To był czas współpracy
Ma pan unikalne doświadczenie pracy po obu stronach barykady: pełnienia zarówno funkcji rektora uniwersytetu, jak i wiceministra nauki.
Po pierwsze nie widzę między tymi rolami sprzeczności, elementów walki. Pełniąc funkcję wiceministra czułem się przedstawicielem świata akademickiego i zachowałem dobre koleżeńskie relacje z kolegami rektorami i kolegami z uniwersytetu. Mam wrażenie, że wspólnie działamy na rzecz polskich uczelni i polskiej nauki, że jesteśmy po tej samej stronie.
Czy szkolnictwo wyższe widziane z perspektywy rektora wygląda tak samo, jak z perspektywy sekretarza stanu w MNiSW?
Przychodząc do ministerstwa byłem przekonany, że to ono jest źródłem zbytecznych procedur i biurokracji, dlatego chciałem w pierwszej kolejności uprościć wiele procedur, zdjąć balast biurokratyczny z uczelni. Gdy wszedłem w nowe obowiązki, zobaczyłem, że źródłem wielu zbytecznych dokumentów, sprawozdań jest sama administracja uczelniana. Pokazała to dobitnie ustawa deregulacyjna z 2016 r. Ona nie została przez uczelnie zauważona, a w każdym razie – skonsumowana. Na poziomie urzędników administracji uczelni nie zmniejszono obowiązków biurokratycznych, choć ustawa wyraźnie wskazywała tę drogę. Uczelnie jej nie wykorzystały, co szczerze mnie dziwi.
Dlaczego tak się stało?
Wydaje mi się, że kulturę akademicką zastąpiło oczekiwanie maksymalnego, bardzo szczegółowego doregulowania wszelkich spraw. Nie poszukuje się rozwiązań w kulturze akademickiej, ale odchodzi się od dobrej uniwersyteckiej tradycji w kierunku zwyczajów korporacji gospodarczych. Tymczasem przestrzeń akademicka nie może i nie powinna być całkowicie opasana rygorami prawnymi. Egzamin nie jest decyzją administracyjną. Wykładowca nie określa oceny na podstawie paragrafów prawa, lecz na podstawie wiedzy studenta i swojego doświadczenia. Oczekiwanie, że doktorat można uzyskać na podstawie decyzji administracyjnej zaskarżalnej w sądzie, jest nieporozumieniem. W środowisku akademickim stało się coś dziwnego: nastąpiło przesunięcie punktu ciężkości w kierunku kultury prawnej. Pismo rektora do studenta jest dziś najeżone paragrafami, których na pewno nie rozumie odbiorca. Zamiast rzetelnej, jasnej odpowiedzi pisanej przez rektora, student dostaje list napisany przez prawników. Taki sposób komunikowania się jest nieporozumieniem. Pierwsze pytanie naukowca nie brzmi dziś: Co mnie interesuje, co jest ważne? Raczej zastanawia się on, za co dostanie punkty, jak się wpisać w system ocen, w który wciska swoje zainteresowania badawcze, przycięte często do systemu ewaluacji ze szkodą dla nich samych.
A czy współtworząc ten system nie przyczynił się pan do pogłębienia tej sytuacji?
Pewnie niestety tak. Tego trendu formalistycznego nie udało się przez dwa lata odwrócić, mimo ustawy deregulacyjnej.
Może w ogóle nie da się już od tego odejść, bo element formalny, parametryczny oceny wyników badań trwale wpisał się w świat akademicki przy równoczesnym spadku wzajemnego zaufania?
Wydaje się, że tak właśnie jest. Stało się to w ciągu ostatnich dwudziestu kilku lat. Działalność naukowa została poddana kryteriom administracyjno-biurokratycznym i chyba nie widać światełka w tunelu.
Czy to pana klęska na stanowisku w MNiSW?
Klęska? Nie. Ale mam poczucie niespełnienia. Nie udało się tej biurokratycznej lawiny zatrzymać.
Najważniejszym działaniem ministerstwa w okresie ostatnich dwóch lat było tworzenie nowej ustawy o szkolnictwie wyższym i nauce. Jak pan ocenia tę pracę?
Trudno mówić o tym w trybie dokonanym, bo ustawa będzie jeszcze konsultowana i „obrabiana” w parlamencie. Natomiast wywołanie autentycznej dyskusji w środowisku akademickim, zaangażowanie wielu ludzi w jej powstanie i debata na temat jej kształtu jest czymś niezwykłym, dotychczas nieznanym i na pewno pozytywnym. Ta ustawa jest absolutnie potrzebna. Struktura uczelni nie zmieniała się od wielu lat. Nie chodzi o to, żeby robić zmiany dla zmian, ale przewietrzenie tej sytuacji wydaje się konieczne. Świat się zmienia, a polskie uczelnie nie. Niezależnie od konkretnych rozwiązań, które jednym mogą się podobać bardziej, a innym mniej, samo uruchomienie procesu namysłu nad przestrzenią akademicką – możliwość nadania uczelni innej niż dotychczas struktury, nowa klasyfikacja dyscyplin naukowych, nowe podejście do ewaluacji: ocena dyscyplin, a nie wydziałów – może dobrze się przysłużyć środowisku akademickiemu w Polsce.
Co pan uważa za swoje osiągnięcie podczas ponad dwóch lat w Ministerstwie Nauki i Szkolnictwa Wyższego?
Udało mi się utrzymać znakomity klimat współpracy ze szkołami wyższymi. Mam kilka sukcesów w obszarze spraw międzynarodowych. Udało się nam uruchomić we współpracy z rządem niemieckim i Instytutem Maxa Plancka program Dioskuri. Wkrótce w Polsce powstanie dziesięć centrów doskonałości naukowej firmowanych właśnie przez niemiecki instytut, a finansowany po połowie przez stronę polską i niemiecką. Powołaliśmy Narodową Agencję Wymiany Akademickiej. Można się spierać o jej kształt i zadania, ale jest to realizacja postulatu zgłaszanego przez uczelnie od wielu lat. Mam nadzieję, że przyczyni się ona do rozwoju współpracy międzynarodowej. Mamy już pierwsze programy NAWY, w tym POWROTY, który ma odwrócić odpływ z kraju najlepszych młodych badaczy. We współpracy z rządem słowackim rozwiązaliśmy problem tzw. słowackich habilitacji. Nasi partnerzy ze Słowacji zrozumieli, że standardy obowiązujące w Polsce w tym obszarze są na tyle odmienne od obowiązujących w ich kraju, że nie można ich bezpośrednio przykładać do siebie. Utrzymaliśmy amerykańską akredytację kierunku lekarskiego w Polsce. Byłem zaangażowany we współpracę z Fundacją Polsko-Niemiecką w zakresie nauki. Podpisaliśmy umowę z Chinami dotyczącą współpracy uczelni z obu krajów, w czym miałem spory udział. Przygotowana jest umowa z Ukrainą. Jeszcze w tym roku powinno powstać centrum studiów polskich na Uniwersytecie w Wiedniu. Wspólnie z MON powołaliśmy Legię Akademicką, która stwarza możliwość przejścia szkolenia wojskowego – na zasadzie dobrowolności – i uzyskanie przez studenta docelowo nawet stopnia oficerskiego. No i wreszcie opracowaliśmy strategię promocji języka polskiego. To bardzo ważna rzecz. Najpewniej wkrótce będzie miała miejsce nowelizacja ustawy o uznawalności znajomości języka polskiego w świecie. Za sukces krajowy uważam stworzenie nowych możliwości i warunków do konsolidacji uczelni. To może się przyczynić do wzmocnienia potencjału szkół wyższych i ośrodków zagrożonych przez procesy demograficzne.
Warto było wejść w rolę polityka?
Oczywiście. To było bardzo interesujące doświadczenie. Starałem się robić to, co najlepsze dla polskiego świata akademickiego. Nadal pozostanę w polityce jako senator. Polityka może się kojarzyć z walką. Dla mnie to był czas bardzo rozległej współpracy z wieloma ludźmi, organizacjami, środowiskami. Postrzegam zatem politykę zdecydowanie bardziej pozytywnie niż – jak się wydaje – jest ona odbierana powszechnie.
Odwołanie w przededniu przyjęcia nowej ustawy nie jest przykre?
Zostałem zaproszony do współpracy w ministerstwie i miałem świadomość, że ona się w pewnym momencie zakończy. Widocznie premier uznał, że właśnie teraz moja rola dobiegła końca. Decyzję premiera przyjmuję zatem do wiadomości i dziękuję za możliwość pracy na takim prestiżowym i honorowym stanowisku. Natomiast może trochę mi szkoda, że nie doczekałem przyjęcia ustawy przez parlament. To tak, jak zostać zdjętym z boiska przez trenera przed ekscytującą końcówką meczu. Szczerze mówiąc, byłem nieco zdziwiony, że w tym momencie trafiło akurat na mnie. Schodzę z boiska przy „oklaskach publiczności”. Otrzymałem na zakończenie bardzo wiele ciepłych słów, także od osób, od których się tego nie spodziewałem.
Wraca pan do roli „zwykłego” profesora filozofii?
W pewnym sensie, bo nadal, do końca kadencji Senatu RP, będzie mnie wyróżniał mandat i zadania senatora. Te dwie funkcje można z powodzeniem połączyć. Przez ostatnie dziesięć lat moja uwaga koncentrowała się na zadaniach administracyjnych na uniwersytecie, a potem w ministerstwie. Od pewnego czasu myślałem z tęsknotą o powrocie do normalnych zajęć uniwersyteckich.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.