Waga monografii naukowej

Zbigniew Drozdowicz

Tytułowy problem można sprowadzić do pytania: jak w osiągnięciach pracowników naukowych oraz zatrudniających ich jednostek oceniać publikacje książkowe uznawane za monografie naukowe? Podzielam opinię, że istniejące sposoby ich oceny są wysoce niedoskonałe i trzeba je doskonalić. Wiele zależy nie tylko od tego, kto je ocenia, ale także jaką mierzy je miarą.

Ocena wartości monografii

Stosunkowo najprostsze jest ich ocenianie według objętości lub też – co w gruncie rzeczy na to samo wychodzi – ważenie ich, podobnie jak się waży innego rodzaju dobra konsumpcyjne. Wprawdzie monografia naukowa nie jest takim samym dobrem jak każde inne, to jednak takiego sposobu określenia jej wartości całkowicie nie wykluczałbym. W swoim życiu zawodowym miałem niejednokrotnie do czynienia z obszernymi monografiami, które sporo ważyły zarówno fizycznie, jak i naukowo, a dla ich autorów stanowiły opus magnum, w którym przedstawiali oni wyniki wieloletnich badań i przemyśleń. Jednym z takich dzieł życia jest, moim zdaniem, Gospodarka i społeczeństwo Maxa Webera. Imponuje ono nie tylko objętością, dla wielu przedstawicieli nauk humanistycznych i społecznych stanowi ważne źródło inspiracji badawczych. Rozgłos i uznanie ten niemiecki multispecjalista (socjolog, prawnik, ekonomista, historyk i religioznawca) zyskał jednak nie tylko tym opublikowanym już po jego śmierci dziełem, lecz stosunkowo niewielką objętościowo Etyką protestancką a duchem kapitalizmu . Może to być argumentem dla tych, którzy uważają, że o znaczeniu dzieła stanowi nie objętość, lecz oryginalność myślenia autora i dostrzeżenie w rzeczywistości tego, czego wielu innych przed nim nie potrafiło dostrzec i opisać. Nie można im odmówić racji. Jednak nie bez pewnych zastrzeżeń. Po pierwsze bowiem tacy uczeni jak Weber pojawiają się rzadko, a po drugie stosunkowo łatwo napisać niewielkie objętościowo monografie, które później są przedstawiane jako znaczące osiągnięcia naukowe ich autorów.

Rzecz jasna niewielkie monografie mogą również mieć istotną wartość naukową, a w takich dyscyplinach jak np. matematyka czy logika stanowią one nawet pewną regułę. Wprawdzie od czasu do czasu zdarzają się one również w dyscyplinach humanistycznych i społecznych, ale są wyjątkiem od reguły. Tę ostatnią bowiem stanowią obszerne rozprawy, w których punkty wyjścia i dojścia rozważań dzieli odległość licząca niejednokrotnie kilkaset stron, nie zawsze zapełnionych oratorskimi popisami autorów. Mógłbym przywołać wiele przykładów takich obszernych monografii. Nie miałbym jednak również trudności ze wskazaniem książek liczących kilkaset stron, w których to, co autor miał ważnego do powiedzenia, można byłoby przedstawić na kilkudziesięciu stronach, a czytelnik nie tylko nic by na tym nie stracił, ale jeszcze zaoszczędziłby sporo trudu i czasu w dochodzeniu do tego, co autor miał na myśli. Nie to jest zresztą w tym wszystkim najgorsze. Gorsze bowiem jest to, że pojawiają się również stosunkowo obszerne rozprawy, których autorzy niewiele mają do powiedzenia od siebie, a ich tzw. wkład naukowy do danej dyscypliny sprowadza się do znalezienia słów i zwrotów łączących treści znalezione w publikacjach innych autorów. Takie dokonania są niekiedy również przedstawiane jako znaczące osiągnięcie w akademickich procedurach awansowych i bywa, że znajdują uznanie niektórych opiniodawców.

Niedomknięte furtki

Zapewne nie każda niedomknięta furtka zachęca do prześlizgnięcia się przez pozostawioną lukę lub przynajmniej wstawienia w nią swojej nogi. Są jednak takie, które wręcz do tego prowokują i nie brakuje chętnych do skorzystania z takich okazji. Jedną z szerzej uchylonych do niedawna furtek zawierały regulacje dotyczące przyznawania jednostkom naukowym i uczelnianym określonych kategorii naukowych. Zdawali sobie z tego sprawę autorzy rozporządzenia ministra nauki i szkolnictwa wyższego z dnia 12 grudnia 2016 r. w tej sprawie, bowiem znajdują się w nim takie zapisy, które przynajmniej w założeniu powinny ograniczać przedstawianie produktów książkopodobnych jako monografii naukowych. Przede wszystkim doprecyzowano (w paragrafie 11.1) pojęcie owej monografii (m.in. poprzez wskazanie, że „stanowi ona spójne tematycznie opracowanie naukowe” oraz „przedstawia kreślone zagadnienie w sposób oryginalny i twórczy”). Wprowadzona została również kategoria „monografia – dzieło wybitne” oraz wskazane zostały dla niej kryteria (w świetle tego rozporządzenia można do nich zaliczyć tylko te, które otrzymały nagrodę którejś z siedmiu wskazanych w pkt. 2 tego paragrafu instytucji lub organizacji naukowych). Pozostawiono jednak nadal furtkę dla sporej dowolności, bowiem wśród owych organizacji wymienia się m.in. „zagraniczne towarzystwa naukowe” oraz „organizacje międzynarodowe lub ogólnopolskie towarzystwa naukowe” (takich jest spora liczba i przy nagrodach niejednej z nich można mieć uzasadnione wątpliwości, czy mają prestiżowy charakter). Pozostawiono również zapis określający minimalną objętość na „co najmniej 6 arkuszy wydawniczych”. Co więcej, we „wzorze karty oceny jednostek o zakresie działalności należącym do grupy nauk humanistycznych” pojawiają się określenia, które wręcz zachęcają do organizowania się w grupę autorską – trzyosobową, która daje możliwość uzyskania za monografię 25 lub 50 pkt („w przypadku monografii naukowej uznanej za dzieło wybitne”), lub liczniejszą – z mniej korzystnymi, ale jednak nadal korzystniejszymi przelicznikami punktowymi niż artykuły z ministerialnej list czasopism B i C, a nawet wielu z listy A.

Skąd moje przekonanie, że tego rodzaju zapisy zachęcają do organizowania się w grupy autorskie? Przede wszystkim z obserwacji praktyk akademickich, zwłaszcza w tych dyscyplinach, w których określenie „spójne tematycznie opracowanie naukowe” jest dosyć rozciągliwe, a napisanie dwuarkuszowych lub nieco obszerniejszych tekstów przez każdego z członków takiej grupy nie jest trudne, podobnie zresztą jak złożenie z nich tzw. monografii naukowej. Być może trudniej uzyskać za taką składankę nagrodę od którejś z wymienionych w rozporządzeniu organizacji. Nie wykluczałbym jednak takiej możliwości, zwłaszcza wówczas, gdy autorzy mają niezłe relacje z tymi, którzy decydują o jej przyznaniu. W sumie takich nagrodzonych monografii w przedstawionych przez jednostki naukowe i uczelniane wykazach osiągnięć było stosunkowo niewiele i nie one głównie stanowiły o uzyskanej przez nie kategorii. Jestem przekonany, że nie tylko na moim wydziale (mającym od wielu lat kategorię A) wskazany w rozporządzeniu procentowy limit monografii naukowych został wypełniony takimi, które wprawdzie nie spełniają ani formalnych, ani rzeczywistych kryteriów wybitnego dzieła, jednak dają ocenianej jednostce 25 pkt. przeliczeniowych.

Kilka sugestii

Dyskutowany jest obecnie pomysł, aby przy określeniu wartości punktowej monografii naukowych uwzględniać również jej wydawcę. Pod adresem internetowym bob.uw.edu.pl można zresztą znaleźć listę wydawnictw naukowych, które zdaniem jej autorów należą do prestiżowych. Rzecz godna rozważenia, a przynajmniej uważniejszego przyjrzenia się. Lista ta bowiem pokazuje, jak wiele zależy od tego, kto ją sporządza i jakimi kieruje się kryteriami (autorzy twierdzą, że ranking został stworzony na podstawie danych pochodzących z baz Clarivate, Scopus, rankingu SENSE, Ceres Utrecht University i Universidad Santo Tomas). Jestem przekonany, że wielu przedstawicieli różnych dyscyplin naukowych jest w stanie wskazać wydawnictwa, które się na niej nie znalazły, a zasługują na miano prestiżowych. Jestem jednak również przekonany, że trudno byłoby sporządzić ich bezdyskusyjną listę. Różne bowiem są doświadczenia edytorskie pracowników naukowych mających w swoim dorobku monografie naukowe oraz niezłe rozeznanie w procedurach przyjmowania do druku stosowanych przez różne wydawnictwa.

Moje doświadczenie nie pretenduje oczywiście do miana jedynej czy też najbardziej wiarygodnej podstawy do sporządzenia listy prestiżowych wydawnictw. Mam jednak coś na ten temat do powiedzenia, chociażby z uwagi ma doświadczenia edytorskie i autorskie (opublikowałem kilkadziesiąt monografii, w tym kilka w wydawnictwach zagranicznych). Jeśli zatem chodzi o wydawnictwa krajowe, to dzisiaj wiele jest takich, które chętnie przyjmują do swoich planów wydawniczych monografie naukowe, zwłaszcza jeśli ich zgłoszeniu do tych planów towarzyszy deklaracja finansowania lub współfinansowania kosztów wydawniczych przez autora lub jakąś wspierającą go instytucję. Natomiast stosunkowo niewiele jest takich, o których z pełnym przekonaniem mógłbym powiedzieć, że dbają zarówno o odpowiednią procedurę selekcyjną (m.in. poprzez dobór kompetentnych recenzentów wydawniczych), odpowiednio wysoki poziom edytorski (m.in. poprzez zatrudnianie doświadczonych redaktorów naukowych) oraz kolportaż, który sprawia, że monografie trafią do właściwych czytelników (sprzyja temu m.in. otwarty dostęp do całej publikacji, a nie tylko do niektórych jej fragmentów).

Na liście prestiżowych wydawnictw nie umieściłbym jednak tych, które jeszcze stosunkowo niedawno w środowisku akademickim w naszym kraju uchodziły za prestiżowe, a obecnie przestawiły się głównie na działalność dochodową. Umieściłbym natomiast na niej kilkadziesiąt wydawnictw uczelnianych, nie tylko zagranicznych, lecz również krajowych. Sugerowałbym jednak, aby w jednym i drugim przypadku stosowane były podobne zasady przyznawania kategorii, uwzględniające m.in. procedury kwalifikowania do druku, zachowywanie odpowiednio wysokich standardów w przygotowywaniu redakcyjnym i technicznym publikacji czy otwarty dostęp. Warto również uważniej się przyjrzeć temu, kto w tych wydawnictwach publikuje. Jest bowiem regułą, że w wydawnictwach uczelnianych (również zagranicznych) publikują głównie osoby w jakiś sposób związane z daną uczelnią. Warto też pamiętać, że wydawnictwa zagraniczne (również cieszące się sporą renomą międzynarodową) wydają zarówno publikacje, które bez zewnętrznego finansowania miałyby spore trudności w znalezieniu się w ich katalogu wydawniczym, jak i takie, których koszty wydania i kolportażu finansują z własnych środków. Nie musi to oznaczać obniżenia rangi takich wydawnictw, jeśli pierwszy sposób finansowania traktują one jedynie jako wsparcie dla drugiego. Niejedno bowiem znaczące dzieło naukowe obciążone jest ryzykiem niebilansowania się kosztów wydania z przychodami ze sprzedaży. W przypadku wydawnictw zagranicznych warto się również uważniej przyjrzeć pełnej nazwie (pod podobnymi nazwami funkcjonują bowiem dzisiaj różnego rodzaju „przebierańcy”), a także temu, czy mamy do czynienia z macierzystą oficyną wydawniczą, czy też z którymś z jej czasami licznych „dzieci”, tj. usytuowanych w różnych krajach jednostek filialnych. Rekordziści – tacy jak Elsevier czy Springer – mają po kilkanaście. Mam wątpliwości, czy we wszystkich przestrzega się tych samych standardów wydawniczych, co w jednostce matce.

Tak czy inaczej lista znaczących wydawnictw nie powinna być tak krótka, aby – podobnie jak przy obecnym sposobie wyłaniania monografii wybitnych – mogły się na niej pojawić jedynie śladowe ilości znaczących naukowo pozycji. Nie powinna ona jednak być również tak długa, aby mogły się na niej znaleźć takie, co do których nawet autorzy mieliby trudności, aby w sposób przekonywujący wykazać ich wybitność. Nie ma niestety niezawodnej recepty na sporządzenie takiej listy. Pomocne jednak powinno być kierowanie się wieloma różnymi wskaźnikami prestiżu wydawnictw oraz ich zróżnicowanie przynajmniej na kilka grup i przypisywanie każdej z nich kategorii, która sprawi, że mimo wszystko warto będzie podjąć trud napisania i opublikowania w nich monografii naukowej, a nie pójście na łatwiznę, jaką jest np. napisanie artykułu, który ma więcej współautorów niż stron.

Prof. dr hab. Zbigniew Drozdowicz , filozof i religioznawca, kieruje Katedrą Religioznawstwa i Badań Porównawczych UAM