Komercjalizacja badań, czyli co?
Pamiętam, a nie było to tak dawno temu, że gdy pisałem pracę magisterską z prawa własności intelektualnej, słyszałem na ogół następujące pytanie: Czy to jest jeszcze prawo? Do dziś z mamą wspominamy te pytania, ponieważ były zjawiskiem nierzadkim. Bardziej zorientowani (albo życzliwi) koledzy i koleżanki, dowiedziawszy się, o czym piszę, od razu sugerowali zmianę seminarium i rychłe zajęcie się problematyką bardziej „na topie”. No i proszę, jak wszystko szybko się zmieniło! Teraz o własności intelektualnej słyszeli niemal wszyscy. Każdy podkreśla jej duże znaczenie. Zwraca się uwagę na konieczność jej przestrzegania. Ostatnio natomiast akcentuje się potrzebę komercjalizacji rzeczonej własności.
Kiedy słyszę głosy podkreślające wagę komercjalizacji własności intelektualnej, mamdéja vu. Pamiętam, że gdy przygotowywałem do druku monografię poświęconą tej problematyce, wydawca zachęcał mnie do zmiany tytułu książki. Chciałem, żeby była zatytułowana właśnie „komercjalizacja wyników badań naukowych” albo „komercjalizacja własności intelektualnej”. Stanęło na Wyniki prac badawczych w obrocie cywilnoprawnym . Taki tytuł uznano za bardziej przystępny. Użycie słowa komercjalizacja niepotrzebnie mogłoby się kojarzyć, jak mnie wówczas przekonywano, z przedsiębiorstwami państwowymi. Te, jak wiadomo, od dawna nie tylko prywatyzujemy, ale i komercjalizujemy. Tymczasem o komercjalizacji można dzisiaj usłyszeć coraz częściej właśnie w kontekście wyników badań naukowych. W mediach nieustannie podkreśla się potrzebę komercjalizacji badań. Ma to posłużyć lepszemu kontaktowi uczelni z rynkiem i powiązaniu badań naukowych z potrzebami przedsiębiorców.
Teraz powiem, skąd déja vu . Z rosnącą popularnością komercjalizacji badań jest trochę tak, jak kiedyś było ze wzrostem popularności własności intelektualnej. Furorę zyskuje ona przede wszystkim jako temat bardzo ogólnych dyskusji. To sprawia, że chętnie się powtarza zasłyszane komunały i podkreśla, że trzeba coś zmieniać, rozwijać, aby żyło się lepiej. Wszystkim. W miarę jak tego typu ogólne stwierdzenia i dyskusje zaczynają wieść w przestrzeni publicznej żywot coraz bardziej intensywny, na ustawodawcę i uczelnie wywierana jest presja. Skoro musimy komercjalizować, najlepiej tak jak na zachodzie Europy, to trzeba zacząć to robić. Ustawodawca nie ma łatwego zadania. Musi stworzyć uczelniom instrumenty do komercjalizacji. Uczelnie mają zadanie jeszcze trudniejsze. To, co wymyśli ustawodawca, muszą przekuć na rzeczywiste narzędzia urynkowienia wyników badań naukowych. Pewnie każde zadanie byłoby łatwiejsze, gdyby obok ogólników oraz akcentowania roli własności intelektualnej i komercjalizacji badań częściej pojawiały się konkrety. Ponieważ jednak o konkretnych sprawach dyskutuje się trudno, nie powinno nikogo dziwić, że szczegółowe kwestie komercjalizacji roztrząsane są w praktyce dość rzadko. Zresztą po co? Oczywiście najlepiej od razu przejść do krytykowania w czambuł tego, co jak dotąd ustawodawca stworzył w przepisach. Ironizuję, jednak kwestia jest poważna. I wcale nie jest tak, jak chcieliby myśleć niektórzy, że problematyka komercjalizacji badań została zignorowana przez ustawodawcę oraz jednostki naukowe. Zagadnienie jest po prostu tyleż poważne, co niełatwe. A skoro jest niełatwe nie powinno się oczekiwać szybkiego znalezienia panaceum.
Brak prostego wyjaśnienia
Zanim jednak przejdę do szczegółowych kwestii, trzeba powrócić do pytania postawionego w tytule mojego artykułu. Czym jest komercjalizacja badań naukowych? Określenie to ma obecnie zakotwiczenie w jednej z najważniejszych ustaw dla polskiego systemu oświatowego. Chodzi o ustawę, którą od początku obowiązywania uczyniono wdzięcznym polem do przeróżnych nowelizacji, czyli Prawo o szkolnictwie wyższym z 27 lipca 2005 r. Na skutek licznych zmian doczekała się ona tekstu jednolitego w październiku 2016 r. (Dz.U. z 2016 r. poz. 1842) . Rezultatem nowelizacji rzeczonej ustawy jest wprowadzenie oczekiwanych przez środowisko naukowe (i nie tylko) przepisów o komercjalizacji badań naukowych.
Jednak nawet pobieżnie czytając przepisy Prawa o szkolnictwie wyższym szybko można się zorientować, że próżno w nich szukać prostego wyjaśnienia, czym jest komercjalizacja badań w ogólności. Owszem, zdefiniowano poszczególne rodzaje komercjalizacji, poświęcono im też szereg przepisów. Mimo to jedno z ważniejszych, a zdaniem niektórych (M. Salamonowicz, Prawo do wyników badań, ich komercjalizacja oraz tzw. uwłaszczenie naukowców – w prawie o szkolnictwie wyższym, „Monitor Prawniczy” 2014, nr 22, s. 1176) kluczowe pojęcie komercjalizacji badań potraktowano enigmatycznie. Zdaniem ustawodawcy przez komercjalizację badań należy rozumieć zarówno pośrednią, jak i bezpośrednią komercjalizację. Poprzestanie na takim stwierdzeniu tłumaczy niewiele, jeśli w ogóle jest jakimś wyjaśnieniem. W takich przypadkach, zgodnie z ogólnymi zasadami wykładni prawa, trzeba ustalić powszechnie przyjęte znaczenie użytych przez ustawodawcę słów. I tutaj z pomocą przychodzi słownik języka polskiego. Komercjalizować to innymi słowy podporządkowywać coś regułom rynkowym, zasadom handlowym, „czynić coś opłacalnym, rentownym” (Współczesny słownik języka polskiego. A-N, red. B. Dunaj, Warszawa 2007, hasło „komercjalizować”, „skomercjalizować”). Jeśli przedmiotem komercjalizacji jest wynik badań naukowych, to jej efekt powinien być dwojaki. Po pierwsze rezultat badań powinien przestać być dobrem będącym wyłącznie częścią majątku uczelni oraz trafić na rynek, do przedsiębiorców. Po drugie urynkowienie wyników badań powinno być dla uczelni opłacalne. Jeżeli w taki właśnie sposób podejdziemy do rozumienia komercjalizacji w ogóle, to okaże się, że komercjalizacja bezpośrednia i pośrednia to nic innego jak narzędzia prawne, które mają w polu widzenia upłynnienie wyników badań i przysporzenie uczelni zysku. Udział uczelni w korzystaniu z tych narzędzi może być – jak wskazują nazwy rodzajów komercjalizacji – bezpośredni lub pośredni.
Bezpośrednia komercjalizacja odbywa się w następstwie zawierania umów. Ich stronami są uczelnia i przedsiębiorcy. Do urynkowienia wyników badań może dojść dzięki wykonaniu różnorakich kontraktów: umów sprzedaży rezultatów prac naukowych, udzielenia przedsiębiorcom licencji. Nie można wykluczyć umów popularnie określanych mianem „know-how”. Szereg badań uczelnia utrzymuje lub powinna utrzymywać w poufności. Jest tak z różnych powodów, np. dlatego, że prace nad nimi nie zostały ukończone, ale rokują w niedalekiej perspektywie na ostateczne opracowanie. Poufność badań zwiększa szansę na ich opatentowanie. Podnosi wartość i czyni je atrakcyjniejszymi dla przedsiębiorców. Dlatego też uczelnie zawierają umowy o udostępnienie poufnych informacji, zwane „kontraktami know-how”.
Spółka w welonie
Pośrednia komercjalizacja polega na czymś innym. Uczelnia samodzielnie nie sprzedaje posiadanych wyników badań naukowych. Przywdziewa natomiast rodzaj „welonu korporacyjnego”. Najpierw tworzy spółkę kapitałową, wnosząc do niej posiadane prawa do rezultatów badawczych (np. patenty, czy prawa z rejestracji wzorów przemysłowych). Następnie spółka wchodzi w interakcje z uczestnikami obrotu – udziela przedsiębiorcom licencji, sprzedaje patenty. Od strony ekonomicznej uczelnia jest „właścicielem” majątku spółki, a wszystkie prawa udziałowe (akcje lub udziały w spółce z o.o.) skupione są w jej ręku. Dzięki temu kontroluje spółkę w płaszczyźnie organizacyjnej oraz majątkowej. Niemniej jednak w sferze prawnej umowy z przedsiębiorcami zawiera nie uczelnia, lecz właśnie spółka utworzona w celu komercjalizacji. Dlatego też ową spółkę traktuje się jako wspomniany welon czy zasłonę korporacyjną uczelni. Uczelnia traktuje spółkę jako narzędzie do zarządzania częścią lub całością posiadanych wyników badań i do nawiązywania kontaktu „ze światem zewnętrznym”, czyli głównie z przedsiębiorcami zainteresowanymi nowymi technologiami.
Z gospodarczego punktu widzenia efekty obu rodzajów komercjalizacji mają być w założeniu podobne. W przypadku komercjalizacji bezpośredniej uczelnia powiększa swój majątek, sprzedając wyniki badań naukowych lub udzielając licencji. Komercjalizacja pośrednia przysparza korzyści najpierw spółce, która sprzedaje lub licencjonuje rezultaty naukowe. Następnie uczelnia może powiększyć swoje dochody dzięki komercjalizacji. Ponieważ jest wspólnikiem (akcjonariuszem) spółki, przysługuje jej prawo uczestnictwa w osiągniętym zysku. W obu przypadkach skutkiem komercjalizacji powinien być przepływ technologii z uczelni do gospodarki i osiągnięcie tą drogą zysku przez jednostkę naukową.
Nie można udzielić prostej odpowiedzi na pytanie, która forma komercjalizacji jest efektywniejsza. Jak w przypadku większości tego typu pytań odpowiedź na nie rozpocznie się od słów „to zależy”. Polskie uczelnie są wyposażone w zdolność prawną i zdolność do czynności prawnych. Mogą więc samodzielnie, bez potrzeby tworzenia spółek, komercjalizować wyniki badań naukowych (mogą zawierać i wykonywać umowy bez czyjegokolwiek pośrednictwa). Skuteczność komercjalizacji bezpośredniej zależy przede wszystkim od dwóch czynników. Po pierwsze od sprawności jednostek, które w strukturze uczelni są odpowiedzialne za sprawy związane z obrotem wynikami badań naukowych. W polskiej praktyce szereg uczelnianych centrów transferu technologii dość dobrze radzi sobie z bezpośrednim komercjalizowaniem rezultatów naukowych. Po drugie skuteczna bezpośrednia komercjalizacja w dużej mierze zależy od jej przedmiotu, a mówiąc inaczej, od tego, jakiego rodzaju wyniki badań naukowych znajdują się w zasobie dóbr intelektualnych uczelni. Zabrzmi to jak truizm, ale na polskim rynku nie na wszystkie wyniki badań istnieje jednakowy popyt. Patrząc z tego punktu widzenia, łatwiej komercjalizować rozwiązania informatyczne, zwłaszcza programy komputerowe, osiągnięcia z dziedziny chemii spożywczej czy metalurgii. Uczelnie, głównie o profilu technicznym, ilekroć mają je w swoich zasobach, mogą samodzielnie i skutecznie prowadzić procesy transferu technologicznego. Jednostki naukowe ukierunkowane na badania z obszaru nauk społecznych czy w ogóle na takie dziedziny, które nie przynoszą praktycznych rezultatów, mogą natrafić na liczne przeszkody w procesie komercjalizacji wiedzy.
Po pierwsze inwentaryzacja
Komercjalizacja bezpośrednia może napotkać w Polsce na specyficzne bariery. Mają one związek z rozpowszechnieniem się w uczelniach regulaminów z zakresu własności intelektualnej. Pod wpływem wspominanej już „mody” na ochronę tej własności i wskutek kolejnych nowelizacji Prawa o szkolnictwie wyższym szereg uczelni wdrożyło tego typu regulaminy. Wiele z nich to obszerne, skomplikowane dokumenty. Początkowo metoda tworzenia rzeczonych aktów oparta była na próbie „wchłonięcia” wszystkich powstających w uczelni dóbr niematerialnych. Wśród postanowień regulaminów przeważało określenie praw, które uczelnia nabywała od swoich pracowników czy zleceniobiorców. Niewiele miejsca poświęcono losom tych praw już po tym, jak uczelnia je nabędzie. Z tym podejściem związany jest pewien problem. Regulaminy nie przewidywały z reguły obowiązku tworzenia ogólnouczelnianych czy wydziałowych rejestrów dóbr niematerialnych. Stąd, gdy po fazie „pochłaniania” pracowniczych przedmiotów niematerialnych rozpoczęły się próby ich komercjalizowania, te ostatnie napotkały na problem zasadniczy. W przypadku wielu uczelni nie wiadomo było, co można skomercjalizować. Brak rejestrów dóbr niematerialnych utrudniał odpowiedź na pytanie, jakie dokładnie pracownicze wytwory intelektu są w majątku uczelni, a które stanowią przedmiot licencji czy wspólnego prawa z innymi podmiotami. Z tego co powiedziano wynika, że problemem komercjalizacji wyników badań naukowych może być brak ich „zinwentaryzowania” przez uczelnie. Wydaje się też, że nie sprzyja skutecznej komercjalizacji założenie, w myśl którego uczelnia powinna nabywać prawa do wszelkich pracowniczych wytworów naukowych. Niektóre wyniki badań mogą mieć przede wszystkim wartość teoretyczną i nie będą się cieszyć zainteresowaniem praktyków. Stąd przed komercjalizacją należy dokonać krytycznego przeglądu wyników badań uczelni i wyselekcjonować te, które można będzie skutecznie uczynić przedmiotem obrotu gospodarczego.
Można uznać, że komercjalizacja bezpośrednia dobrze posłuży uczelniom, które mają dobrze zinwentaryzowane wyniki badań, nadające się do szybkiego zastosowania w praktyce. Takie rezultaty badawcze jednostki naukowe mogą stosunkowo sprawnie sprzedać lub licencjonować przedsiębiorcom. Najczęściej wskazane powyżej wyniki badań skupione są w uczelniach o profilu technicznym, zlokalizowanych w dużych miastach, takich jak Warszawa, Kraków, Poznań czy też Wrocław.
Ustawodawca nie reguluje szczegółowo takich zagadnień, jak wzory umów zawieranych przez uczelnie z przedsiębiorcami czy sposoby prowadzenia rokowań. Niekiedy czyni się prawodawcy z tego powodu zarzut, jednak chyba niesłusznie. Trudno byłoby stworzyć wzór umowy czy wzorzec postępowania, który zawsze zapewniłby uczelni sukces w komercjalizacji. Brak sztywnych ram ustawowych w tym zakresie można próbować uznać za zaletę polskiej regulacji. Pozwoli on uczelniom i ich kontrahentom elastycznie dostosować proces komercjalizacji do zmieniających się uwarunkowań panujących na rynku. Notabene wiele jednostek naukowych przewiduje własne wzory umów i procedur negocjacyjnych, co należy przyjąć z dużym zadowoleniem. Wszak rolą ustawodawcy nie jest wyręczanie uczelni w komercjalizacji badań, lecz pomaganie im w tym procesie.
Zachowawczy model komercjalizacji
Słów kilka trzeba teraz poświęcić komercjalizacji pośredniej. Mogłaby ona posłużyć jako efektywne narzędzie współpracy pomiędzy przedsiębiorcami i uczelniami. Do celów badawczo-rozwojowych te podmioty mogłyby przykładowo utworzyć spółkę handlową. Przedsiębiorcy pełniliby w niej rolę inwestorów biernych, finansujących badania w celu korzystania z ich wyników. Uczelnie zapewniłyby natomiast kompetentnych fachowców oraz infrastrukturę organizacyjną do prowadzenia badań. Na taki kształt komercjalizacji istnieje widoczne zapotrzebowanie w praktyce. Niestety ustawodawca nie wychodzi mu naprzeciw. W regulacjach poświęconych komercjalizacji pośredniej widać podejście zachowawcze. Zgodnie z przepisami art. 86a i art. 86b Prawa o szkolnictwie wyższym spółka komercjalizacyjna może zostać utworzona wyłącznie przez uczelnie – albo jako spółka jedno–, albo wieloosobowa. Co więcej, jeśli spółka jest wieloosobowa, jej wspólnikami mogą być albo tylko uczelnie niepubliczne, albo wyłącznie uczelnie publiczne. De lege lata nie jest więc przewidziany model „mieszany” (np. spółka z udziałem uczelni publicznych i niepublicznych).
Ten zachowawczy, jak powiedziano, model komercjalizacji ma w założeniu zapewnić uczelniom pełną kontrolę kapitałową nad spółkami komercjalizującymi wyniki badań (które ustawodawca określa mianem spółek „celowych”, co biorąc pod uwagę, że każdą spółkę tworzymy w jakimś celu, jest określeniem pozbawionym treści). To założenie jest zapewne podyktowane przysłowiowymi dobrymi intencjami, jednak nie odpowiada potrzebom obrotu. Przedsiębiorcy chcieliby wspólnie z uczelnią kształtować politykę badawczą spółki, mieć wpływ na cele i zadania, które ona realizuje. Taki wpływ zapewniają prawa udziałowe w spółkach celowych (udziały i akcje), których przedsiębiorcy zainteresowani inwestowaniem w nowe technologie nie mogą obejmować ani nabywać.
Mimo tych uwag krytycznych spółki celowe mogą efektywnie posłużyć komercjalizacji badań. Zwłaszcza wtedy, gdy uczelnia dysponuje konkretnymi, już opracowanymi, „gotowymi” wynikami badań naukowych, na które istnieje zapotrzebowanie ze strony przedsiębiorców. Wówczas można te wyniki wydzielić z majątku uczelni, wnieść do spółki i „przerzucić” na nią ciężar zarządzania tą częścią własności intelektualnej w interesie przedsiębiorców. W ramach spółki celowej może dojść do sprzedaży lub licencjonowania wyników badań naukowych razem z pewnymi dodatkowymi usługami na rzecz przedsiębiorców (szkolenia, pomoc przy wdrożeniu technologii itp.).
Skoro wobec tego spółka celowa może posłużyć obrotowi i wdrażaniu wyników badań w przedsiębiorstwach, skąd coraz częstsze głosy krytyczne pod adresem komercjalizacji pośredniej? Otóż wydaje się, że wynikają one z następującej okoliczności. Obecna formuła komercjalizacji pośredniej może dotyczyć uczelni, które dysponują już gotowymi wynikami badań, jakie można wdrożyć. Nie jest ona dostosowana do przypadku, w którym uczelnie pracują nad jakimiś rozwiązaniami i potrzebują wsparcia finansowego ze strony przedsiębiorców, żeby je dokończyć. W takim przypadku atrakcyjną alternatywą mogłoby się okazać utworzenie spółki przez przedsiębiorców i uczelnie. Oczywiście wiązałoby się to z koniecznością zaakceptowania wpływu na losy spółki celowej nie tylko uczelni, ale również jej partnerów, czyli przedsiębiorców. Trudno zresztą oczekiwać, że mogłoby to wyglądać inaczej. Jest sprawą naturalną i niewymagającą uzasadnienia, że w kooperacji badawczej uczelni z przedsiębiorcami rolą tych ostatnich jest przede wszystkim dostarczenie środków koniecznych do sfinansowania kosztownych i długotrwałych badań. Każdy podmiot inwestujący w spółkę innowacyjną środki pieniężne chce mieć zapewniony stały wpływ na jej funkcjonowanie oraz dostęp do efektów jej działalności.
Konsekwencje podatkowe
Ograniczenie katalogu dopuszczalnych form prawnych spółki celowej do spółki kapitałowej ma ten pozytywny aspekt, że chroni uczelnie przed odpowiedzialnością. Jeśli komercjalizacja doprowadziłaby do zadłużenia spółki, uczelnia nie ponosi za to zadłużenie prawnej odpowiedzialności. Jak powszechnie wiadomo, wspólnicy spółek kapitałowych nie odpowiadają za zobowiązania tych spółek. Ponoszą jedynie ryzyko ekonomiczne. Jest ono związane z tym, że wierzyciele spółki będą mogli w praktyce poszukiwać zaspokojenia z majątku, który został wniesiony do spółki. Obejmuje to również prawa do wyników badań wniesione przez uczelnie do spółki w celu komercjalizacji. Prawa, takie jak patenty czy prawa majątkowe autorskie, mają zdolność egzekucyjną (można je sprzedać w interesie wierzyciela lub zaspokoić jego należność z dochodów, jakie prawo przynosi np. z opłat licencyjnych). Posiadają one również zdolność upadłościową (tzn. mogą wejść do masy upadłości).
Zawężenie form prawnych spółki celowej do spółki z o.o. i akcyjnej ma mankamenty. Jednym z nich jest problem opodatkowania. Spółki z o.o. i akcyjne po zarejestrowaniu w Krajowym Rejestrze Sądowym zyskują osobowość prawną. Podlegają tym samym przepisom regulującym zagadnienia podatku dochodowego od osób prawnych. Podatnikami tego podatku nie są spółki osobowe, takie jak choćby spółka jawna czy komandytowa. Prawo o szkolnictwie wyższym nie zezwala jednak na utworzenie spółki celowej w formie spółki osobowej. W płaszczyźnie podatkowej zmniejsza to atrakcyjność komercjalizacji pośredniej. Niemniej jednak ustawodawca konsekwentnie niweluje bariery komercjalizacji pośredniej, wprowadzając różnego rodzaju szczegółowe preferencje w postaci uproszczeń, ulg i zwolnień podatkowych. Brak miejsca na ich szczegółowe omawianie, jednak znoszenie przez prawodawcę kolejnych obostrzeń podatkowych dla spółek celowych uczelni zasługuje na pełną aprobatę.
Zakorzenione podejście
W mediach coraz częściej mówi się o kolejnych inicjatywach ustawodawczych w zakresie komercjalizacji badań. Upłynie jeszcze trochę czasu, zanim projektowane regulacje staną się obowiązującym prawem. Niemniej jednak nie uważam, żeby mimo pewnych niedoskonałości kształt obecnie obowiązujących przepisów poświęconych komercjalizacji badań należało oceniać jednoznacznie krytycznie. Wprost przeciwnie. Szereg z nich zasługuje na pochwałę. A nadchodzące zmiany nie wpłyną na pewne kwestie zasadnicze. Punkt ciężkości rozwiązania problemu urynkowienia badań naukowych nadal będzie spoczywać na barkach uczelni i każda z nich sama będzie musiała wypracować własne rozwiązania, nie tylko prawne, lecz także organizacyjne. Regulacje ustawowe stanowić będą jedynie rusztowanie do budowy efektywnego mechanizmu transferu technologii ze świata nauki do przestrzeni biznesu. To na uczelniach pozostanie niewdzięczna odpowiedzialność za przełamanie twardych barier psychologicznych i socjologicznych, które ukształtowały się w Polsce przez dziesięciolecia istnienia poprzedniego systemu prawnego i gospodarczego. Powstał wówczas i utrwalił się w naszym kraju pewien model tego, czym są badania naukowe i jak należy je wprowadzać do gospodarczego krwioobiegu. To zakorzenione podejście do sfery badań naukowych i prac rozwojowych ewoluuje wolno i należy do tego podejść ze zrozumieniem.
Wydaje się, że kolejne regulacje związane z komercjalizowaniem badań naukowych są krokami w dobrym kierunku i trzeba to przyjmować z radością. Miejmy nadzieję, że nowe unormowania prawne wpiszą się w tę ewolucję i nie ograniczą do podkreślania znaczenia własności intelektualnej, komercjalizacji badań i konieczności zmian w sposobie ich funkcjonowania. Z tymi postulatami wszyscy się przecież zgadzamy. Pozostaje potrzeba rozwiązania kwestii szczegółowych, które w toczących się dyskusjach o uczelnianych badaniach naukowych nie powinny schodzić na dalszy plan, ustępując ogólnikom i tezom, których prawdziwość jest dla każdego niewątpliwa.
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.