Naukowiec versus predator

Michał Peno

Celem tego zwięzłego artykułu, pisanego z perspektywy nauk humanistycznych i społecznych, w tym zwłaszcza prawnych, jest próba zarysowania odpowiedzialności naukowców w dwóch obszarach. Po pierwsze – w obszarze uprawiania nauki, po drugie – w aspekcie społecznym. Zakreślona tematyka rozważań jest niezwykle szeroka, jednocześnie można byłoby wskazać na inne sfery odpowiedzialności, które zostały pominięte (np. odpowiedzialność w sferze aktywności dydaktycznej, kształcenia i wychowania). Po wprowadzeniu, w którym krótko zostaną zarysowane podstawowe założenia czy idee odpowiedzialności naukowców w wybranych obszarach, w tym odpowiedzialności zbiorowej wspólnoty naukowców, omówiony zostanie przykład, będący swego rodzaju kazusem ze sfery etyki zawodowej, związany z przejawami nierzetelności naukowo-organizatorskiej towarzyszącymi zjawisku tzw. predatory journalspredatory conferences .

Antycypując uwagi wprowadzające o naturze etycznej, należy wyjaśnić, czym jest to zjawisko, nie wnikając przy tym zbyt głęboko w jego ocenę. Łatwo zresztą dostrzec już na podstawie przekładu samych nazw, że ocena taka powinna być negatywna. Zjawisko predatory journals czy predatory conferences, oddawane niekiedy w języku polskim za pomocą takich określeń, jak „agresywne czasopismo”, „agresywny wydawca”, „drapieżna konferencja”, jest coraz częściej opisywane, rozpoznawane i identyfikowane jako problem (zob. https://www.nature.com/news/predatory-journals-recruit-fake-editor-1.21662, dostęp 20.05.2018). Problemem jest nierzetelność naukowa czy naukowo-organizacyjna podmiotów odpowiedzialnych za ów proceder. Nie ma klarownych kryteriów pozwalających zakwalifikować dane czasopismo, wydawcę czy organizatora jako agresywnego i podejrzanego naukowo. Trzeba wiedzieć przy tym, że istnieje tzw. Beall’s list oraz przeglądowe artykuły w prasie specjalistycznej dostarczające pewnych przydatnych wskazówek dla naukowców (szerzej np. https://beallslist.weebly.com/, dostęp jw.). Można przyjąć, że krytyka ogniskuje się tu na:

a) niskiej jakości naukowej (fikcyjne lub brak recenzji oraz rady naukowej, rzetelnej i profesjonalnej redakcji, dopuszczanie do druku tekstów bardzo złej jakości, bez weryfikacji choćby faktu istnienia autora itd.);

b) nastawieniu na zysk (efektywność ekonomiczną w rozumieniu nieuczciwego sprzedawcy garnków w czasie specjalnych prezentacji);

c) podszywaniu się pod znane instytucje, organizacje, tytuły czasopism, powoływanie się bezpodstawnie na renomowane bazy indeksujące i bibliometryczne (może być to np. wykorzystanie logotypu znanej akademii nauk i bezprawne włączenie jej do grona organizatorów konferencji). Istotne jest to, że wszystkie te działania są świadome, należą do metody funkcjonowania podejrzanego podmiotu, nie są akcydentalne, ale zamierzone. Towarzyszy im również rozwinięta działalność reklamowo-promocyjna, zwłaszcza zaś korzystanie z korespondencji masowej (tzw. spam naukowy). Nie wolno generalizować – nie jest tak, że każdy wydawca spoza kręgu tych dużych i prestiżowych promuje złe postawy w nauce i publikuje nierzetelne naukowo teksty. Są i w tych czasopismach zapewne artykuły merytorycznie wartościowe. Nie wolno jednak zjawiska ignorować.

Grzeszne owoce łatwych rozwiązań

Przy czym jest to przede wszystkim realny problem dla krajów rozwijających się (pewnych krajów afrykańskich, niektórych azjatyckich, częściowo wschodnioeuropejskich). Wynika to stąd, że naukowcy w tych krajach z jednej strony podlegają globalnym oczekiwaniom, kryteriom oceny, i starają się włączyć do globalnych procesów czy życia naukowego, a jednocześnie nie mają albo środków finansowych, albo wiedzy z zakresu metodyki badań naukowych, albo dostatecznego dorobku (z przyczyn nierzadko niezawinionych, lecz związanych z uwarunkowaniami kulturowo-historycznymi). W ten sposób predatory journals czy predatory conferences mogą się stać jedyną dostępną powszechnie drogą do publikacji wyników badań – wykraczającej poza lokalność.

Poza tym, na co warto zwrócić uwagę, samo zjawisko zdaje się być prostym rezultatem dążeń nowoczesności, swego rodzaju dehumanizacji nauki, dążenia do postępu mierzonego w sposób ścisły, nierzadko ilościowo, zbiurokratyzowany (w aspekcie nastawienia na użyteczność, a nawet ekonomiczną efektywność organizacji procedur czy dominacji instytucji, zespołów oceniających, urzędów itd.). Buduje to pewne tło czy kontekst socjologiczny oddziaływający na postawy naukowców, ich oczekiwania oraz dążenia, a także zawodową moralność. Jest też jednak konsekwencją nie w każdym aspekcie przemyślanej polityki naukowej i słabości etycznej badaczy, dających się skusić grzesznym owocom łatwych rozwiązań i niemal darmowych (bo nierzadko nie w pełni wartościowych merytorycznie) punktów do dorobku.

Podstawowym zarzutem etycznym, jaki można wyprowadzić przeciwko działaniom agresywnych podmiotów w nauce, jest wspieranie lub ignorowanie nierzetelności naukowej, oszustwo (nadużycia) oraz orientacja na zysk. Jakie są wyzwania stojące przed środowiskiem naukowców w związku z tym zjawiskiem? Nasuwa się tu prosta odpowiedź: rezygnacja z profitów i łatwych rozwiązań, nawet jeśli publikacja może przynieść pewne korzyści (punkty za badania itp.), bo świadomy wybór punktów i świadome obniżenie poziomu naukowego jest, z profesjonalnego punktu widzenia, moralnie złe. Nie wymaga to żadnego wyjaśnienia, bo wynika wprost z zakorzenionego w każdym, kto składał przysięgę doktorską, systemu wartości.

Pojawia się oczywiście wątpliwość: skoro instytucje oceniające naukę akceptują tego rodzaju nierzetelności, to one ponoszą odpowiedzialność, stawiając nierzadko rzesze badaczy w sytuacji, w której nie mają oni faktycznego wyboru działania alternatywnego. Muszą się angażować w nierzetelności naukowe, chcąc utrzymać swoją pozycję, zawód, źródło utrzymania. Przekłada się to odpowiednio na sytuację uczelni czy jednostek naukowych. W takim wypadku nie ma wolności, ale jest obowiązek wyrobienia norm badawczych.

Wspólnota jest źródłem odpowiedzialności. Większy prestiż czy większy udział w dobrach społecznych zawsze opłacany jest większą odpowiedzialnością. Odpowiedzialności takiej domaga się pozycja profesjonalisty, który powinien mieć wiedzę o zasadach działania w danej profesji. Nie ma tu miejsca na dogłębniejsze analizy z zakresu filozofii odpowiedzialności. Sądzę jednak, że na tym poziomie rozważań możliwe jest zidentyfikowanie powinności w ramach roli naukowca i jego odpowiedzialności. Do określenia tej odpowiedzialności nie jest nawet potrzeby jakiś szczególny kodeks etyki zawodowej czy innego rodzaju oficjalne lub półoficjalne wytyczne. Są one oczywiste.

Odpowiedzialność za brak przeciwdziałania

Odpowiedzialność roli w obszarze naukowym sprowadza się do obowiązku uprawiania nauki rzetelnie, uczciwie, w dążeniu do prawdy, zgodnie z zachowaniem uznanych metod badawczych i zasadami etyki w badaniach naukowych. Składa się na to szereg rozmaitych obowiązków (np. związanych z autorstwem pracy, rzetelnością bibliograficzną itd.). Odpowiedzialność społeczna to przede wszystkim odpowiedzialność naukowców jako członków szerszej wspólnoty, w której realizują takie a nie inne zadania. Jest to odpowiedzialność za skutki społeczne badań. W szerszym wymiarze należy dostrzec problem, jaki wiąże się z globalizacją jako pewnym procesem, w którym bogaty Zachód krzywdzi peryferia. Takie peryferia w nauce zostają skolonizowane przez nierzetelne naukowo i nastawione na zysk podmioty. W tym kontekście pojawia się zwykła odpowiedzialność za drugiego człowieka, za alokację dóbr i zasobów, za wspieranie rzetelnych badań naukowych w peryferyjnych obszarach świata.

Jeśli środowisko akademickie wywiera za małą presję albo nawet akceptuje nierzetelności naukowe, bo czerpie z tego korzyść, to ponosi za to zbiorową odpowiedzialność, to jest odpowiedzialność za brak przeciwdziałania w tym obszarze.

Działaniem odpowiedzialnym byłoby pominięcie wydarzenia naukowego o podejrzanym charakterze, nawet jeśli w świetle niedoskonałych kryteriów oceny pracy naukowej może to przynieść pewne profity, działaniem, za które się odpowiada jak za naruszenie rzetelności naukowej i niezgodnym z rolą społeczną naukowca jest włączenie się do tego rodzaju wydarzenia quasi-naukowego tylko w celu uzyskania korzyści. Z kolei osoby kształtujące politykę naukową są w pełni odpowiedzialne za wspieranie rzetelności i eliminowanie przypadków nadużyć. Pytanie, czy tego rodzaju mechanizmy, które będą promować raczej odpowiedzialność i uczciwość naukową, aniżeli nierzadko nieetyczną pogoń za iluzją naukowego sukcesu, zostały odpowiednio zaplanowane?

Oto przykład dwóch postaw, odwołujący się do pewnego zdarzenia. Nie jest istotne, czy przykład ten bazuje na fikcji, czy na rzeczywistości. Scenariusz ten mógłby jednak z pewnością się zrealizować.

Przyjmijmy zatem, że jest organizowana międzynarodowa konferencja reklamująca się jako wydarzenie wyjątkowe w skali regionu, świetnie pozycjonowana przez wyszukiwarki internetowe (reklama). Organizator powołuje się na autorytet instytucji włączonych w krąg podmiotów współpracujących (dajmy na to: regionalnych akademii nauk). Mimo że już na pierwszy rzut oka komercyjno-rozrywkowy sposób przedstawienia konferencji nakazuje weryfikację wiarygodności zdarzenia, grupa naukowców decyduje się brać udział w tym wydarzeniu. Okazuje się jednak, że organizator dopuścił się nadużycia, bo żadna z szacownych instytucji naukowych nie przyłączyła się do organizatora. Zatem organizator posłużył się wbrew prawdzie czyimś autorytetem, by przyciągnąć uwagę oraz uczestników wnoszących stosowne opłaty za udział. Nie jest to gra fair , a konsekwencje zgody dla tego rodzaju działań są znaczące. Dość powiedzieć, że wartością przestaje być uczciwość, rzetelność, trud organizacyjny i merytoryczny, jaki należy włożyć w przygotowanie rzeczywiście poważnego zdarzenia naukowego.

Za ułamek rynkowej wartości

Organizacje włączone, wbrew prawdzie i ich zgodzie, w krąg współorganizatorów, zorientowawszy się w sytuacji (bo trudno się nie zorientować, gdy liczba uczestników idzie w setki z natury rzeczy znajdzie się choć jeden, który sprawę zbada), z całą stanowczością reagują, żądają wyjaśnień, stwierdzając przy tym, że działanie naukowe rozmija się z ich misją i wartościami. Organizacje te postępują uczciwie: mogłyby przecież udawać, że problem nie istnieje, a dopisać do swych osiągnięć przygotowanie kolejnej międzynarodowej konferencji. Ta postawa spotyka się z aprobatą.

Jak jednak w tej sytuacji powinni postąpić naukowcy, którzy zgłosili się jako uczestnicy wydarzenia? Odpowiedź jest prima facie oczywista: powinni zrezygnować, jeśli się o nadużyciu dowiedzą, pomijając to, że powinni byli wnikliwie sprawdzić rzetelność organizatora (mniej więcej tak, jak się sprawdza sprzedawcę oferującego na portalu aukcyjnym nowego markowego smartfona za ułamek rynkowej wartości). W tym kontekście nie wiadomo zresztą, jak szeroki jest krąg osób oszukanych, można być jednak niemal pewnym, że oszukany został także podmiot indeksujący publikacje pokonferencyjne, uwzględniający przecież rangę organizatorów wydarzenia. Czy jego niewiedza uzasadnia udział i przyjęcie punktów? Odpowiedzialność nie znika tylko z tego powodu, że się nie wie.

Pojawia się kolejne pytanie. Jak oceniać i jak daleko idąca powinna być odpowiedzialność tych naukowców, którzy nie wycofali się z konferencji mimo znajomości wymienionych faktów? W dobie reformy stajemy wobec nowych wyzwań, a do tych wyzwań należy rosnąca agresja i nierzetelność naukowo-organizacyjna, docierająca z zewnątrz, bo świat jest globalną wioską. Czy jesteśmy na to etycznie przygotowani? Skądinąd, aktualnie tego rodzaju przejawy nierzetelności są de facto nagradzane punktami branymi pod uwagę przy ocenie pracy naukowej tak osób, jak jednostek naukowych. Czy liczą się zatem tylko kryteria formalne i czy są mechanizmy służące badaniu nierzetelności naukowej per se ? Nazwijmy tego rodzaju nierzetelności „miękkimi”, w odróżnieniu od poważniejszych naruszeń etyki zawodowej w nauce.

Pozostaje zatem otwarte pytanie o samoświadomość i odpowiedzialność środowiska naukowego, refleksyjność mechanizmów kontroli i oceny oraz zaangażowanie decydentów politycznych, a chodzi o politykę naukową, w rozwiązywanie tego rodzaju problemów. Czy zatem odpowiedzialność za dobro wspólne wystarczy, czy jednak pokusy są zbyt duże? Być może pewną metodą jest edukacja lub promocja właściwych postaw etycznych, a z pewnością możliwość weryfikacji i, jako „metoda ostateczna”, sposobność cofnięcia uznania dla zgłoszonych punktów w dorobku naukowym, zwłaszcza w szczególnie wątpliwych moralnie sytuacjach. System jest bowiem zero-jedynkowy, nalicza punkty w sposób bardzo zautomatyzowany. Tymczasem zmiana kierunku maratonu, który dotychczas pędził w stronę dużej liczby publikacji, choćby niżej punktowanych, i nie baczył nadmiernie na indeksację, w stronę potrzeby indeksacji i umiędzynarodowienia, stania się światowym i koniecznie obcojęzycznym, doprowadzić może do tego, że przynajmniej część badaczy wpadnie w pułapkę „trzeciego świata nauki” – predatory journalspredatory conferences .

Potrzeba dwutorowej, krytycznej refleksji (i dwutorowej refleksyjności systemu), obejmującej gratyfikację odpowiedzialności i sankcjonowanie nierzetelności, czyli nieodpowiedzialności naukowej.

Dr Michał Peno, adiunkt na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Szczecińskiego, współpracownik Ronin Institute for Independent Scholarship. Adres e-mail: michal.peno@ronininstitute.org