Odwaga cywilna

Marek Misiak

Bywa, że pewne rzeczy są dla nas oczywiste, a do innych nie jesteśmy zdolni. Nie dlatego, że w jakiś racjonalny sposób wytłumaczyliśmy sobie, że tak należy postępować, a tak nie wolno, tylko dlatego, że wpajano je, gdy byliśmy dziećmi, i dziś, gdy jesteśmy dorośli, dane zasady są tak wrośnięte w naszą osobowość, że nawet gdy je łamiemy, nie potrafimy się pozbyć silnych wyrzutów sumienia. Podobne sytuacje zdarzały mi się w życiu wielokrotnie: ktoś tłumaczył mi, dlaczego coś wcale nie jest złe, a coś innego (co robię) nie ma sensu, a ja, mimo całej maestrii konstrukcji intelektualnych formułowanych przez tę drugą osobę, słyszałem w jej wywodach tylko racjonalizację podłości.

We wczesnych klasach podstawówki wielokrotnie słyszałem od nauczycieli o czymś, co nazywali „odwagą cywilną”. Pojęcie to padało zazwyczaj w sytuacjach, gdy coś zbroiliśmy i nikt się nie przyznawał. Wówczas odwagą cywilną wykazywał się sprawca, który dobrowolnie się ujawnił i wskazał na swoją odpowiedzialność. Nie oznaczało to skarżenia na kolegów-współsprawców, ale przyznanie się do własnej winy. Początkowo wydawało mi się, że to taki sposób ze strony dorosłych, by obudować karę mądrymi słowami, żebyśmy nie tylko sami się przyznawali, ale jeszcze czuli się winni. Jednak po latach, w miarę dorastania, zacząłem zauważać, że wykazywanie tej cechy świadczy o dojrzałości i klasie danej osoby, o kierowaniu się czymś więcej niż własny interes czy logika przyjemności. Natomiast na studiach dostrzegłem, że jest ona warunkiem realizacji w środowisku społecznym konkretnych wartości, ponieważ będą one realne tylko wtedy, gdy będą ludzie dający im świadectwo, mimo że nie zawsze przynosi to korzyści (a wartość jest nią tylko wtedy, gdy jesteśmy skłonni coś dla niej poświęcić).

Pod własnym imieniem i nazwiskiem

Odwaga cywilna to postawa, która polega na występowaniu w obronie swoich racji, nawet jeżeli wiąże się to z wysokimi sankcjami i kosztami społecznymi. Jej podstawowym elementem jest występowanie pod swoim imieniem i nazwiskiem, czyli podpisywanie się pod własnymi wypowiedziami. Odwaga jest również przyznaniem się do błędu, postępowaniem zgodnie ze swoim sumieniem i głoszeniem swoich poglądów. Jej znaczenie dostrzegali już Rzymianie, mówiąc: Qui tacet, consentire videtur (Kto milczy, ten się zgadza). Stanowi fundament społeczeństwa obywatelskiego, ponieważ jej brak uniemożliwia samoorganizację aktorów społecznych (grup społecznych lub instytucji w rozumieniu podmiotu społecznego, wchodzących z innymi podmiotami w interakcje, odgrywających w danej sytuacji społecznej określoną rolę i oddziałujących na innych).

Nieoczekiwanie widzę mojego wychowawcę z podstawówki, mówiącego nam o odwadze cywilnej w kontekście jakiegoś dziecięcego psikusa, który wymknął się spod kontroli, gdy ktoś na żywo lub w Internecie ośmiesza coś, co uważam za ważne lub używa tego w nieprawym celu. Może tu chodzić zarówno o wartości religijne lub moralne, jak i wartości lub pojęcia kluczowe dla różnych dziedzin nauki. Wtedy widzę, że ukończenie humanistycznych studiów zobowiązuje mnie, by przynajmniej próbować przeciwstawić się nadużyciu lub manipulacji dokonywanych za pomocą wiedzy, która jest mi bliska zarówno intelektualnie, jak i emocjonalnie. Uważam zatem, że można mówić o odwadze cywilnej w kontekście nauki i szkolnictwa wyższego, i że do jej wykazywania są powołani studenci, pracownicy naukowi oraz wszystkie osoby legitymujące się wyższym wykształceniem. Wiedza, którą się nabyło lub nabywa, jest nie tylko przepustką do kariery i intelektualnym ubogaceniem, ale także zobowiązaniem. Inaczej wielu laików będzie przekonanych, że różne dziedziny wiedzy uzasadniają przekonania, dla których poparcia nie znajdziemy w fachowym piśmiennictwie, a terminy naukowe będą funkcjonować w debacie publicznej w wykoślawionych znaczeniach. Akty odwagi cywilnej bywają też potrzebne, by bronić znaczenia danej dziedziny nauki. Zdarzało mi się, że samo wskazywanie na znaczenie filologii, gender studies czy teologii spotykało się z politowaniem. Przeinaczenia wynikają najczęściej z niewiedzy, manipulacje – ze złej woli. Jednemu i drugiemu należy się przeciwstawiać.

Dobrym przykładem z mojego poletka jest pojęcie kanonu, które co innego oznacza w rozumieniu kanonu literatury polskiej/europejskiej/światowej, a co innego w rozumieniu kanonu lektur szkolnych. Posługiwanie się tymi pojęciami wymiennie prowadzi do przekonania, że w kanonie polskiej literatury znajdują się jedynie dzieła dość konserwatywne – przynajmniej według dzisiejszych standardów – pod względem konstrukcji, stylu, treści i wymowy, gdyż takie pozycje trafiają najczęściej na listy lektur szkolnych. Tymczasem do kanonu polskiej literatury (ale nie lektur szkolnych) różni cenieni literaturoznawcy mogą zaliczać utwory niewspierające bynajmniej budowania wspólnoty narodowej czy tradycyjnych zasad moralnych, gdyż nie w tym leży ich wartość; ale też wysoka ocena ze strony fachowców nie powoduje automatycznie, że dane dzieło powinno być omawiane w szkole (czy w ogóle czytanie przez osoby niepełnoletnie). Odwagi cywilnej z mojej strony wymaga też czasem samo wskazanie, że liczę się z autorytetem literaturoznawców-fachowców, gdyż dziś – w dobie przyzwolenia na kwestionowanie wszelkich niewygodnych dla nas autorytetów – powołanie się na czyjąś wiedzę ekspercką często kończy się uznaniem danego specjalisty przez naszego adwersarza za pseudoeksperta (a to zwyczajnie boli, gdy ceniony przeze mnie naukowiec jest dla innej osoby „jakimś tam panem”).

W obronie wiedzy naukowej

Gdyby zabrakło mi cywilnej odwagi w publicznym mówieniu na tematy związane z literaturą, znaczenie tego zaniechania mogłoby nie być dla wszystkich jasne. Waga takiej odwagi staje się jaśniejsza, gdy cechy tej zabraknie osobie dysponującej fachową wiedzą medyczną. To właśnie milczenie lekarzy wydaje mi się jednym z powodów traktowania przez część społeczeństwa tzw. medycyny alternatywnej jako równorzędnej wobec medycyny opartej na wiedzy, a nawet od niej lepszej. Nie wynika to z ludzkiej głupoty czy naiwności (poza tym, gdy nazwiemy kogoś głupcem, raczej trudno oczekiwać chęci wysłuchania nas), ale z faktu, że nieobalane przez nikogo mity na temat medycyny opartej na wiedzy, roli koncernów farmaceutycznych itp. bez żadnej głośniejszej kontry ze strony środowiska lekarskiego spokojnie się upowszechniają. Równie szkodliwe, a bardziej dyskretne jest stosowanie przez zwolenników metod z pozoru przypominających medycynę (np. tzw. badania żywej kropli krwi) wybranych terminów medycznych w przeinaczonych znaczeniach, co bez wyjaśnienia ze strony specjalisty może u laika (np. u mnie) wywołać wrażenie, że ma do czynienia z naukową medycyną. Odnoszę wrażenie, że niejeden lekarz – zwłaszcza młody adept tego zawodu – nie zabiera w takiej sytuacji głosu niepytany (nawet wśród znajomych), gdyż brakuje mu siły (także z przepracowania), by bronić medycyny opartej na wiedzy przed pewnymi siebie dyletantami, żonglującymi fachowymi terminami (których znaczenia nie rozumieją) z łatwością, która dla osoby znającej znaczenie tych terminów jest nieosiągalna. Tymczasem osoba przekonana, że medycyna oparta na wiedzy i medycyna alternatywna są równorzędne, może podejmować katastrofalne w skutkach decyzje dotyczące zdrowia swojego i najbliższych.

Odwaga cywilna w obronie wiedzy naukowej jest także przydatna w sytuacjach, gdy w dyskusji ujawnia się różnica pomiędzy intuicyjnym, potocznym rozumieniem jakiegoś pojęcia a rozumieniem go w jakiejś dziedzinie nauki. Dobrym przykładem jest tu z kolei historia i pojęcie pamięci historycznej. Każdy z nas intuicyjnie wie, czym jest pamięć, ale pamięć historyczna jest czymś daleko bardziej złożonym niż pamięć o tym, co wczoraj jadłem na obiad, a w dodatku nieco inaczej definiowanym przez różnych historyków i różne szkoły historyczne. Nie ma zatem jednej pamięci historycznej, której ktoś mógłby mianować się samozwańczym strażnikiem i decydować o tym, co ma stanowić jej treść, nie zdając sobie sprawy z tego, jak taka pamięć się kształtuje.

Obok lekarzy i historyków w sytuacjach wzywających do wykazania odwagi cywilnej w obronie nauki stają też psychologowie. Już od początku XX wieku (publikacja pierwszych prac Freuda), a zwłaszcza od lat 50. w USA i 70. w Polsce wiedza psychologiczna – a raczej treści od niej pochodzące lub ją udające – faktycznie trafiły pod strzechy. Gdy wejdziemy do dowolnej dużej księgarni, znajdziemy tam jeden lub kilka regałów opatrzonych napisem „Psychologia”, tyle że 90% stojących tam książek nie ma z psychologią jako nauką wiele wspólnego. Wiele osób, także dziennikarzy, z radosną, pewną siebie nonszalancją posługuje się w swoich wywodach pojęciami takimi jak „wyparcie”, „podświadomość” czy „syndrom” (a co bardziej oczytani także „projekcją” czy „neurozą”). To jednak coś więcej niż żonglowanie terminami, to wchodzenie w buty psychologa-specjalisty. Wielu laików po przeczytaniu kilku poradników i kilkunastu artykułów w kolorowych czasopismach radośnie zabiera się do analizowania i diagnozowania osób znanych z mediów, a także swoich bliskich i znajomych, i wykrywa u nich depresję, nerwice, „toksyczność” czy przeróżne „syndromy” i „zespoły”. W tej sytuacji nie dziwi, że niektórzy wobec tego galimatiasu określają psychologię en bloc mianem „szamaństwa”.

Opuścić strefę komfortu

Odwaga cywilna w obronie nauki nie wiąże się z konsekwencjami naprawdę poważnymi, raczej z nieprzyjemną atmosferą, negatywnymi emocjami (np. frustracją w zetknięciu z kimś wykazującym betonową pewność w obronie sądów, które z punktu widzenia fachowca są oczywistymi nonsensami), w skrajnych przypadkach z falą hejtu w Internecie lub ostracyzmem ze strony niektórych znajomych. To jednak nie to samo, co przemoc fizyczna, zwalnianie z pracy czy konsekwencje prawne, a z tym wiąże się odwaga cywilna w niektórych innych kwestiach i w niektórych krajach (zwłaszcza tych niedemokratycznych). Warto opuścić swoją strefę emocjonalnego i intelektualnego komfortu, aby miejsca wiedzy naukowej w przestrzeni publicznej nie zajęła pseudonauka, paranauka i wszelkiego typu inne „alternatywne narracje” i „alternatywne fakty”. Na pewnym etapie ich pozycja może się bowiem okazać tak silna, że zaczną być poważnie traktowane np. przy kształtowaniu polityki państw czy dużych firm. Gra toczy się zatem o dość odległą i mglistą, ale wysoką stawkę.