Mocne rady, wymuszona mobilność
Dotychczas głównie relacjonowaliśmy prace nad nową ustawą o szkolnictwie wyższym i nauce. Oddawaliśmy też głos członkom wspólnoty akademickiej, którzy zechcieli przedstawiać swoje opinie i pomysły na reformę nauki i szkolnictwa wyższego. Teraz chcę się podzielić kilkoma uwagami na temat odbywającej się już reformy nauki i szkolnictwa wyższego. Nie ulega wątpliwości, że nowa ustawa jest potrzebna, podobnie jak projakościowe zmiany w algorytmie przyznawania dotacji dla jednostek naukowych i wiele innych działań ministerstwa. Dobrze zatem, że nowa ustawa powstaje, a sposób jej tworzenia z szerokim udziałem środowiska, którego dotyczy, można uznać za niemal wzorowy. Prawo nieakceptowane przez tych, których dotyczy, będzie kontestowane.
Najwięcej obaw wzbudziła w projekcie Ustawy 2.0 propozycja powołania trzeciego ważnego organu szkoły wyższej - rady uczelni, wybieranej przez senat, co powinno uciąć wszelkie spekulacje na temat możliwości upolitycznienia uczelni. Może bowiem do tego dojść tylko wskutek wyraźnej woli samych jej pracowników. Pewne wątpliwości budzi sposób wchodzenia w skład rady przewodniczącego samorządu studenckiego. Po pierwsze jest to sposób odmienny niż przy powoływaniu pozostałych jej członków. Po drugie student ten nie będzie pełnił funkcji przez całą kadencję rady – z tą sytuacją musimy się pogodzić, bo takiego postulatu nie da się zrealizować. Można się jednak zastanowić, czy przedstawiciela studentów nie powinien wybierać do rady senat, podobnie jak pozostałych jej członków. Postulat taki zgłosił niedawno prof. Jerzy Woźnicki. Aż się boję napisać, że wyobrażam sobie radę bez przedstawiciela studentów.
Zadania rady wyszczególnione w wersji ustawy zaprezentowanej 22 stycznia przez min. Jarosława Gowina wydają się dobrze określone i pozwalają jej pełnić realną rolę w zarządzaniu i nadzorze nad uczelnią. Projekt zapewnia do tego konkretne narzędzia. Jest wśród nich zadanie wyboru rektora lub wskazania kandydatów na rektora, uchwalanie strategii i zatwierdzanie sprawozdania z jej realizacji, opiniowanie planu rzeczowo-finansowego i zatwierdzanie sprawozdania z jego wykonania oraz zatwierdzanie sprawozdania finansowego rektora. Kadencje rad powinny być przesunięte w stosunku do kadencji rektorskich o dwa lata. To mogłoby być pewnym zabezpieczeniem przed zawiązaniem taktycznego sojuszu rady z aktualnym rektorem przed wyborami rektorskimi.
Niestety jest jedno poważne zastrzeżenie do zapisów o radach uczelni – nie dotyczą one niepublicznych szkół wyższych. Przykłady najlepszych spośród nich wskazują wyraźnie, że rady mogą w nich działać i że pełnią bardzo ważną, pozytywną rolę. Uczelnie prywatne powinny funkcjonować w sposób zapewniający przejrzystość ich działania, tak jak spółki giełdowe. Na razie często spotykamy się z całkiem innymi przypadkami. Brak rady w uczelniach niepublicznych pokazuje, że nie nastąpiła pełna konwergencja tych dwóch światów. Świadczą o tym także inne zapisy projektu ustawy, jak choćby ten, że federacji nie mogą zawiązać uczelnia publiczna z niepubliczną, a przecież w inwestycjach dopuszcza się partnerstwo publiczno-prywatne. No tak, ale uczelnie nie są prywatne! I to jest słaby punkt ustawy, która utrzymuję fikcję „założyciela uczelni”, a nie jej właściciela. Wydaje się, że ta wielka reforma szkolnictwa wyższego to dobra okazja do gruntownej przebudowy systemu szkolnictwa prywatnego (tak powinno się ono nazywać!). Widać wyraźnie, że „niewidzialna ręka rynku”, która w kilka lat miała rozwiązać narastające problemy tego sektora, nie spełniła pokładanych w niej nadziei.
W projekcie nowej ustawy brakuje jednego rozwiązania, które wydaje się niezbędne i jest praktykowane w całym świecie – wymuszonej mobilności naukowców. Zmieniłoby to panoramę polskiej nauki skuteczniej niż inne rozwiązania. Ten brak będzie skutecznie niweczył potencjalne korzyści z innych reform. W nauce powinni zostać najzdolniejsi i ci, którzy mają najsilniejszą motywację. Ministerstwo proponuje zamiast tego „marchewkę” w postaci stypendiów dla wszystkich doktorantów, stypendia postdoktorskie w grantach NCN. To dobrze, to być musi, ale to chyba za mało. Z problemem mobilności kadry wiąże się drugi – obsady stanowisk naukowo-dydaktycznych. Nie ma wątpliwości, że nie zawsze obejmują je najlepsi, a spora część konkursów ma fikcyjny charakter. To rezultat braku konkurencyjności, obawy przed lepszymi, chęci zapewnienia sobie przez starszych naukowców „bezpiecznych” i przewidywalnych następców, a to nie jest najlepszy sposób na budowanie dobrych zespołów badawczych, na dobrą naukę.
Za słuszne uważam ograniczenie zasiadania w organach uczelni osób związanych z aparatem bezpieczeństwa PRL. Dzięki temu środowisko akademickie wreszcie ma szansę wyrwać się z sieci komunistycznych uzależnień. Brak wskazania fałszywych autorytetów tuż po zmianie systemowej w kraju z pewnością opóźnił rozwój polskiej nauki i szkolnictwa wyższego.