Nowe szaty króla
Przygotowany przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego dokument jest bardzo obszerny i prowokuje do zadawania pytań i wyrażania opinii, także krytycznych, wobec proponowanych rozwiązań. W ograniczonych objętościowo ramach nie sposób się odnieść szczegółowo do wszystkich, bywa że mocno kontrowersyjnych, propozycji uregulowania funkcjonowania sfery nauki i szkolnictwa wyższego. Dlatego też wybrałem ten dział projektu ustawy, który jest mi najlepiej znany (chociażby z racji wieloletniego funkcjonowania w Centralnej Komisji do spraw Stopni i Tytułów, a który dotyczy awansów naukowych.
Krok w dobrym kierunku
Moim zdaniem dobrym (i koniecznym!) punktem wyjścia do rzeczowej dyskusji o jakości przeprowadzanych w Polsce awansów w dziedzinach naukowych i w dziedzinie sztuki jest stworzenie nowej klasyfikacji dziedzin i dyscyplin. Ta obowiązująca (od 2011 r.) jest i nadmiernie uszczegółowiona, i miejscami trudna do zrozumienia. Przypomnijmy: obejmuje ona 8 „obszarów wiedzy”, 22 dziedziny: nauki (18) i sztuki (4) oraz aż 97 dyscyplin (7 dziedzin nie rozbito na dyscypliny).
Niepotrzebnie obowiązujący podział na dziedziny i dyscypliny został podporządkowany pierwotnemu podziałowi na „obszary wiedzy”. Wystarczy tradycyjna, dwustopniowa klasyfikacja. Zaś arbitralne przypisanie przez ministra dyscyplin naukowych do wyróżnionych obszarów i dziedzin jest niekiedy niezrozumiałe. Nie znajduję też żadnego merytorycznego uzasadnienia dla tworzenia małych „imperiów dziedzinowych”. Także nie ma uzasadnienia dla rozdrobnienia dziedzin na bardzo wąskie czy podobne dyscypliny naukowe.
Wprowadzenie nowej klasyfikacji dziedzin i dyscyplin uważam za bardzo potrzebny zabieg (art. 5 ust. 4 pkt 1). I dobrze, że ta polska klasyfikacja nie będzie kopią tej zaproponowanej przez OECD, która będzie jedynie „brana pod uwagę”. Nawiasem mówiąc i ona nie jest bez wad. Dwie bliskie mi dziedziny: 5. nauki społeczne i 6. nauki humanistyczne (w tym „nasza” dziedzina sztuki), wyodrębniają takie kuriozum, jak: „inne nauki humanistyczne” i „inne nauki społeczne”. Mimo pewnych różnic wynikających z polskiej tradycji jest to, podkreślam, dobry punkt wyjścia do zaproponowania naszej klasyfikacji. Oby nie uległa rozdęciu w wyniku przeprowadzanych konsultacji.
I jeszcze jedno, przez wiele lat to przewodniczący CK ogłaszał wykaz dziedzin i dyscyplin. Dopiero od kilku lat jest to domena ministra. A może warto podzielić się „władzą”, chociażby w imię pluralizmu dróg dojścia do celu i okazania zaufania kompetentnemu zespołowi fachowców, którzy tworzą rzeczoną komisję? Jak znam życie, to każda próba skrócenia tej monstrualnie wydłużonej listy napotka opór poszczególnych zainteresowanych środowisk. Potrzebne zatem będzie i dobre uzasadnienie merytoryczne nowej propozycji, i takież poprowadzenie konsultacji.
Niefortunny lifting
Już w punkcie wyjścia razi mnie tendencja do używania pompatycznego języka (występująca także w innych miejscach ustawy). Dlaczego projektowana rada koniecznie musi dotyczyć „doskonałości”? A nie może to być dobrze nam znana nazwa – CK? Wszak zakres zadań przez nią podejmowanych w istocie jest ten sam. Górnolotnymi określeniami nie sprawimy, że awanse będą wyłącznie „doskonałe”.
W RDN – novum! – będą zasiadać także osoby bez tytułu profesora, a nie, jak dotychczas, wyłącznie profesorowie. Także doktorom habilitowanym będzie przysługiwało czynne prawo wyborcze (osoby posiadające uprawnienia uzyskane na mocy kontrowersyjnego art. 21a, a w projekcie art. 222, też będą miały te prawa – i z tym nie mogę się zgodzić!). Dlaczego tak postąpiono? Idzie prawdopodobnie o rozbicie monopolu kasty profesorskiej, która może utrudniać (spotykam się z takimi opiniami) młodym i uzdolnionym dostęp do awansów naukowych i artystycznych. Nazwa rady ma jednak zobowiązywać. Zatem w RDN wypada zasiadać tylko uczonym o uznanym dorobku naukowym. A jak to widzi autor projektu? Kandydat do RDN powinien mieć w swoim dorobku co najmniej jedną monografię naukową wydaną przez wydawnictwo ujęte w wykazie ministerialnym lub 3 artykuły opublikowane w czasopismach – także z listy ministerialnej (art. 228 ust. 1 pkt 6 litera a). I powinny to być prace powstałe w okresie ostatnich pięciu lat (art. 228 ust. 1 pkt 6 litera b). W kwestii owych wykazów autor projektu kieruje czytelnika do art. 260 ust. 2 pkt. 1-2. W nim zaś zawarta jest delegacja do… art. 258 ust. 6 pkt 1 i 2. Zaglądając w to miejsce dowiemy się, że owa lista wydawnictw, to nie wykaz – w domyśle – obejmujący wydawnictwa na miarę Oxford University Press czy Routledge), ale jedynie jakiekolwiek wydawnictwa „publikujące recenzowane monografie naukowe”. W wielu uczelniach powstawały wydawnictwa, które skupiły się przede wszystkim na publikowaniu 6-arkuszowych książek (a jakże – recenzowanych) własnych pracowników. Dlaczego to nie jest poważny wykaz wydawnictw, o którym się dyskutowało w środowisku akademickim? Czy może naruszyłoby to interesy słabych uczelni z małych ośrodków (zwłaszcza ze sfery szkolnictwa niepublicznego)?
Samo recenzowanie wydawnictw przed ich drukiem to naprawdę zbyt mało. Do tego nie jest potrzebny specjalny „wykaz”. W polskich książkach zamieszczane są nazwiska recenzentów, a ten wykaz nie będzie obejmował wydawców zagranicznych. I co z ogłaszającymi się „drapieżnymi” (predatory) wydawcami (także zagranicznymi) zarówno książek, jak i artykułów naukowych? Z kolei artykuły powinny być opublikowane w czasopismach ujętych „w indeksowanych, międzynarodowych bazach czasopism naukowych o największym zasięgu”. Dlaczego nie podaje się – a o tym też była mowa w dyskusjach – że powinna to być baza SCOPUS i powiązane z nią SCImago Journal Rank (SJR indicator)? Tu potrzebne jest nazwanie bazy (baz) i wyjaśnienie, co to znaczy: „o największym zasięgu”? Jak zatem widać, wejście na listę wyborczą RDN nie jest specjalnie trudne.
Niestety przewodniczącego RDN powołuje minister, bez konieczności zasięgania opinii członków rady. Dotychczas był to premier. A całkiem ostatnio (2017 r.) i on zrezygnował z kierowania się opinią członków CK (powołanie jednego z dwóch wskazanych – w trybie wyborczym – przez członków CK kandydatów). Projekt ustawy konserwuje tę praktykę. Cofamy się przed rok 1990.
Wedle obowiązującego prawa CK ma jeszcze jedno ważne zadanie: nadawanie uprawnień (i ich zawieszanie czy odbieranie) do nadawania stopni naukowych przez rady wydziałów i rady naukowe. Teraz to zadanie nie zostało wpisane do zadań RDN, gdyż to uczelnia (lub wskazana w statucie komisja senatu), wskazany w statucie organ o kompetencjach senatu uczelni korporacyjnej, rada naukowa instytutu PAN, rada naukowa instytutu badawczego nadaje stopnie naukowe (o czym niżej).
Całkowicie zostały wyeliminowane na uczelniach rady wydziałów (statut uczelni nie musi ich uwzględniać). Czy uznano je za czynnik blokujący szybkie osiągnięcie „doskonałości”?
Zauważmy, że to KEJN będzie teraz regulował liczbę dyscyplin w uczelniach i instytutach, w których można nadawać stopnie naukowe i w zakresie sztuki (bo to dyscyplinom będzie przyznana odpowiednia kategoria).
Aktualnie przy przyznawaniu uprawnień do nadawania stopni brana jest też pod uwagę ocena poszczególnych samodzielnych pracowników naukowych (ich publikacji, aktywności grantowej i konferencyjnej i – co niezmiernie ważne – ich doświadczenia w kształceniu kadr naukowych: promotorstwo i recenzowanie prac awansowych). Musi też być uwzględniony szczegółowy profil naukowych dokonań pracowników reprezentujących daną dyscyplinę naukową czy artystyczną w szkole lub instytucie. Wszystko to prowadzi do wniosku, że nie da się odpowiedzialnie przyznać tych uprawnień wyłącznie na podstawie znajomości kategorii uzyskanej dzięki ocenie KEJN. Owszem, to ważny argument – być może potraktowany jako warunek konieczny, ale niezbędna jest jeszcze dodatkowa ocena i to przeprowadzona w trybie peer review. Same publikacje – być może wąsko specjalistyczne – nawet ogłoszone drukiem w najlepszych czasopismach, to za mało. Na razie mamy chaos.
Józef K. decyduje sam
RDN – w porównaniu z CK – otrzymała całkiem nowe i bardzo odpowiedzialne zadanie. To z jej poziomu, a nie z poziomu rady wydziału czy rady naukowej, wszczyna się postępowanie awansowe i to RDN doprowadza je do etapu wysłania wniosku do Prezydenta RP albo odmowy wystąpienia z takim wnioskiem. Mówi o tym art. 224: „Postępowanie w sprawie nadania tytułu profesora wszczyna się na wniosek osoby, o której mowa w art. 223 ust. 1 albo 3, zawierający uzasadnianie wskazujące na spełnienie wymagań, o których mowa w art. 223, składany do RDN”. To kandydat uzasadnia swój wniosek i wydaje samoocenę, iż prowadził badania „których efektem były wybitne osiągnięcia naukowe” albo prowadził działalność artystyczną, „której efektem były wybitne osiągnięcia artystyczne”. Mówiąc krótko, Józef K. pewnego poranka zdecyduje o tym, że należy mu się tytuł profesora i nikogo o tym nie informując (nie znalazłem takiego wymogu) składa wniosek do RDN. To dość dziwne postępowanie. Przecież kandydat jest na ogół pracownikiem jakiejś jednostki naukowej. Mało tego, to ta jednostka musi chociażby opłacić – i to nie będzie wcale mała kwota – koszty całego postępowania, a pieniądze nie biorą się z powietrza. Jednostka musi wiedzieć, że taki wydatek ją czeka. Wedle mojej opinii, to nie jest dobre rozwiązanie. Są to konsekwencje rozbicia struktur uczelnianych. Co sprawiło, że w sprawie wniosku profesorskiego postanowiono postępować całkowicie odmiennie, aniżeli w przypadku wniosków o nadawanie stopni? Nie znajduję racjonalnego uzasadnienia dla tak dalece idących zmian.
Nie znajduję też uzasadnienia dla zasad powoływania recenzentów. Oto RDN powołuje 5 recenzentów, którym zleca wykonanie recenzji. Owych 5 recenzentów powołuje się z puli aż 15 proponowanych przez daną sekcję opiniodawców (art. 234 ust. 1). Powołanie odbywa się z zastosowaniem procedury losowania. Od razu pytanie: Kto losuje? Kto będzie „sierotką Marysią”? Przewiduję pojawienie się trudności w wyłonieniu optymalnego kandydata (tzn. dobranego merytorycznie do profilu dorobku naukowego czy artystycznego). Nie tak trudno wyobrazić sobie, że prawie niemożliwe jest znalezienie aż 15 kandydatów na recenzentów, którzy mają tytuł profesora w danej dziedzinie (nawet tej szerszej, gdy ścieśni się klasyfikację dziedzin i dyscyplin) i są w stanie wypowiedzieć się merytorycznie o dorobku kandydata do tytułu (uzasadniając swój osąd), a zwłaszcza wówczas, gdy uznają ów dorobek za niewystarczający. Z konieczności będzie to zbiór osób o dużej czasem rozpiętości merytorycznych kompetencji. Proste losowanie podzbioru „elementów” ze zbioru niejednorodnego nie musi prowadzić (i na ogół nie prowadzi) do rozwiązania optymalnego. Jeżeli się zgadzamy na „ręczny” wybór kandydatów na recenzentów bez losowania, to dlaczego musimy koniecznie losować w celu zawężenia zbioru 15 kandydatów do zbioru 5 recenzentów?
Nie akceptuję też i tego, że „dane osobowe recenzentów nie podlegają ujawnieniu i nie stanowią informacji publicznej” (art. 224 ust.3). Jeżeli sama recenzja będzie dostępna publicznie (art. 226 ust. 2), to dlaczego nie może być dostępny i jej autor? Czyżby chciano go chronić przed ewentualnymi represjami, gdy napisze negatywną opinię? Przecież wiemy, że przy tak wyspecjalizowanych wnioskach, i w tak małym kraju jak Polska, jeżeli ktoś się uprze, to i tak znajdzie autora. Podpisanie opinii ze świadomością, że będzie ona czytana w środowisku danej dziedziny naukowej czy artystycznej wymaga od jej autora większej odpowiedzialności. Wedle mojej opinii, zapisane w projekcie rozwiązanie nie jest dobre.
Mozaika i kamieni kupa
Zacznijmy od tego, że pojawiają dwa nowe terminy: „podmioty doktoryzujące” i „podmioty habilitujące” (ach, ta przemożna potrzeba tworzenia nowego języka!). Jeżeli senat uczelni powoła pewną liczbę komisji (w instytutach nie występuje ten problem, można powiedzieć, że jest „po staremu”), to czy będzie to robił wedle swojego uznania (ile osób powoła i jakie to będą osoby)? To pytanie ma sens, gdyż senat uczelni (zwłaszcza dużej) nie ma merytorycznego rozeznania we wszystkich dyscyplinach naukowych, które nawet nie mają swojej w nim reprezentacji.
W art. 182 ust. 3 dopuszcza się, iżby pracę doktorską stanowił jedynie „zbiór opublikowanych artykułów naukowych”. Dlaczego nie stosuje się tu analogicznego rozwiązania do przyjętego w przypadku habilitacji, iżby był to „cykl powiązanych tematycznie artykułów naukowych opublikowanych w czasopismach naukowych ujętych w wykazie”? Bez tego zastrzeżenia będą to w większości artykuły publikowane poza czasopismami z baz o zasięgu międzynarodowym. Zauważmy, że art. 13 ust. 2 obowiązującej ustawy o stopniach i tytule nakłada właśnie taki – moim zdaniem potrzebny – wymóg, aby to był „spójny tematycznie” zbiór artykułów. Czyżby jednak chodziło o udławienie? Co zatem z ową „doskonałością”? Przecież nie każdy opublikowany zbiór artykułów zasługuje na miano pracy doktorskiej. Jak ktoś kiedyś powiedział, nie każda kupa kamieni układa się w mozaikę w Rawennie.
Pytanie: Kto i kiedy powołuje promotora? Nie jest to jasne, gdyż art. 184 mówi, że postępowanie doktorskie rozpoczyna się na wniosek kandydata (zgoda), a do wniosku dołącza się „rozprawę doktorską wraz z opinią promotora lub promotorów”. Moim zdaniem należy rozpocząć to postępowanie od wyznaczenia (senat, komisja senacka, rada naukowa) promotora, akceptacji tematu, a nie od złożenia gotowej pracy. Zaoszczędzi się niepotrzebnego trudu i zmarnowanego czasu, gdy osoba promotora (ze względu na osiągnięcia naukowe) i temat nie spełniają wewnętrznych kryteriów podmiotu doktoryzującego. Dobrze, że podtrzymano dotychczasowe rozwiązanie, iż recenzenci powoływani są spoza „podmiotu doktoryzującego” oraz spoza miejsca zatrudniającego doktoranta. Tylko czy musi ich być aż trzech? Nie wiem. Z treści art. 183 ust. 1 pkt. 2 nie wynika, że recenzje rozprawy doktorskiej zamieszczane są na stronach www podmiotu w wersji anonimowej. I dobrze. Źle – i to bardzo! – że recenzentem może być osoba, która korzysta z uprawnień art. 222, ust. 6 (art. 21a – aktualna ustawa). Akceptuję treść art. 186 ust. 1, iż do obrony może być dopuszczona tylko ta osoba, która uzyskała co najmniej dwie pozytywne opinie (z trzech).
Dziurawa doskonałość
Najważniejsza uwaga na początek. Dlaczego nie zdecydowano się – a była o tym wielokrotnie mowa – aby habilitację przeprowadzano przez podmiot zewnętrzny względem miejsca zatrudnienia kandydata? To „dziura” na drodze ku „doskonałości”! Byłaby to jakaś – jasne, że nie w 100% gwarantująca bezstronność i zwalczająca „spółdzielnie” czy „trójki murarskie” – tama na rozlewającej się rzece patologii. Szkoda. Postuluję jednak, aby wprowadzić taki zapis. To będzie lepsze rozwiązanie od skomplikowanego powoływania recenzentów (w tym 2 utajnionych).
Dlaczego za kierowanie grantem ERC kandydat miałby otrzymać habilitację (art. 214 ust. 4 pkt 1)? Może jednak poczekać, aż zakończy się ten konkurs, powstaną jakieś publikacje (zapewne też współautorskie) i można będzie określić, czy tworzą one spójny tematycznie zbiór, którego autorstwo (współautorstwo), przypisane kierownikowi zespołu, zasługuje na awans naukowy. Jak mówi Pismo: „poznacie ich po ich owocach” (Mt 7,16). Habilitację można też uzyskać za kierowanie projektem i zespołem badawczym, realizując grant w „ramach konkursu grantowego o uznanej renomie międzynarodowej” (o owych „renomowanych” konkursach grantowych minister wypowie się w drodze odrębnego rozporządzenia). Tu jednak, i słusznie, oczekuje się, że kandydat wpierw musi uzyskać „rozliczenie tego projektu” (art. 214 ust. 4 pkt 2).
Bardzo skomplikowany jest tryb powoływania recenzentów. To, moim zdaniem, nie znajduje merytorycznego uzasadnienia. Nie wydaje mi się, aby było tak, że im bardziej skomplikowana procedura uzyskania stopnia, tym będzie on bardziej „doskonały”. No bo mamy takie wyrafinowane rozwiązanie problemu recenzentów (art. 216 ust. 4): (a) jednego wchodzącego w skład komisji habilitacyjnej powołuje RDN, (b) dwóch niewchodzących w skład komisji (ich nazwiska podlegają utajnieniu; dlaczego?) też powołuje RDN, (c) jednego recenzenta powołuje podmiot habilitujący. Wszyscy recenzenci pochodzą spoza podmiotu habilitującego. W komisji habilitacyjnej, jak dotychczas, sekretarz i jeden jej członek powołani są spośród „osób zatrudnionych w podmiocie habilitującym. Zaś RDN powołuje (spoza podmiotu habilitującego) także przewodniczącego komisji i dwóch jej członków. W sumie mamy: 4 członków komisji powołanych przez RDN i 3 członków powołanych przez podmiot habilitujący. Dodatkowo poza komisją jest jeszcze 2 recenzentów powołanych przez RDN. Ci są na specjalnych prawach i, jak rozumiem, nie głosują (pozostają w cieniu – ich dane osobowe zna tylko RDN). I to mi się nie podoba. Dlaczego trzeba – tak jak przy profesurze – odwoływać się do zabiegu utajniania? Zresztą, gdy dojdzie do odwołania kandydata, gdy werdykt będzie dla niego niekorzystny, to i tak RDN będzie prawdopodobnie musiał odtajnić te dane kancelarii prawnej reprezentującej kandydata czy sądowi. Wraca pomysł przeprowadzenia (ale nie obligatoryjnie) przed komisją habilitacyjną kolokwium habilitacyjnego. Szkoda, że bez udziału recenzentów utajnionych, zwłaszcza gdy jeden z nich będzie autorem negatywnej opinii. Słusznie wycofanie wniosku przez kandydata – już po powołaniu komisji – skutkuje zablokowaniem ubiegania się na podstawie tego samego wniosku o nadanie stopnia przez inny podmiot habilitujący (art. 216 ust. 13) na okres 2 lat. Tak samo za słuszny uważam zapis o odmowie występowania kandydata o nadanie stopnia, gdy podmiot habilitujący wydał decyzję negatywną (art. 216 ust. 12).
Słyszalny zgrzyt
I jeszcze jedna bardzo ważna – i wedle mnie jednak wstydliwa dla naszego, zmierzającego do „doskonałości”, systemu awansów naukowych – sprawa „starego” art. 21a. Jego treścią jest, przypominam, przyznawanie uprawnień przypisanych osobom z habilitacją tym kandydatom ze stopniem doktora, które takie uprawnienia uzyskują na podstawie nadania, w trybie decyzji administracyjnej, przez rektora czy dyrektora instytutu PAN i instytutu badawczego (ta decyzja może być w terminie 4 miesięcy oprotestowana przez CK). Dotychczas z tego ewidentnego ułatwienia korzystały przede wszystkim uczelnie niepubliczne i to w celu załatania luk w minimach kadrowych do prowadzenia kierunku studiów (na ogół na poziomie licencjackim). Przy widocznym podnoszeniu poziomu awansów akceptowanie art. 222 (nowa etykietka prawna artykułu 21a) jest to słyszalny zgrzyt. I nie da się tego inaczej tłumaczyć, jak wspieraniem słabych kadrowo szkół niepublicznych, publicznych i instytutów badawczych.
Jeżeli już ta procedura miałaby z jakichś powodów pozostać, to jedynie w szkołach wyższych jako rozwiązująca (i to nie na dużą skalę) problem uprawnień do prowadzenia kierunku studiów o profilu praktycznym na poziomie licencjackim. Nie należy przed takimi osobami z art. 222 otwierać drogi prowadzącej do promotorstwa, recenzowania (także habilitacji) oraz uzyskania tytułu profesora. Nie sądziłem, że w dobie „doskonałości naukowej” będziemy sięgać po rozwiązania przedstawione w art. 222. Przecież Polska nie jest krajem na dorobku.
* * *
Dla mnie ważne – na koniec – są też odpowiedzi na kilka pytań. Dlaczego koniecznie musi być inaczej (ale czy lepiej, aniżeli było)? Czy koniecznie trzeba zakładać nowe błyszczące szaty? Czy nie wystarczą czytelne i sensowne korekty?
Inaczej mówiąc, bez odpowiednich rozporządzeń wykonawczych ustawa jest tylko pustą skorupą, którą trzeba wypełnić tym, o czym warto i trzeba podyskutować. Wszak diabeł tkwi w szczegółach. Pamiętajmy też, że gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy. A tak pozostajemy w sferze domysłów i myślenia życzeniowego. Na uwagi zawsze możemy otrzymać odpowiedź: tym zajmiemy się później. Pytanie: kiedy? Czy nie byłoby rozsądniej – a tak uważam – aby projektowi ustawy towarzyszyły projekty rozporządzeń wykonawczych (jeżeli nie wszystkich, to przynajmniej tych najważniejszych)?
Komentarze
Tylko artykuły z ostatnich 12 miesięcy mogą być komentowane.