Na pustyni i stokach wulkanów

Polscy archeolodzy w Nowym Świecie.

Piotr Kieraciński

Rok 1978 był dla nas przełomowy – mówi prof. Mariusz Ziółkowski, dyrektor Ośrodka Badań Prekolumbijskich Uniwersytetu Warszawskiego. – Wtedy działania w Peru rozpoczęła Polska Wyprawa Naukowa w Andy, pierwsza multidyscyplinarna ekspedycja badawcza zorganizowana przez naukowców z Krakowa, Warszawy i Poznania. W jej skład weszli archeolodzy, etnografowie, geolodzy, historycy i geografowie. Kierownictwo wyprawy objął Andrzej Krzanowski, który już wcześniej (w latach 1972-1973), pracował w Peru jako geolog i na zlecenie rządu peruwiańskiego poszukiwał złóż węgla. Archeologia była jednak od czasów studenckich jego pasją, więc zbierał materiały do doktoratu z osadnictwa prekolumbijskiego w dolinie Alto Chicama. Nawiązał też wiele kontaktów naukowych, m.in. z Universidad Nacional Mayor de San Marcos w Limie oraz z Narodowym Muzeum Historycznym. Niezwykle cenna okazała się pomoc ówczesnej dyrektor tego muzeum, dr Marii Rostworowskiej de Diez Canseco, peruwiańskiej badaczki polskiego pochodzenia, współzałożycielki Instituto de Estudios Peruanos w Limie, której później Uniwersytet Warszawski przyznał doktorat honoris causa .

Trzy sezony w Huaura

PWNA była pierwszym projektem realizowanym przez badaczy z Europy Środkowo-Wschodniej, który uzyskał od rządu Peru koncesję na prowadzenie wykopalisk archeologicznych. Prace te skoncentrowały się w rejonie dorzecza rzeki Huaura i prowadzone były przez trzy sezony: w 1978, 1985 i 1987 roku. Wielu uczestników ekspedycji na stałe związało swą karierę akademicką z problematyką amerykanistyczną, jak choćby Stanisław Iwaniszewski, dziś wybitny znawca kultur prekolumbijskiej Mezoameryki, Aleksander Posern-Zieliński, twórca znanego ośrodka amerykanistycznego na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu czy Krzysztof Tunia, archeolog z krakowskiego Oddziału Instytutu Archeologii i Etnologii PAN.

– Wbrew pozorom wcale nie było łatwo znaleźć chętnych na tę wyprawę – mówi Ziółkowski. – Byłem świeżo upieczonym absolwentem Uniwersytetu Warszawskiego ze specjalizacją amerykanistyczną. Moim dodatkowym atutem była znajomość francuskiego i hiszpańskiego, tego ostatniego nauczyłem się jeszcze w liceum, a doskonaliłem w Peru, m.in. czytając tanie kryminały, których cały stos miał goszczący nas w Limie Don Albrizio – wspomina z uśmiechem Ziółkowski. – Nie mieliśmy dużych funduszy. Dostaliśmy do dyspozycji samochód ciężarowy i pieniądze, które pozwoliły kupić w Polsce potrzebne rzeczy oraz przedostać się do Peru. Wliczając w to naszego stara 266, mieliśmy ze sobą jedenaście ton sprzętu i żywności, nawet chleb w puszkach z wojskowych racji.

Uczony przyznaje, że część sprzętu była zabrana z myślą, że nigdy do kraju nie wróci. Już na początku ekspedycji uczestnicy musieli go sprzedać, żeby zdobyć pieniądze choćby na paliwo do samochodu.

Ekspedycja działała w dolinach Huaura i Checras. Prowadzono badania powierzchniowe na 28 stanowiskach, a wykopaliska na terenie osady obronnej Andamarca. Wydobyte wówczas znaleziska pojechały z naukowcami do Polski, gdzie zostały poddane badaniom laboratoryjnym i historycznym. Zaprezentowano je też na wystawie. Po opracowaniu wróciły do Peru.

– Zasadniczym bogactwem regionu była architektura – mówi prof. Ziółkowski. – Wysoko w górach znajdowaliśmy konstrukcje preinkaskie i inkaskie z doskonale zachowanymi murami o wysokości do ośmiu metrów. Naszym zadaniem była rejestracja tych stanowisk, których zlokalizowaliśmy kilkadziesiąt, czasami pomiary i dokumentacja. Niewiele mogliśmy kopać, mając środki jedynie na wynajęcie pięciu-sześciu robotników. Ważne były badania powierzchniowe, ceramika, bo ona pozwalała ustalić chronologię odkrywanych stanowisk. Wyróżniona w rezultacie tych badań kultura archeologiczna Cayash weszła na stałe do literatury przedmiotu.

Choć już na studiach Mariusz Ziółkowski zaczął specjalizować się w kulturach andyjskich, to praktykę terenową zaczął od Iraku, gdzie Polacy kopali na terenie starożytnego Nimrud, stolicy Asyrii. Był tam wraz z kolegą z roku na archeologii śródziemnomorskiej, wspomnianym już S. Iwaniszewskim.W Nimrud pracowali pod kierunkiem wybitnego asyriologa, dr Janusza Meuszyńskiego, dokumentowali też okoliczne wczesnochrześcijańskie klasztory, wcześniej byli na Górze Athos

Gdy pytam o początki polskich badań prekolumbijskich, prof. Ziółkowski przypomina, że obecność polskich badaczy na obszarze Ameryki Łacińskiej sięga połowy XIX w. Pionierskie badania o charakterze antropologiczno-społecznym przeprowadził wówczas wśród Indian Mapuche (Araukanów) emigrant po powstaniu listopadowym, wybitny mineralog Ignacy Domeyko, późniejszy reformator szkolnictwa akademickiego w Chile i długoletni rektor Uniwersytetu w Santiago. Pierwszym Polakiem, który wziął udział w wykopaliskach archeologicznych prowadzonych na terenie Andów (cmentarzysko Ancón w okolicach Limy), był działający w Peru krakowski inżynier Władysław Kluger. Zgromadził on pokaźny zbiór okazów etnograficznych i zabytków archeologicznych kultur prekolumbijskich, przekazanych w latach 70. XIX w. krakowskiej Akademii Umiejętności.

Po II wojnie światowej prace terenowe prowadzili w Ameryce Łacińskiej m.in. prof. Andrzej Wierciński i prof. Maria Frankowska (w Meksyku) czy dr Anna Kowalska-Lewicka (w Peru). Znaczącym wydarzeniem był udział polskich podróżników i dziennikarzy, Elżbiety Dzikowskiej i Tony’ego Halika, w kierowanej przez peruwiańskiego historyka, prof. Edmundo Guillena, ekspedycji, która ostatecznie potwierdziła lokalizację ostatniej stolicy państwa Inków – Vilcabamby (1976). Warto też odnotować próbę rozpoczęcia prac wykopaliskowych na terenie Meksyku, podjętą z inicjatywy prof. Kazimierza Michałowskiego w połowie lat 70. Nie sposób nie wspomnieć prof. Andrzeja Żakiego z Krakowa, który interesował się archeologią górską, zwłaszcza Karpat, ale w czasopiśmie „Acta Archeologica Carpatica”, które założył, była też rubryka „Archeologia innych gór”. Pojawiały się tam materiały o badaniach amerykańskich. Po wyjeździe z Polski w połowie lat 70. A. Żaki prowadził badania w Peru i Chile, na Wyspie Wielkanocnej, jako profesor Polskiego Uniwersytetu na Obczyźnie.

Paszport służbowy i główna nagroda

W 1978 roku M. Ziółkowski złapał na dobre „bakcyla andyjskiego”. Marzył o powrocie w Andy. Uniwersytet Warszawski miał umowę z Ekwadorem i akurat było wolne stypendium w półprywatnym Instytucie Antropologicznym w Otavalo.

– Dostałem paszport służbowy, co się okazało bardzo cenne, gdyż miejscowi urzędnicy nie bardzo wiedzieli, co to jest, i na wszelki wypadek traktowali mnie jak dyplomatę. W styczniu 1981 wylądowałem w Quito. Poczułem się po raz pierwszy bogaczem. Stypendium wynosiło 200 dolarów miesięcznie, czyli dziesięć razy więcej niż moja pensja na UW. W Ekwadorze nie był to majątek, ale stać mnie było na wynajęcie domu, a przede wszystkim na podróże po Ekwadorze i Peru – mówi uczony.

W Ekwadorze Mariusz Ziółkowski zebrał materiały do doktoratu o inkaskich kalendarzach i wiedzy astronomicznej. Uzyskał też pozwolenie na badania z zakresu archeoastronomii w inkaskim stanowisku ceremonialnym Ingapirca. Wraz z astronomem Robertem Sadowskim udowodnił, że budowniczowie brali pod uwagę orientację tego kompleksu na wschody i zachody słońca w pewnych istotnych dla kalendarza rytualnego porach roku.

Mimo kłopotów komunikacyjnych – listy szły wolno, często po prostu nie dochodziły, a telefony były koszmarnie drogie – udało im się napisać książkę La arqueoastronomia en la Investigación de las Culturas Andinas . – Dostaliśmy też znaczące, jak na owe czasy, honorarium od ekwadorskiego wydawcy – wspomina prof. Ziółkowski.

Podczas wyjazdów do Peru na konferencje naukowe M. Ziółkowski poznał wybitnego specjalistę w dziedzinie archeoastronomii andyjskiej, prof. Toma Zuidemę, oraz znakomitego amerykańskiego archeologa, prof. Johna H. Rowe. – To dzięki niemu jestem członkiem Institute of Andean Studies w Berkeley – mówi M. Ziółkowski.

Mariusz Ziółkowski wrócił do Polski w końcu września 1981. Trwał jeszcze „festiwal” Solidarności. Uczony zdążył wziąć udział w organizacji strajku na UW.

– W nocy z 12 na 13 grudnia zastanawialiśmy się z Anką, moją żoną, dokąd pojedziemy w 1982 za moją część honorarium za napisaną w Ekwadorze książkę. Rankiem 13 grudnia zorientowaliśmy się, że nasze plany są już cokolwiek nieaktualne – wspomina uczony. Na powrót w Andy musiał czekać cztery lata. W tym czasie przygotowali z R. Sadowskim referat o rekonstrukcji kalendarzy andyjskich i przemycili go na 44. Międzynarodowy Kongres Amerykanistów do Manchesteru.

– Tak właśnie: przemyciliśmy. Nie wstydzę się tego postępku, bo wysłanie oficjalnie tekstu naukowego wiązało się z akceptacją cenzury, był wszak stan wojenny. Gdybyśmy im dali artykuł napisany po hiszpańsku, czekalibyśmy na zgodę ze sto lat – mówi uczony. Praca dostała główną nagrodę w kategorii dzieł dotyczących kultur prekolumbijskich.

– Chyba dzięki temu udało mi się wyjechać na następny kongres do Bogoty w 1985 roku – domyśla się prof. Ziółkowski. Władzy, która starała się wówczas udawać liberalną, trochę niezręcznie było odmówić paszportu laureatowi międzynarodowej nagrody. Został współorganizatorem sympozjum o archeoastronomii, wspólnie z prof. Zuidemą z Uniwersytetu Illinois. Kongres okazał się kolejnym przełomem w jego badaniach i kamieniem milowym dla polskich badań prekolumbijskich.

W misji włoskiej

Pewnego razu biegł po schodach w centrum kongresowym na kampusie Universidad de los Andes w Bogocie z papierami w ręku.

– Zaczepił mnie elegancko ubrany pan z bródką. Nazywam się Orefici, powiedział, czytałem pańskie prace i chciałbym panu przedstawić pewną propozycję. A ja na to, że bardzo się śpieszę. Spotkajmy się na obiedzie, zaproponowałem. Miałem trzydzieści dwa lata, byłem bardzo zaaferowany i, szczerze mówiąc, chyba niezbyt grzeczny. Prof. Orefici się nie zraził, czekał na mnie w porze obiadowej. Opowiedział mi o swoich badaniach na pustyni Nazca w Peru. Znaleziono tam obiekty, które wymagały interpretacji archeoastronomicznej. Zapytał, czy zechciałbym go odwiedzić. Zgodziłem się bez namysłu, bo i tak wybierałem się do Peru – opowiada z werwą mój rozmówca.

Okazało się, że koszty pokryje włoska misja archeologiczna w Peru, którą prof. Giuseppe Orefici kierował. – Przyjechałem na pustynię Nazca, na stanowisko Cahuachi, 3 sierpnia 1985 roku – kontynuuje prof. Ziółkowski. – Po kilku wieczorach niezwykle interesujących rozmów, wspieranych słynnym koktajlem Cahuachi Strong, którego recepturę zna tylko profesor Orefici, doszliśmy do porozumienia, które okazało się kluczowe dla dalszych polskich badań w Peru.

G. Orefici do dziś prowadzi badania na Nazca. M. Ziółkowski wciąż jest członkiem jego misji. W tamtych czasach to Włosi mieli pieniądze i potrzebowali fachowców: archeologów, antropologów, geodetów, konserwatorów, których Ziółkowski potrafił znaleźć w Polsce. Polski uczony tak to wspomina: – Nie pracowaliśmy „na czarno”. Dostawaliśmy od Włochów wynagrodzenie, zwrot kosztów podróży. Mieliśmy też możliwość publikowania w ramach projektu Giuseppe Oreficiego, ale pod własnymi nazwiskami i z afiliacjami naszych uniwersytetów. Wysokość kieszonkowego pozwalała w wolnym czasie odbywać podróże po Peru.

Jak grali nazkeńczycy?

Jedną z „polskich specjalizacji” w Nasca są badania z dziedziny archeomuzykologii. W materiale archeologicznym pojawiły się potłuczone gliniane fletnie Pana. We włoskiej ekipie nie było specjalisty, który mógłby cokolwiek o tym powiedzieć. Na Uniwersytecie Warszawskim pracuje jednak prof. Anna Gruszczyńska-Ziółkowska (wówczas doktor), etnomuzykolog. Któregoś dnia otrzymała z Peru wiadomość, że musi natychmiast przyjechać do Nazca. Odkryto tam bowiem świątynię zniszczoną podczas trzęsienia ziemi i zakopaną przez użytkowników, gdyż nie mogła ona już pełnić funkcji sakralnych. Złożono przy okazji obfite ofiary, w tym kilkadziesiąt połamanych instrumentów, ułożonych w pięciometrowej długości szlak na jednym z murów. Polska uczona nie tylko poskładała 27 zniszczonych instrumentów, ale też przy pomocy zaawansowanych programów informatycznych i modeli numerycznych służących do rekonstrukcji dźwięków odtworzyła brzmienie tych instrumentów. Dzięki temu wiemy, jak mogła brzmieć preinkaska nazkeńska muzyka. Jej książka na ten temat, Za ciszą. Muzyka kultury Nazca , została wydana w języku hiszpańskim w Peru.

– Do dziś przez ekspedycje Oreficiego przewinęło się około siedemdziesięcioro badaczy różnych specjalności i studentów z naszego kraju – mówi prof. Ziółkowski. – Wielu z nich zafascynowało się Ameryką Południową i Andami. Gdyby nie Orefici, nie osiągnęlibyśmy na UW tego, co mamy. Udało się przekonać władze uniwersytetu, aby do obsługi współpracy z Włochami powołać mały zakład – Andyjską Misję Archeologiczną, z której powstał potem Ośrodek Badań Prekolumbijskich, samodzielna placówka badawcza na Wydziale Historycznym. Teraz ma on własną stację naukową w Cuzco: Centrum Badań Andyjskich UW w Cusco – mówi uczony.

Filary współpracy

Kolejną osobą, która bardzo przyczyniła się do sukcesu polskiej archeologii andyjskiej, jest prof. Krzysztof Makowski. – Mój starszy kolega ze studiów na archeologii śródziemnomorskiej na UW, który specjalizował się w sztuce rzymskiej – mówi Mariusz Ziółkowski. – Podczas pobytu stypendialnego w Paryżu poznał piękną Peruwiankę, wyjechali razem do Peru i musiał zmienić specjalizację. Dziś jest wybitnym archeologiem peruwiańskim, związanym z Papieskim Uniwersytetem Katolickim w Limie. Nasze wykopaliska na Wybrzeżu Peru, np. w Castillo de Huarmey, są asesorowane z tamtej strony przez Makowskiego i jego uniwersytet – kończy Ziółkowski.

Kolejnym zagranicznym ośrodkiem, z którym wcześnie nawiązano współpracę, był Uniwersytet w Bonn. – To trzecia podpora naszej archeologii prekolumbijskiej – mówi M. Ziółkowski. Współpracujemy z nimi od 1977 r. Przed wyprawą z 1978 r. zorganizowaliśmy w Warszawie międzynarodową konferencję, aby nawiązać współpracę z liczącymi się europejskimi ośrodkami badań amerykanistycznych. Niemcy są specjalistami od majologii i badań kultury Azteków. W późniejszych latach to na Uniwersytecie w Bonn nabierali szlifów nasi badacze, w tym dr hab. Justyna Olko z UW, uczennica profesorów Wiercińskiego i Ziółkowskiego, oraz dr hab. Jarosław Źrałka z UJ. Niemiecki badacz, prof. Nikolai Grube, jest promotorem naszych studentów, m.in. doktoratu dr. Jana Szymańskiego, który uczestniczył w niemieckich wykopaliskach w Meksyku, i Michała Gilewskiego, który właśnie otrzymał grant PRELUDIUM Narodowego Centrum Nauki na własne badania w Gwatemali.

Prof. Ziółkowski szczyci się sporym gronem wychowanków. Należą do nich m.in. dr Miłosz Giersz i jego żona dr Patrycja Prządka-Giersz. Oboje są znawcami kultur prekolumbijskich i doświadczonymi archeologami. Uczestniczyli w wielu projektach badawczych na terenie Peru. Od kilku lat prowadzą wspólnie projekty Valle de Culebras oraz Castillo de Huarmey (więcej na str. 24).

Niezwykle ważne są też badania w regionie Arequipy (Peru). Od roku 1996 OBP UW we współpracy z archeologami z Katolickiego Uniwersytetu Santa María (UCSM) w Arequipie prowadzi Projekt Archeologiczny Condesuyos. Kierownikiem projektu jest prof. Ziółkowski, a jego zastępcą archeolog arequipeński, dr Luis Augusto Belan Franco. Od początku w projekcie uczestniczy także arequipeński architekt-konserwator i archeolog Gonzalo Presbítero Rodríguez, który od roku 2006 kieruje ze strony peruwiańskiej także subprojektem konserwatorskim Maucallacta, zaś polskim kierownikiem badań jest dr Maciej Sobczyk, wychowanek prof. Ziółkowskiego. W projekcie tym uczestniczyli także w ciągu ostatnich kilkunastu lat specjaliści z różnych dziedzin oraz studenci i wolontariusze z Polski, Peru, Argentyny, Francji, Hiszpanii, Holandii. Dr Sobczyk jest inicjatorem kolejnego ważnego kierunku badań OBP i Stacji w Cusco – projektu archeologiczno-speleologicznego „Jaskinie Wyspy Wielkanocnej”.

Prof. Mariusz Ziółkowski zauważa, że ważne jest obudowanie swoich prac instytucjami. – Bez stacji w Cuzco byłoby nam znacznie trudniej prowadzić tak szeroko zakrojone badania nie tylko w Peru, ale i w Boliwii czy Chile – mówi. – Ktoś, kto jest na miejscu, skuteczniej dopilnuje dokumentów w sprawie pozwoleń, utrzyma dobre relacje z miejscowymi badaczami i urzędnikami, co w świecie latynoskim jest bardzo ważne.

We wszechstronności siła

Kolejna sprawa, na którą zwraca uwagę szef OBP UW, to wszechstronność. Nasze doświadczenia w zakresie badań interdyscyplinarnych są unikalne. Dzięki tej różnorodności rodzą się znakomite współprace naukowe, możemy stosować najbardziej zaawansowane metody – konkluduje badacz. Przywołuje przykłady prof. Jacka Martusewicza z warszawskiej Akademii Sztuk Pięknych, specjalisty od konserwacji kamienia, i prof. Jacka Kościuka, szefa Laboratorium Skanowania i Modelowania 3D na Wydziale Architektury Politechniki Wrocławskiej, uczestnika wielu misji archeologicznych.

– Profesora Kościuka i jego ekipę „podebrałem” parę lat temu kolegom z naszej Stacji w Kairze – śmieje się prof. Ziółkowski. – Teraz nie tylko opublikowaliśmy wyniki badań nad unikalnym inkaskim obserwatorium astronomicznym w El Mirador de Inkaraqay (Park Narodowy Machu Picchu), ale wspólnie realizujemy, tym razem pod kierunkiem prof. Kościuka, finansowany przez NCN projekt dokumentacji 3D olbrzymiej, pokrytej petroglifami skały w Samaipata (Boliwia), zabytku z listy Dziedzictwa Światowego UNESCO.

Dużym ułatwieniem dla archeologów prowadzących badania w Nowym Świecie jest właśnie łatwiejszy dostęp do finansowania. M. Ziółkowski mówi: – Teraz bez problemu mogę zamówić badania radiowęglowe w najlepszym laboratorium na świecie w Nowej Zelandii. Nie jest też wielkim problemem zwrócić się o pomoc do specjalistów zagranicznych, których udział w naszych pracach możemy sfinansować. Wśród mechanizmów wspierających współpracę międzynarodową profesor podkreśla znaczenie grantów Polskiego Komitetu d/s UNESCO.

Prestiżowe stanowiska

– Dzięki nim mogliśmy do Polski zaprosić kilku liczących się badaczy z Ameryki, m.in. zastępcę dyrektora ds. naukowych Parku Narodowego Machu Picchu, Jose Bastante. Stypendystką Polskiego Komitetu UNESCO była też Laura Tarita Alarcón Rapu z Wyspy Wielkanocnej. Teraz została gubernatorem tej wyspy. Łatwiej nam się współpracuje z ludźmi, którzy byli w Polsce, dobrze nas poznali, opublikowaliśmy wspólne prace. Nasi partnerzy i stypendyści są potem ambasadorami Polski w swoich krajach. Dzięki temu możemy teraz prowadzić badania na najbardziej prestiżowych stanowiskach, w tym pięciu miejscach uznanych za światowe dziedzictwo przez UNESCO – mówił Ziółkowski.

Jednym z takich miejsc jest Machu Picchu. Polacy zostali zaproszeni do współpracy m.in. przy konserwacji kamienia. Obecnie, dzięki umowie podpisanej przez stację UW w Cusco z Parkiem Narodowym Machu Picchu, są jedyną zagraniczną ekipą, która ma pozwolenie na prowadzenie wykopalisk na stanowiskach na terenie parku. Doktorantka prof. Ziółkowskiego, Dominika Sieczkowska, prowadzi właśnie takie prace na stanowisku inkaskim Chachabamba, finansowane z grantu NCN PRELUDIUM.

Wszystko to wygląda na wielki sukces. Ale zdarzają się i problemy. Naukowcy prowadzą badania na najwyższym poziomie i publikują w obcych językach, głównie po hiszpańsku. Właśnie to nie spotyka się ze zrozumieniem polskich instytucji grantowych. – Narzucona przez przedstawicieli nauk ścisłych dominacja języka angielskiego i presja na publikowanie koniecznie w angielskojęzycznych czasopismach o międzynarodowym zasięgu nie bardzo przystaje do realiów pracy przedstawicieli nauk humanistycznych – mówi M. Ziółkowski. – Bo co ma zrobić np. specjalista od rękopisów w języku starocerkiewnosłowiańskim? Choć od lat współpracuję z astronomami, fizykami, statystykami, nie narzekam też na brak grantów z NCN, MNiSW i MSZ, to jednak jestem zdania, że powinny być odrębne jednostki finansujące badania w zakresie nauk humanistycznych i ścisłych. Przy całym szacunku, trudno oczekiwać od specjalisty od równań różniczkowych cząstkowych zrozumienia dla archeologii prekolumbijskiej. To też działa w drugą stronę: matematyk chyba nie czułby się komfortowo, gdyby o losach rozwoju badań w jego dyscyplinie decydować miał, powiedzmy, specjalista od kultu zmarłych w Egipcie w okresie Starego Państwa – kończy prof. Ziółkowski.

Mój rozmówca zwraca też uwagę na jeszcze jeden aspekt pracy archeologa. – To nie tylko wykopaliska. Mówimy przewrotnie, że często więcej można wykopać w magazynach muzealnych niż w terenie. W tej chwili moja doktorantka jest w Peru i bada mumie z Muzeum Uniwersytetu Katolickiego w Arequipie. Zostały one wydobyte w wysokich górach, na wysokościach powyżej 5 tys. m n.p.m., gdzie spoczywały przez setki lat zamarznięte. W muzeum są zamknięte w wielkich lodówkach. Moja doktorantka, Dagmara Socha, jest specjalistką w zakresie bioarcheologii. Została zaproszona do opracowania tych znalezisk. Badania finansuje strona peruwiańska. Okazuje się, że państwo to ma pokaźne środki na badania swojej przeszłości, nie tylko w budżecie krajowym, ale także poszczególnych regionów czy uniwersytetów. I z tego obecnie korzystany na równi z grantami polskimi.

Polacy swoją aktywność naukową realizują w niemal całej Ameryce Południowej i Środkowej. Polscy archeolodzy, architekci i konserwatorzy są obecni w Chile, Peru, Boliwii, Kolumbii, Ekwadorze, Gwatemali (czyt. na str. 28), Salwadorze i Meksyku, a ostatnio także w Stanach Zjednoczonych (czyt. na str. 31).