×

Serwis forumakademickie.pl wykorzystuje pliki cookies. Korzystając z naszej strony wyrażasz zgodę na wykorzystanie plików cookies w celach statystycznych. Jeżeli nie wyrażasz zgody - zmień ustawienia swojej przeglądarki internetowej.

Chińskie zupki jako zdrowa żywność

Prof. Piotr Stec , prawnik z Uniwersytetu Opolskiego, komentuje koncepcję podziału uczelni na akademickie i zawodowe oraz rozróżnienie kształcenia akademickiego i praktycznego w projekcie ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce, przedstawionym 22 stycznia przez min. J. Gowina.

Podstawowy problem, jaki mam z Ustawą 2.0, jest taki, że jej autorzy nie bardzo chcą nam powiedzieć, co zamierzają osiągnąć i czemu ma właściwie ten nowy system służyć? Lektura projektu ustawy sugeruje tylko, że państwo interesuje pozycja uczelni w światowych rankingach. Tymczasem non scholae, sed vitae discimus. Uczelnia ma przede wszystkim przygotować absolwentów do wzięcia odpowiedzialności za świat, w którym przyjdzie im żyć. Dla 95% absolwentów najważniejsze jest, czy będą mieli po studiach co do garnka włożyć. To, czy ich profesor jest geniuszem i kandydatem do Nobla, jest mniej istotne niż to, czy umie ciekawie wykładać.

W projekcie mamy podział na uczelnie akademickie, prowadzące badania i nadające doktoraty oraz zawodowe, kształcące praktycznie. Wygląda na to, że nasz ustawodawca zapatrzył się na model germański i chciałby wprowadzić w Polsce binarny system szkolnictwa wyższego. Sęk w tym, że uczynił to w najgorszy możliwy sposób, robiąc z uczelni zawodowych już nawet nie uniwersytet zmakdonaldyzowany, ale karmiący klienta chińskimi zupkami wpychanymi mu jako zdrowa żywność.

Binarne systemy kształcenia działają, jeśli są naprawdę rozłączne. Uczelnie mają różne zadania, inaczej kształtują swoją misję i kadrę, a jeżeli prowadzą badania, to też w innych zakresach. Sektor szkół akademickich w takim systemie skupia się na kształceniu badaczy oraz daniu tym studentom, którzy nie myślą o karierze akademickiej, szerokich horyzontów umysłowych – wykształcenia, choć niekoniecznie zawodu. Natomiast uczelnie profesjonalne skupiają się na przekazaniu studentom wiedzy potrzebnej do działalności praktycznej.

Tymczasem wg projektu nie mamy do czynienia z podziałem binarnym, tylko z uczelniami dla „elity” i „hołoty z regionu”. Te pierwsze to uczelnie akademickie, mogące prowadzić wszystkie typy studiów, te drugie to uczelnie zawodowe. Gorsze, bo przejście do kategorii „zawodówka” będzie dla uczelni karą, a nie szansą na rozwój. Gorsze, bo od zatrudnionej tam kadry akademickiej nie wymaga się doświadczenia praktycznego, a połowę zajęć będą mogli prowadzić ludzie z ulicy. Gorsze wreszcie, bo ustawodawca nie pomyślał nawet o oczywistościach, jak wydłużenie okresu studiów o semestr praktyki czy zachęty dla przedsiębiorców, by tych studentów do siebie przyjmowali. W ten sposób praktyki zawodowe będą fikcją, a jedyne, czego się student na nich nauczy, to obsługa ekspresu do kawy czy kserokopiarki.

Ustawodawca łączy w sztywny sposób prawo do prowadzenia studiów akademickich z kategorią badawczą, traktując jak dogmat humboldtowskie mrzonki, że dobre badania idą w parze z dobrą dydaktyką. Tymczasem mogą istnieć pierwszorzędne uczelnie dydaktyczne, jak Harvey Mudd College czy Babson College. Żadna z nich nie jest wyższą szkołą zawodową, więc pod rządami Ustawy 2.0 takie uczelnie nie powstaną. Powstaną natomiast trzeciorzędne przechowalnie studentów dające fikcję wykształcenia i pierwszorzędne przechowalnie studentów, które też nie będą musiały się starać, bo konkurencję wykosi ustawa.

A można inaczej: podzielić sektory zadaniami. Przyjąć, że mamy dwa różne, lecz równe sektory. Uczelnie akademickie typu uniwersyteckiego i uczelnie nauk stosowanych kształcące profesjonalnie na poziomach 5-8 ramy kwalifikacji. Te pierwsze ściśle współpracowałyby z instytutami PAN, te ostatnie – z siecią „Łukasiewicz”. Pozwoliłoby to na osiągnięcie efektu synergii, wzmocnienie nauki polskiej, podniosło jakość wykształcenia, a studentowi dało wybór, czy woli studiować historię budowy mostów, czy takie mosty budować.

Taki krok byłby sensowny także dlatego, że stare uniwersytety musiałyby naprawdę konkurować o najlepszego studenta z młodszą konkurencją nastawioną na kształcenie profesjonalistów. Dowiedzielibyśmy się wtedy, czy renomowana marka może wygrać z dyplomem, który daje fach do ręki. Dobrych intencji ministerstwu nie brakuje, ciekawe, czy starczy mu odwagi na wprowadzenie takiej disruptive innovation?