Przedmiot czci czy zarobku?

Andrzej Malinowski

Ludzie od pewnego czasu oferują swoje narządy, np. nerki, do wszczepienia swoim bliskim, ale w niektórych krajach Dalekiego Wschodu kwitnie proceder handlu narządami pochodzącymi od dorosłych czy noworodków. Proceder ten jest naganny. Narządy ludzi dorosłych pochodzą często od osób skazywanych na karę śmierci zaś noworodki żeńskie, mniej chętnie widziane w rodzinach tych krajów, służą jako specjał kulinarny, baza komórek macierzystych bądź towar na sprzedaż. O procederze takim mogą pośrednio informować statystyki narodzin chłopców i dziewcząt w niektórych regionach Indii, Pakistanu, Chin, Bangladeszu, Indochin. Nasi przodkowie i niektóre plemiona prymitywne stosowały praktyki kanibalistyczne, z czym mogłem się osobiście spotkać w trakcie wykopalisk osady kultury łużyckiej w wielkopolskiej Słupcy. W miejscu „kuchennym”, oprócz ziaren i kości zwierząt, odkryłem z mym bratem, archeologiem prof. Tadeuszem Malinowskim, sklepienie czaszki nakryte naczyniem glinianym. Sądzę, że kanibalizm naszych przodków nie był częsty i brak tu chyba analogii do obyczaju znanego u Azteków, u których zjadanie serca i ciał pokrywało ponad 10% zapotrzebowania na białko zwierzęce.

W przeszłości, w XVII–XVIII wieku, zapanowała w Europie moda na publiczne sekcje ciał zmarłych ludzi. Były to „teatry anatomiczne”. Coś z owych teatrów przetrwało do współczesności. Anatomia człowieka jest przedmiotem trudnym, przesyconym dużą liczbą szczegółów, sporą zmiennością międzyosobniczą i dobre zaprezentowanie jej problemów studentom medycyny, wychowania fizycznego, biologii, antropologii wymaga pewnych „aktorskich” sposobów objaśniania, odwoływania się do anatomii porównawczej, antropologii, co czyni anatomię systematyczną ciekawostką. Mistrzowsko ponoć prezentowali to prof. Edward Loth, anatom i antropolog czy prof. Roman Poplewski, związany z Centralnym Instytutem Wychowania Fizycznego w Warszawie. Loth zapraszał na wykłady modelki i modeli, na których prezentował anatomię człowieka żywego. Na te wykłady przychodzili studenci różnych kierunków studiów. Loth wyposażył Zakład Anatomii Wydziału Lekarskiego w Warszawie w bogate kolekcje prymatologiczne, kraniologiczne (budowa czaszki) z Afryki. W czasie wojny, zwłaszcza podczas powstania warszawskiego, kolekcje te podlegały niszczeniu, jednak czaszki murzyńskie przetrwały i trafiły do Zakładu Antropologii PAN we Wrocławiu, zaś materiały prymatologiczne trafiły do Gdańska, a opiekę nad nimi sprawował prof. Michał Reicher, tworząc Komisję Prymatologii publikującą liczące się opracowania z zakresu antropomorfologii części miękkich. W Poznaniu w okresie międzywojennym działał prof. Stefan Różycki, anatom, który zarażony w Dorpacie anatomią przez znakomitego prof. Raubera został uczniem Lotha i z pasją tworzył muzeum anatomiczne na wydziale Lekarskim w Poznaniu. Zbudowano tam Collegium Anatomicum, a Zakład Anatomii miał oprócz gabinetów prosektoryjnych dużą salę muzealną. Muzeum to miało działy anatomii prawidłowej, porównawczej i rozwojowej oraz antropologii. Pomieszczenia też miały liczne obrazy wykonane przez artystów plastyków, co wprowadzało studiujących w arkana anatomii estetycznej. Prof. Różycki wykształcił grono liczących się anatomów, sam miał skromny dorobek naukowy: dwa podręczniki oraz 28 publikacji z zakresu antropomorfologii części miękkich. Sądzę, że nie spełniałby współcześnie wymogów awansu do tytułu profesora zwyczajnego. Mimo to oceniam jego wkład do anatomii i antropologii jako nader znaczący.

Nauka niemiecka

Wkład ten uszanował i wykorzystał w jakimś stopniu prof. Herman Voss, który nauczał anatomii w czasie okupacji, gdy Uniwersytet Poznański był czasowo niemiecką uczelnią kształcącą lekarzy. Sam Voss robił w Collegium Anatomicum preparaty histologiczne zabijanych ludzi. Preparowane były tam kości, czaszki, a krematorium spalało resztki pomordowanych ciał w liczbie ponad 5 tysięcy. Preparaty anatomiczne były sprzedawane do różnych uczelni III Rzeszy. Paradoksem dziejów było to, że PZWL, zamiast drukować po wojnie podręcznik anatomii Różyckiego, ogłosił podręcznik Vossa. Na stronach 337–339 widnieje tam zapis, że opiera się on na badaniach wykonanych w latach wojny, gdy Voss pracował w Poznaniu. Działający w Münster anatom, prof. J.P. Kremer, wypróbowywał w czasie wojny w Auschwitz różne techniki uśmiercania naukowego ludzi i metody pobierania materiałów badawczych. W tym samym obozie działał lekarz i antropolog, dr Joseph Mengele. Badał bliźnięta i dzieci z anomaliami genetycznymi. Inspirował go badawczo profesor antropologii O. von Verschuer, któremu przesyłał on preparaty do Berlina. Dla dr Mengele musiała pracować polka dr M. Gryglaszewska–Puzynina, antropolog z CIWF w Warszawie. Interesujące może być też to, że dyrektor Instytutu Antropologii w Dalhem k. Berlina, Adolf Butenandt, laureat Nagrody Nobla z 1939 roku, jako były gdańszczanin został w 1994 roku uhonorowany tytułem doktora honoris causa Politechniki Gdańskiej, mimo że w czasie wojny współpracował z dr. Mengele.

Niemcy w czasie wojny wykorzystywali do produkcji preparatów pracę więzionych anatomów zagranicznych w tym z Polski – prof. Feliksa Kamińskiego (były prosektor Zakładu Anatomii w Poznaniu). W czasie wojny więziony w Mauthausen-Gusen, pracował w prosektorium. W latach 1940-45 wykonał sekcje sześciu tysięcy zwłok oraz 260 preparatów dla Wojskowej Akademii Medycznej SS w Gratzu. Zmuszony był do preparowania skóry z tatuażami, z której – prócz innych przedmiotów z „galanterii skórzanej” – robiono abażury do lamp. Sprzedażą preparatów anatomicznych zajmowała się hurtownia Hummela z Lipska. Jeszcze pięćdziesiąt lat po wojnie zachwycano się w Niemczech preparatami wykonanymi z ciał więźniów obozów koncentracyjnych, a zupełnie niedawno muzeum człowieka w Wiedniu zwróciło do Poznania dar prof. Vossa – czternaście czaszek „Słowian”. Warto też dodać i to, że niemieccy anatomowie gdańscy zajmowali się w czasie wojny produkcją mydła z ludzkiego tłuszczu.

Anatomiczny kicz

W różnych krajach świata cieszą się sławą muzea człowieka – antropologiczne i anatomiczne, są one otoczone troską i często zwiedzane, jak np. w Paryżu czy w Petersburgu, gdzie miałem okazję pracować naukowo. W latach 1966–69 w Poznaniu wymuszono oddanie na inne potrzeby pewnej liczby pomieszczeń Zakładu Anatomii Prawidłowej. Prowadzono remont. Preparaty wynoszono na strych, na korytarze, a dużą część szkieletów zwierząt, np. słonia, żyrafę, większe ssaki, spalono w krematorium. Udało mi się uratować nieco szkieletów drobnych ssaków, które przekazałem zoologom z Uniwersytetu w Poznaniu. Szkielet delfina powędrował do Muzeum Morskiego w Szczecinie, a kilka szkieletów naczelnych do antropologii. Uważam, że zniszczenie dzieła prof. Różyckiego było niedopuszczalnym błędem. W muzeum odbywali zajęcia z anatomii studenci medycyny, wychowania fizycznego czy antropologii. Wszelkie kierunki studiów, na których wykłada się anatomię, straciły szeroką bazę dla swych studiów. Na myśli mam tu również anatomię plastyczną, która była wykładana dla studiujących kierunki artystyczne. Artysta plastyk musi bowiem znać nieco anatomii, zwłaszcza narządów ruchu człowieka czy zwierząt. Takie walory spełniało Muzeum Anatomiczne w Poznaniu, tam też widywałem studentów z byłej Akademii Sztuk Pięknych.

Dziś już o tym zapomniano, gdyż od likwidacji muzeum minęło ponad pół wieku. Znalazła się natomiast w Polsce i gościła w Poznaniu wystawa anatomiczna dr. Gunthera von Hagensa. Na wystawie prezentowane były preparaty anatomiczne ludzi, którzy dobrowolnie za życia przekazali swe ciała do plastynacji. Jak można przeczytać w programie wystawy, „poprzez plastynację ciało po śmierci człowieka może zostać przekształcone w niesamowity anatomiczny wzorzec, dając możliwość widzom zobaczenia ludzkiego ciała, jakiego przedtem nie widzieli”. Na wystawie goszczącej w Poznaniu można się było dowiedzieć, że na całym świecie zwiedziło ją ponad 43 miliony ludzi. Von Hagens, tak jak jego ojciec Gerhard Lipchen, mieszkał przed wojną w Skalmierzycach koło Kalisza. Posiada on wykształcenie chemiczne i jest twórcą metody utrwalania zwłok i preparatów metodą plastynacji. Autor wystawy urodził się w 1945 roku i ponoć ma sympatię do Polaków, dlatego przed laty planował otwarcie w Sieniawie Żarskiej dużej wytwórni. Pisałem o tym kilkakrotnie w 2006 roku, m.in. w „Forum Akademickim”.

Sądzę, że na temat zalet i wad tego pokazu winni się wypowiedzieć specjaliści lekarze, anatomowie, antropologowie, a może też teologowie. Ciało człowieka zmarłego winno być przedmiotem czci. Znam kraje, w których studenci przed rozpoczęciem zajęć prosektoryjnych uczestniczą w nabożeństwach w intencji dawców ciał. Natomiast mój sprzeciw budzi to, że pewne ujęcia są nieco podobne do kiczu. Na wystawę, której oglądanie kosztuje sporo, około 50 zł, a z przewodnikiem 150 zł, wstęp bezpłatny mają dzieci w wieku do lat sześciu. Nie polecałbym im zwiedzania tej ekspozycji.

Śmierć człowieka, jego zwłoki i anatomia od dawnych czasów inspirowały działalność wielkich artystów. Znane są dzieła Leonarda da Vinci, A. Vesaliusa, A. Dürera. Na pewno liczne preparaty plastynacyjne von Hagensa mogłyby trafić do placówek dydaktycznych, ale winno się to odbyć pod specjalistycznym nadzorem, aby spełniały one wymogi wyłącznie anatomiczne, a nie artystyczne. Dzieła von Hagensa, mimo technicznego mistrzostwa, nie przystają do miana wybitności kulturowej.

Chyba warto na zakończenie komentarza na temat „dochodowości” anatomii przypomnieć słowa Alberta Schweitzera: „Współczesny człowiek wyzbył się hamulców moralnych, co spowodowało upadek kultury i moralności. Człowiek wyobraził sobie, że może utrzymać kulturę bez moralności, z odrzuceniem wartości świata i życia. Człowiek przeciążony pracą i informacją (propagandą) utracił duchową samodzielność, fałszywie przyjmując rzeczywistość, historię, zatracił humanizm”.

Em. prof. dr hab. Andrzej Malinowski, senior Instytutu Antropologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu.