Szkoła mistrzów

Mariusz Karwowski

Ilekroć w kalendarzu wypada rok olimpijski, Krzysztof Nowak, dyrektor AZS AWF Katowice, już na długo przed rozpoczęciem zmagań wie, że jedno sakramentalne pytanie zadawane mu będzie bez przerwy. Jego podopieczni szeroką ławą zajmują miejsca w narodowej kadrze i od lat stanowią w niej najliczniejszą ekipę. Żaden inny klub nie może się pochwalić tyloma olimpijczykami. Rekord padł w Soczi, dokąd pojechało ich dwudziestu, a więc 1/3 całej reprezentacji. Nie dziwne więc, że im bliżej igrzysk dociekaniom o medalowe szanse nie ma końca. Największe emocje rozpala, co zrozumiałe, Justyna Kowalczyk, która za każdym razem wraca z co najmniej jednym krążkiem, a z Vancouver przywiozła aż trzy. W południowokoreańskim Pjongczangu, obok sztafety biathlonistek i drużyny panczenistek, była jedną z faworytek 15-osobowej drużyny katowickich azetesiaków. A gdyby doliczyć tych, którzy na śląskiej AWF studiują, lecz bronią barw innych klubów, jak np. skoczek Dawid Kubacki, to jest ona jeszcze większa. Bez wątpienia Katowice stały się magnesem przyciągającym sportowców, także letnich dyscyplin, z wielu zakątków Polski.

– To najlepsza uczelnia sportowa w kraju. Dzięki temu, że tu trafiłem, moja kariera z roku na rok się rozwija. Gdybym mógł się cofnąć o cztery lata i mieć ponownie możliwość wyboru uczelni, nie wahałbym się ani sekundy, nawet mimo tego, że moje rodzinne Krośniewice oddalone są od Katowic o 250 kilometrów – zapewniał w jednym z wywiadów Michał Pietrzak, olimpijczyk z Londynu i ubiegłoroczny srebrny medalista Drużynowych Mistrzostw Europy w sztafecie 4 × 400 metrów.

Królowa powraca

Sekcja lekkoatletyczna, najpopularniejsza pod względem liczebności, niebawem ma się stać potęgą, również jeśli chodzi o wyniki. Dwa ostatnie głośne transfery: sprinterki Ewy Swobody oraz specjalistki od 400 metrów Justyny Święty, są początkiem odbudowy wielkich tradycji królowej sportu na Śląsku. To się może udać, mimo że nie ma do tego… infrastruktury. Klub nie dysponuje bowiem na razie nie tylko trasami narciarskimi czy torem łyżwiarskim, lecz także odpowiednią bazą lekkoatletyczną. Ale, zgodnie z zapowiedzią Krzysztofa Nowaka (w przeszłości – tak jak rektor, prof. Adam Zając – lekkoatlety), idzie ku lepszemu.

– Niedawno otrzymaliśmy w centrum miasta działkę, na której powstanie hala z dwustumetrową okrężną bieżnią, a obok niej pełnowymiarowy, ośmiotorowy stadion z umieszczoną w trybunach strzelnicą, m.in. dla biatlonistów. Do 2020 roku mamy czas na zbudowanie mocnej ekipy – zachwala dyrektor klubu, pełniący jednocześnie funkcję dyrektora Biura Rektora AWF Katowice, co chyba najlepiej pokazuje ścisły związek obydwu podmiotów i współzależność między nimi.

Bez tego nie byłoby mowy o fenomenie miasta kojarzonego bardziej z hałdami i kopalnianymi szybami, które stało się już prawdziwą mekką dla sportów zimowych. Zapytany kiedyś ówczesny rektor uczelni, Władysław Mynarski, odparł, że nie mogło być inaczej, skoro tu właśnie znajduje się AWF położony najbliżej gór. Ta z lekka żartobliwa odpowiedź to tylko część prawdy. Oprócz uwarunkowań geograficznych zrobiono bowiem wiele, by sportową elitę przekonać do zainteresowania się śląską akademią. Obok rozbudowanego systemu stypendialnego, który dziś jest już standardem niemal wszędzie, obok programu Akademickich Centrów Szkolenia Sportowego, którym objęto 94 zawodników (najliczniejszy klub po AZS AWF Warszawa), obok zapewnienia naukowych narzędzi (z ministerialnych grantów uruchomiono pracownie: hipoksji – gdzie organizm oswajany jest z warunkami panującymi na dużej wysokości, a także siły i mocy mięśniowej – badań molekularnych oraz badań wydolnościowych), wreszcie obok profesjonalnego wsparcia dietetyków i psychologów – zgodnie z zasadą, że sukcesy zaczynają się w głowie – sięgnięto też po argumenty zupełnie innej natury.

Sesja czy medal

Wobec braku odpowiedniej bazy przekonanie ludzi aspirujących do medali olimpijskich wydawało się karkołomne. Ale przecież sport, nawet dla takich gwiazd, nie jest jedyną sferą życia.

– Ważna jest też edukacja, z tym że gdy się jeździ z zawodów na zawody, pogodzenie tego może się okazać trudne. Dlatego w 2005 roku rozpoczęliśmy unikalny, wtedy i dziś, projekt Indywidualnych Programów Studiów i Programów Nauczania. To nasz w pełni autorski pomysł, który okazał się strzałem w dziesiątkę i nadal się sprawdza.

Początkowo skierowany był jedynie do przedstawicieli sportów zimowych, bo to oni w szczycie sezonu mieli problemy z przygotowaniem się do sesji. Studiująca wówczas Justyna Kowalczyk, a także biatloniści, Tomasz Sikora, Weronika Nowakowska czy Krystyna Guzik, po kilku tygodniach nieobecności na zajęciach załamywali ręce – zaległości były nie do odrobienia. Chodziło więc o to, by nie musieli wybierać: studia czy sport na wysokim poziomie, lecz realizowali się dwutorowo, bez szkody dla obu tych sfer. Zostali tym samym włączeni do projektu IPSPN, który umożliwia naukę w tempie dostosowanym do każdego indywidualnie. W praktyce wygląda to w ten sposób, że student, który przygotowuje się do występu na ważnej dla siebie imprezie, nie musi zaliczać w danym semestrze wszystkich przedmiotów, lecz maksymalnie dwa, trzy. Wystarczy, że na początku roku wypełni deklarację, zaznaczając w niej, na które z nich się decyduje. Oczywiście anatomia go nie ominie, ale może ją zdać wtedy, gdy obciążenie zawodami będzie mniejsze lub na przykład w trakcie leczenia kontuzji. Nie tylko od uczelni wymaga to ogromnego wysiłku organizacyjnego.

– Wbrew pozorom to system dla mądrych i zdyscyplinowanych studentów, którzy chcą się rozwijać. Nie wywieramy na nich żadnej presji, przeciwnie – zapewniamy im komfort, idziemy na rękę. Niesubordynowanych zawsze możemy przenieść na indywidualny tok nauki, gdzie warunki są o wiele gorsze. Oczywiście jeśli ktoś chce zaliczać pierwszy rok przez trzy lata, a całe studia w dekadę, nie mamy nic przeciwko temu. Byle nie nadużywał naszego zaufania – zastrzega dyrektor.

Zwykli herosi

Najboleśniej przekonali się o tym bobsleiści, których sekcję… rozwiązano po tym, gdy u jednego z nich wykryto doping. Dano tym samym jasny i czytelny sygnał, że nie ma przyzwolenia na tego typu zachowania. Zwłaszcza, że to właśnie oni, ci sięgający po laury bohaterowie, mają być wizytówką uczelni. Zamiast standardowych sposobów promocji postawiono na reklamę… chodzącą. Dzięki umowom wizerunkowym AWF może korzystać z popularności swoich studentów bądź absolwentów, którym z kolei takie dwu– lub czteroletnie kontrakty gwarantują w tym okresie stabilizację finansową. Przywilej zarezerwowano jednak tylko dla najlepszych (w tej chwili 12): medalistów mistrzostw świata, Europy czy igrzysk olimpijskich, którzy swoimi sukcesami nadają treść reklamowemu hasłu uczelni: „Szkoła Mistrzów”. Choć na arenach to wielcy herosi, do gabinetu dyr. Krzysztofa Nowaka przychodzą jak zwykli ludzie, z problemami takimi jak wszyscy. Najczęściej zapominają o terminach, biorą na siebie o wiele za dużo niżby mogli, nie czytają regulaminu studiów…

– Pamiętam sytuację, gdy Justyna Kowalczyk nie oddała w terminie dokumentów i nieopatrznie, acz zgodnie z procedurami, wykreślono ją z listy studentów. Na szczęście tylko przez chwilę, bo szybko się zorientowaliśmy. Ale działa to też w drugą stronę. Kiedy nie była w stanie odebrać dyplomu, wówczas pojechaliśmy razem z rektorem do jej domu, do Kasiny Wielkiej. Sportowiec na uczelni to nie zło konieczne, ale wartość dodana – recytuje swoją dewizę.

Ta wartość ma zresztą całkiem realny wymiar. W latach 2010–2014 oszacowano ją na 10 milionów złotych. Tyle kosztowałoby pojawienie się w mediach sportowców AZS AWF Katowice, gdyby do wszystkich informacji o nich zastosować stawki reklamowe. To kilkakrotnie więcej niż wynosi niespełna trzymilionowy klubowy budżet. Dzielony jest na podstawie uzyskiwanych wyników na 25 działających obecnie sekcji. Są wśród nich tak niszowe, jak wrotkarstwo szybkie, z potencjałem, jak gimnastyka sportowa, a nawet o wymiarze wychowawczym, jak boks. W żaden sposób nie kojarzy się wprawdzie z akademickim charakterem klubu, ale zapewniając niemającym się gdzie podziać pięściarzom Kleofasa Katowice miejsce do treningów, zawarto niepisaną umowę wiązaną – skoro już są w strukturach AWF, to warto byłoby pomyśleć o maturze, a potem może o studiach…

– Walczymy o lepszą przyszłość tych młodych ludzi. Wpisuje się to zresztą w politykę naszego klubu, który ma integrować środowisko, ale też tworzyć warunki do tego, by utalentowana młodzież nie emigrowała do innych ośrodków – podkreśla dyr. Krzysztof Nowak.

W klubie trenuje obecnie ponad czterystu zawodników. To nie tylko wielkie nazwiska, choć to one bezsprzecznie tworzą markę AZS AWF, lecz także zdopingowani przez wyczynowców studenci, którzy wiodą prym na arenach Akademickich Mistrzostw Polski. W ubiegłym roku zamknęli pierwszą dziesiątkę rankingu najlepszych uczelni, ale wśród AWF-ów nie mieli sobie równych. Zwyciężyli też, po raz drugi z rzędu, w klasyfikacji medalowej, zdobywając po dziesięć krążków z każdego kruszcu. Na najwyższym stopniu podium stawali m.in. narciarki i narciarze alpejscy, snowboardziści, dżudocy i pływacy.

 

Komentarz rektora AWF Katowice, prof. dr. hab. Adama Zająca

Jestem niezmiernie zadowolony z działalności naszego AZS-u – największego wielosekcyjnego klubu w Polsce. Prowadzimy szkolenie w 25 sekcjach, co jest niewiarygodnie skomplikowanym procesem logistycznym. Dumą napawa mnie fakt, że w ubiegłym roku nasi sportowcy przywieźli z międzynarodowych imprez aż 21 medali. Tego jeszcze w historii klubu nie było. Na szczególne podkreślenie zasługuje zajęcie drugiego miejsca – na ponad 3700 klubów – w ministerialnej klasyfikacji sportu dzieci i młodzieży. Na tegoroczne zimowe igrzyska w Pjongczang, podobnie jak cztery lata temu do Soczi i osiem – do Vancouver, wysłaliśmy najliczniejszą ekipę. Bardzo mnie cieszy, że po kilkunastu latach dominacji sportów zimowych ostatnio stajemy się silni również w dyscyplinach letnich: lekkoatletyce, kajakarstwie, pływaniu, judo i szermierce. Mam nadzieję, że właśnie reprezentanci tych sekcji będą naszymi olimpijczykami w Tokio.