Marzec 68

Leszek Szaruga
8 marca 1968 roku na dziedzińcu przed Biblioteką Uniwersytetu Warszawskiego uczestniczyłem w wiecu protestacyjnym przeciw zdjęciu z afisza Dziadów w reżyserii Kazimierza Dejmka i relegowaniu dwóch studentów – Henryka Szlajfera i Adama Michnika. Kilka godzin później wylądowałem „na dołku” w Pałacu Mostowskich, zaś dwa dni później przewieziony zostałem do więzienia przy ulicy Rakowieckiej, obecnie przemienionego w muzeum, gdzie odpoczywałem przez kilka miesięcy, by po wyjściu się dowiedzieć, że nie jestem już studentem i zostałem objęty zakazem dalszej nauki, który to zakaz uchylony został dopiero w roku 1971, co sprawiło, iż miast zostać filozofem, ukończyłem zaoczne studia polonistyczne, zaś po krótkim okresie reedukacji, jaką była praca na stanowisku pomocnika ślusarza w Miejskim Przedsiębiorstwie Remontu Dźwigów Osobowych, udało mi się – za wstawiennictwem profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego Konstantego Grzybowskiego – uzyskać etat w Muzeum Historycznym m.st. Warszawy, dzięki czemu wdrożyłem się w tajniki profesji dokumentalisty, opracowując bibliografię życia literackiego Warszawy w latach 1918-1926, a było to zajęcie o tyle interesujące, że pozwoliło mi żyć jednocześnie w dwóch przestrzeniach czasowych, w okresie odrodzenia polskiej suwerenności i w pierwszej połowie władzy Edwarda Gierka. Czytałem na przemian takie gazety jak z jednej strony pepeesowski „Robotnik” czy „Wiadomości Literackie”, z drugiej „Trybunę Ludu” i „Twórczość”.

Miały wydarzenia marcowe swój udział w moim życiu osobistym, odegrały też swoją rolę w przemianach życia młodoartystycznego w całym kraju. W wierszu I naprawdę nie wiedzieliśmy pisał wówczas Ryszard Krynicki: „czytaliśmy konstytucję i deklarację praw człowieka/ i naprawdę nie wiedzieliśmy, że prawa człowieka mogą się okazać/ sprzeczne z interesami obywatela”. Tym, co połączyło różnych przecież poetów, Kornhausera i Krynickiego, Zagajewskiego i Barańczaka, nie był żaden nowatorski program artystyczny, lecz bunt przeciw zmasowanej propagandzie kłamstwa i niezgoda na maskowaną hasłem antysyjonizmu falę antysemityzmu. To był przede wszystkim bunt etyczny, widoczny wówczas nie tylko w Polsce, lecz na Zachodzie, a także w Czechosłowacji czy Jugosławii. Drogi pokolenia ‘68 po latach często się rozchodziły. I trafnie podkreślał później Octavio Paz: „Nowatorstwo tego buntu nie było typu intelektualnego, lecz moralnego, młodzi nie odkryli nowych idei: wyartykułowali z pasją te, które odziedziczyli. W latach 70. bunt wygasł i krytyka zamilkła. Wyjątek stanowi feminizm”. Cóż, trudno się z tym nie zgodzić.

Lecz jednocześnie warto odróżnić to, co się działo w nielicznych wystąpieniach młodzieży krajów komunistycznych od buntu studentów na Zachodzie, na ogół zorientowanych bardzo lewicowo. Ten bunt młodzieży polskiej bowiem, z czasem zyskujący wsparcie takich autorytetów jak pisarz Jan Józef Lipski, profesor Edward Lipiński czy mecenas Antoni Pajdak, doprowadził w połowie lat 70. do zbudowania sporego ruchu wydawnictw pozacenzuralnych, wreszcie stał się zapleczem organizacyjnym rozbudowujących się, mimo represji, struktur opozycji demokratycznej. Towarzyszyła temu ruchowi poezja Nowej Fali, wystąpienia takich bardów jak Jacek Kaczmarski, Przemysław Gintrowski czy Jan Krzysztof Kelus. Nośnikami tych postaw były też liczne teatry studenckie, wśród których wspomnieć trzeba Teatr Stu, Pleonazmus, Teatr Ósmego Dnia czy Teatr na Piętrze, nie zapominając o kabarecie Salon Niezależnych. Ważny był nurt „kina moralnego niepokoju”. Nie bez znaczenia było też wsparcie ze strony emigracji, tej dawniejszej, reprezentowanej przez ośrodek londyński i paryską „Kulturę”, oraz „pomarcowej”, której szyldem stał się m.in. kwartalnik „Aneks”.

Na dobrą sprawę wszystko to są zjawiska i wydarzenia, które – poza politycznymi aspektami – nie doczekały się poważniejszego opracowania. I być może, gdy się nad tym zastanawiam, czas na takie badania dopiero nadchodzi – rzecz wymaga dystansu, a nie sprzyja temu stała, często niezwykle aktywna, obecność ich uczestników w obecnym życiu publicznym. Wciąż przecież trwają spory o ich rolę w konkretnych epizodach, swego rodzaju przepychanki i prestiżowe pojedynki. Jednocześnie pojawiło się zjawisko określane przez Piłsudskiego mianem „czwartego Legionu”, czyli dopisywania się na listę obecności tych, którzy jeśli rzeczywiście byli wówczas – przed rokiem 1989 – aktywni, to raczej w epizodach ruchu niż w jego centrum. I być może czynnik biologiczny powinien przyszłym badaczom pomóc. „Pokolenie marcowe” powoli odchodzi, co swego czasu aktywny jego działacz, poeta Jacek Bierezin – który właśnie doczekał się w Łodzi ulicy swego imienia – ujął w zgrabną formułkę: „Nowa Fala wraca do morza”. Ale trochę to jeszcze potrwa. Z mojego punktu widzenia ma to wszystko dodatkowy walor: relegowany z Uniwersytetu Warszawskiego, miałem chwilę satysfakcji wówczas, gdy ofiarowano mi stanowisko profesora tej uczelni. O czymś takim pięćdziesiąt lat temu raczej bym nie mógł pomyśleć.