Grantowe „struktury poziome”?

Krzysztof Obremski

Didascalicon, czyli co i jak czytać to dzieło żyjącego w XII stuleciu Hugona ze Św. Wiktora, niedawno, gdyż w 2017 r., wydane po raz pierwszy w pełnym przekładzie na język polski (seria Bibliotheca Litterarum Medii Aevii, dział Opera). W tymże dziele napotkałem zdanie, które znajduję jako doprawdy adekwatne do współczesnych mi realiów życia zawodowego, ograniczonego (nie ukrywam) do społeczności historyków literatury polskiej. Zdanie to brzmi: „Nikt już nie chwali się tym, czego się nauczył, lecz tym, ile wydał” (s. 157). To jedno zdanie Hugona od Św. Wiktora może zabrzmieć niczym wypowiedź krytyka panującego nam systemu grantów (nieprzypadkowo złośliwie zwanego „grantozą”), przy czym należy je zmodyfikować: niezależnie od swoich emocji (zacnej dumy czy też nagannej pychy) autorzy zwycięskich projektów są chwaleni również przez ich przełożonych, im samym zaś przychodzi mierzyć się z problemami chwały systemowi grantów nie przynoszącymi, jak choćby aprioryczny podział zdobywanych pieniędzy (stąd m.in. tzw. turystyka konferencyjna czy zbędne zakupy komputerów i oprogramowania, jak gdyby macierzyste jednostki pozostawały informatycznymi pustyniami). Zarazem jakże wymowne bywają sytuacje, w których o zatrudnieniu pracownika naukowo-dydaktycznego rozstrzygają nie jego osiągnięcia oraz badawczy potencjał, lecz zdobyty przez niego grant.

Przynajmniej teoretycznie grantowy system finansowania badań naukowych może wydawać się rozwiązaniem optymalnym, ponieważ: A) autorzy projektów zostają wyzwoleni z lokalnych uwarunkowań, B) o wynikach rozstrzygają niezależne zespoły recenzentów, C) konkursy wyłaniają najlepsze projekty badawcze. Trzykroć teoretycznie…

Jaka jest praktyka

Ad A) Autorzy projektów nie muszą być apriorycznie uwikłani w lokalne sieci powiązań, a mogą wpadać (biegunowo rzecz ujmując) w ogólnopolskie gry grup interesów czy tylko osobistych sympatii lub antypatii. Patrz sprowokowany książką Dominika Lewińskiego Strukturalistyczna wyobraźnia metateoretyczna. O procesach paradygmatyzacji w polskiej nauce o literaturze po roku 1958 tytuł polemicznego tekstu Michała Głowińskiego: Gang strukturalistów . Tamże znajduję to zdanie: „Wszystko wskazuje na to, że praca [Strukturalistyczna wyobraźnia metateoretyczna ] ma być rozprawą z historii nauki, autor zaczerpnął wszakże koncepty i narzędzia z socjologii grup politycznych i – przede wszystkim – z socjologii grup przestępczych”. Na strukturalizmie znam się w zakresie umiarkowanym, więc poprzestanę na powtórzeniu słów „socjologia grup przestępczych”.

Ad B) Nawet jeśli formalnie recenzenci o sobie nie powinni wiedzieć, to przecież na ogół znają się osobiście, maile są pisane i czytane, a media społecznościowe pozwalają dowiedzieć się niemal wszystkiego o wszystkich. W Rzymie mawiano: Do, ut des oraz Manus manum lavat . W relacjach wewnątrz stanu szlacheckiego funkcjonował system zwany klientelizmem…

Pracownicy naukowo-dydaktyczni byliby ponad ludzką ułomnością? Jeszcze jako asystent (w pierwszych latach 80.) byłem o tym przekonany, jednak z iluzji brutalnie wyrwał mnie mój starszy instytutowy kolega: kiedy poprawiałem zakodowane prace pisemne kandydatów na polonistykę, niezapowiedziany odwiedził mnie w mieszkaniu i poprosił, abym pokazał mu sprawdzane przeze mnie prace. Młody magister i starszy doktor. Pokazałem, on zaś porównywał moje prace z przyniesioną przez siebie próbką pisma. W pierwszym momencie nie rozumiałem, o co mu chodziło, dopiero po czasie pojąłem: nawet system kodowania prac można ominąć. Szczęśliwie żadna ze sprawdzanych przeze mnie prac nie była tą przez niego poszukiwaną.

Ad C) W konkursach są wyłaniane najlepsze projekty badawcze czy projekty najlepiej napisane? Utożsamianie jednych i drugich przynajmniej bywa sporne.

Centralizacja? O niej, zdawałoby się, niepodobna mówić: jest NCN, jest NPRH… Taki pluralizm to iluzja. Najogólniejszą istotę obecnego systemu grantów dostrzegam bowiem w tym sprzężeniu zwrotnym: pieniądze odbierać jednostkom naukowo-badawczym i koncentrować je w ciałach centralnych. Pierwsze jawią się jako niegodne obdarzenia zaufaniem, drugie godne i zarazem trafniej rozeznają, jak wielkie i dokąd kierować strumienie środków finansowych? Wydziały oraz instytuty mają swoje rady – te są niedostatecznie kompetentne? Spacyfikowane przez dziekanów i dyrektorów? Katedry pozostają zdominowane przez ich kierowników? Samodzielni pracownicy naukowi są tylko quasi-samodzielni? Tak małostkostkowi i pazerni, że nie mogą osiągnąć porozumienia i na przykład uzgodnić, że przyznane danej jednostce środki finansowe zostaną skoncentrowane na jednym czy na dwóch projektach? Na przykład wyobrażam sobie, że w moim Instytucie Literatury Polskiej UMK osiągnięto porozumienie i zarazem zostały mu przyznane tak poważne środki, że to on (a nie NPRH) finansuje przygotowanie oraz wydanie nowej, liczącej dwanaście woluminów edycji pism zebranych Zygmunta Krasińskiego (Toruń 2017). Ostatecznie jakże niewiele projektów mogłoby się równać z tym jednym? Bodaj tylko kontynuacja edycji twórczości Jana Kochanowskiego. Dlaczegoż kilka jednostek nie mogłoby oddolnie współdziałać w jednym międzyuczelnianym projekcie? Byłyby niedostatecznie „rozgarnięte”? Niegodne obdarzenia zaufaniem?

Góra i doły

Nieboszczka przewodnia siła narodu, Polska Zjednoczona Partia Robotnicza, kierowała się zasadą centralizmu demokratycznego: decyzje partyjnych „dołów” były demokratyczne pod tym warunkiem, że pozostawały zgodne z polityką „góry”. Katastrofa centralizmu demokratycznego nadeszła w 1989 r. Wcześniej, między Sierpniem ‘80 a Grudniem ‘81, działały tak zwane struktury poziome (potocznie: poziomki). W owych miesiącach podstawowe organizacje partyjne kwestionowały bądź wręcz odrzucały bezwzględne posłuszeństwo komitetom powiatowym, wojewódzkim oraz samemu Komitetowi Centralnemu z jego Biurem Politycznym. Koniec działalności struktur poziomych nadszedł w dniu wprowadzenia stanu wojennego.

Warunek konieczny jakiegokolwiek sensownego mówienia o grantowych „strukturach poziomych” pozostaje odmienny niż obecnie podział środków: zamiast „dołom” przekazywać tyle, ile raczy przekazać „góra”, „górze” przekazywać tyle, ile raczą przekazać „doły”. Czyli zmienić obecny stan rzeczy: niech „góra” będzie tylko instancją odwoławczą dla tych autorów grantowych projektów, którzy czują się skrzywdzeni odrzuceniem ich wniosków przez „doły”.

Oczywiście niepodobna przyjmować, że społeczność autorów grantowych wniosków to wyłącznie osoby altruistyczne, kierowane jedynie zacnym badawczym kompasem, postacie kumulujące wszelkie walory pracowników naukowo-dydaktycznych. Jednak analogicznie należy powiedzieć o recenzentach. W moim przekonaniu jedni i drudzy najogólniej są siebie warci, dlatego recenzencki „lepszy sort” to iluzja. Jeszcze z tygodnika „itd” z lat siedemdziesiątych pamiętam ten żart rysunkowy: przy stoliku siedzi dwóch starszych panów, jeden z nich na kciuku trzyma monetę i mówi: „Jak orzeł, to rząd, jak reszka – to społeczeństwo jest do dupy”. Analogicznie rzecz ma się z Kościołem (jacy wierni, tacy księża i odwrotnie) oraz z grantami: jacy autorzy wniosków, tacy recenzenci. Z dwojga złego wolę grantowe „struktury poziome” niż „centralizm demokratyczny” (bądź „demokratyczną centralizację”).

W systemie grantowych „struktur poziomych”, kiedy projekty zasadniczo byłyby rozpatrywane oraz finansowane przez „doły”, pojawią się dwojakie ogromne oszczędności: skończy się bowiem marnotrawstwo, jakim są na przykład takie zakupy komputerów, oprogramowania oraz baz danych, jak gdyby macierzyste jednostki autorów grantowych projektów były technologicznymi pustyniami, a zarazem centralna „czapa” z jej administracją okaże się umiarkowanie potrzebna i dlatego tym bardziej będzie mogła zostać znacząco ograniczona. Przynajmniej można żywić taką nadzieję.

Prawo Parkinsona

Czy jednak ową nadzieję można żywić wbrew temu, że: „W istocie rzeczy nie ma w ogóle żadnej współzależności pomiędzy liczbą urzędników a ilością wykonywanej pracy. Wzrostem liczby urzędników rządzi bowiem prawo Parkinsona i wzrost ten będzie dokładnie taki sam bez względu na to, czy pracy będzie więcej, mniej, czy też nie będzie jej w ogóle” (C. Northcote Parkinson, Prawo Parkinsona albo w pogoni za postępem , tłum. L. Kydryński, Książka i Wiedza, Warszawa 1963, s. 123). Dopowiem, że prawo Parkinsona po raz pierwszy sformułowano w 1958 r. na łamach „The Economist”, a na język polski przełożono również Prawo Parkinsona po dziesięciu latach , gdzie znajdziemy to ostrzeżenie: „Nadmierna centralizacja nie musi doprowadzić do natychmiastowej klęski: ale jest to kara ostateczna i nadejdzie czas, kiedy trzeba będzie ją zapłacić” (s. 31–32). Pierwszym słowem tegoż zdania – „nadmierna” – niejako zderzamy się z problemem, który dla Fryderyka Engelsa byłby materią prawa przechodzenia zmian ilościowych w jakościowe, współcześnie zaś jest wiodącym w stronę relatywizmu. Analogicznie bowiem, jak można się spierać np. o to, kiedy ktoś zacnie wytrwały staje się już kimś jedynie upartym (natrętnym, upierdliwym?!), tak też można dowodzić, że centralizacja obecnie funkcjonującego systemu grantów bądź jeszcze nie jest nadmierna, bądź już taka jest.

W moim przekonaniu jednak mniej ważną sprawą pozostają twierdzące bądź przeczące odpowiedzi na pytanie o stopień grantowej centralizacji oraz biurokratyzację systemu, ponieważ zasadniczy problem zawiera się w funkcji grantów. Czymże one bowiem są czy przynajmniej się stają: wspomożeniem badań naukowych czy celem samoistnym? Jeśli powstaje relacja sprzężenia zwrotnego między wyzwaniami poznawczymi a samofinansowaniem się zatrudnienia badaczy, wówczas wolność badań naukowych przegrywa z realiami rynkowymi, a pracownicy naukowo-badawczy stają się korpoludkami, którzy mogą za Karolem Marksem powtarzać sobie: „Wolność to uświadomiona konieczność”. Z jednej strony zacna idea wolności badań naukowych, z drugiej pieniężna pragmatyka z właściwą jej logiką działania kapitalizmu. Wyważyć sprzeczne siły…

PS. Dotąd złożyłem tylko jeden wniosek o grant wydawniczy (odrzucony), zarazem publikuję w wysoko punktowanych czasopismach krajowych.

Prof. dr hab. Krzysztof Obremski , historyk literatury polskiej, pracuje w Instytucie Literatury Polskiej UMK w Toruniu.