Potrzebna polityka naukowa
Sytuację w polskim szkolnictwie wyższym i nauce trzeba uporządkować po tak zwanej reformie Barbary Kudryckiej. Nie uruchomiła ona pozytywnych zjawisk w nauce, a zaktywizowała obszary patologiczne i doprowadziła do głębokiego kryzysu. Nowa ustawa jest zatem potrzebna. Skondensowanie zmian w jednym akcie prawnym w miejsce czterech dotychczasowych to bardzo dobry pomysł, gdyż nauka nie potrzebuje nadregulacji, ale wolności. Przede wszystkim potrzebujemy polityki naukowej, której dotychczas, śmiem twierdzić, nie było, albo była słabo artykułowana. Na początku lat dziewięćdziesiątych prowadzono politykę wzrostu scholaryzacji. Jednak skutki tych działań nie są pozytywne. Jedyne, co się stało, to przesunięcie wejścia na rynek pracy sporej grupy młodych ludzi, którzy jednak koniec końców masowo emigrowali z Polski. Umasowienie studiów doprowadziło do znaczącego spadku poziomu kształcenia i deprecjacji wartości dyplomu uniwersyteckiego.
Nowa ustawa zawiera bardzo dobre regulacje w odniesieniu do spraw studenckich i doktoranckich. Rozwiązano pewne patologie, np. taką, że małżeństwa studenckie były traktowane specyficznie – każdy z członków rodziny odrębnie. Zakładano, że ci ludzie pozostają wciąż na utrzymaniu rodziców. Podobnie bardzo dobrze reguluje kształcenie doktoranckie, które w ostatnich kilku latach nabrało patologicznego charakteru. W dziedzinie nauk społecznych skuteczność studiów doktoranckich wynosi około 10%, to nie do przyjęcia. Ustawa daje szansę na poprawę sytuacji w tym zakresie. Projekt ustawy wprowadza rozsądne wynagrodzenia doktorantów i wiąże kształcenie w szkołach doktorskich z koniecznością napisania i obrony doktoratu. To ma być generalnie kształcenie przyszłych naukowców, a nie nauczycieli akademickich. Mamy chyba w tej chwili nadmiar nauczycieli akademickich.
W ustawie jest też wiele rozwiązań dyskusyjnych, wywołujących obawy. Powinna ona być zgodna z Planem Morawieckiego, czyli realizować zasady zrównoważonego rozwoju. W nauce i szkolnictwie wyższym chodzi o dwie płaszczyzny. Pierwsza to zrównoważony rozwój pomiędzy dziedzinami wiedzy. Obawiam się, czy ustawa w obecnym kształcie nie zmieni niepokojącego zjawiska, które miało miejsce w ostatnich latach, gdy nauki społeczne i humanistyczne były traktowane w sposób dyskryminujący, zwłaszcza w obszarze oceny osiągnięć naukowych. Zarówno nauka, jak i szkolnictwo wyższe muszą rozwijać się równomiernie w różnych regionach kraju, i to jest kolejna płaszczyzna zrównoważonego rozwoju. Nie jestem pewien, czy projekt ustawy realizuje tę kwestię należycie. To uniwersytety zapewniają kadry dla regionów. Chodzi o to, aby odejść od pomysłu tzw. okrętów flagowych, czyli kilku uczelni, faktycznie – metropolitalnych uniwersytetów, w których miano skupić nakłady publiczne kosztem średnich uczelni, nazwijmy je umownie regionalnymi. Pomysł, jak rozumiem, był taki, że te duże uczelnie pociągną potem za sobą te mniejsze. Tak to nigdzie nie działa. Nasze największe uniwersytety na razie nie awansowały w rankingach, a wyłączono reguły rynkowe w nauce. Za tę samą złotówkę można znacznie więcej osiągnąć w Rzeszowie niż w Warszawie, gdyż inaczej rozkładają się koszty. W Polsce mamy średniej wielkości uniwersytety, które mają aspiracje i potencjał do prowadzenia badań w wielu dziedzinach. Trzeba tak poprowadzić tę reformę, żeby nie było żadnych wątpliwości, że nowy mechanizm kariery naukowej, ewaluacji nauki nie spowoduje kryzysu średnich uniwersytetów. To byłaby tragedia dla polskiej nauki, dla regionów, w których działają te uniwersytetu i dla państwa, gdyż zniszczyłoby to podstawy instytucjonalne kształcenia w poszczególnych regionach. Bez uczelni regionalnych nie można będzie mówić o innowacyjności w całym państwie. Czy ma się ona skupić tylko w metropoliach? Tylko one mają mieć przywilej innowacyjnej drogi rozwoju? Uniwersytety regionalne muszą być pełnymi uniwersytetami, gdzie można zrobić doktorat i uzyskać habilitację, a nie poprzestać na pierwszym czy drugim stopniu studiów. Musimy uruchomić mechanizmy, które to spowodują, bo inaczej będziemy na ogromnych połaciach kraju mieli do czynienia z poważnymi problemami społecznymi, a w konsekwencji też gospodarczymi.
Obawiam się też oligarchizacji nauki: pojawi się kasta naukowców, którzy sami siebie będą oceniali, sami wyznaczali sobie cele, a od państwa będą domagali się tylko coraz większego finansowania swojej działalności. To byłoby fatalne. Nauka musi być poddawana ewaluacji z zewnątrz. Nie może się rozwijać w izolacji od rzeczywistości, obok potrzeb społecznych. Dlatego – nie boję się tego określenia – musi być kontrolowana, choćby przez polityków. Oczywiście przy zachowaniu zasady wolności badań naukowych oraz upowszechniania ich efektów. Wiele decyzji w nauce to decyzje polityczne. Polski nie stać na rozwój nauki wszędzie w całej gamie, nie stać na prowadzenie badań, które nie mają skutków pozytywnych dla Polski. W tej chwili Narodowe Centrum Nauki potężnymi środkami finansuje liczne projekty, np. w naukach społecznych, które są marginalne z punktu widzenia interesów naszego państwa, a nie finansuje badań ważnych dla Polski.
Chcę podkreślić, że ustawa w trakcie prac i konsultacji społecznych ewoluuje w bardzo dobrą stronę. Pierwszy projekt, ogłoszony kilka miesięcy temu, wprowadzał tak fatalne rozwiązanie, jak utajnienie recenzentów w przewodach habilitacyjnych – przenoszono rozwiązanie z NCN. To jest rozwiązanie patologiczne, bo pozwala bezkarnie wypisywać nonsensy w recenzjach. Mamy z tym dość często do czynienia właśnie w opiniach o wnioskach grantowych w NCN. Ten pomysł porzucono w wyniku dyskusji w środowisku naukowym. Recenzenci będą jawni. Moim zdaniem to rozwiązanie należy przenieść do oceny wniosków grantowych, aby wyeliminować patologie w tym obszarze.
Rady uczelni są niezbędne. Mam jednak wątpliwości czy w Polsce sprawdzi się model amerykański, gdzie one wpływają na autonomię uczelni; chodzi mi o rozwiązanie, w którym rada decyduje o strategii uczelni i wskazuje kandydatów na rektora. Nie wiem, czy to w Polsce nie wywoła kolejnych patologii. W Stanach Zjednoczonych rady odpowiedzialne są za gromadzenie finansów uczelni. U nas mają być, ale będą pełnić trochę inne funkcje. Nie podoba mi się jeden szczegółowy przepis: mogą w radach zasiadać przedstawiciele administracji samorządowej. A rządowej już nie? Dlaczego? I ci, i ci są politykami.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.
Celem naprawienia istniejącego bałaganu w nazewnictwie stanowisk w uczelniach wyższych i w instytutach branżowych zawierających w swoich nazwach słowo "profesor", należy zlikwidować stanowisko "profesora nadzwyczajnego" i zastąpić je stanowiskiem docenta. Jednocześnie należy zastąpić stanowisko "profesora zwyczajnego" jasno zdefiniowanym stanowiskiem <profesor> przysługującym jedynie osobom posiadającym tytuł naukowy profesora.
System "demokratycznych" wyborów rektorów i dziekanów w uczelniach publicznych jest faktycznie pułapką uniemożliwiającą podejmowanie trudnych decyzji prowadzących do realnego wzrostu prestiżu uczelni polskich w świecie. Ten system wyboru władz często promuje miernych kandydatów, zwykle bez biegłej znajomości j. angielskiego, bez formalnego przygotowania do zarządzania dużymi instytucjami, i wymusza u tak wybranych osób zachowania podobne politykom pragnącym przypodobać się jak najszerszej rzeszy swoich wyborców nastawionych na zachowanie dotychczasowego stanu swojego posiadania i niekoniecznie zainteresowanych podniesieniem prestiżu swojej uczelni w Kraju i na świecie. Co do zasady, nie powinno się zatrudniać na stanowiskach rektorów wiodących uczelni osób, które cały okres swojej dotychczasowej pracy spędziły w tej samej uczelni. Aktualnie proponowane w Konstytucji dla Nauki zasady selekcji kandydatów na przyszłych rektorów nie rozwiążą tego problemu.
Konstytucja dla Nauki nie wymusza w dostatecznym stopniu mobilności kadry naukowej, a zdecydowanie powinna to robić z uwagi na powszechne w Kraju zjawisko "chowu wsobnego" kolejnych pokoleń kadr naukowych i kierowniczych. Kontunuowanie takich praktyk doprowadzi do nieuchronnej degeneracji nowego narybku przyszłych naukowców i kadr kierowniczych uczelni.
Osoba kończąca studia na danej uczelni i zainteresowana doktoratem powinna odbyć studia doktoranckie w innej uczelni. Osoby, które uzyskały doktorat w danej uczelni nie powinny podejmować pracy w tej samej uczelni. Wzorem takich krajów jak Korea Płd,, Tajwan, czy od niedawna także Chiny (włącznie z Hong Kongiem) należy stopniowo dążyć do zatrudniania na wszystkich stanowiskach naukowo-dydtaktycznych i administracyjnych w wiodących uczelniach w Kraju osoby posiadające doktoraty z czołowych uczelni zagranicznych.
Konstytucja dla Nauki powinna dawać zdecydowane pierwszeństwo na wszystkie stanowiska kierownicze w uczelniach badawczych (rektoraty, wydziały, instytuty, katedry) osobom spoza danej uczelni, najlepiej posiadającym wartościowy staż pracy na podobnych stanowiskach w wiodących uczelniach poza Krajem (np. w UE, w Ameryce Płn., lub w czołowych krajach azjatyckich).
Celem uniknięcia konfliktu interesów (pojęcia nowego - dotąd nieużywanego - w prawodawstwie krajowym) i zapewnienia konkurencyjności na światowym runku pomysłów i inicjatyw naukowych, wszystkie granty na prace naukowo-badawcze finansowane z budżetu NCN i NCBiR powinny być recenzowane wyłącznie przez ekspertów zagranicznych.
Wszystkie bez wyjątku prace doktorskie powinny być recenzowane przynajmniej przez jednego recenzenta zagranicznego z renomowanej uczelni w kraju wysokorozwiniętym.
Należy poprawić obecne przepisy wykonawcze MNiSW, które zabraniają zatrudnienia na stanowisku profesora wizytującego w uczelniach w Kraju osoby, która jest obywatelem RP, nawet jeśli posiada ona jednocześnie inne obywatelstwo.
Zabrakło mi tutaj komentarza o niepotrzebnym zlikwidowaniu (przekształceniu) Centralnej Komisji w Rade Doskonałości Naukowej. Moim zdaniem to duzy błąd, ktory zaskutkuje dalszym "posiewem" słabych naukowców. Z "robaczywych jabłoni" są robaczywe jabłka!
Centralna Komisja jako centralny organ polityki naukowej powinna być zreformowana, ale na to potrzeba kilkunastu milionów, których od lat "w systemie brakuje", bądz decydenci nie chcą tego zrobic.
Jest niska rzetelność społeczna całego srodowiska akademickiego, które moim zdaniem, samo się nie oczyszcza tak jak to jest w Stanach Zjednoczonych czy w innych krajach anglosaskich. Prowadzi to do szerokiej rozumianej "korupcji akademickiej" i nagannych zachowań, które wszyscy widzą, a nikt nie reaguje!