Dziennik nietuzinkowego świadka epoki
Od ubiegłego roku Wydawnictwo Naukowe UMK wydaje ciekawą serię Wojna i pamięć. W jej ramach ukazują się dobrze dobrane źródła relacyjne – pamiętniki i wspomnienia. Ostatnio Dziennik 1920 Kazimierza Sokołowskiego, 19-letniego studenta prawa Uniwersytetu Warszawskiego. Nie był to, niestety, ostatni jego kontakt z Marsem. Po zakończeniu wojny polsko-sowieckiej i po ukończeniu w 1924 r. studiów Sokołowski został urzędnikiem państwowym. Mundur przywdział zaś ponownie podczas II wojny światowej, a po wrześniowej ewakuacji centralnych urzędów państwowych znalazł się w Rumunii, skąd przedostał się nad Sekwanę i zaciągnął do Armii Polskiej we Francji. Walczył w szeregach 1 Dywizji Grenadieróww kampanii francuskiej 1940 r., a po jej tragicznym zakończeniu przez jedenaście miesięcy był niemieckim jeńcem. Po powrocie do kraju jako żołnierz Armii Krajowej uczestniczył w Powstaniu Warszawskim, z którego szczęśliwie wyszedł żywy. Po wojnie natomiast – od 1964 do 1981 r. – był znanym i cenionym, a także szanowanym i lubianym przez studentów profesorem ekonomii na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu.
Wspomniany powyżej Dziennik Kazimierza Sokołowskiego to bardzo ważne świadectwo epoki, w której przyszło żyć polskiej inteligencji u progu odzyskanej niepodległości. Jest to również dowód, jak ważne dla tej grupy społecznej były obowiązki wobec Ojczyzny. Dlatego też śledzenie losów autora, widzianych jego własnymi oczami, może być prawdziwą lekcją patriotyzmu i szkołą obowiązku wobec własnego państwa i współobywateli.
Na kartach Dziennika Kazimierz Sokołowski nie ukrywa swoich ówczesnych motywów, w tym również dylematów dotyczących decyzji o ochotniczym wstąpieniu do wojska w lipcu 1920 r., a więc w momencie, gdy niszczycielskie fale Armii Czerwonej stały niemal u wrót Warszawy. Wiedział bowiem, o czym zresztą wkrótce miał się przekonać na własnej skórze, że inteligent w wojsku to swoisty „balast”. Pomimo to, jak wielu ówczesnych młodych Polaków, którym pod wpływem rodzimej literatury oraz narodowej legendy i tradycji wydawało się, że jedynym godnym dla nich rodzajem broni jest kawaleria, znalazł się w Szwadronie Zapasowym 6. Pułku Ułanów Kaniowskich w Będzinie, gdzie wcielono go do formowanego wówczas 2. Szwadronu 206. Ochotniczego Pułku Ułanów. Następnie wraz z nim znalazł się w szeregach 9. Szwadronu V Dywizjonu 5. Pułku Strzelców Konnych, czyli w jeździe dywizyjnej sławnej 18. Dywizji Piechoty dowodzonej przez generała Franciszka Krajowskiego. Rozpoczął więc wojaczkę na froncie, nie zdając sobie początkowo sprawy, jak trudna i wyczerpująca jest służba kawalerzysty. Była to rzeczywistość diametralnie odmienna od tej, jaką Sokołowski i jemu podobni znali chociażby ze słów słynnej piosenki Hej, hej ułani . Jego kawaleryjską epopeję zakończyła demobilizacja, która nastąpiła 9 listopada. Tej właśnie części życia dotyczą najciekawsze fragmenty Dziennika .
Każde źródło tego typu, pomimo ogromnego ładunku subiektywizmu, ma nieocenioną wartość historyczną. W Dzienniku Kazimierza Sokołowskiego znalazł się opis jego mikrohistorii pomiędzy 15 lipca a 12 listopada 1920 r. Autor Dziennika pisze o ciężkim życiu frontowym: niedostatkach materialnych, męczących marszach, upokorzeniach doznawanych ze strony starszych kolegów, służących z przymusowego poboru, o kradzieżach wśród żołnierzy, kłopotach z koniem, o brudzie i wszach oraz głodzie i problemach żołądkowych czy w końcu o tęsknocie za domem i najbliższymi, a także o lęku o własne życie i zdrowie.
Lekturę Dziennika Kazimierza Sokołowskiego można polecić nie tylko zainteresowanym rodzimą historią. Warto też, aby sięgnęli po nią ci, który śledząc otaczającą rzeczywistość powątpiewają w to, że można i warto być uczciwym i porządnym człowiekiem oraz mieć poczucie obowiązku wobec własnego państwa i współrodaków.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.