O studiach lekarskich

Andrzej Malinowski

Z racji wchodzenia w wiek sędziwości mam dość częsty kontakt z lekarzami. Niestety nie zawsze jest to kontakt przyjemny. Często rozczarowuje mnie brak właściwego podejścia do pacjenta wynikający też czasem ze zmęczenia lekarza (przed gabinetami długie kolejki oczekujących na wizytę). Braki kadrowe lekarzy wynikają z niskich płac, co powoduje emigrację tych najlepszych na Zachód. Polscy lekarze na Zachodzie są w cenie. Już w latach 60. prof. Jan Czekanowski zebrał na ten temat dane ze Stanów Zjednoczonych i ogłosił, że nasi lekarze uzyskują tam najwyższą ocenę. Pamiętam też moich lekarzy z drugiej połowy XX wieku i mam do nich duży szacunek.

 

Jako antropolog z wykształcenia niejako wrosłem w anatomię, którą na studiach miałem przez dwa i pół roku. Antropologiem, a nie lekarzem, był prof. Michał Reicher, współautor podręcznika anatomii A. Bochenka – biblii polskiej anatomii. W latach 1966–71 byłem zatrudniony w Katedrze Anatomii Prawidłowej w Poznaniu, preparowałem zwłoki, głównie płodów, współpracowałem z medycyną sądową, pediatrią, laryngologią i stomatologią, z czego miałem satysfakcję. Dobrze wspominam tamtejszych mistrzów sztuki lekarskiej, którzy oprócz wiedzy medycznej mieli bardzo wysoką kulturę ogólną i osobistą. Ale to przeszłość.

Kiedyś toczyłem dyskusję z kolegą, który został szefem poznańskiej anatomii, na temat osobowości lekarza. Twierdziłem, że lekarz musi się zastanawiać i myśleć, a nie być wszechwiedzącą encyklopedią wiedzy medycznej. Mój kolega natomiast twierdził, że lekarz nie ma czasu na zastanawianie się, że musi wszystko wiedzieć. Spotykając się z takimi lekarzami mam jednak wrażenie, że jestem „przedmiotem”. W swoim czasie efektem tego podejścia stała się popularność znachorów i uzdrowicieli, którzy często przyjeżdżali do Polski (m.in. Kaszpirowski). Od ich działań nie poprawiła się sytuacja zdrowotna kraju, ale przyjmowali oni masowo tych, którzy tracili zaufanie do medycyny konwencjonalnej. W latach 1966-68 zlikwidowano w Polsce zawód felczera medycyny i duża część tych specjalistów trafiała na studia lekarskie. Miałem okazje tym ludziom pomagać w nauce, co nie było proste w wieku około czterdziestu lat. Niektórzy spośród tych, którzy ukończyli medycynę, chcieli mi podziękować i pozdrowić z miejsca swej pracy.

Studia medyczne są trudne, elitarne, bo trafiają tam najlepsi, ale muszą się one odbywać w odpowiednio do tego przygotowanych uczelniach, z odpowiednim zabezpieczeniem klinicznym i teoretycznym. Niestety od pewnego czasu można zaobserwować pęd nowo powstałych uniwersytetów z Rzeszowa, Kielc, Zielonej Góry, a ostatnio Radomia, do otwierania studiów lekarskich. Trzy pierwsze uczelnie mają po temu niezłą bazę i wsparcie istniejących tam wydziałów biologii, co zapewnia zaplecze dla biologii lekarskiej, fizjologii, mikrobiologii, anatomii prawidłowej, histologii. Dziwi mnie jednak zgoda MEN na otwarcie takich studiów w Radomiu. Byłem tam zatrudniony w latach 2009-11 – wykładałem anatomię prawidłową, antropologię dla kierunku wychowanie fizyczne i zdrowotne oraz biomedyczne podstawy wychowania. Dojazdy z Poznania do Radomia były jednak zbyt męczące. Ośmielam się mieć uwagi do studiowania w Radomiu medycyny, gdzie nie ma wydziału biologii, gdzie może jest pewne zaplecze szpitalne (kliniczne), ale chyba też nie w wymaganym zakresie. Obawiam się, że już niedługo idąc do lekarza będę mu zadawał pytanie o to, gdzie kończył studia. A może na te rosnące ambicje lokalne należałoby odpowiedzieć przywróceniem studiów felczerskich? Sądzę, że uniwersytety medyczne powinny mieć zasadniczy głos w sprawie miejsc studiów lekarskich i limitów przyjmowanych na te studia. Trochę też niepokoju wzbudził u mnie strajk rezydentów. Nie wiem nic na temat ich zarobków, ale wiem, że dyżury lekarskie są dobrze płatne. Mam przekonanie, że lekarz musi żyć godnie i godnie zarabiać, co stworzy podstawę godnego traktowania ludzi chorych – pacjentów.

Prof. dr hab. Andrzej Malinowski, senior Instytutu Antropologii Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu