Naukowcy o futerkowcach
Podobnie jak z Puszczą Białowieską tak i w przypadku zwierząt futerkowych – naukowcy podzielili się na dwa obozy. Jeden zwalcza hodowlę futerkowców, a drugi ją popiera. W ostatnim czasie powstały dwa listy otwarte do parlamentarzystów w tej właśnie sprawie podpisane przez naukowców. Dokładnie tak – podpisane, bowiem inicjatorami tych petycji były inne podmioty. W przypadku apelu krytycznego wobec hodowli – stowarzyszenie Otwarte Klatki, w przypadku pisma broniącego hodowle – agencja PR działająca na zlecenie stowarzyszenia hodowców. Widać, że zarówno przeciwnicy hodowli zwierząt futerkowych, jak i zwolennicy oraz sami hodowcy uznają autorytet naukowców i poszukują ich wsparcia. Zatem kto i co podpisał?
Otwarte klatki
W liście stowarzyszenia Otwarte Klatki czytamy m.in.: „Norki i lisy to zwierzęta terytorialne, których naturalne terytorium liczy kilkaset hektarów, a w przypadku lisów polarnych nawet dziesiątki kilometrów kwadratowych (...) Ze względu na to, uzasadniona jest diagnoza, że chów klatkowy sprawia tym zwierzętom cierpienie. (…) Futra z pewnością miały dla człowieka i jego przetrwania niezastąpione znaczenie w przeszłości, w dzisiejszych czasach jednak stanowią zwykły modowy kaprys. (…) Jesteśmy przekonani, że komercyjny chów dzikich drapieżników w klatkach pozostaje w zasadniczej sprzeczności ze współczesną wiedzą o potrzebach tych zwierząt, a ze względu na minimalne znaczenie tego przemysłu dla społeczeństwa w XXI wieku, postulujemy likwidację tego typu hodowli”.
List wyraża zatem troskę o zwierzęta i warunki ich hodowli, nie postuluje jednak ich poprawy, a stawia radykalną propozycję likwidacji tej dziedziny gospodarki. Uznaje też, że noszenie futer to zwykły kaprys, a nie potrzeba człowieka, a hodowla futerkowców nie ma istotnego znaczenia dla społeczeństwa. Podpisało się pod nim ponad 130 polskich naukowców. Są wśród nich reprezentanci nauk przyrodniczych, w tym dziekani wydziałów biologicznych z Uniwersytetu Warszawskiego i Zielonogórskiego. Jest też sporo osób z lokalnej komisji bioetycznej przy IITD PAN z Wrocławia. Przeważają jednak humaniści – filolodzy (spore grono z Instytutu Kultury Polskiej UW) i filozofowie (w tym znane nazwiska, np. profesorowie Robert Piłat z UKSW i Tadeusz Gadacz z AGH). Jeśli chodzi o środowiska to sygnatariusze listu reprezentują uniwersytety: Warszawski, Jagielloński, Gdański, Zielonogórski, Śląski, Pedagogiczny w Krakowie, Wrocławski, Kardynała Stefana Wyszyńskiego, Mikołaja Kopernika w Toruniu oraz im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Są wśród nich także badacze z GUM i AWFiS w Gdańsku, Akademii Pomorskiej w Słupsku, Instytutu Biologii Ssaków PAN, Instytutu Ochrony Przyrody PAN, a także uczelni niepublicznych: WSIiZ w Rzeszowie oraz EWST we Wrocławiu. Podpisy najpewniej złożone są spontanicznie, bo nie widać jakiejś kolejności, np. ośrodków czy alfabetycznej.
Obrońcy branży
Drugi list ma zupełnie inny charakter. Podkreśla mianowicie znacznie tej branży gospodarki dla polskiego rolnictwa, wysoko ocenia jego nowoczesność, w tym dbałość o zapewnienie dobrostanu hodowanych zwierząt. Jego autorzy piszą, że hodowla zwierząt futerkowych w Polsce stoi na najwyższym światowym poziomie. Wartość branży to 5 mld zł, a przychody 1 mld zł rocznie. Generuje ona 40-50 tys. miejsc pracy. Znakomite wyniki zawdzięcza m.in. pracy polskich naukowców, którzy uczestniczą np. w tworzeniu europejskiego systemu certyfikacji dobrostanu zwierząt futerkowych WelFur. Piszą też o osiągnięciach polskiej hodowli, w tym stworzeniu nowych kolorystycznie odmian lisów, szynszyli, norek i nutrii. Zakaz tej hodowli w Polsce raczej nie poprawi losu zwierząt. Zostanie ona bowiem przeniesiona do innych krajów, a nasze państwo na tym straci. Sygnatariusze listu piszą, że zakaz uderzy też w uczelnie przyrodnicze, zaangażowane w badania w tym obszarze oraz ich absolwentów. „Decyzja o likwidacji hodowli zwierząt futerkowych przekreśla całą naszą dotychczasową działalność, cały nasz dorobek oraz całą naszą przyszłość. Polska ma w zakresie hodowli zwierząt futerkowych chlubną tradycję i trwałe miejsce, które jedną decyzją może zostać unicestwione” – czytam w liście.
Pod listem tym podpisali się przedstawiciele uczelni i instytutów przyrodniczych, w sumie ponad 450 osób. Widać, że podpisy zbierano systematycznie w kilku ośrodkach naukowych. Mamy więc podpisy (w przypadku tego listu odręczne) reprezentantów, często utytułowanych, uniwersytetów przyrodniczych w Lublinie, Poznaniu i Wrocławiu, Szkoły Głównej Gospodarstwa Wiejskiego w Warszawie, Uniwersytetu Rolniczego w Krakowie, Uniwersytetu Warmińsko-Mazurskiego w Olsztynie, Uniwersytetu Przyrodniczo-Humanistycznego w Siedlcach, Uniwersytetu Technologiczno-Przyrodniczego w Bydgoszczy, Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie oraz Instytutu Zootechniki PAN. Można ocenić, że to w przeważającej liczbie specjaliści, inżynierowie z branży zootechnicznej.
W przypadku pierwszego listu mamy zatem do czynienia z (w pewnym sensie) amatorami, a drugiego z zawodowcami, którzy nie tylko znają się na hodowli, ale też czerpią z niej korzyści. Przed posłami na Sejmem RP ważna decyzja nie tylko w sprawie losu zwierząt, na który faktycznie mają niewielki wpływ, ale także wielu tysięcy ludzi, których byt od tej decyzji zależy.