Mamy swoje atuty

Rozmowa z prof. Witoldem Stankowskim, przewodniczącym Konferencji Rektorów Publicznych Szkół Zawodowych, rektorem Państwowej Wyższej Szkoły Zawodowej im. rtm. Witolda Pileckiego w Oświęcimiu

Czy mamy do czynienia z kryzysem publicznych wyższych szkół zawodowych?

Wręcz przeciwnie. Choć ich liczba się zmniejszyła – było ich 36, a jest 33 – to te, które pozostały, mają się całkiem dobrze. Uczelnie, które zakotwiczyły się dobrze w swoich środowiskach, będą rozkwitały. Zatem jedna z mocnych stron PWSZ-etów to związek z lokalnym otoczeniem. Rozwój profilu praktycznego to kolejny atut tego typu uczelni. On daje nam kontakt z otoczeniem biznesowym, społecznym, administracyjnym. Jeśli potencjalny pracodawca widzi absolwentów wykształconych praktycznie, to spogląda też przychylnie na uczelnie, w których studiowali.

Uczelnie zawodowe miały własną ustawę i własną komisję akredytacyjną – nawiasem mówiąc, pierwszą taką w Polsce – ale w 2005 r. zostały włączone do ogólnego systemu. Teraz obserwujemy nie tylko kłopoty kilku uczelni, ale także tendencję do uzyskiwania statusu akademickiego – czasami to bardziej ambicje lokalnych polityków niż samych uczelni. Te dwa czynniki, jak sądzę, sprawiły, że misja uczelni zawodowych rozmyła się.

Nad uczelniami zawodowymi zawisł cień, chodzi o problem kadry akademickiej. Musimy mieć jakąś ograniczoną ścieżkę wsparcia jej rozwoju naukowego. Mamy problem z przekonaniem doktorów, a w szczególności doktorów habilitowanych ze szkół akademickich do pracy w naszych uczelniach.

Dlaczego? Wydaje mi się, że uczelnie zawodowe powinny pozyskiwać kadrę z uczelni akademickich, gdzie doktoryzuje się duża liczba młodych badaczy, a nie ma dla nich etatów w uczelniach metropolitalnych.

To jest nasze zaplecze kadrowe. Jednak często ci młodzi ludzie, choć w takim samym stopniu dotyczy to kadry o poważniejszym stażu naukowym, mają ambicje większe niż tylko nauczanie studentów. Chcą się rozwijać nie tylko dydaktycznie, także naukowo. Musimy zatem dać im szansę samorealizacji. Na to potrzebne są środki, choćby nieduże. Problem w tym, jak je pozyskiwać. Czy mają to być środki budżetowe, czy też stworzymy instrumentarium pozwalające pracodawcom i samorządom lokalnym zauważyć, że opłaca im się inwestować w kadrę „swojej” uczelni. W każdym razie brak możliwości finansowania rozwoju naukowego kadry to nasz poważny problem.

Jest też problem tzw. praktyków w uczelniach zawodowych. Czy chodzi o sposób finansowania tej części wykładowców?

Nie tylko. Chodzi o sposób zatrudnienia i czas potrzebny na realizację zadań dydaktycznych. Zatrudniony nawet na pół etatu pracownik z przedsiębiorstwa musi wypełniać pensum dydaktyczne. To się wiąże z poświęceniem określonego czasu. Tymczasem to są ludzie pracujący w gospodarce, gdzie mają etaty. Chodzi nam o pewną elastyczność w zatrudnianiu tych osób. Otrzymanie dofinansowania takiego praktyka związane jest z połową etatu, czyli 180 godzinami pracy. Zatrudnienie praktyka nawet na połowie etatu to za dużo z dwóch powodów: ma on trudność pogodzenia pracy w firmie i uczelni oraz musi się do tej liczby godzin dydaktycznych przygotować, co też wymaga czasu. Podkreślam, gdybyśmy mogli uzyskiwać dotację na takie osoby przy zatrudnieniu w mniejszym wymiarze czasu, rozwiązałoby to wiele problemów i dało studentom szansę na bliższe spotkania z praktykami w uczelniach. Druga sprawa to zapewnienie tym ludziom pewnej satysfakcji z pracy dydaktycznej. Wyobrażam sobie wykorzystanie takiego wykładowcy praktyka jako recenzenta, a nawet promotora pomocniczego prac dyplomowych mających praktyczne znaczenie, odpowiadających na potrzeby zakładu, w którym ten pracownik jest zatrudniony. Gdyby praktyk czuwał nad pracą, był jej opiekunem, to też zwiększałoby jego prestiż, dawało dodatkową satysfakcję.

A jakie są doświadczenia z kompetencjami dydaktycznymi tych osób?

To są osoby, które czują potrzebę pracy dydaktycznej. Liczymy na to, że przekażą one swoje doświadczenie zawodowe studentom. Natomiast trudno nam zweryfikować ich kompetencje dydaktyczne. Gdyby mogli łączyć swoje zadania dydaktyczne z opieką nad praktykami zawodowymi, byłby to dodatkowy atut.

A co z osobami z miast, w których mieszczą się uczelnie? Czy one nie powinny mieć szansy na rozwój w tych szkołach wyższych?

Zatrudniając, patrzymy na kwalifikacje, a nie na miejsce zamieszkania czy pochodzenie. To oczywiste. Widzę też sens w związaniu kadry, przynajmniej części, z miastem, które jest siedzibą uczelni, ale kierunek jest odwrotny: najpierw silne związanie z uczelnią, a potem – na tej podstawie – z miejscowością.

Uczelnie akademickie często traktowały zawodowe jako konkurencję i nie dawały swoim pracownikom zgody na zatrudnianie w tych drugich. Czy to wciąż aktualny problem?

Uczenie zawodowe poukładały sobie relacje z uczelniami akademickimi. Są jednak regiony, gdzie ten problem wciąż jest odczuwalny. Uczelnie akademickie dostrzegają potencjał szkół zawodowych, naszą infrastrukturę, która jest porównywalna do dużych uczelni akademickich…

Na przykład w zakresie pielęgniarstwa. Stąd pomysł, by drugi stopień miał charakter ogólnoakademicki, a co za tym idzie, mógł być realizowany tylko w uczelniach akademickich, zwłaszcza medycznych. To w was uderza.

Wydaje się, że minister zdrowia nie poparł tego pomysłu i nie będzie on realizowany. Nie godzimy się na to, żeby przekształcić ten kierunek w ogólnoakademicki, bo to się mija z celem praktycznego kształcenia pielęgniarskiego.

Kolejny problem to kształcenie nauczycieli, które ma być regulowane. Po pierwsze, mają to być studia jednolite, po drugie mają być realizowane tylko w uczelniach profilowanych – pedagogicznych oraz na uniwersytetach.

Chodzi przede wszystkim o pewne specjalności nauczycielskie, jak pedagogika, edukacja wczesnoszkolna i przedszkolna, które mają być prowadzone tylko na uczelniach pedagogicznych. Uważamy, że nie jest to właściwe myślenie. Wynika ono z pewnych stereotypów. Mówi się powszechnie, że w uczelniach zawodowych kształci się bezrobotnych pedagogów. Tak nie jest. Kształcimy nauczycieli praktyków na potrzeby najbliższego otoczenia, regionów. Takie jest zapotrzebowanie i mamy do tego prawo. Nasi absolwenci znajdują zatrudnienie w najbliższej okolicy.

Czy potwierdzają to badania nad zatrudnieniem?

Prowadzimy badania ankietowe na prośbę Konferencji Rektorów Publicznych Szkół Zawodowych. Wynika z nich, że absolwenci pierwszego stopnia pedagogiki w specjalnościach nauczycielskich znajdują pracę w regionalnych szkołach i przedszkolach. Pracują zwykle w środowiskach, które znają. To jest pewien atut.

Uczelnie zawodowe powstały po to, by być blisko studenta i swojego środowiska. Jakie są relacje z lokalnymi samorządami, władzami miejskimi, powiatowymi?

Wydaje się, że powinniśmy oczekiwać na wsparcie finansowe miast, powiatów. Są jednak obawy o uzależnienie uczelni od lokalnych układów politycznych – to, że finansują, mogłoby być pewną kartą przetargową. Obecnie samorządy nie mogą bezpośrednio finansować uczelni. Są jednak pewne okrężne drogi ich wsparcia. Uczelnie potrzebują infrastruktury, mają też kadry, które mogą pomóc rozwiązać lokalne problemy. Jest zatem szereg punktów stycznych między uczelnią i miastem oraz okoliczności, które sprzyjają współpracy miast czy powiatów z uczelniami w nich ulokowanymi, z obopólnymi korzyściami. Czasami pomoc samorządów przybiera postać bardzo bezpośrednią. W Oświęcimiu każdy mieszkaniec ze swoich podatków oddaje dwa złote na rzecz PWSZ-etu. Nie są to duże kwoty – 38 tys. mieszkańców oznacza 76 tys. złotych rocznie dla uczelni.

Na co są przeznaczone te pieniądze?

Na promocję, wyposażenie kierunków, które są miastu potrzebne. Musimy się z tych środków dokładnie rozliczyć.

Jak na uczelnie zawodowe wpłynął nowy algorytm dotacji podstawowej?

Niektóre musiały ograniczyć nabór na pewne kierunki studiów. Są też jednak takie, które podniosły poziom rekrutacji, co być może w jakimś stopniu należy wiązać właśnie ze skutkami wdrożenia tego algorytmu. Pewną jego wadą jest to, że jeśli pojawia się ze strony państwa postulat zwiększenia naboru na określone kierunki, np. na pierwszy stopień pielęgniarstwa, to trzeba algorytm do tego dopasować, a nie zniechęcać do zwiększenia liczby studentów na poszukiwanych specjalnościach. Zwróćmy uwagę, że kształcenie na drugim stopniu w PWSZ-etach nie jest w pełni refinansowane.

Tego nie rozumiem.

My też nie. Dostajemy tylko 0,6% tego, co na studia drugiego stopnia w uczelni akademickiej, a dyplom jest też z tytułem magistra.

Może chodzi o to, aby zniechęcać uczelnie zawodowe do kształcenia na drugim stopniu, ograniczyć je do kształcenia zawodowego właśnie?

Tak można to odczytywać. Mamy jednak na celu kształcić praktycznie. Czasami oznacza to także kształcenie drugiego stopnia. Jeżeli mamy spełniać oczekiwania otoczenia, to w wielu przypadkach oznacza także kształcenie na drugim stopniu. Wyznacznikiem akademickości jest doktorat – stopień naukowy, a nie tytuł zawodowy.

A propos akademickości: jest kilka uczelni zawodowych, które wyraźnie dążą do uzyskania statusu akademickiego.

Obserwuję to zjawisko. Uczelnie, które myślą o takim posunięciu, mają zwykle dobrą kadrę naukową. Niektóre poddały się parametryzacji, osiągając rezultaty, które dają im prawo do otrzymywania dotacji statutowej. Poza tym ambicje akademickie mają nie tylko same uczelnie, lecz także lokalni politycy i samorządowcy, którzy przyszłość i rozwój swoich miast widzą m.in. w istnieniu publicznej szkoły wyższej, zwłaszcza akademickiej. Poza tym krok ten został już uczyniony – jedna z uczelni zawodowych została przez ustawodawcę zamieniona w akademię. Uważam, że powinniśmy dążyć do zachowania statusu uczelni zawodowych, ale bardzo stabilnych, osadzonych w realiach swojego otoczenia i kształcących dobrych absolwentów na rzecz miasta i powiatu, może nawet województwa. Te uczelnie nie powinny cały czas drżeć z obawy o swoją przyszłość.

Wydaje się, że uczelnie zawodowe mają dość dobre wyniki finansowe.

To prawda. Jednak co jakiś czas pojawiają się głosy, że nie są one potrzebne. Myślę, że nadszedł już czas, aby to się skończyło. Publiczne wyższe szkoły zawodowe okrzepły w realiach systemu szkolnictwa wyższego, mają określone, charakterystyczne dla siebie cele. Zwykle są dobrze powiązane z regionami i im służą. Wszystkie odgrywają niezwykle ważną rolę w miastach, w których mają siedziby.

Proszę podsumować tę rozmowę wskazaniem, może czasami po raz kolejny, największych wyzwań stających przed PWSZ-etami.

Chcemy stworzyć możliwości rozwoju naukowego naszej kadry. Kolejna rzecz to możliwość wykorzystania potencjału uczelni zawodowych. Nasza infrastruktura powstała dzięki środkom unijnym. To powoduje określone ograniczenia.

To dotyczy w takim samym stopniu uczelni akademickich.

Owszem. Kolejna rzecz: chcemy być traktowani na równi z innymi uczelniami w ocenie projektów składanych do NCN czy NCBR.

Jesteście traktowani jak uczelnie drugiej kategorii?

Właściwie tak.

Wiążecie duże nadzieje z możliwością finansowania przez samorządy?

I nadzieje i obawy. Jeżeli samorządy będą chciały dofinansowywać znacząco działalność uczelni, nie mamy nic przeciwko temu, ale musimy mieć zapewnione zachowanie autonomii.

Rozmawiał Piotr KIERACIŃSKI