Dylematy szkolnej edukacji

Henryk Grabowski

Pomijając definicje książkowe, wolno zaproponować, aby pod pojęciem kształcenia i wychowania, czyli edukacji, rozumieć proces przygotowania młodych pokoleń do dorosłego, wartościowego życia. Prawda, piękno, dobro to co najmniej od Starożytności najwyżej cenione wartości. Wychowanie do tych wartości jest zadaniem szkoły, która powinna nauczać jak odróżniać prawdę od fałszu, piękno od brzydoty, dobro od zła.

Przekonanie, że poszukiwaniem prawdy zajmuje się nauka, piękna – sztuka, a dobra – religia jest dość powszechne i na ogół – z wyjątkiem religii, która, w zależności od światopoglądu, może być zastępowana etyką – nie budzi zastrzeżeń. Wszystkie te dziedziny aktywności ludzkiej mają swoje odpowiedniki w przedmiotach szkolnej edukacji.

Jeszcze 60 lat temu, a więc w czasach mojej młodości, szkoła była dla uczniów jedynym źródłem wiedzy naukowej. Dzisiaj jest jednym z wielu i nic nie wskazuje na to, aby tendencję w kierunku jej malejącej roli w tym względzie mogło coś powstrzymać lub odwrócić. Od tamtego czasu metody pracy szkoły w dziedzinie kształcenia i wychowania umysłowego nie uległy zasadniczej zmianie.

W Internecie z jednego tekstu możemy się dowiedzieć, że „piękno (…) wyszło poza sztukę, a dla niej samej nie jest już nie tylko wartością wyróżniającą, ale nawet nie jest niezbędne” i nieco dalej, że „głównym celem wychowania estetycznego jest przygotowanie wychowanka do odbioru wartości piękna”. Czy współczesna szkoła, realizując zadania w zakresie kształcenia i wychowania estetycznego, próbuje jakoś wybrnąć z tego dylematu? Nie wydaje się.

Ponieważ wychowanie moralne w ramach zajęć z etyki graniczy z fikcją, główny ciężar nauczania tego co dobre, a co złe spada na religię. Jeżeli uczeń od nauczyciela biologii dowiaduje się, że poród jest następstwem zapłodnienia i odbywa się przez drogi rodne, a od katechety, że Matka Boska poczęła z Ducha Świętego i po urodzeniu Jezusa pozostała dziewicą, to może to prowadzić do dysonansu poznawczego, a w konsekwencji osłabienia zaufania do wiarygodności szkoły jako instytucji dydaktyczno-wychowawczej.

Jestem daleki od wskazywania czy piętnowania winnych opisanej sytuacji. Zresztą nie wykluczam, że składają się na nią również obiektywne przyczyny. Moim zamiarem było jedynie zwrócenie uwagi na to, że trudno oczekiwać, aby szkoła wychowywała dla przyszłości, skoro ewidentnie nie radzi sobie z teraźniejszością.