Stopnie i hierarchie

Leszek Szaruga

W „Gazecie Wyborczej” (nr 81/2018) przeczytałem, nie bez wywoływanego lekturą rozbawienia, utwór Kamila Kuleszy zatytułowany Nauka polska 2047. List z przyszłości . Autor listu spogląda na procesy zachodzące po 1989 roku w nauce, nie tylko polskiej, z dystansu pozwalającego na liczne przerysowania, ale też wydobycie zasadniczych ułomności. Przede wszystkim zwraca uwagę na przełom, jakim stał się, za sprawą internetu, globalny obieg informacji. To wszakże tylko początek: „W kolejnym pokoleniu upowszechniły się media społecznościowe, a jeszcze później nastąpiły szybkie zmiany związane m.in. z coraz większą rolą sztucznej inteligencji (AI) w niemal każdym obszarze działalności człowieka”. Co prawda przed zagrożeniami ze strony sztucznej inteligencji ostrzegają dziś poważne autorytety, do których niewątpliwie należał zmarły niedawno Stephen Hawking, niemniej jestem przekonany, że ewentualne „wyzwolenie się” owych mocy – jeśli w ogóle realne (choć oczywiście warto cały czas pamiętać o historii ucznia czarnoksiężnika) – to kwestia bardzo odległej przyszłości i że wraz z rozwojem tego potencjału nauka zdoła wypracować odpowiednie zabezpieczenia. Na razie mamy do czynienia z licznymi korzyściami, do których należy także zdolność zdobywania przez „sztucznego” tłumacza sprawności lingwistycznej, dzięki czemu w praktyce, gdy chodzi o obieg informacji naukowej, już dziś, korzystając z googlowego translatora, można złamać bariery językowe. Poezji on raczej tłumaczyć nie będzie umiał, ale przekład artykułu naukowego, choć zapewne językowo ułomny, pozwoli bez kłopotu wyłuskać jego treści. A to tylko jeden z aktualnych przykładów skutecznego wykorzystania możliwości AI.

Te przemiany mają wedle Kuleszy doprowadzić do całkowitego przekształcenia przestrzeni życia naukowego, jej decentralizacji i odhierachizowania, a zatem swoistej demokratyzacji nauki, w której przestaną się liczyć instytucjonalnie kreowane autorytety z ich tytułami i funkcjami. „W zawodzie pozostawali przede wszystkim ci, którzy współpracując z AI, potrafili wnieść dodatkowy pierwiastek kreatywny – w tym sztuczna inteligencja była ciągle jeszcze najsłabsza. Odkąd systemy automatyczne posiadły umiejętność analizy literatury fachowej w stopniu nie gorszym niż ludzie, pozyskiwanie szczegółowej wiedzy dziedzinowej nie było dla AI niczym trudnym. Zaczęło się od nauk matematycznych i ścisłych, ale potem objęło wszystkie obszary działalności akademickiej. Niektóre skutki były nieoczekiwane – np. docenienie części humanistów zepchniętych na margines w okresie dynamicznego rozwoju nowych technologii. W wyniku tych zmian kreatywny wkład we wspólne działania badawcze z AI mogli wnieść ci, którzy mieli do zaoferowania oryginalne skojarzenia i analogie, najlepiej multidyscyplinarne. Równie przydatna okazała się umiejętność holistycznego myślenia á la człowiek renesansu”.

Od dawna już powtarzam studentom (i studentkom też), że właśnie owe skojarzenia są czymś, czego komputer, za pomocą którego czerpią wiedzę z zasobów internetowych, za nich nie załatwi. Ale z drugiej strony nie dość powtarzać, że choć całej wiedzy nie zdołamy przenieść do swej pamięci, to przecież konieczne jest przyswojenie podstawowej jej porcji, by to wszystko w ogóle mogło działać. Wszak musimy wiedzieć, co chcemy kojarzyć lub z czym skojarzyć wiedzę, którą aktualnie opanowujemy. I choć spece od sztucznej inteligencji zapewniają, że jedną z jej cech będzie właśnie nie tylko zdolność analizy, lecz także kreatywności, to przecież, mimo niewątpliwej przewagi, jaką jest jej zasób informacji, który w tak bezpośredni sposób zapewne nie będzie człowiekowi dostępny – choć kto wie, może da się to zrobić za sprawą wszczepiania odpowiednich czipów? – to przecież sposób kojarzenia jak zawsze będzie zindywidualizowany.

Tekst Kuleszy rysuje obraz świetlanej przyszłości, raczej utopijny niż realny, ale jest przede wszystkim ostrą, czasem złośliwą krytyką realiów naszego życia naukowego poddawanego różnym systemom formatowania, zbiurokratyzowanego do szpiku – jak wiadomo: urzędnicy wiedzą lepiej, a w każdym razie na wszystko muszą mieć „podkładkę” – przeżartego punktozą, grantozą i innymi pokrewnymi schorzeniami, promującego w istocie, mimo fasadowych reform, przeciętność i kreującego fałszywe hierarchie. O tym, jakie hierarchie są prawdziwe, i tak decyduje środowisko – każdy wie, kto jest naprawdę kreatywny, nawet gdy się z nim nie zgadza. To jest tak, jak w każdej szkolnej klasie: zbieranina nieznanych sobie wzajem dzieciaków w ciągu dwóch tygodni sama się potrafi rozpoznać – wiadomo, kto najmocniej bije, która jest najładniejsza, a kto jest kreatywny. I żaden nauczyciel tego stanu rzeczy nie zmieni, podobnie jak żaden polityk nie jest w stanie – choć wielu próbowało dawniej i nadal próbuje – zadekretować „wymiany elit”. Prawdziwe stopnie i hierarchie tworzą się same przez się. Zawsze tak było. Najgorzej jest wtedy, gdy prawdziwe hierarchie muszą współegzystować z fałszywymi. To kosztowny system.