Projekty i konsorcja

Jan Kozłowski

Świat zmienia się w taki sposób, że pewne instytucje trwają, stwarzając złudzenie ciągłości, podczas gdy inne, słabiej rozpoznawane, stopniowo zajmują ich miejsce. Te inne trudniej uchwycić za pomocą dominujących społecznych wyobrażeń. W ten sposób zmiana, choć zachodzi, jest niedoceniana. Trwałe instytucje przesłaniają te ulotne, chociaż to do tych ostatnich zwolna przepływa władza i znaczenie.

Trwałe instytucje to organizacje, w których jesteśmy zatrudnieni. Zapewniają nam one pensje, wysługę lat, trzynastki i dodatki na dziecko. Nasza materialna istota, ciało, jest uwiązana do pracodawcy. Jednak nasz duch coraz częściej przenosi się do sfery projektu, nawet wtedy, gdy bierzemy w nim udział jako pracownicy organizacji. „Świat projektu” dopiero powoli wychodzi z cienia świata sformalizowanych organizacji, tworzących „świat dyscyplinarny”. Oba światy przenikają się, walczą ze sobą i współdziałają, tworzą hybrydy. Ten nieopisywany w mediach spektakl ma znaczenie dla każdej dziedziny życia. Także dla polityki naukowej i innowacyjnej.

To, co nie jest wydarzeniem, najlepiej ujętym jako news, rzadko przyciąga uwagę. Zapasy „projektu” z „dyscypliną” to historia dłuższego trwania. W świecie zjawisk społecznych – w przeciwieństwie do geologii czy klimatologii – brak często narzędzi do opisu i pomiaru zjawisk tego rodzaju, mimo ich znaczenia. Dlatego nieraz warto odłożyć na chwilę analizę długich serii statystycznych, aby poznać intuicje filozofa, nawet jeśli nie są one wsparte danymi statystycznymi.

Projekty

Projekty to coś szerszego niż tylko „indywidualne lub wspólne starannie zaplanowane przedsięwzięcie, realizowane zwykle przez zespół projektowy, w celu osiągnięcia określonego celu”. Projekt, ujmując szerzej, to także coś więcej niż tylko zamiar powzięty z myślą o jego realizacji – to sposób organizowania czasu i przestrzeni. Organizacje i społeczeństwa coraz częściej działają przez projekty, pisze duński filozof Anders Fogh Jensen w książce Project Society (Aarhus University Press, 2012).

Stopniowo „świat projektu” zastępuje „świat dyscypliny”, pisze dalej Jensen (kolejne akapity to swobodny przekład jego tekstu). Oba światy to naturalnie modele, ale trafnie odzwierciedlają one rzeczywiste zmiany.

Przejście do społeczeństwa projektowego to doświadczenie, jakby coś się zamieszało i wszystkie reguły zniknęły, ciągnie Jensen. Praca wydaje się być wszechobecna bez jasnych wskazówek co do jej wykonywania. Wydaje się, że „tu” i „teraz” rozpłynęły się. „Pozostaw pracę w pracy” oznacza: „nie zabieraj pracy z sobą – do domu, do domku letniskowego, na wakacje, do samochodu, do rodziny” itp. Innymi słowy: pozostaw porządek dyscypliny, w którym przestrzeń i czas zbiegają się.

Projekt to alternatywny w stosunku do narzędzi dyscyplinarnych sposób rozwiązywania problemów i osiągania celów. Świat działał poprzez szczegółowy plan i ciąg instrukcji. Społeczeństwo projektowe stara się natomiast mobilizować ludzi, aby sami mogli coś stworzyć.

Źródła społeczeństwa dyscyplinarnego (w koncepcji Jensena pobrzmiewają inspiracje Faucaulta) to europejskie odrodzenie, gdy czas został zmatematyzowany. Nadal utrzymywała się pora dnia od koguta do zmierzchu, ale dzień jako taki określono jako ustaloną liczbę godzin równej długości. Latem było więcej godzin dziennych niż zimą, ale mimo zmian fizycznych czas trwania godziny pozostawał niezmienny. Na czas narzucono system współrzędnych w formie kalendarza, rozkładu jazdy itp.

Dyscyplinujący tryb kontrolowania świata jest do dziś zorganizowany zgodnie z czasem matematycznym. Czas pracy, przerwy, obiadu, mycia zębów itp. to szczególny sposób koordynacji przestrzeni i czasu. Koordynacja ta umożliwia optymalizację działań, a także ułatwia planowanie wielkich fabryk, armii lub całych społeczeństw, łączonych przez wybory, cenzusy lub powszechne szczepienia.

W świecie dyscyplinarnym podstawa bezpieczeństwa i powtarzania jest ściśle związana z doświadczeniem czasu: jutro będzie mniej więcej takie samo. Tak jak w Tangu Zbigniewa Rybczyńskiego doświadcza się powrotu rzeczy, robienia rzeczy w kółko, życia zgodnego z określonym rytmem. Instytucje mają swój własny rytm z kilkoma odmianami powtórzeń. Nie je się tak samo każdego dnia, ale zawsze ta sama osoba gotuje jedzenie o tej samej porze. Wszystkie instytucje są budowane przez procedury, które z kolei są planowane w zależności od tego, co jest najbardziej ekonomiczne, zdrowe, rentowne lub udane. Zapewnienie własnego bezpieczeństwa jest więc kwestią zagwarantowania, że sprawy pozostaną takie same, że wciąż mamy dom, pracę, tych samych przyjaciół i ten sam klub brydżowy.

W społeczeństwie projektowym powtórzenie nie jest już możliwe. Projekt jest formą organizacji, gdy presja zmian wzrasta, a działalność nie zależy od tego, jak robiło się rzeczy, ale od zdolności ich wymyślania. Projekt nigdy się nie powtarza, jest za każdym razem nowy. Podobnie dany projekt nigdy nie stanie się podstawą powtórzenia; zawsze będzie to sprężyna nowego projektu. Przypadek w świecie dyscyplinarnym był wykluczany, w świecie projektu jest oswajany i obracany na własną korzyść.

Czas projektu to czas, gdy jesteś nim zajęty. Projekty mogą mieć terminy, ale nie są one częścią jego logiki. Nadal wtłacza się je w ramy dyscyplinarne miejsca i czasu, ale to nie te ramy stanowią o ich istocie. Kolacja, wakacje i przejażdżka rowerem – wcześniej nieplanowane – mogą się okazać świetnymi okazjami, aby popchnąć projekt.

Tradycyjny teatr to świat dyscyplinarny, uliczny teatr improwizacji to metafora projektu. Tradycyjny teatr rozwija się w dobrze nakreślonych ramach czasowo-przestrzennych. Teatr uliczny jest otwarty na wszystkie przypadkowe wydarzenia, które mogą wystąpić na ulicy.

W epoce dyscyplinarnej planowanie polegało na ustalaniu czynności, krok po kroku. Projekty, ponieważ są niepowtarzalne, ustalają własne kryteria sukcesu. Stąd trudności w ich ewaluacji. Ewaluacja była łatwiejsza, gdy wszystkie elementy działania – cele, zadania, środki itd. – były znane od samego początku. Organizacja dyscyplinarna była znakomita w eliminowaniu niepowtarzalności poprzez normalizację działań, porządkowanie ich w czasie i przestrzeni oraz realizację zgodną z planem. Przejście do społeczeństwa projektu polega na przejściu od wariantów kombinacyjnych do improwizacji.

Projekt uderza w piętę achillesową organizacji, w takie jej słabości, jak umiejętność chwytania szans, elastyczność, szybkość reakcji. Świat dyscyplinarny nie bierze pod uwagę cech indywidualnych. Planuje zatem, czego dzieci mają się uczyć; nie aranżuje swoich programów zgodnie z umiejętnościami lub upodobaniami poszczególnych osób. Inaczej w projekcie, ciągnie dalej Jensen, który jest elastyczny i szybko dostosowuje się do potrzeb konkretnej sytuacji.

Dlaczego?

Dlaczego świat dyscyplinarny stopniowo ustępuje miejsca światowi projektu? Na jedną z przyczyn wskazuje sam Jensen. Świat dyscyplinarny, pisze, zaczął odchodzić w przeszłość wraz ze społeczeństwem przemysłowym, w którym można było założyć fabrykę tego samego modelu Forda T. Zadanie organizacyjne polegało na zmuszeniu różnych osób do równoczesnego robienia tego samego. Jednak wraz ze zmianą mody i klientami, którzy chcą co dwa lata nowego koloru, a od czasu do czasu nowego modelu, trzeba dostosować się do losowości takich zachcianek. Jeśli jednocześnie wiele firm konkuruje ze sobą, konkurencja polega na jak najlepszym chwytaniu tego, czego chcą klienci. Nie wystarcza już wyprodukowanie dobrego samochodu, trzeba też umieć rozpoznawać znaki czasu, a przede wszystkim trzeba bardzo szybko reagować. Nie wystarczy już oparcie produkcji na powtórzeniu, trzeba oprzeć ją na zmianie.

Jak zorganizować sposób produkcji na podstawie zmian, a nie powtarzania? – pyta Jensen. Daje odpowiedź: poprzez projekty. Jakie mają to być projekty? Z reguły takie, które przygotowują zmianę. Co jest źródłem zmiany? Na to pytanie może paść wiele odpowiedzi: same zachodzące zmiany (społeczne, demograficzne, kulturowe), konkurencja, chęć zysku, pragnienie poprawy kawałka społecznej rzeczywistości itp. Jak przygotować zmianę? Tu także może paść wiele odpowiedzi: przez uczenie się, refleksję nad praktyką, analityki (biznesu, polityki), odwróconą inżynierię, dobre wzorce, wreszcie przez badania i prace rozwojowe. Jakie formy organizacyjne najlepiej dziś służą przygotowaniu zmiany? Różne, wśród nich sieci, sformalizowana lub nieformalna współpraca, joint ventures, konsorcja.

Społeczeństwo przemysłowe oparte było na paradygmacie węgla, stali, elektryczności, taśmy i ekonomii skali. Zaczęło się ono chylić nie tylko wskutek wyczerpywania się źródeł swego wzrostu i wyłaniania się nowego paradygmatu, opartego na wiedzy i teleinformatyce, ale także wskutek przyczyn politycznych: wyjątkowo wysokich cen energii wynikłych z ograniczeń eksportu ropy naftowej wprowadzonych przez kraje arabskie w roku 1973. Oraz wskutek (bardziej rozciągniętych w czasie) przyczyn społecznych: uniformizacja, zapewniana przez taśmę produkcyjną, była po II wojnie znakomitym narzędziem wydobywania z biedy i awansu klas niższych do klasy średniej. Gdy (na Zachodzie) nadeszło bogactwo, potrzeba różnicowania i indywidualizacji, przede wszystkim dzięki konsumpcji i dobrom materialnym, szybko dała o sobie znać.

Jak w teorii Toynbee’ego wyzwanie wyzwala ze społeczeństw wielkość. Embargo okazało się na Zachodzie katalizatorem zmian. Na Wschodzie, który dzięki rosyjskiej ropie i gazowi nie zaznał spowolnienia, brak wyzwania techno-gospodarczego okazał się gwoździem do trumny systemu. Sowietyzm przespał rewolucję naukowo-technologiczną, o której tyle pisali jego partyjni uczeni (Radovan Richta i inni).

Od lat 1970. zmniejszała się miażdżąca dotąd przewaga wielkich korporacji w badaniach naukowych biznesu. Teleinformatyka i globalizacja przyspieszyły produkcję i obieg wiedzy oraz okazały się wiatrem w żagle małych i średnich przedsiębiorstw. Wielki biznes był jak tankowce, ostrożny, powolny i niezwrotny. Gdy wzrosło znaczenie elastyczności i szybkości reakcji oraz nastąpił wzrost znaczenia dostawców i klientów jako źródeł innowacji, gdy wzrosły koszty B+R oraz skrócił się cykl technologiczny, MSP albo same szybciej rozpoznawały nowe rynki, albo otrzymywały od korporacji nowe technologie celem przetestowania. Rozwój kapitału ryzyka, a później także venture lending (czyli kapitału ryzyka – własnościowego i pożyczkowego), podobnie jak parków nauki i inkubatorów przedsiębiorczości, ułatwiał zakładanie nowych firm technologicznych. Spadek rządowego finansowania uniwersytetów i instytutów publicznych (związany m.in. ze starzeniem się społeczeństw i kryzysem państwa dobrobytu) zmuszał je do poszukiwania nowych źródeł utrzymania. Z kolei wzrost złożoności technologii skłaniał firmy do outsourcingu problemów technologicznych do zewnętrznych laboratoriów.

Wraz ze społeczeństwem przemysłowym zaczął też odchodzić w przeszłość system produkcji Forda. Większego znaczenia w gospodarce nabrały integracja pozioma, elastyczność organizacyjna, mobilność personelu (wewnątrz i pomiędzy firmami), rozszerzanie form i skali finansowania rynkowego, współpraca międzyinstytucjonalna i międzynarodowa, interdyscyplinarność, popyt na B+R i na coraz bardziej masowe wyższe wykształcenie, a także otwarte innowacje, w których przedsiębiorstwa pozyskują potrzebną wiedzę w ramach sieci powiązań (instytucje badawcze, dostawcy, klienci, użytkownicy, konkurenci).

Wraz ze zmianą praktyk przemeblowany został język mówiony i pisany oraz język idei i modeli ekonomicznych i politycznych. W języku angielskim akronim SMEs (czyli MSP), w latach 1970. jeszcze niemal nieobecny w debacie publicznej, awansował do roli jednego z najczęściej używanych pojęć. Wielokrotnie zwiększyła się też częstotliwość używania takich słów, jak „sieć”, „współpraca”, „transfer technologii”, „projekt”. Ponieważ to projekty innowacyjne i badania naukowe stały się w obecnej fazie jednymi z najważniejszych źródeł zmian, szczególnie szybko rosła częstotliwość użycia (w publikacjach i mediach) tych słów poprzedzonych określnikiem „innowacyjny” i „badawczy” (sieci innowacji itd.).

Jeszcze do lat osiemdziesiątych „sieci” były dość podejrzane, zwraca uwagę Jensen. Kojarzyły się z mafią lub podziemnymi ruchami. Były czymś „poza systemem”. W krótkim czasie, głównie za sprawą Internetu, awansowały do roli jednej z podstawowych zasad porządku społecznego, obok państwa i rynku. „Analiza sieciowa”, dawno obecna w matematyce oraz zastosowana w socjologii w latach 70., przeżywa rozkwit, gdyż świat stał się coraz bardziej sieciowy. Podobnie zmienił się język koncepcji ekonomicznych i politycznych („interaktywny model innowacji”, „odpryski wiedzy” itd.).

Konsorcja i joint venture

Fala zmian porwała za sobą nie tylko język, idee i praktyki, lecz także formy organizacyjne. Wyniosła ona te, które lepiej służyły kruszeniu przez „świat projektu” „świata dyscypliny”. Jednym z beneficjentów zmian okazały się joint venture i konsorcja. Nie znaczy to, że nie było ich w świecie dyscypliny. Nie odgrywały jednak w nim roli, którą zyskały w ostatnich dekadach. Wykres Ngram Viewer’a pokazuje, że częstotliwość użycia angielskiego terminu „joint venture” w latach 1945-2000 wzrosła siedmiokrotnie, „consortium” także, chociaż tylko dwuipółkrotnie. Wykres oparty na danych WorldCat, największego zbiorczego katalogu na świecie, wykazuje stopniowe przyspieszenie stopy wzrostu „consortium” jako tytułu publikacji, szczególnie od roku 1970, które trwa do dziś.

Joint venture lub konsorcjum to strategiczne stowarzyszenie biznesowe pomiędzy dwiema lub więcej stronami. Może ono być zakładane do każdego rodzaju transakcji biznesowych, w biznesie krajowym lub międzynarodowym. Zwykle jednak korzysta się z niego w umowach zarządzania projektami inżynieryjnymi i złożonymi przedsięwzięciami. Intencją zawarcia joint venture lub konsorcjum jest połączenie indywidualnych silnych stron, co zapewnia inicjatywie większe szanse sukcesu. W idealnej sytuacji strony identyfikują partnerów na podstawie komplementarności. Konsorcjum to stowarzyszenie składające się z dwóch lub więcej osób, firm, organizacji lub rządów (lub dowolnej kombinacji tych podmiotów) w celu uczestniczenia we wspólnej działalności lub łączenia zasobów w celu osiągnięcia wspólnego celu. Każdy uczestnik zachowuje odrębny status prawny, a kontrola konsorcjum nad każdym uczestnikiem ogranicza się do działań związanych ze wspólnym przedsięwzięciem, w szczególności do podziału zysków. Konsorcjum definiuje się jako grupę przedsiębiorstw uczestniczących w obopólnych korzyściach. Opiera się ono na umowie lub protokole ustaleń, które określają prawa i obowiązki każdego członka. Firmy w konsorcjum współpracują ze sobą, często w razie potrzeby dzieląc się zasobami. Konsorcjum pozwala firmom prowadzić operacje, których nie byłyby w stanie przeprowadzić indywidualnie. Należy jednak zauważyć, że konsorcjum nie jest połączeniem, a firmy pozostają niezależne. Rozróżnienie między joint venture a konsorcjum jest bardzo cienkie, a terminy te stosuje się często zamiennie. Wspólne przedsięwzięcie (joint venture) jest zwykle tworzone na określony czas i też jest to forma realizacji wspólnego projektu, tyle że trwalsza niż zwykła umowa konsorcjum. Joint venture ma osobowość prawną, której nie ma konsorcjum. Zarząd i prawo nabywania aktywów należą w konsorcjum do jego członków, a nie do konsorcjum jako takiego (inaczej niż w joint venture) (https://maheshspeak.com/).

Konsorcja pasują jak ulał do okresu awansu „świata projektu” ze względu na swój (najczęściej) czasowy, zadaniowy i problemowy charakter oraz z powodu mobilizacji sił i środków pochodzących z różnych organizacji. Struktura konsorcjum jest pochodną ich strategii, ale ta zachowuje pewne cechy „świata dyscyplinarnego”: „ostateczne terminy”, „kamienie milowe” itd. Bez pewnego rodzaju struktury, opartej na ujętych ilościowo współrzędnych czasowo-przestrzennych, trudno sobie wyobrazić skuteczne działanie. Z tego punktu widzenia „świat projektu” narasta na „świecie dyscyplinarnym” jak huba na drzewach. „Świat projektu” jako jedyna rzeczywistość społeczna jest nadal utopią możliwą do realizacji na zasadach zwolna się poszerzających enklaw i nadbudówek nad światem rządzonym innymi prawami. Jednak ze względu na większe nasycenie cechami „projektu”, a nie „dyscypliny”, to właśnie konsorcja okazały się żywotniejsze w świecie badań i innowacji (Google: 100 wyszukiwań „research joint venture” oraz 339 „research consortium”).

Ciekawe jest to, że o ile ilość zamieszczanych corocznie materiałów z terminem „research consortium” (w języku angielskim) wykazuje od roku 1995 stagnację (jednak ze wzrostem w dwóch ostatnich latach), o tyle „konsorcjum badawcze” przeżywa, zwłaszcza od roku 2010, wzlot, co można wiązać z ustawą z dnia 30 kwietnia 2010 r. o zasadach finansowania nauki.

Konsorcjom badawczym, obok potrzeby oddolnej, sprzyja polityka naukowa i innowacyjna. Polityka ta premiuje dziś współpracę, mobilność, umiędzynarodowienie i interdyscyplinarność. To wiatr w żagle konsorcjum.

Kończę artykuł, ponieważ kończą się limity przestrzeni druku narzucone autorowi, ale obiecuję wrócić do tematu, ponieważ dzisiejszy koniec artykułu otwiera przestrzeń przyszłej debaty. ?