U Pana Boga za piecem
Już na początku prof. Mędrzecki zastrzega, że książka poświęcona jest historii Ziem Wschodnich Drugiej Rzeczypospolitej, nie zaś historii Kresów Wschodnich. I rzeczywiście autor przeprowadza czytelnika przez wschodnie województwa na dłużej zatrzymując się jedynie w większych miastach przedwojennej Polski. W Kresowym kalejdoskopie dostajemy obraz poszczególnych krain i ludzi zamieszkujących je od dawna bądź nowo przybyłych osadników, całość zaś na tle zjawisk społecznych i kulturowych, a gdzieś w dalekiej perspektywie polityka wewnętrzna dwudziestolecia międzywojennego.
Spośród przedwojennych wschodnich województw najmniej bodajże znane jest nowogródzkie. Kojarzymy z reguły Nowogródek z pobliskim Zaosiem, w którym na świat przyszedł Adam Mickiewicz. Miasto zarówno za czasów wieszcza, jak i u początków Drugiej Rzeczypospolitej nie należało ani do szczególnie pięknych, ani ludnych. Nie miało się nawet czym równać z innymi stolicami województw wschodnich – Tarnopolem, Łuckiem, Brześciem nad Bugiem, Stanisławowem, tym bardziej ze Lwowem czy Wilnem. W momencie gdy Nowogródek stawał się stolicą województwa, liczył 6367 mieszkańców i posiadał 694 budynki. Do miana stolicy już bardziej pretendowały w tamtym regionie Lida czy Baranowicze. Władze jednak postanowiły stworzyć tu ośrodek i Nowy Nowogródek nieprzerwanie rozwijał się do 1939 r. Wybudowano murowany urząd wojewódzki, sąd okręgowy, izbę skarbową i mieszkania kolonii urzędniczej. Miasteczko dostało własną elektrownię, sieć wodociągową, chodniki i zostało częściowo skanalizowane. Przed wybuchem wojny liczyło już 15 tys. mieszkańców, z których połowa deklarowała się jako rzymscy katolicy o narodowości polskiej. Miasto leżało jednak „daleko od szosy”. Do 1939 r. głównym połączeniem z najbliższą normalną stacją kolejową Nowojelnia na linii Lida – Baranowicze był wąskotorowy odcinek o długości 23 km. Autobusowe połączenia ze Słonimem, Stołpcami czy Lidą „były drogie, piekielnie niewygodne i niepewne”, działały sezonowo, czyli po obeschnięciu dróg po roztopach i do początków intensywniejszych opadów śniegu. Rozrywek miastu dostarczało kino, kasyno i restauracja Lejpunera, znana poza województwem. Największym wydarzeniem w mieście stał się miesiąc mickiewiczowski zorganizowany w czerwcu 1931 r. Zwieńczeniem obchodów była uroczysta oprawa prac końcowych przy sypaniu kopca Mickiewicza, trwających od początku niepodległości. Ostatnią taczką 28 czerwca kopiec dosypali biskup Władysław Bandurski wraz z wojewodą Zygmuntem Beczkowiczem w asyście Zofii Nałkowskiej i Ferdynanda Goetla, po czym nastąpiła ludowa zabawa u podnóża ruin zamku i urzędowy bankiet dla wybranych u Lejpunera. Żyło się więc w Nowogródku jak u Pana Boga za piecem: „fabryk nie ma, bezrobotnych także, nie licząc biedoty podmiejskiej, pepeesowców ani na lekarstwo, komuniści siedzą na wsi, piją samogonkę i rżną w karty, monarchiści przykucnęli w majątkach, uniwersytetu chwała Bogu nie ma – słowem idylla”.
Kresowy kalejdoskop prowadzi nas do innego malowniczo położonego nad wysokimi brzegami Niemna miasta, które dało tak wiele naszej literaturze – do Grodna. Niegdyś mieszkająca tu Eliza Orzeszkowa na pytanie odwiedzających ją czytelniczek Rosjanek, dlaczego mieszka w takiej dziurze jak Grodno, miała odpowiedzieć: „przecież jestem tu uwięziona”. Pisarka rzeczywiście znajdowała się pod rosyjskim nadzorem policyjnym. Będąc później w Warszawie twierdziła: „Grodno daje mi to, na co je stać. Tu, w Warszawie może bym nie napisała ani Meira , ani Nizin czy Dziurdziów . A już Nad Niemnem na pewno by nie powstało na warszawskim bruku” (G. Pauszer-Klonowska, Pani Eliza ).
Na podobnym, twórczym literacko „zesłaniu” w Grodnie znalazła się w latach 1922–1927 Zofia Nałkowska. Wszystko za sprawą dużego garnizonu, w którym służył pułkownik Jan Jur–Gorzechowski. Bez pobytu w Grodnie, jak sama kiedyś przyznała, Nałkowska nigdy nie miałaby tematu do Granicy .
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.