Stępniowie
W rodzinie mojego gościa, prawnika i polityka, zaangażowanego od wielu lat w centralne sprawy życia publicznego, Jerzego Stępnia, przeważają nauczyciele. Dowiedziałam się o tym na początku naszego spotkania, by następnie usłyszeć o zdarzeniach, które miały wpływ na jego duchową oraz intelektualną formację. Przypominały mi się ze wzruszeniem własne nauczycielskie tradycje, jako że cztery siostry mojego ojca były przedwojennymi absolwentkami seminarium nauczycielskiego, a dwie z nich miały za mężów kolegów. Dopiero ze sporej perspektywy czasu pojęłam i doceniłam znaczenie szczególnego, pozytywistyczno-patriotycznego etosu tego środowiska, którego podstawowe wartości nauczyciele przekazywali kolejnym pokoleniom.
Początek
Sędzia Jerzy Stępień pamięta dobrze swoją prababcię Trojanowską, która wcześnie owdowiała i wychowywała osiem córek. Z najstarszą ożenił się jego późniejszy dziadek, Jan, przybyły z Rosji jako podoficer carskiej armii, a jej siostry traktowały go bardziej jak ojca niż szwagra.
Kilkuletni prawnuk wynosił do ogrodu stołeczek, na którym wiekowa pani opierała nogi, siedząc w wiklinowym fotelu z książką w ręku. Komponuje się to z późniejszą wiedzą mojego gościa, że bardzo dbała o to, by najstarszy wnuk, jego przyszły ojciec, się kształcił.
Marian Stępień, urodzony w roku 1912, skończywszy szkołę powszechną w Klimontowie, uczył się w Seminarium Nauczycielskim w Ostrowcu, dokąd chodził piechotą ponad 20 kilometrów. Po maturze nie od razu znalazł pracę, żył z korepetycji do momentu uzyskania propozycji od miejscowego chederu (żydowska szkoła religijna), by został nauczycielem języka polskiego. Niedługo później – było to w roku 1937 – ojciec przyszłego sędziego i polityka znalazł się daleko od rodzinnych sandomierskich stron, został bowiem kierownikiem szkoły w Futorach Delatyckich pod Nowogródkiem. Było to wynikiem zwolnienia wówczas przez władze sanacyjne dwóch tysięcy Białorusinów pracujących na tych terenach w administracji i w szkolnictwie. Syn, którego odumarł, gdy mój rozmówca miał 14 lat, zapamiętał, że ojciec, mieszkając nad Niemnem, łowił w rzece ryby, a także to, że zapisał się na Uniwersytet Stefana Batorego w Wilnie, żeby studiować polonistykę, czemu przeszkodziła historia.
W ostatnie przedwojenne wakacje Marian Stępień w drodze do rodzinnych Skrobielic zatrzymał się w Krakowie i kupił tam książkę o nowoczesnych wówczas metodach pedagogicznych – syn przechowuje ją w rodzinnym archiwum – którą podpisał pod datą 5 lipca 1939. W tym momencie rozmowy pan sędzia wspomniał o niezwykle starannym, kaligraficznym piśmie swojego ojca. Z wakacyjną datą wiąże się też fotografia młodego nauczyciela w eleganckim garniturze, pięknym krawacie (opinia syna), który pod Sukiennicami karmi gołębie, także z pietyzmem przechowywana.
Jedną drogą
W pierwszej bitwie, którą stoczył dwudziesty pułk strzelców nowogródzkich pod Mławą, podchorąży Marian Stępień został ranny, po czym trafił do obozu. Zwolniony po dwu latach zyskał pozwolenie na kierowanie szkołą w miejscowości Trybowice. W legitymacji wydanej przez Niemców było zapisane, że pozostaje pod specjalnym nadzorem i w razie niesubordynacji grozi mu kara.
Pan sędzia Stępień ma nauczycielski rodowód także po kądzieli. Pradziadek macierzysty był sędzią pokoju w gminie Wiśniowa pod Staszowem, a także miejscowym wójtem. Jego wnuczka, przyszła matka mojego rozmówcy, pierwsza w swojej rodzinnej wsi Birczy zdała przed wojną maturę w prywatnym Seminarium Nauczycielskim w Tarnowie, co było dla rodziców wysiłkiem finansowym. Jak wspomina syn, była z tego dumna, a sąsiedzi ją cenili. Nie mogąc znaleźć pracy, zarabiała korepetycjami, podobnie jak jej przyszły mąż, i angażowała się społecznie, m.in. w organizację miejscowej straży pożarnej.
Regina i Marian Stępień spotkali się przelotnie, gdy ona przyjechała w jego rodzinne okolice jako wychowawczyni kolonii szkolnych. Podczas wojny przyszła matka mojego rozmówcy działała w konspiracji jako łączniczka partyzanckiego oddziału Jędrusiów, który wydawał podziemne pismo „Odwet”. O zakonspirowanym sylwestrowym balu w zamku Krzysztopór, gdzie wybrano ją na królową zabawy, opowiedziała swoim wnukom, dzieciom pana sędziego.
Po zakończeniu wojny szukała pracy, legitymując się dyplomem seminarium nauczycielskiego. Urzędniczka wskazała jej szkołę w Birczy, rekomendując to miejsce aparycją jej kierownika.
Rodzice pana Jerzego pobrali się w 1945 roku. Ojciec podjął w Warszawie przerwane wojną studia, matka uczyła w birczańskiej szkole. Pierworodnego syna pomagali wychowywać państwo Marczewscy, u których rodzina Stępniów wynajmowała pokój, co pozostawiło w pamięci mego gościa obraz szczęśliwego dzieciństwa, złożony z szeregu konkretnych wspomnień, jak to o emocjonującej nauce jazdy na koniu gospodarza, który być może widział w chłopcu przyszłego ułana.
Po skończeniu studiów Marian Stępień został nauczycielem polskiego w sandomierskim Liceum Pedagogicznym. Była to szkoła podległa ateistycznemu Towarzystwu Przyjaciół Dzieci (TPD), w której nie uczono religii (w innych szkołach w tym czasie lekcje religii jeszcze się odbywały). Po aresztowaniu dyrektora w związku z procesem tajnej organizacji uczniowskiej proponowano to stanowisko ojcu przyszłego sędziego pod warunkiem wstąpienia do partii. Namówiony przez grono nauczycielskie obawiające się odgórnej nominacji kogoś nieznanego, przystał na ten warunek, co wywołało zdecydowaną dezaprobatę żony. Jak wspomina pan Jerzy, matka, osoba wierząca, zaczęła ostentacyjnie chodzić do kościoła, siadała tam w pierwszej ławce i głośno śpiewała. Nie pracowała wtedy, będąc na urlopie wychowawczym po urodzeniu młodszego syna, Szymona, w 1950 roku. Kiedy urlop się skończył, nie mogła dostać pracy, co się udało dopiero po paru latach.
Marian Stępień źle znosił panujące stosunki, coraz dalsze od tradycji nauczycielskich, w jakich wyrósł. Chorował i w 1960 roku zmarł na zawał serca. Pani Regina, chcąc podnieść zawodowe kwalifikacje, skończyła w Łodzi studium przygotowujące do uczenia rysunków, prowadzenia zajęć plastycznych i technicznych, czym zajmowała się później m.in. w sandomierskim Liceum Gostomianum (znanym z Popiołów Żeromskiego) aż do emerytury.
Oboje rodzice przyszłego prawnika i polityka pracowali i działali przez całe czynne życie w środowisku nauczycielskim, w tym jego rdzennym centrum, gdzie zachowały się i przetrwały epokę zaprzeczania tradycyjnym wartościom podstawowe cechy, właściwie cnoty niezbędne do utrzymania ciągłości w procesie wychowywania kolejnych pokoleń. Służba obywatelska syna, o której będzie mowa dalej, czerpie z tego źródła.
Nasiąkanie
Kilkuletni Jerzy, zanim jeszcze poszedł do szkoły, dowiedział się od ojca, gdzie będzie studiował. Podczas jednego z pobytów w Warszawie Marian Stępień, przechodząc Krakowskim Przedmieściem przed bramą uniwersytetu, powiedział do syna z naciskiem: Tutaj będziesz chodził na wykłady. Pan sędzia powtórzył to samo swojej córce z podobnie pozytywnym skutkiem, bo także ukończyła Uniwersytet Warszawski.
Antecedencją obu tych zdarzeń był panujący w domu kult lektur, jak to mój rozmówca określa. Dużo czytał, co stało się trwałym przyzwyczajeniem. Ojciec posyłał go do kiosku po prasę, Jerzy niosąc gazety do domu, zwykle zauważył coś ciekawego i zaczynał czytać po drodze. Był miłośnikiem felietonów w „Kulturze” i „Polityce” Na studiach często zaglądał do „Tygodnika Powszechnego”.
Pytany o klimat dziecinnego domu zaczyna od stwierdzenia: „Rodzice byli sumienni”. Dodaje, że nigdy nie oszukiwali, np. „nie uciekali w zwolnienia lekarskie”, gdy w szkole czekały trudne chwile, co się zdarzało nauczycielom, ale nie tym wyrosłym „z przedwojennego ducha”. Byli bardzo oddani młodzieży, wrażliwi na zauważone talenty, które zawsze wspierali, uświadamiając, że od kogoś, kto więcej otrzymał, więcej się wymaga. Ten imperatyw starszy syn spełnia w różnych okolicznościach swojego życia – pamiętny i wdzięczny rodzicom. Uważa, że po matce odziedziczył niektóre cechy charakteru, wśród nich konsekwencję w postępowaniu zgodnym z przyjętymi wartościami. Uogólniając wyniesioną z domu duchową schedę, mówi po prostu: „Uczyli nas, żeby to, co się robi, robić możliwie najlepiej”. Uważa, że udało mu się przejąć i kontynuować ową zawodową sumienność.
Pan sędzia z ożywieniem opowiadał mi o niezwykle inspirujących do myślenia wakacjach, spędzanych w domu ciotki, która miała za męża kowala, co w rodzinie matki postrzegano jako „trochę” mezalians. W pamięci pozostały mu nieprzebrane uroki wsi, do której przyjeżdżał w dniu zakończenia roku szkolnego na dwa miesiące, ale przede wszystkim osoba wuja Michała, który codziennie o szóstej rano budził go stukaniem młota w kuźni, a po dwóch godzinach przychodził do domu na śniadanie. Pracę kończył o zachodzie słońca – w tamtej okolicy nie było jeszcze elektryczności – co w lecie oznaczało późną godzinę.
Niezmienny rytm dnia robił na chłopcu wrażenie, podobnie jak zapamiętana do dzisiaj troska o estetykę wyrobów, np. ozdabianych wzorami okuć do wozów. Najważniejsze jednak, że kuźnia Michała Kruka była miejscową agorą. Właściciel cieszył się dużym autorytetem, przychodzili więc do niego licznie mieszkańcy okolicy, przesiadując w oczekiwaniu na podkucie konia, wyklepanie siekiery czy inną usługę albo po to, żeby rozmawiać, a rozmawiano cały czas.
Nastoletni Jerzy pomagał, ruszając miechem albo borując jakieś otwory, ale przede wszystkim wsłuchiwał się w dysputy o sprawach otaczającego świata. Nie tylko zresztą w kuźni nasiąkał wiedzą o tym, co się dzieje bliżej i dalej, wrażliwością dorosłych na dobro i zło, ocenami zdarzeń, obawami i nadziejami. Wiejski dom pod lasem, pośród rozległych łąk, był latem pełen ludzi, spędzających czas na pomaganiu w sianokosach i żniwach, korzystających z uroków natury, wymieniających opinie. W pamięci pozostał obraz mężczyzn grających w karty pod drzewami i ciągle rozdyskutowanych o polityce.
Konsekwencja
Dosyć długo nie wiedział, co studiować, będąc ogólnie dobrym uczniem, ale nie prymusem. W domu nauczyciela polonisty przywiązywano wagę do języka, toteż syn myślał o studiowaniu polonistyki z nachyleniem ku językoznawstwu. W liceum uczył się, na życzenie ojca, łaciny i z własnej ochoty niemieckiego.
W jedenastej, maturalnej klasie miał świetnego nauczyciela propedeutyki filozofii, przedwojennego dyplomatę. Ten powiedział kiedyś: A ty, Stępień, pomyśl o prawie. Mój gość pomyślał i zaczął w roku 1964 studiować prawo w Warszawie, tam, gdzie mu w dzieciństwie nakazał ojciec, choć z Sandomierza szło się po nauki raczej do Krakowa albo Lublina.
Był bardzo rozczarowany, czując fałsz prymitywnego marksizmu, ale nie mając argumentów pozwalających zaprzeczyć temu, co mówili wykładowcy, co było napisane w podręcznikach. A wykłady i podręczniki zaczynały się wtedy od ideowych deklaracji formułowanych w języku propagandy.
Jerzy Stępień w czasach studenckich zaangażował się mocno w popularyzowanie jazzu, znajdując wśród kolegów grono entuzjastów – muzykujących, jak Namysłowski, Urbaniak, Trzaskowski, sprowadzających nagrania, organizujących koncerty.
Na czwartym roku „zaskoczył”, co przypisuje Jerzemu Rajskiemu, wówczas młodemu docentowi, który prowadził zajęcia ze zobowiązań, najbardziej, zdaniem mego rozmówcy, „subtelnej” dziedziny prawa cywilnego, dotyczącej instytucji niemających realnego umocowania w rzeczywistości, stanowiących byty abstrakcyjne. Była to właściwie filozofia prawa. Przyszły sędzia przygotowywał się pilnie do tych zajęć, aktywnie w nich uczestniczył, zamierzając zaraz po skończeniu prawa pójść na studia doktoranckie z filozofii.
Od 1969 roku był żonaty. Pani Hanna kończyła geografię w Warszawie, mąż odbywał aplikację w Sandomierzu, mieszkając tam z matką.
Egzamin sędziowski zdał dobrze jesienią 1971 roku i został asesorem. W następnym roku urodził mu się syn. Rozpoczętej w roku 1973 drodze sędziowskiej towarzyszyło zaangażowanie w działalność opozycyjną, której tylko niektóre wątki zdołam tu przedstawić.
Naturalną konsekwencją postawy pana sędziego wobec panującego systemu było współtworzenie „Solidarności” w macierzystym regionie świętokrzyskim i funkcja wiceprzewodniczącego zarządu, a podczas Pierwszego Zjazdu współautorstwo „Posłania do Narodów Europy Środkowej i Wschodniej”. Internowany w stanie wojennym, nie uniknął i później aresztowania za m.in. rozpowszechnianie wydawnictw drugiego obiegu.
Uczestnictwo w obradach Okrągłego Stołu zapoczątkowało drogę polityczną Jerzego Stępnia, wiodącą odtąd poprzez dwie kadencje senatorskie (pierwszą i drugą po przełomie 1989 roku) wypełnione pracą w Komisji Samorządu Terytorialnego i Administracji Państwowej, której przewodniczył, oraz Komisji Konstytucyjnej Zgromadzenia Narodowego, której był członkiem. W rządzie Jerzego Buzka został podsekretarzem stanu (1997-1999) Ministerstwa Spraw Wewnętrznych i Administracji. Przez rok (wrzesień 2016 – październik 2017) kierował Instytutem Lecha Wałęsy.
Na drodze prawnej mój rozmówca osiągnął stanowisko najpierw sędziego Trybunału Konstytucyjnego (1999), następnie prezesa TK (2006). Po zakończeniu kadencji został dyrektorem Instytutu Przestrzeni Publicznej i Polityki Społecznej przy Uczelni Łazarskiego. Drugą kadencję jest jej prorektorem.
Konsekwencja w działaniu uznanym za pilnie potrzebne wspólnocie społecznej jest elementem całego splotu cech stanowiących istotę etosu utrwalanego i przekazywanego w rodzinach nauczycielskich, dbających o własną tradycję. Potomkowie takich rodzin wybierają różne życiowe cele, z szeroką zwykle perspektywą społeczną.
Rozliczne role
Akademicką drogę – z wszelkimi jej atrybutami oraz bogatą listą osiągnięć badawczych i uniwersyteckich zasług – przeszedł Kazimierz Stępień, kuzyn Jerzego, podobnie jak on syn nauczyciela, urodzony w Częstochowie w roku 1940.
Studiował na Wydziale Matematyczno-Fizycznym UW, uzyskując magisterium w roku 1962, cztery lata później doktorat, a w roku 1972 habilitację. Od roku 1984 jest profesorem macierzystej uczelni, obecnie emerytowanym. Należy do czołówki polskich astronomów, dokładniej astrofizyków, zajmując się tzw. gwiazdami chłodnymi. Niepodobna laikowi, jakim jestem, przybliżyć laikom, jacy stanowią większość czytelników „Forum Akademickiego”, obszaru badań pana profesora. Z rozmowy sprzed paru już dekad, jaką z nim odbyłam na temat, najogólniej mówiąc, astrofizyki, wyniosłam wrażenie, że ten obszar stanowi istotną część dużego, można chyba powiedzieć: bezkresnego pola poznawania praw rządzących wszechświatem. Nie za dużo powiedziane, zważywszy, że astronomia i ta jej cześć, którą stanowi astrofizyka, czyli badanie gwiazd, jest domeną poszukiwań prowadzonych w laboratoriach i obserwatoriach całego świata przez międzynarodowe zespoły.
Kazimierz Stępień po habilitacji, a przed profesurą odbył staż naukowy na uniwersytecie w Getyndze, w latach 80. w Heidelbergu, a w następnej dekadzie w kalifornijskim Uniwersyteckim Obserwatorium Licka. Zyskane w przodujących ośrodkach doświadczenia owocowały na rodzimym gruncie, tj. w pracach Obserwatorium Uniwersytetu Warszawskiego, którym prof. Stępień kierował w latach 1980–1986, skąd wyszło sporo światowej miary uczonych.
A jeśli o tej placówce mowa, trzeba dodać, że dorobiła się ona cennej tradycji popularyzowania niełatwej wiedzy o obiektach, zjawiskach i procesach zachodzących w Kosmosie, którą uprawiają jej pracownicy naukowi, udostępniając tę wiedzę z pierwszej ręki – poprzez otwarte wykłady, pokazy, udział publiczności w obserwacjach. Zastanawiało mnie (dziennikarza naukowego) nieraz skąd biorą się – w znacznej liczbie – astronomowie umiejący przystępnie tłumaczyć bardzo trudne rzeczy. Genius loci? Zapewne.
Kazimierz Stępień, podobnie jak jego kuzyn sędzia Jerzy, był zawsze (ciągle jest) aktywny na wielu polach, nie tylko najbliższych jego naukowej specjalności. Wśród tych ostatnich trzeba wymienić długi staż członkowski w Polskim Towarzystwie Astronomicznym z dwuletnią wiceprezesurą. Niewiele krótszy w Międzynarodowej Unii Astronomicznej, dziesięcioletni udział (2001-2011) w pracach rady redakcyjnej najstarszego w świecie czasopisma astronomicznego „Astronomische Nachrichten”. Niemało aktywności wymagała wielokrotna pracowita obecność w gremiach przygotowujących sympozja i kongresy, głównie międzynarodowe.
W Polskiej Akademii Nauk prof. Stępień przewodniczył Radzie Naukowej Centrum im. Mikołaja Kopernika (1995–2002), a następnie (2003–2011) Komitetowi Astronomii PAN. Na uniwersytecie był prodziekanem Wydziału Fizyki. Niepełna to lista rozlicznych funkcji związanych z rozwojem polskiej astronomii i astrofizyki przez profesora uprawianej.
Trzeba dodać prace podejmowane przezeń w miarę pojawiania się w suwerennej Polsce kolejnych potrzeb naukowego środowiska oraz instytucji służących nauce. Pierwszym niezależnym ciałem przedstawicielskim (choć nie w całości) był Komitet Badań Naukowych, powołany do życia ustawą z roku 1991, zajmujący się gospodarowaniem środkami przeznaczonymi na naukę, przekształcony później w Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego. Kazimierz Stępień był jego członkiem. W roku 2004 został wiceprzewodniczącym Rady Fundacji na rzecz Nauki Polskiej, grona decydującego o polityce „wspierania najlepszych, aby mogli być jeszcze lepsi”, w ramach jednej z pierwszych w Polsce organizacji pozarządowych.
Wrażliwość na los wspólny kazała profesorowi użyczyć autorytetu honorowemu komitetowi poparcia Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich w roku 2010 i 2015.
Już te wybrane przykłady podejmowanych ról mówią o pojmowaniu zadań w społeczeństwie przez uczonego, który z racji uprawianej dyscypliny przynależy, bardziej niż inni, do „międzynarodówki” badaczy i mógłby poprzestać na przysparzaniu ojczyźnie splendorów własnymi osiągnięciami na tym forum.
Myślę, że jest on szczególnie wymownym wzorem istotnych cech inteligenckiego etosu, jakie historia tylekroć poddawała próbom, przeważnie zwycięskim. W roku stulecia odzyskania niepodległości wspominamy zastępy (to były zastępy, zważywszy liczebność ówczesnej inteligencji) polskich uczonych, którzy wracali z zagranicznych uniwersytetów, nierzadko przerywając obiecujące kariery w punkcie kulminacyjnym, żeby budować w Polsce placówki badawcze i uczelnie. Po roku 1989, gdy sytuacja była mniej jednoznaczna, bo długo zakłamywana przez narzuconą ideologię, liczni uczeni zaangażowali się w przywrócenie autonomii środowiska naukowego, samorządności uniwersytetu, wyzwolenie z gorsetu państwowej centralnej administracji. Znowu, w niejednym przypadku, było to kosztem własnych badań, spowolnienia awansu, nie znamy jednak świadectw przeżywania wahań.
* * *
Biografie sędziego Jerzego Stępnia i prof. Kazimierza Stępnia zaczynają się w rodzinach nauczycielskich, które w latach, gdy obaj przychodzili na świat, były mocno zakorzenione w sięgającym Drugiej Rzeczypospolitej, a nawet dawniejszych czasów, etosie służby. Cechą konstytutywną postaw ludzi oddanych uczeniu i wychowywaniu młodych pokoleń była baczna uwaga skierowana na wszelkie pojawiające się potrzeby państwa powstającego po zaborach, budującego nowoczesne instytucje, modernizującego wszystkie dziedziny zbiorowego życia. Dlatego w środowiskach nauczycielskich tak wielu było społeczników, trudzących się pracami spoza szkolnego „podziału godzin” i wdrażających do tego swoich wychowanków.
Nauczycielski etos w Polsce odrodzonej sto lat temu przenikał naturalnym trybem do środowiska akademickiego, którego wielu przedstawicieli miało wtedy za sobą mniej i bardziej znaczące epizody dydaktyki szkolnej. Dzisiaj, gdy mówimy, że wydłużony w związku z rozwojem cywilizacji proces edukacji powinien być całością, warto pamiętać o tych tradycjach. ?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.