Chce, ale się boi…
Odnosimy wrażenie, że nowym projektem ustawy ministerstwo chce wprowadzać poważne zmiany i jednocześnie boi się to zrobić. Zobrazujemy to na dwu przykładach – konkursów i habilitacji.
Habilitacje
Proponowane w projekcie nowej ustawy rozwiązania dotyczące systemu awansowania i ścieżek kariery akademickiej zmierzają w dobrym kierunku. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że regulujące je zapisy są wynikiem szeregu ustępstw. Najbardziej uderza brak decyzji o likwidacji habilitacji.
Z jednej strony stopień doktora umożliwia nawet piastowanie urzędu rektora (art. 25), z drugiej zaś nie wystarcza, by zostać promotorem czy choćby recenzentem rozprawy doktorskiej, gdyż przepustką do sprawowania tych funkcji wciąż pozostaje habilitacja lub tytuł profesora (art. 185).
Zwróćmy uwagę, że pewne zapisy zdają się pielęgnować kompleksy względem zagranicy, a w określeniach wartościujących dorobek panuje nieporządek. Dlaczego recenzentem w postępowaniu w sprawie nadania tytułu profesora nie może być doktor, który pracował tylko w Polsce, a może nim być doktor, który przepracował pięć lat w zagranicznej uczelni na tamtejszym stanowisku profesora oraz ma znaczący dorobek naukowy (art. 225)? Podobnie w przypadku przewodów doktorskich: promotorem nie może być doktor, który pracuje w Polsce, ale może nim być doktor będący pracownikiem zagranicznej uczelni, o ile stosowny organ uczelni uzna, że osoba ta ma wybitne osiągnięcia w zakresie zagadnień naukowych, których dotyczy rozprawa doktorska (art. 185). Pomyłką jest to, że do recenzowania profesury wystarczy dorobek „znaczący”, a do recenzowania doktoratu potrzebny jest dorobek „wybitny”. Kto ma znaczące osiągnięcia naukowe może być profesorem uczelni (art. 123), ale by być promotorem i recenzentem rozprawy doktorskiej potrzeba dorobku wybitnego (art. 185). Zagranica to poza tym nie tylko wysoko rozwinięte kraje. Obecne zapisy wykluczają możliwość, że w Polsce są już uczeni, którzy byliby w stanie równać się jakością prowadzonych badań z ekspertami z zagranicy. Nowy projekt zakłada, że jeśli tacy młodzi uczeni w Polsce są, to na pewno już uzyskali stopień doktora habilitowanego, a tym samym przepisy te utwierdzają funkcjonujące założenie, że jedynym gwarantem poziomu kompetencji badaczy z polskich jednostek naukowych są wyższe stopnie i tytuły naukowe. Nie zawsze jednak jest tak, że każdy doktor z zagranicy jest równy polskiemu profesorowi. Ba, bylibyśmy w stanie podać wiele przykładów na to, że wielu doktorów z Polski byłoby w stanie mierzyć się z profesorami z zagranicy.
Nowy projekt zastępuje dotychczasowe stanowisko profesora nadzwyczajnego stanowiskiem profesora uczelni (art. 123). Jest to bardzo dobre rozwiązanie. Mogłoby ono przejąć funkcję, którą obecnie pełni, a w zasadzie pełnić powinna, habilitacja. Dalsze istnienie habilitacji jest więc „mnożeniem bytów ponad potrzeby”. Możliwość awansu na stanowisko profesora uczelni będą mieli, jak dotychczas, pracownicy naukowi i naukowo-dydaktyczni, ale też – i to jest nowość – dydaktyczni ze stopniem doktora i wyróżniający się swoją aktywnością. To bardzo dobre rozwiązanie problemu związanego z dotychczasowym brakiem modelu, który dawałby osobom o wybitnych uzdolnieniach dydaktycznych możliwość wykorzystania swoich predyspozycji i rozwoju kariery. Do tej pory tacy uczeni „degradowani” byli na stanowiska wykładowców, które dla rozwoju kariery były ślepymi uliczkami.
Dyskryminacja młodych
Zdziwienie budzi propozycja dotycząca powoływania rzecznika dyscyplinarnego (art. 272). Niezależnie od tego, czy jest on powoływany w uczelni przez rektora, czy przez ministra, musi się rekrutować spośród nauczycieli akademickich mających stopień doktora habilitowanego lub tytuł profesora. Skąd takie ograniczanie? Dlaczego gwarantem właściwego rozstrzygania spraw dyscyplinarnych miałaby być wysoka pozycja osiągnięta przed reformą? Takie wymogi wykluczają z postępowań dyscyplinarnych (w charakterze rzeczników) dydaktyków oraz pozostałych pracowników będących nauczycielami akademickimi, nawet jeśli są zatrudnieni na stanowisku profesora uczelni (którego dorobek jest tylko znaczący). Dyskryminuje to młodych, zwłaszcza że w gestii rzeczników dyscyplinarnych ma się znaleźć orzekanie w sprawach o przewinienie dyscyplinarne stanowiące zawiniony czyn uchybiający obowiązkom nauczyciela akademickiego lub godności zawodu nauczyciela akademickiego.
Kształt poszczególnych zapisów projektu ustawy sprawia, że większe uprawnienia wynikające z posiadania wyższego stopnia naukowego nie są logicznie umotywowane. Ponadto utrzymywanie kosztownego systemu przyznawania habilitacji zakrawa na ekstrawagancką rozrzutność, wszak recenzentom i członkom komisji habilitacyjnej przysługuje wynagrodzenie, a obsługa administracyjna całego procesu też darmowa nie jest. Jednocześnie wprowadza się bardzo precyzyjny system „parametryzacyjny”, który mógłby posłużyć do oceny pracowników według ich realnych osiągnięć. Rozsądniejsze i zgodne z ogólnoświatowymi trendami wydaje się położenie większego nacisku na inne niż habilitacja czynniki stymulujące rozwój i konkurencyjność, takie jak okresowa, rzetelna ocena jakości badań naukowych oraz zwiększenie mobilności uczonych. Habilitacja jest przestarzała, stanowi hamulec rozwoju kariery naukowej i służy tylko do symbolicznego potwierdzania statusu naukowca.
Konkursy
Co mówi projekt nowej ustawy o sposobie zatrudniania pracowników naukowych? Należy pochwalić przede wszystkim art. 125, który zapobiec ma nepotyzmowi, wprowadzając ograniczenia dotyczące zatrudniania „genialnych” rodów w jednej jednostce. Poza tym jednak zmiany w zakresie konkursów na stanowiska w uczelniach są kosmetyczne.
Kluczowy jest art. 126: „Nawiązanie z nauczycielem akademickim pierwszego stosunku pracy w danej uczelni publicznej, na czas nieokreślony lub określony dłuższy niż 3 miesiące, następuje po przeprowadzeniu otwartego konkursu. Tryb i warunki przeprowadzania konkursu określa statut”. Oznacza to, że każdy, kto ma zostać zatrudniony w danej uczelni po raz pierwszy, musi przystąpić do otwartego konkursu. Nie jest to wielkie novum w stosunku do przepisów obowiązujących od 2016 r., kiedy zniesiono tzw. konkursy awansowe.
Nowy jest warunek, że dotyczy to umów dłuższych niż trzymiesięczne. Znika też zastrzeżenie, że procedura konkursowa nie dotyczy umów na połowę pełnego czasu zatrudnienia (etatu) i mniej. W pełni zrozumiałe, że procedura konkursowa nie dotyczy umów zawieranych w ramach projektów finansowanych z zewnątrz – wszelkich grantów. To jednak też nic nowego.
Nowa ustawa, tak jak i stara, zobowiązuje jednostkę do publikacji informacji o konkursach na stronach uczelni i właściwego ministerstwa. Wskazano tym razem termin: „14 dni przed konkursem albo po jego zakończeniu”. Zapis ten jest o tyle nieszczęśliwy, że po pierwsze można go zinterpretować tak, że zarówno informacja o konkursie, jak i jego wynikach zostaną ogłoszone 14 dni po rozstrzygnięciu konkursu, po drugie nieprecyzyjne jest też sformułowanie „przed konkursem” – czy oznacza ono termin zgłoszeń, czy posiedzenia komisji konkursowej?
Nowe jest to, że ustawa zobowiązuje uczelnie do publikacji informacji o wynikach konkursów, a wymóg ten dotyczy też konkursów nierozstrzygniętych. Wymóg publikacji uzasadnienia dotyczy już jednak tylko konkursów nierozstrzygniętych. Szkoda, że nie ma obowiązku publikacji uzasadnienia konkursów rozstrzygniętych.
Podsumowując, dobrą zmianą jest ograniczenie nepotyzmu oraz rozszerzenie wymogu konkursowego na umowy o mniej niż „pół etatu” oraz pojawienie się na poziomie ustawy jakiegoś terminu. Złe są: nieprecyzyjne zapisy, zbyt krótki termin oraz to, że ustawa w zasadzie nie wprowadza w tym zakresie większych zmian. Na ich konieczność zwracał uwagę jeden z zespołów przygotowujących założenia do nowej ustawy. Np. by termin zgłoszeń był dwumiesięczny. Naszym zdaniem powinno to być przynajmniej 30 dni. O konkursie trzeba się dowiedzieć, potem trzeba zebrać obszerną dokumentację i listy polecające. Powinno być też jasne, że za dzień ogłoszenia konkursu uznaje się moment zamieszczenia ogłoszenia na stronie odpowiedniego ministerstwa, a termin 30 dni dotyczy okresu od publikacji ogłoszenia do terminu składania dokumentów.
„Konstytucja dla nauki” w obecnym kształcie nie zawiera propozycji rozwiązań problemów konkursów, na które do tej pory zwracano już wielokrotnie uwagę, czynił to też m.in. wspomniany zespół przygotowujący założenia do nowej ustawy: „Kluczowe znaczenie dla osiągnięcia celów reformy w zakresie redukcji chowu wsobnego, poprawy jakości kadr akademickich oraz podniesienia standardów zawodowych i etycznych w nauce będą miały uregulowania dotyczące obsadzania stanowisk” (Plus ratio quam vis consuetudinis. Reforma nauki i akademii w Ustawie 2.0 , red. A. Radwan, Kraków 2017, s. 146).
Ogłoszenia i protokoły
Jakie sprawy należałoby jeszcze uregulować na poziomie ustawy?
Należy zobowiązać uczelnie do określenia w statucie ścieżki odwoławczej. Dziś wyniki konkursów są niemożliwe do zakwestionowania inaczej niż na drodze sądowej. Zdajemy sobie sprawę, że decyzja jest tu wieloetapowa – zwykle dziekan ogłasza konkurs, komisja wybiera najlepszego kandydata i rekomenduje kandydaturę radzie wydziału, ta prawie zawsze akceptuje rekomendację komisji, umowę zaś zwycięzca podpisuje z rektorem, który zwykle nie kwestionuje decyzji rady. Statuty uczelni powinny jasno określać, na którym etapie następuje decyzja i jak można się od niej odwołać.
Należy dokładnie określić zestaw informacji, które powinny się znaleźć w ogłoszeniu o konkursie. Każde ogłoszenie powinno zawierać: numer ogłoszenia (znane są przypadki, kiedy uczelnia twierdziła, że podania wpłynęły na inny konkurs), dzień ogłoszenia, termin nadsyłania zgłoszeń, ogólnie sformułowane wymagania merytoryczne obowiązkowe i dodatkowe, wymagane dokumenty; ale powinno też zawierać opis warunków pracy: termin zatrudnienia, płacę oraz dodatkowe kryteria, według których oceniany będzie kandydat.
Członkowie komisji konkursowych powinni mieć obowiązek składania oświadczeń o nieistnieniu konfliktu interesów po zapoznaniu się z nazwiskami kandydatów.
Należy zobowiązać uczelnie do wprowadzania do komisji konkursowych kogoś spoza wydziału, a w miarę możliwości – spoza uczelni. Osoba ta wcale nie musi się znać na danej dziedzinie nauki, bo jej rola polegałaby na kontrolowaniu procedur. Takie rozwiązania sprawdzają się w innych sferach życia publicznego.
Należy zobowiązać uczelnie do opisania w statucie procedury powstawania ogłoszeń o konkursach. Dziś nie wiadomo, kto stworzył ogłoszenie, dlaczego znalazły się w nim takie, a nie inne wymogi?
Należy obowiązać uczelnie do publikacji wyników wszystkich postępowań konkursowych: protokołów posiedzeń komisji konkursowych wraz z merytorycznym uzasadnieniem ich rekomendacji i pełną informacją o wszystkich przystępujących do konkursu kandydatach, tak by każdy mógł sprawdzić, czy wygrał najlepszy. Dziś większość uczelni odsyła bądź niszczy dokumenty złożone przez przegranych.
Należy zobowiązać uczelnie, by zobowiązywały komisje konkursowe do pisemnej ewaluacji każdego kandydata według określonych w statucie kryteriów (np. publikacje, projekty, konferencje, dydaktyka, działalność popularnonaukowa i inne) i czytelnego zestawiania tych ewaluacji.
A przede wszystkim zobowiązać uczelnie do określenia warunków unieważnienia konkursu oraz jasnego stwierdzenia, że udowodnienie niewłaściwego przeprowadzenia postępowania konkursowego oznacza automatycznie rozwiązanie umowy z zatrudnionym w wyniku takiego postępowania pracownikiem. Jeśli takiego zapisu nie będzie w ustawie, „względy ludzkie” nie pozwolą na zwolnienie nieprawidłowo zatrudnionego pracownika.
Dziś większość ogłoszeń zawiera przypis głoszący, że konkurs może zostać odwołany bez podania przyczyny. Z jednej strony daje on rektorom możliwość unieważnienia konkursu, co do którego istnieją jakieś podejrzenia, z drugiej jednak zapis ten może też pozwalać unieważnić konkurs, który został nieskutecznie „ustawiony”. Być może też niezależnie od tekstu nowej ustawy warto przemyśleć pomysł stworzenia listy klauzul niedozwolonych.
Podsumowanie
Idea ustawy jest więc taka, że uczelnie mają dostać więcej autonomii, ale przy jednoczesnym uzależnieniu wysokości finansowania od mierzalnych wyników. Tym samym to rektorzy będą „robili porządek” na swoich „podwórkach”. Jeśli natomiast nie będą do tego skorzy, uczelnia dostanie mniej pieniędzy, konieczne będą zwolnienia i samorządne środowisko danej uczelni będzie zmuszone do wyboru nowego rektora, który zacznie robić porządek, w przeciwnym razie strumień pieniędzy będzie wysychał. Jeśli nic się nie zmieni przez dłuższy czas, źle zarządzana uczelnia zacznie po prostu upadać. Jedni widzą w tej strategii „deal” z rektorami, drudzy doceniają jej przemyślność – autonomiczne środowisko naukowe samo spośród siebie będzie musiało wybrać najlepszych. Finansowanie uczelni uzależnione będzie od wymiernych efektów, które mierzyć będzie okresowa parametryzacja; dotychczas najlepsze pod względem wyników uczelnie uzyskiwały symbolicznie większe finansowanie, po reformie różnica ta ma odzwierciedlać realne wartości.
Oceniamy ten kierunek zmian jako bardzo dobry, jednak przy utrzymaniu obecnych propozycji procesy te będą trwały wiele lat. Naszym zdaniem, zmiany w polskiej nauce należy przyspieszyć. Projekt ustawy zawiera bardzo dobre rozwiązania nowe, ale jednocześnie zachowuje zbyt wiele starych, wskutek czego powstaje pozlepiany z nieprzystających do siebie elementów potworek.
Nowa ustawa pozostawia habilitację jako nieobowiązkową, wprowadzając jednocześnie stanowisko profesora uczelni, ale w taki sposób, że większość przywilejów pozostaje po stronie tych, którzy habilitowali się przed reformą. Takie rozwiązanie nie wymusi żadnej zmiany tam, gdzie już wcześniej nie było woli promowania zdolnych młodych naukowców. Należy habilitację albo znieść, albo przynajmniej z wymienionych artykułów usunąć przywileje, które zapewnia jej posiadanie.
Nowa ustawa rezygnuje z uregulowania problemu konkursów w nadziei na to, że ogólna zasada uzależnienia wysokości finansowania uczelni od mierzalnych wyników zmusi do zatrudniania najlepszych. Dlaczego jednak od razu nie wprowadzić do ustawy zapisów, które pomogą rektorom zatrudniać najlepszych?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.