Translatologia
Bodaj to Richard Rorty (1931-2007), amerykański filozof będący przedstawicielem neopragmatyzmu, miał powiedzieć niemal pół stulecia temu, że wiek XXI albo będzie wiekiem tłumaczy, albo go nie będzie. Cóż, polskie słowo „tłumaczenie” wydaje się niesłychanie z tego punktu widzenia funkcjonalne, jego pole znaczeniowe obejmuje bowiem nie tylko przekład, lecz także wyjaśnianie czy interpretację. Tenże Rorty pod koniec życia napisał był, że gdyby miał na nowo rozpoczynać swoją pracę, wówczas wzmógłby swe zainteresowanie poezją. Pisał w szkicu Ogień życia : „W eseju zatytułowanym Pragmatism and Romanticism próbowałem ponownie przedstawić argument z Obrony poezji Shelleya . W samym sercu romantyzmu, napisałem tam, tkwi konstatacja, że rozum może podążać tylko ścieżkami, które przetarła wpierw wyobraźnia. Nie ma słów, nie ma rozumowania. Nie ma wyobraźni, nie ma nowych słów. Na ma takich słów, nie ma moralnego czy intelektualnego postępu. Zakończyłem ten esej, kontrastując zdolność poety do dawana nam bogatszego języka z próbą zdobycia przez filozofa niejęzykowego dostępu do rzeczywistości”.
Gdy czytałem te wynurzenia – a rzeczywiście wynurzył się tu Amerykanin z zalewającego nasz świat oceanu, którego materię stanowi, jak ją nazywał Witkacy, „lepka ciecz” bezpośredniej użyteczności, jakiej człowiek dziś podporządkowuje swe poczynania – utwierdzałam się w przekonaniu, że prowadzone przeze mnie zajęcia zatytułowane „Prakseologia przekładu literackiego” słusznie skupiłem wokół problemów przekładu poetyckiego. Wiadomo bowiem skądinąd, że w zasadzie poezja jest nieprzekładalna, gdyż nie tylko całkowicie podporządkowana jest specyfice danego języka nazywanego narodowym, lecz nadto potrafi słowom tego języka przydawać nowe znaczenia. Nie przypadkiem Jakub Ekier, autor nowego przekładu Procesu Franza Kafki, powiedział kiedyś, że gdy tłumaczy wiersze Paula Celana, przygląda się podejrzliwie nawet tak oczywistemu dla spolszczenia spójnikowi niemieckiemu jak und . Ma więc rację Karl Dedecius, wybitny tłumacz polskiej liryki na język niemiecki, gdy powiada, że tłumaczenie zaczyna się tam, gdzie kończą się słowniki.
Jedno nie ulega wątpliwości – tłumaczenie zawsze jest wyborem i interpretacją. Nie przypadkiem swą książkę poświęconą sztuce translatorskiej Stanisław Barańczak zatytułował Ocalone w tłumaczeniu , przy czym tytułowe ocalenie ma dwa znaczenia: po pierwsze chodzi o ocalenie maksimum znaczeń oryginału dla nieznającego obcego języka czytelnika, po drugie jednak o zasygnalizowanie, że w procesie translacji część znaczeń i innych walorów tekstu wyjściowego musi zostać utracona. Ilustrować ów stan rzeczy może choćby pierwsze zdanie Kafkowskiego Procesu , którego pierwszy przekład wyszedł spod pióra jednego z mistrzów polszczyzny, jakim był Bruno Schulz. Powiada się tam, że bohater, choć nie popełnił był żadnego czynu karalnego, został pewnego ranka aresztowany. Jakub Ekier atoli tłumaczy rzecz nieco inaczej i powiada, że człowiek ów, Józef K., pozbawiony został wolności. Cóż, w oryginale jako żywo użył autor słowa verhaftet , co każdy słownik jednoznacznie wyjaśnia jako „aresztowany”. Czy zatem Ekier pozwolił sobie na zbyt wiele, czy też przeciwnie – wprowadził czytelnika od razu in medias res . Otóż skłaniam się ku temu drugiemu odczytaniu. Gdy bowiem oddamy się lekturze tego działa, przekonamy się, że ów aresztowany człowiek nie siedzi zamknięty w żadnej celi, lecz plącze się w labiryncie świata przedstawionego w utworze, co nie oznacza, że jest człowiekiem wolnym – wolności ma tyle, co kot napłakał. Oczywiście nie są to nigdy rozwiązania bezdyskusyjne. Gdy kiedyś rozmawiałem z pewnym angielskim polonistą, zwróciłem jego uwagę na fakt, że mamy w polszczyźnie około dwudziestu wersji Szekspirowskiego Hamleta . Ten przystanął, zamyślił się i odparł, że oni, niestety, mają tylko jedną wersję tego dramatu w swoim języku. Tłumaczenie poezji jest przedsięwzięciem w tej sferze bodaj najtrudniejszym i gdy zestawia się różne rozwiązania przedstawiane przez różnych tłumaczy, wówczas człowiek ma prawo wątpić w to, czy przekład poezji jest możliwy. A jednak jest, choć przestrzegałbym przed interpretacją utworu w wersji oddalonej od oryginału, czyli na podstawie przekładu, co niestety często się zdarza.
Powracając zaś do Rorty’ego: kwestia tłumaczenia staje się sprawą o coraz większej doniosłości, gdyż jest warunkiem porozumienia. W ostatnich latach lawinowo przybywa ilość poświęconych tej problematyce publikacji, w tym w zakresie teorii przekładu. Cóż, teoria w zasadzie może dotyczyć tłumaczeń już istniejących. Ja osobiście jestem za określaniem tej dziedziny nie naukową nazwą, lecz bardziej miękko: wiedza o przekładzie – jej gromadzenie jest ważne także dla tych wszystkich, którzy tą pracą pragną się zajmować. Tym bardziej że jeśli chodzi o literaturę piękną, tłumacz nie jest odtwórcą, lecz twórcą, co na szczęście coraz częściej jest przez właściwe gremia dostrzegane.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.