Zwierciadło przestrzeni miejskiej

Krzysztof Górny

Istnieje duże prawdopodobieństwo, że czytelnik, zabierając się do wertowania niniejszego artykułu, przebywa właśnie w jakimiś mieście. Nawet jeśli nie, bo znajduje się on na wsi, w środku oddalonego od cywilizacji lasu, na bezludnej plaży albo w zapomnianym górskim schronisku, istnieje jeszcze większe prawdopodobieństwo, że w ciągu kilku ostatnich dni jakieś miasto i tak odwiedził. Może był to ponad ośmiomilionowy Nowy Jork, a może liczące niecały tysiąc mieszkańców Działoszyce w powiecie pińczowskim. Tak naprawdę nie ma to większego znaczenia, ponieważ badania, o których chciałbym opowiedzieć, można przeprowadzić w każdym mieście. Wystarczy wyjść na ulicę, uważnie rozejrzeć się dookoła i zacząć od zadania sobie z pozoru łatwego pytania. Co widzę?

Przestrzeń mówi!

Zadając sobie powyższe pytanie, przyjmujemy dwa założenia wstępne. Po pierwsze, że rzeczywiście „coś” jest do zobaczenia, po drugie, że my – obserwatorzy – umiemy to „coś” dostrzec. Zatrzymajmy się na chwilę przy pierwszym założeniu. Wydaje się ono oczywiste. Każda przestrzeń miejska ma nam coś do pokazania, pełna jest przecież takich elementów, jak budynki, ulice, parki, skwery czy pomniki. Ich dostrzeżenie, czyli częściowa realizacja założenia drugiego, jest na tym etapie czynnością prostą dla każdego, kto tylko się rozejrzy. Schody zaczynają się wówczas, gdy przyjmiemy, że miasto to nie tylko poszczególne jego elementy, jak budynki czy ulice, ale przede wszystkim sieć powiązań, system – słowo ważne dla geografów – żywy i nierzadko bardzo dynamiczny organizm. Co więcej, każdy taki organizm to nie tylko sieć powiązań istniejąca w czasie teraźniejszym. Miasto to również, a może przede wszystkim historia, zwierciadło minionych epok, które swoje mniej lub bardziej wyraźne ślady pozostawiły w przestrzeni. Właśnie tutaj pojawia się kwestia najtrudniejsza, będąca faktyczną weryfikacją drugiego założenia, tj. dostrzegania. Czy my, obserwatorzy, patrząc na przestrzeń miasta, umiemy dostrzec historię, która jest nam opowiadana? Czy patrząc na dany element, zobaczymy jedynie jego trzy wymiary i zadowolimy się stwierdzeniem ładne – brzydkie lub też stare – nowe, czy może dostrzeżemy coś więcej: świadectwo historii i usytuowanie w szerszym kontekście, w krajobrazie (słowo jeszcze ważniejsze dla geografów)?

Aby dobrze zrozumieć to, co przestrzeń chce nam opowiedzieć, musimy zacząć od nauczenia się języka. To warunek konieczny, tak jak konieczna jest nauka fińskiego, jeśli chcemy zrozumieć, o czym rozmawiają ludzie na ulicach Helsinek. Tak jak narody czy poszczególne grupy etniczne mogą mieć swoje odrębne języki, tak każde miasto ma swój własny język przestrzeni miejskiej, swojego niepowtarzalnego ducha, zwanego genius loci . Jest nim przede wszystkim to, co płynie z historii, i aby zrozumieć, co przestrzeń miasta do nas mówi, trzeba dokładnie poznać jej przeszłość. Tu rodzi się pytanie, czy aby dokładnie zrozumieć przestrzeń danego miasta, trzeba się w nim urodzić? Zapewne znacząco ułatwiłoby to zadanie, choć nie jest to warunek konieczny, tak jak nie jest konieczne urodzenie się w Tajlandii, by zrozumieć język tajski. Ja bynajmniej nie poszedłem na skróty, wybierając do swych badań nad obecnością śladów dziedzictwa kolonialnego w przestrzeni miejskiej (to główne zagadnienie mojej pracy doktorskiej) kilka miast zachodnioafrykańskich: Bandżul w Gambii, Senegal i Saint-Louis w Senegalu oraz Praię w Republice Zielonego Przylądka. Dlaczego właśnie te miasta? Nie do końca umiem odpowiedzieć, ale zapewne dlatego, że geograf z wykształcenia i podróżnik z charakteru tak czasami ma, że jedzie gdzieś daleko i wtedy właśnie czuje się najlepiej.

Trudny spadek

W tym miejscu warto wtrącić kilka słów o metropoliach zachodniej Afryki i o języku ich przestrzeni. Znaczna większość z nich swoje istnienie „zawdzięcza” Europejczykom. Począwszy od ery wielkich odkryć geograficznych aż do upadku systemu kolonialnego w drugiej połowie wieku XX kształtowali oni sieć osadniczą na kontynencie. Współcześnie miasta te są więc (poza drobnymi wyjątkami) spadkiem po epoce kolonialnej. Jego przejawy widać zarówno w samej lokalizacji danych ośrodków (większość z nich zakładano na wybrzeżach mórz lub wzdłuż szlaków kolejowych), jak również w ich architekturze, układzie planistycznym czy nazewnictwie miejskim.

Miasta ogólnie, z racji pełnionych funkcji, były ośrodkami wiodącymi w machinie kolonializmu (zbudowanej na takich fundamentach jak niewolnictwo, segregacja rasowa czy rabunkowa gospodarka surowcami). Dotyczyło to zwłaszcza tych ośrodków, którym nadawano funkcje administracyjne, czyniąc z nich siedziby gubernatorów, sądów kolonialnych czy diecezji. To właśnie w ich przestrzeni miejskiej pozostawiono najwięcej śladów, które pośrednio i bezpośrednio świadczyły o dominacji Europejczyków nad kolonizowanymi ziemiami. Przestrzeń tę organizowano tak, aby przebywający w niej Europejczycy i Afrykanie zdawali sobie sprawę z tego, kto sprawuje władzę nad kim. Przede wszystkim kreowano w niej określoną narrację symboliczną, stawiając pomniki wychwalające kolejnych gubernatorów, odkrywców i królów (ci ostatni zazwyczaj nigdy nie zawitali do swoich kolonii), a ulicom nadając imiona prezydentów, generałów lub wielkich europejskich poetów. Dzielnice dla białej ludności budowano zazwyczaj na wzniesieniach, w miejscach przewiewnych, a domy stawiano w pewnej odległości od siebie. Z kolei kwartały dla Afrykańczyków zakładano najczęściej na terenach podmokłych, gęsto je zabudowując, a przy okazji pozbawiając kanalizacji, dostępu do czystej wody czy elektryczności.

Rozwody

Wraz z upadkiem systemu kolonialnego w Afryce wszystko to, co dotychczas ukształtowali Europejczycy, stawało się stopniowo dziedzictwem epoki, która przechodziła właśnie do historii (przynajmniej formalnie). Procesy rozwodowe pomiędzy europejskimi imperiami a ich afrykańskimi koloniami przebiegały bardzo różnie. Jednak bez względu na to, czy przekazaniu władzy towarzyszyła wojna o niepodległość, jak w Mozambiku, czy też wielki bal z udziałem księżnej Kentu i prezydenta Nixona, jak w Ghanie, w nowo powstałych państwach do minionej epoki odnoszono się zdecydowanie negatywnie.

Obecnie, po upływie ponad pięciu dekad od czasu, gdy wiele państw afrykańskich uzyskało prawo do samostanowienia, dziedzictwo to w dalszym ciągu postrzegane jest jako trudne i negatywne. Jednak czy w przestrzeni współczesnych miast afrykańskich jest ono wciąż widoczne? Czy mówi ona jeszcze językiem kolonialnym? Z tym pytaniem ruszyłem na badania terenowe, wcześniej ucząc się języka przestrzeni miejskiej o tyle dokładnie, o ile jest to możliwe zza wielkiej Sahary, Morza Śródziemnego i sporej części Europy, obszarów dzielących Polskę od zachodniej Afryki.

Badając dziedzictwo kolonializmu

Pytanie, czy we współczesnych miastach afrykańskich widoczne jest wciąż to, co stworzyli w nich Europejczycy, jest tak naprawdę wstępem. Prowokuje ono do zadawania kolejnych. Ile tego, co zostawili kolonizatorzy, przetrwało do dzisiaj? Jaki jest stan zachowania materialnego dziedzictwa kolonialnego w przestrzeni miast? Czy i jakie środki podjęto, by to dziedzictwo chronić? Czy próbowano je unicestwić? Jaki jest stosunek współczesnych władz i społeczeństw afrykańskich do dziedzictwa kolonialnego?

Na wiele powyższych pytań nikt jeszcze nie udzielił odpowiedzi. Składa się na to kilka czynników. Po pierwsze, miasta afrykańskie to jedne z najszybciej rozwijających się metropolii świata, zarówno horyzontalnie – poprzez rozlewanie się dzielnic peryferyjnych na obszary dotąd niezurbanizowane, jak również wertykalnie – przez zastępowanie budynków niższych i starszych coraz wyższymi. Przy tak dynamicznej sytuacji trudno o aktualne dane i „świeże” informacje. Po drugie, zarówno badacze z kręgu kultur kolonizujących, jak i kolonizowanych, z bardzo dużą ostrożnością podchodzą do kwestii zasadności zachowania i ochrony dziedzictwa epoki kolonialnej, budzącej wciąż tak wiele emocji.

Mimo powyższych trudności związanych z dynamiką sytuacji i ograniczoną dostępnością danych postanowiłem znaleźć odpowiedzi przynajmniej na część powyższych pytań. Ruszyłem w teren, gdzie spędziłem wiele godzin, ucząc się języka danej przestrzeni, dokładnie ją kartując (wykonując w terenie szczegółowe mapy), odwiedzając lokalne archiwa i zbierając dokumentację fotograficzną.

Wyniki? Generalnie wydawać by się mogło, że skoro kolonializm został tak krytycznie oceniony, to z opisywanych miast z czasem zaczną znikać jego „pamiątki”. Jak się jednak okazało, to co działo się z dziedzictwem kolonialnym pozostawionym w przestrzeni poszczególnych miast, przybrało bardzo różne scenariusze. Owszem, na przykład w Bandżulu, stolicy Gambii, zmieniono większość nazw ulic i budynków z nawiązujących do brytyjskich monarchów i generałów na związane ze współczesną gambijską historią, w miejsce starych pomników postawiono nowe, a część budynków kolonialnych zniszczono, zastępując je nowszymi. Jednak z drugiej strony w senegalskim Dakarze wciąż znajdują się ulice Emila Zoli czy Victora Hugo (Fot. 1), a w Saint-Louis główna droga wiodąca do centrum miasta to Avenue du General de Gaulle, kończąca swój bieg pod pomnikiem gubernatora Louisa Faidherbe’a (Fot. 2), który ogromną część swojej kariery politycznej poświęcił na krzewienie francuskiego kolonializmu w Afryce Zachodniej. W tym kontekście jeszcze ciekawszym przypadkiem okazuje się Praia, stolica Republiki Zielonego Przylądka. Wraz z uzyskaniem niepodległości od Portugalii w 1975 roku i zwrotem politycznym w kierunku bloku państw socjalistycznych, nowe władze nakazały usunięcie nazw i symboli nawiązujących do kolonializmu. Jednak w 1991 roku, po upadku dwubiegunowego porządku na świecie, nowe, demokratycznie wybrane władze nakazały przywrócenie części tych nazw i ponowne postawienie pomnika jednego z portugalskich XIV-wiecznych żeglarzy.

Podsumowując, kwestia zachowania i ochrony dziedzictwa kolonialnego w krajach zachodniej Afryki nie jest jednoznaczna. W jednych rzeczywiście pozbyto się dziedzictwa na tyle, na ile było to rozsądne i opłacalne (nie burzono na przykład szkół, domów czy budynków militarnych nadających się do użytku – Fot. 3 i 4), w innych pozostawiono je lub nawet objęto ochroną (np. poprzez umieszczenie na liście UNESCO), a w jeszcze innych najpierw coś usunięto, by wraz z kolejną zmianą polityczną do tego powrócić.

Czy to dziwi? Raczej nieszczególnie, może poza przypadkiem Prai, gdzie rzeczywiście częściowo wrócono do symboliki kolonialnej. Debaty i dyskusje wokół potrzeby ochrony dziedzictwa poprzednich systemów politycznych, zwłaszcza tak trudnych jak kolonializm, toczą się przecież wszędzie. W Stanach Zjednoczonych w 2017 roku na sile przybrał spór wokół pomników i symboli związanych z Armią Konfederacji, a na antypodach od lat trwa dyskusja nad upamiętnianiem w przestrzeni miast postaci kpt. Jamesa Cooka. Z kolei w Polsce znajdujemy się w kolejnej fazie debaty nad dekomunizacją przestrzeni naszych miast, która, podobnie jak w przypadku afrykańskiego kolonializmu, toczy się raczej wokół sfery symbolicznej, niż innych elementów przestrzeni miejskiej. Cóż by to było, gdyby przyszło nam burzyć osiedla z wielkiej płyty lub szkoły-pomniki, czyli tzw. tysiąclatki – spadek po poprzednim systemie, który tak wyraźnie zdominował krajobraz większości polski miast.

Powyższe przykłady pokazują, że badania podobne do przeprowadzonych przeze mnie w miastach zachodniej Afryki da się przeprowadzić w każdym mieście na świecie. Dzieje się tak, ponieważ każda przestrzeń miejska, będąc efektem procesów kształtujących ją przez niekiedy setki lub tysiące lat, opowiada nam swoją historię. My możemy ją czytać jak z książkę, jeśli tylko się postaramy i poznamy język, w którym ją napisano. Przy najbliższym spacerze daną ulicą wystarczy podnieść wzrok i zadać sobie pytanie, które może być początkiem niezwykłej przygody. Co widzę?

Mgr Krzysztof Górny, geograf, doktorant na Wydziale Geografii i Studiów Regionalnych Uniwersytetu Warszawskiego. W pracy naukowej zajmuje się państwami Afryki Subsaharyjskiej, w których od kilku lat prowadzi badania terenowe.