Strategiczne umiędzynarodowienie
Lublin ma największy stopień umiędzynarodowienia studiów…
Tak, liczony jako odsetek studentów zagranicznych w relacji do populacji studentów w ogóle.
…jest tu też przewaga studentów z Ukrainy wśród studentów z bardzo wielu krajów. Można Lublin potraktować jako soczewkę tego, co się dzieje pod względem umiędzynarodowienia kształcenia wyższego w Polsce.
Rzeczywiście, to wszystko prawda. Umiędzynarodowienie nie tylko kształcenia, ale w ogóle szkolnictwa wyższego i nauki, to być albo nie być dla Lublina. Te dwie dziedziny dają 18% dochodu wytwarzanego przez miasto. To dziesiątki tysięcy osób pracujących wokół uczelni, a w samych szkołach wyższych 10 tysięcy osób. No i to jest kwestia innowacyjnego rozwoju: uczelnie muszą tę innowacyjność zapewnić, a mogą to zrobić m.in. przez zreformowanie badań i kształcenia, otwarcia ich na świat, umiędzynarodowienie. Tylko wtedy będą stanowiły innowacyjne koło napędowe miasta i regionu.
A co do tego mają międzynarodowi studenci, którzy przyjeżdżają, a potem wyjeżdżają?
Tak rzeczywiście jest, że w większości po studiach wyjeżdżają. Tak też jest na całym świecie. Chodzi nam jednak o pewien bardziej wyrafinowany mechanizm: uczelnie muszą dostawać różne impulsy do zmiany. Najważniejsze są te systemowe: prawo, finanse, ale ważne są też impulsy z bliskiego otoczenia – od miasta, od lokalnego biznesu. Postanowiliśmy w Lublinie, że impuls ze strony miasta będzie kompleksowy. Wpisaliśmy akademickość do strategii rozwoju Lublina, choć przecież formalnie miasto nic nie ma do szkolnictwa wyższego czy nauki.
Samorząd nie może bezpośrednio wspierać uczelni finansowo.
Możemy jednak oddziaływać na nie pośrednio, np. poprzez promocję akademickości miasta, a zatem także uczelni, które w nim działają. Wpisując akademickość do strategii postanowiliśmy, że będzie to jeden z czterech głównych filarów rozwoju miasta, a umiędzynarodowienie będzie dawało impuls do zmian uczelni. I to się dzisiaj dzieje.
W jakim sensie?
W bardzo prostym sensie mówimy o studentach z Ukrainy i studentach kształcących się po polsku – chodzi o nowych studentów w obliczu niżu demograficznego w kraju. Myślimy też jednak o działaniach bardziej ambitnych, czyli pozyskiwaniu studentów kształcących się w języku angielskim i płacących za studia oraz idących za studentami komercyjnych środkach finansowych dla uczelni. Co to daje? Z jednej strony impuls do rozwoju kadry i zmiany jej nastawienia, budowania nowych kompetencji, nie tylko językowych, ale np. prowadzenia zajęć w grupach wielokulturowych. Później część z tej kadry używa tych kompetencji do rozwoju własnych zainteresowań i kontaktów naukowych, publikacji. Z drugiej strony to impuls do zmiany samej uczelni, jej struktury. Aby być konkurencyjnym na edukacyjnym rynku globalnym, pozyskiwać skutecznie studentów zagranicznych, trzeba mieć konkurencyjne struktury administracyjne. Te wątki gdzieś w uczelni się zbiegają, łączą i przekształcają je.
Mam wrażenie, że student zagraniczny nie spotyka się z naszą administracją uczelnianą, dopóki nie podejmie studiów. Najpierw trafia na pracowników i wytwory działów promocji, a nie administrację.
Może to i dobrze. Z jednej strony pozyskanie studenta międzynarodowego to wynik aktywności działów współpracy międzynarodowej, ale także rekruterów – zagranicznych współpracowników polskich uczelni, którzy działają w określonych krajach. W przypadku Lublina mamy do czynienia z promocją zarówno uczelnianą, jak i miasta. Nie można też zapominać o ministerstwie, które dofinansowuje nam pewne przedsięwzięcia, choćby udział w międzynarodowych targach edukacyjnych, a tym samym daje narzędzia do skutecznej promocji. Mamy też Fundację Perspektywy, która wspiera nas w tych działaniach. Połączenie tych sił daje sukces. Wkład ministerstwa jest niezbędny, ale my też dokładamy do tego nie tylko ludzi i pomysły, także pieniądze. Za wejście na targi NAFSA w Filadelfii płacimy tysiąc dolarów, a do tego dochodzą delegacje pracowników. Miasto celowo inwestuje w to przedsięwzięcie. Synergia działań wielu podmiotów prowadzi do sukcesu. Już dziś widzimy skutki tych działań.
Jest też coś takiego, jak know how. Trzeba wiedzieć, jak się poruszać w tym skomplikowanym, zróżnicowanym świecie. Czy mamy wspólne know how, czy każdy ma swoje, które skrzętnie ukrywa przed konkurencją?
Mamy cel wspólny: sprowadzić do Polski jak najwięcej studentów zagranicznych. Ale także każda uczelnia chce ich mieć u siebie, a zatem konkurują między sobą, również na poziomie miast, czego przejawem jest otwieranie podobnych kierunków studiów. Przejścia kadry z jednej uczelni do drugiej były do niedawna zmorą lubelskich uczelni. Mam wrażenie, że to się ostatnio uspokoiło. Jeśli chodzi o know how , to jest to wspólne budowanie kompetencji i ekspertyzy. Na początku był KUL i Akademia Medyczna, dziś Uniwersytet Medyczny.
KUL?
Tak. W latach 80. to KUL miał kadrę umiędzynarodowioną, jeżdżącą za granicę, czego nie miały inne polskie uczelnie. Kontakty międzynarodowe dawały mu mocną pozycję. KUL był mocny na wschodzie przez Fundację Jana Pawła II. Teraz wraca do gry w lepszej lidze. Uniwersytet Medyczny zaczął budowanie swojej pozycji ponad dwadzieścia lat temu – w 1995 roku rozpoczął program anglojęzyczny. Zatem budujemy swoje kompetencje już długi czas. To jest kwestia rozwoju kompetencji służb uczelni, obsługi studentów w obcym języku, studentów o różnych przyzwyczajeniach. Trzeba choćby wiedzieć, jak operować pieniędzmi w skali międzynarodowej. Trzeba znać kwestie ubezpieczeniowe. To zadanie już prawie wykonaliśmy. UMCS jest ostatnio przykładem ogromnego sukcesu. Co prawda chodzi głównie o studentów z Ukrainy, ale powstał tam sprawny system promocji i obsługi tego klienta. Lubelskie uczelnie publiczne, może poza Uniwersytetem Przyrodniczym, który dopiero kilka lat temu wszedł w te zagadnienia, i prywatne, odrobiły już tę lekcję. Także te, które weszły w tę problematykę później, w roku 2011, gdy uruchomiliśmy projekt miejski Study in Lublin . Wówczas Uniwersytet Medyczny miał już stabilną liczbę tysiąca studentów międzynarodowych. Program miejski dał impuls do zbudowania systemów obsługi, do wzrostu liczby studentów i do kompleksowych działań integracyjnych.
Jak pan to widzi w rozróżnieniu uczelnie publiczne – niepubliczne?
Początkowo niepubliczne po prostu ratowały się przed niżem demograficznym, stawiając na studentów z Ukrainy, a potem widząc, że to wychodzi, postawiły na kierunki anglojęzyczne i studentów z różnych stron świata, choćby z Azji. Wyższa Szkoła Ekonomii i Innowacji była mocna w projektach zwiększających kompetencje naukowe i dydaktyczne. Posiedli kompetencje w realizacji tego typu projektów. Dzisiaj te kompetencje projektowe wykorzystują dla budowy studiów anglojęzycznych. Z kolei Wyższa Szkoła Społeczno-Przyrodnicza im. Wincentego Pola od lat buduje studia anglojęzyczne, pozyskując studentów z Azji i Afryki. Każda uczelnia ma swój model. Trzy uczelnie, bo także Wyższa Szkoła Przedsiębiorczości i Administracji, szybko się zreformowały, ukierunkowały międzynarodowo i osiągają sukces. To się stało w ciągu trzech, pięciu lat. Wyższa Szkoła Nauk Społecznych to osobna kwestia. Natomiast uczelniom publicznym zajmowało to więcej czasu, ale te, które rozpoczęły działania na rzecz umiędzynarodowienia studiów, robią teraz duże postępy.
Czy są różnice między strategiami szkół publicznych i prywatnych?
Miasto współpracuje ze wszystkimi uczelniami lubelskimi w zakresie promocji, integracji, dofinansowania wydarzeń (eventów ) i konferencji. Staramy się motywować do budowy kierunków anglojęzycznych. Kilka lat temu było ich osiem, a dziś prawie pięćdziesiąt. To miara naszego wspólnego sukcesu. Uczelnie niepubliczne trzeba było dłużej motywować do wprowadzenia programów anglojęzycznych, do współpracy z miastem, ale gdy już decyzja zapadła, działania były szybkie i efekty przyszły błyskawicznie. Uczelnie publiczne szybciej zrozumiały znaczenie umiędzynarodowienia, ale od podjęcia decyzji do realizacji minęło znacznie więcej czasu. Natomiast bardzo solidnie podeszły do tematu i ich działania zaczynają nabierać coraz większego rozmachu.
Dominuje jednak wschodni kierunek ekspansji.
Mamy 48% studentów z Ukrainy, a zatem mniejszy odsetek niż w całej Polsce. To nie jest przypadek. Kilka lat temu zdecydowaliśmy, że reorientujemy geografię naszej ekspansji na rynkach międzynarodowych. Poszliśmy w rynek środkowoazjatycki: Kazachstan, Uzbekistan oraz Kaukaz: np. Azerbejdżan, Gruzja, Turcja, a także afrykański. Chcieliśmy wejść na te rynki jak najszybciej, aby pojawić się tam jako pierwsi z Polski.
Na ile Uniwersytet Medyczny wpływa na zróżnicowanie geograficzne pochodzenia studentów zagranicznych w Lublinie?
Kiedyś był to wpływ decydujący, dziś już znacznie mniej, choć tam nie ma wielu studentów z Ukrainy. Mamy obecnie w Lublinie studentów z około stu krajów i za to zróżnicowanie odpowiadają niemal wszystkie uczelnie. Na WSSP im. W. Pola mamy studentów z ponad czterdziestu krajów. Balans jest zachowywany i w tym kierunku będziemy szli.
W jakich obszarach integracji studentów międzynarodowych miasto może coś zrobić, a jakie pozostają w gestii uczelni?
Miasto ma wiele do powiedzenia w sprawie tzw. zaplecza środowiska akademickiego, np. jakości życia (a to ważna rzecz dla studentów), oferty kulturalnej, sportowej, zieleni miejskiej. Druga grupa zagadnień to bezpieczeństwo – tu liczy się współpraca z policją.
Czy Lublin wygląda źle pod względem bezpieczeństwa?
Jest nieźle, ale w porównaniu z rokiem 2012-13 w całej Polsce nastąpiło pogorszenie sytuacji. W Lublinie nie ma tak dużo ekscesów, jak w innych miastach i nie staramy się ich nagłaśniać. Pierwsze tarcia pojawiły się wtedy, gdy po kryzysie na Ukrainie przybyła do nas liczna grupa studentów z tego kraju. Potem doszła kwestia uchodźców. Jednak sytuacja się ostatnio uspokoiła.
Czy mamy problemy agresji w stosunku do studentów z Turcji?
Kiedyś były takie przypadki, na szczęście akurat w Lublinie niezbyt częste. Teraz to się uspokoiło. Ważna jest tu reakcja władz miasta, uczelni, policji, kolegów. Turcja jest ekspansywna, a my jesteśmy na tamtym rynku obecni poprzez udział w stambulskich i ankarskich targach edukacyjnych. Zależy nam na studentach z Turcji.
Zaczął pan od ekonomii, od korzyści dla miasta, a jakie są ekonomiczne korzyści z internacjonalizacji dla uczelni?
Szacujemy, że dochody uczelni lubelskich z tytułu czesnego od studentów zagranicznych w latach 2017-20 wyniosą ok. 400 mln zł.
A obecnie?
To jest ok. 70-80 mln zł rocznie. Do tego dochodzi kilkadziesiąt, ok. 50 milionów złotych, na różnego typu usługi związane z mieszkaniem w Lublinie.
W Lublinie studenci zagraniczni zostawiają zatem 120-130 mln zł rocznie?
Tak, a jest ich teraz 6,5 tys. Integracja kulturalna odbywa się na poziomie imprez kulturalnych, ale wciąż mamy jeszcze sporo do zrobienia, aby wciągnąć obcokrajowców do prawdziwej kultury studenckiej, np. teatrów, zespołów muzycznych. To się dokonuje na poziomie miejskim, nie tylko uczelni, mimo że nie mamy narzędzi włączania studentów do kultury miejskiej.
Jakie to może być narzędzie?
Np. informacja, platforma dla studentów zagranicznych, na której dowiedzą się o działaniach kulturalnych w mieście. Centrum Spotkania Kultur próbuje budować program integracji kulturalnej. Na razie kupuje i sprzedaje produkty kultury, ale w planach jest program aktywnej integracji także dla studentów zagranicznych. NGO-sy odgrywają ogromną rolę we włączaniu studentów zagranicznych do kultury, do wolontariatu. Chcielibyśmy otworzyć dla nich jakieś przestrzenie coworkingowe, inkubatory, aby łatwiej wchodzili w środowisko miejskie. Powoli wchodzą w kulturę, sport pozostaje wciąż obszarem słabo pod tym względem wykorzystanym. Jeśli studiujący w Lublinie obcokrajowcy grają w futbol amerykański czy krykieta, jak Hindusi, to robią to w przestrzeni miejskiej, publicznej, ale grają między sobą. Nie weszli w rywalizację z Polakami. Ani Polacy nie wciągnęli ich do sportu, ani oni nie zaprosili do swoich sportów Polaków. To się wciąż odbywa obok siebie. Studenci zagraniczni odkrywają nasze obiekty sportowe, znajdują sposób, by z nich korzystać, są spotykani na przyszkolnych stadionach, bieżniach, salach. To jest wyzwanie dla miasta – obszary kultury i sportu. Nie chodzi nam tylko o korzystanie przez nich z kultury i infrastruktury sportowej, ale o aktywność w tych obszarach, co byłoby także interesujące i korzystne dla obywateli Lublina. Jeśli chodzi o gospodarkę, staramy się posyłać studentów zagranicznych na staże, praktyki do polskich firm. Przygotowujemy firmy do podjęcia takiej aktywności. To kwestia języka, mentalna. Skala jest na razie minimalna, ale ważne jest, że zaczynamy to robić.
A komunikacja?
Wydaje się, że jest coraz lepsza i bardziej ekologiczna. Mamy już całkiem niezłą infrastrukturę rowerową, choć jeszcze niedokończoną, oraz system rowerów miejskich…
Nie widać, aby studenci zagraniczni z nich jakoś intensywnie korzystali.
Przyczyną może być to, że poszukują mieszkań w pobliżu uczelni, zatem rower nie jest im potrzebny. Natomiast wiele lat temu to właśnie oni zapoczątkowali w Lublinie modę na bieganie.
Podczas konferencji na temat integracji studentów zagranicznych zaskoczyła mnie informacja, że dziewczyna z Zimbabwe chciała uczestniczyć w życiu organizacji studenckich, a dokładniej – samorządu UMCS, który chyba nie stworzył takiej możliwości. Studenci zagraniczni nie są już eksponatami, ale chcą współtworzyć rzeczywistość, którą wybrali na kilka najważniejszych lat swojego życia.
Ten fakt pokazuje, że integracja pełna to bardzo skomplikowany, wielopłaszczyznowy proces. Mówimy o dużych organizmach – miejskim i uczelnianym – i coraz większej liczbie ludzi.
Mam wrażenie, że sytuacja w Polsce jest dla studenta zagranicznego zasadniczo odmienna np. od tej w Wielkiej Brytanii.
Oczywiście. Tam na ulicach słyszą i mogą się skutecznie posłużyć językiem, w którym studiują. U nas jest inaczej, choć znajomość angielskiego jest coraz powszechniejsza. Nie mamy odpowiednio przygotowanych instytucji, podczas gdy brytyjskie są przyzwyczajone do współpracy z obcokrajowcami. Oni są tam wciągani przez instytucje do współpracy, u nas tego nie ma. Musimy się zdecydować, czy to puścić na żywioł, licząc na to, że samo się jakoś ułoży - okazuje się, że nie zawsze jest to skuteczne – czy też jakoś próbować tym procesem sterować. Wydaje się, że rolą miasta jest pomoc uczelniom, instytucjom w zbudowaniu systemu współpracy z cudzoziemcami. Jeżeli cudzoziemcom damy możliwości, wykorzystają je.
Widać zatem - także wśród studentów uczestniczących w Erasmusie - że studenci zagraniczni integrują się między sobą, a nie z Polakami.
To prawda. Co więcej, grupy studentów z różnych krajów konkurują między sobą, np. studenci z Uzbekistanu i Kazachstanu.
Co to znaczy? Jak konkurują?
O wyniki w nauce, oceny, o uznanie. To ich motywuje. To są mechanizmy, które powstają w grupach ćwiczeniowych. Studenci, którzy przyjeżdżają do nas ze wschodu, traktują przyjazd do Polski jako życiową szansę i starają się pobyt tutaj wykorzystać maksymalnie.
Podczas konferencji rozmawiałem ze studentami z Ukrainy. Właściwie wszyscy pracowali w Polsce.
To bardzo dobrze. To czynnik, który przyciąga ich do Polski. Jeszcze pięć lat temu to nie było takie łatwe, a czasami wręcz niemożliwe. Na razie jesteśmy na poziomie prostych prac: logistyka, handel, gastronomia, a chodzi nam też o dostęp do normalnego rynku pracy, do pracy specjalistycznej. Wyzwań jest mnóstwo i pojawia się pytanie, czy uczelnie mają zostać z nimi same, czy też ten proces powinien zostać wsparty przez miasto bądź inne organizacje, np. ministerstwo. Widzimy tu także miejsce dla miasta. Chcemy, aby studenci wynieśli z Lublina jak najlepsze wrażenie. Na tym rynku jednym z kluczowych czynników wyboru danego kraju, miasta, uczelni jest opinia kolegów czy członków rodziny, którzy już w tym miejscu studiowali. Marketing szeptany jest tu kluczowy. Musi iść klarowny przekaz dotyczący jakości życia, studiowania, kultury. Morał jest taki: miasto musi być liderem procesu umiędzynarodowienia, bo to jest cały system - uczelnie, kultura, sport, praca, wypoczynek, jakość życia, poczucie bezpieczeństwa i realne bezpieczeństwo.
Najbliższe zadania dla miasta w tym obszarze?
Naszym celem do roku 2025 jest 15% cudzoziemców w Lublinie przy ustabilizowanej liczbie studentów, czyli w stosunku do liczby osób, które obecnie kształci się w naszych uczelniach.
To ostatnie może być trudne w okresie niżu demograficznego i zasysania najlepszych maturzystów przez duże ośrodki akademickie.
Nie jest z tym tak źle. Największe spadki liczby studentów są w Łodzi i Katowicach. W Lublinie spadek w ostatnich sześciu latach wynosi 13%. Inne miasta Polski wschodniej notują większe: Rzeszów – 19%, Białystok – 27%, Kielce – 36%, Radom – 33%. Dramatycznie spada liczba studentów w mniejszych miastach, tzw. ośrodkach subregionalnych: Zamość – 66%, Chełm – 40%, Krosno – 40%. Ale z kolei Puławy i Dęblin zwiększyły liczbę studentów. Mamy dość dokładne informacje, bo sami prowadzimy takie badania – 79% osób, które szkołę średnią kończyły w Lublinie, zostaje na studia w Lublinie. Inne miasta w Polsce wybiera ok. 18%, a 2% – zagranicę. Aż 11% lubelskich maturzystów wybiera Warszawę.
To sporo.
Kiedyś było to ok. 25%, a wyjeżdżała z Lublina prawie połowa maturzystów.
Skąd ta zmiana?
Wpływa na to szereg czynników: jakość życia, dostępność pracy, mieszkań, kultura, komunikacja, a także oferta kształcenia. Wydaje się nam, że warunki życia w Lublinie znacznie się poprawiły. Oceniam, że mamy jeszcze dwanaście lat pracy ponadstandardowej, aby Lublin zbudował potencjał metropolitalny porównywalny z Poznaniem czy Trójmiastem. Wracając do maturzystów: Kraków wybiera 3% lubelskich maturzystów, Wrocław 2%, Poznań 1%. Uczelnie w Polsce się regionalizują - mam na myśli fakt, że w większości gromadzą studentów z bliskiej okolicy, regionu. Dystans nabiera znaczenia. Podobnie jest w Warszawie, gdzie coraz więcej studentów to mieszkańcy województwa mazowieckiego.
Zatem nie obawia się pan o losy lubelskich uczelni z punktu widzenia naboru studentów?
Nie. Mamy dane za rok 2017 – po raz pierwszy od ośmiu lat liczba studentów utrzymała się na poziomie roku poprzedniego. Następuje stabilizacja, co w tym przypadku jest akurat korzystne. Robimy wiele, aby maturzystów z regionu zachęcić do pozostania w Lublinie na studiach. Drugi ważny element to kwestia integracji. Trzeci to zwiększenie liczby programów anglojęzycznych na lubelskich uczelniach. Obecnie jest ich około 50, a chcielibyśmy, aby było ich około setki. To wymaga głębokiego namysłu, które programy i kierunki warto uruchamiać po angielsku. To jest nie tylko kwestia samego doboru przedmiotów, podziału zajęć na wykłady, ćwiczenia, laboratoria, seminaria oraz znalezienia odpowiedniej kadry, ale także promocji tych kierunków za granicą. Czwarte wyzwanie to gospodarka – bez silnej gospodarki nie ma mowy o studentach zagranicznych. Robimy w Lublinie dużo dla odbudowy przemysłu, rozwoju naszych specjalizacji regionalnych w gospodarce i widać, że rezultaty tych działań przekładają się na umiędzynarodowienie kształcenia, a przynajmniej są z nim pozytywnie skorelowane.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.