poważny problem także wśród studentów. Badania przeprowadzone przez krakowskich uczonych pokazały, że średnia sprawność obecnego pokolenia polskich studentów w wieku 22-23 lata jest na poziomie sprawności siedemdziesięcioletniego Szweda czy Norwega. To żałosny wynik. Kiedyś nam się te zaniedbania odbiją czkawką. Skoro nie ma w społeczeństwie przyzwyczajenia i świadomości, że trzeba się ruszać, uprawiać sport, to musimy kulturę fizyczną kształtować świadomie i celowo. Oczywiście to nie jest tylko rola szkół wyższych, bo przecież nie wskutek studiów Polacy są otyli i mało sprawni.
Co pan robi w tej sprawie na politechnice?
Jeszcze jako prorektor odpowiedzialny za jednostkę sportową, dostałem wiadomość, że studenci przynoszą masowo zwolnienia z wf. Sadzano ich wówczas na ławce i patrzyli, jak inni ćwiczą. Postanowiłem coś z tym zrobić. Mamy wśród naszych trenerów i instruktorów ludzi, którzy kończyli rehabilitację, wiedzą, jak należy pracować z ludźmi niesprawnymi. Przygotowaliśmy odpowiednią salę, kupiliśmy sprzęt: rowerki, piłki lekarskie, po prostu „full wypas”. Zamiast siedzenia na ławce, studenci z kłopotami ruchowymi mieli uczestniczyć w zajęciach rehabilitacyjnych. Normalni ludzie cieszyliby się z takiego rozwiązania. Okazało się, że duża część, około 85% studentów, którzy dotąd nie mogli ćwiczyć, nagle ozdrowiała. Zaczęli przychodzić na normalne zajęcia z wf. Kosztowało nas to sporo pieniędzy, ale skutek od razu był znakomity. Sala i sprzęt przydały nam się natomiast dla osób, które faktycznie miały problemu ruchowe. Widziałem chłopaka, który na wózku inwalidzkim przyjeżdżał na zajęcia niezależnie od pogody. Dla naprawdę chorych są one bardzo atrakcyjne. Nadal mamy je zatem w ofercie obok czterdziestu dyscyplin sportowych, które można uprawiać na Politechnice Poznańskiej. Mamy nawet bowling i squash. Każdy może coś dla siebie znaleźć. Mam specjalną rezerwę rektora na sport, głównie z myślą o sporcie kwalifikowanym. Nasze hokeistki na trawie są mistrzyniami Polski i liczymy na to, że zakwalifikują się na olimpiadę do Tokio. Mamy niezłą koszykówkę. Przy okazji są pieniądze na zawody amatorskie. Mamy od niedawna nowe Centrum Sportowe, właśnie na Kampusie Warta, a także spore Centrum Kultury Studenckiej. Od czterdziestu pięciu lat działa na uczelni zespół kultury ludowej Poligrodzianie. W ubiegłym roku zdobył w Bułgarii mistrzostwo świata – tak to właśnie się nazywa – w kulturze ludowej. Mamy też festiwal kultury ludowej w Poznaniu. Co miesiąc organizujemy saloniki muzyczne. Zaoferowałem uczelni fortepian Bechstein mojej żony, idealny do sali, w której te koncerty się odbywają. Staramy się to połączyć z wykładem profesorskim – półtorej godziny przed koncertem wykładowcy, którzy niedawno uzyskali tytuł profesorski mają prelekcję o swoich badaniach, o tym, co uważają za swój najważniejszy sukces, aby przedstawić się całej społeczności akademickiej, a nie tylko swojego wydziału, gdzie zwykle są przecież znani. Cieszy się to sporym zainteresowaniem.
Po stu latach Politechnika Poznańska ma już pełny kampus, duże sukcesy, niekwestionowana pozycję naukową. Coś jeszcze państwo planują? Jakie są dalsze perspektywy i plany uczelni?
To prawda, mamy nowoczesny, dobrze położony w mieście kampus, świetnie wyposażone laboratoria oraz zdolnych naukowców i studentów, by je właściwie wykorzystać. Ale przecież nie możemy spocząć na laurach. Przed nami wyzwania, którym musimy sprostać w krótszej i dłuższej perspektywie. Intensywnie rozwijamy współpracę z przemysłem i międzynarodową. Przyszłość nauki i edukacji z pewnością polegać będzie na lepszej integracji z otoczeniem i globalizacji działań. Proponujemy nowoczesne kierunki studiów i rozwijamy – zarówno w nauce, jak i edukacji – działania interdyscyplinarne. Z ufnością patrzę na najbliższą perspektywę zmian organizacyjnych, które nas czekają. Wiem, że nasze wieloletnie doświadczenie i decentralizacja odpowiedzialności finansowej, która zawsze wymagała wspólnego podejmowania wynegocjowanych działań, zaowocują i teraz, kiedy przyjdzie nam dostosować się do nowych regulacji prawnych.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.