Nieudolne neosemantyzmy

Piotr Müldner-Nieckowski

To dwusetny mój felieton w „Forum Akademickim”, niejako jubileuszowy, jest więc dobra okazja, żeby wspomnieć o jednym z istotnych problemów językowych, który powinien być znacznie częściej omawiany, niż się to dzieje w książkach i serwisach poprawnościowych. Chodzi mianowicie o nieuzasadnioną, nieraz wręcz dziwaczną i kompromitującą tendencję do neosemantyzacji znanych wyrazów. Przypomnę, że neosemantyzmem nazywamy wyraz lub wyrażenie użyte w nowym, dotychczas nieużywanym znaczeniu, czyli neologizm semantyczny (znaczeniowy).

 

Niektórzy nazywają to dosadniej: „nowotwór językowy”, co w czasach, w których nowotwory kojarzą się z ciężką chorobą (niekoniecznie jednak ze śmiercią), brzmi alarmująco. Niestety nie działa. Wydawnictwa nowych słowników nie wydają, ale nawet te starsze przydałyby się jako źródło wiedzy. Dlaczego stoją na półkach zakurzone, trudno powiedzieć, może język polski stał się mniej ważny? Nie chcę tego tematu rozwijać, żeby nie budzić demonów politycznych, ale z takimi tezami się stykam i myślę, że nie można ich lekceważyć.

Można jeszcze zrozumieć, że ktoś nieodpowiednio (bo niekoniecznie niepoprawnie) użyje wyrażenia człowiek jednej książki , które jest przekładem wyrażenia homo unius libri i zgodnie z intencją świętego Tomasza z Akwinu znaczy tyle co ‘nieuk’. Mało kto pamięta o tej intencji, wszak od urodzin tego filozofa minęło prawie osiem wieków, a wyrażenie jest bardzo rzadko używane. Słyszymy je zatem w znaczeniu ‘człowiek, który napisał jedną książkę’, ‘człowiek znany jako autor jednej z napisanych przez niego książek’, a prawie nigdy jako ‘człowiek, który przeczytał jedną książkę’, choć to byłoby najwłaściwsze. Powtarzam, używanie tego powiedzenia w różny sposób jest jakoś uzasadnione i można na nie przymknąć oko, a niektóre słowniki nawet to zaakceptowały.

Znacznie gorzej jest z całą masą innych wyrażeń i wyrazów. Wielokrotnie krytykowałem używanie przez dziennikarzy całej masy pseudosynonimów zamiast wyrazów mówi – powiedział . Twierdzą, że to dlatego, że język polski nie dopuszcza powtarzania słów, czyli redundancji. Tak, nie dopuszcza, ale nie kosztem sensu wypowiedzi. Jeśli sens zostaje naruszony, to można pogorszyć formę i użyć danego wyrazu ponownie.

Spotyka się takie oto niby-zamienniki, quasi-synonimy (w kolejności alfabetycznej): ekscytuje się, deklaruje, emocjonuje się, objaśnia, ogłasza, omawia, opowiada, podkreśla, przekonuje, punktuje, sądzi, stwierdza, tłumaczy, twierdzi, uważa, uznaje, wspomina, wyjaśnia, wyjawia, wylicza, wymienia, wypłakuje, wyrzuca (z siebie), zaklina się, zapowiada, zastanawia się, zastrzega (się), zaznacza . Przeważnie żaden nie jest zgodny z zapotrzebowaniem na znaczenie, co powoduje, że czytelnik musi się z politowaniem uśmiechnąć. Więcej powiem: absolwenci polonistyki, których uczymy, żeby tak nie robili, kiedy po dyplomie trafiają do redakcji gazetowych czy internetowych, od razu są uczeni „praktyki dziennikarskiej”, czyli właśnie używania tych pożałowania godnych surogatów. Innych, niżej wymienionych, na ogół uczą się sami, ponieważ są niedouczeni z innego powodu, mianowicie z nieoczytania.

Kiedy w marcu 1982 r. wybuchł brytyjsko-argentyński spór o wyspy Falklandy (Malwiny), pewien kiepski dziennikarz, ale zasłużony dla komuny wywiadowca, słał do Polskiej Agencji Prasowej telegramy, w których pisał o wojnie o suwerenność nad Falklandami . Część dziennikarzy dała się na to nabrać i używała neosemantyzmu suwerenność ‘panowanie na krajem, państwem’, zamiast natychmiast naprawić błąd. Na szczęście to po kilku latach zanikło, a powróciło przekonanie, że suwerenność po polsku znaczy jednak co innego niż po francusku (z którego to języka słowo pochodzi), a mianowicie ‘niezależność polityczna’.

Irytującym błędem jest coraz częstsze używanie wyrazu niespełna zamiast prawie . Powoduje to nie tylko nieporozumienia co do sensu wypowiedzi, ale także zaciera subtelne, choć całkiem wyraźne, różnice między tymi wyrazami i uniemożliwia wyrażanie emocji i ekspresji. Zapłaciła niespełna tysiąc złotych – pisze autor, kiedy chodzi o to, że ‘musiała zapłacić aż, czyli prawie tysiąc’. Błąd ten spotyka się przede wszystkim w tekstach i sprawozdaniach sportowych. To stamtąd idzie moda na odrzucanie owego prawie na rzecz niespełna (które, trzeba przyznać, brzmi fantazyjnie i elegancko zarazem). Warto więc zanotować, że wyraz niespełna znaczy ‘nie w pełni’, ‘niezupełnie’, ‘nie całkiem’, ‘niecałkowicie’, ‘niecałe’, ‘mniej niż’, a wobec tego nie powinien być używany jako ‘prawie’, ‘bez mała’, ‘blisko’, ‘niemal’, ‘o mało’.

Pisałem już rozpaczliwie, ale muszę powtórzyć, o pomyłce , która w języku sprawozdawców sportowych pochłonęła wszystkie rodzaje błędu i jest używana do nazywania każdego działania, które przynosi niekorzystny rezultat. Przypomnę definicję: ‘pomyłka to błąd polegający na niewłaściwym wyborze’ (tu kropka, koniec definicji). Jeśli piłkarz nie trafia do bramki, to nie można pisać (mówić), że się pomylił. Zwracał na to uwagę m.in. słynny dziennikarz sportowy Bohdan Tomaszewski. Nie pomogło. A są jeszcze: niepoprawne jakikolwiek zamiast żaden , problematyczny zamiast problemowy , pomaga lub robi prezent zamiast traci punkt (w tenisie, siatkówce); to tylko przykłady. Są setki innych.

e-mail: lpj@lpj.pl