Niebo czarne, niebo błękitne…

Rozmowa z dr. hab. Jackiem Stacherą, kierownikiem Zakładu Konserwacji Malarstwa i Rzeźby Polichromowanej na Uniwersytecie im. Mikołaja Kopernika w Toruniu

Wydział Sztuk Pięknych UMK ma ponad 200-letnią tradycję, sięgającą czasów Uniwersytetu Wileńskiego. Jak w tę tradycję wpisuje się kierunek konserwacja i restauracja dzieł sztuki?

W 1945 roku sztuki piękne były sekcją Wydziału Humanistycznego, jednego z pięciu wydziałów stanowiących kontynuację Uniwersytetu Stefana Batorego, przeniesionego po zakończeniu wojny z Wilna do Torunia. Już w styczniu 1946 został utworzony samodzielny Wydział Sztuk Pięknych, którego pierwszym dziekanem był prof. Bronisław Jamontt, a prodziekanem prof. Tymon Niesiołowski. Przy powstawaniu wydziału współpracowali profesorowie Jerzy Hoppen, Henryk Kuna, Stanisław Horno-Popławski, Stefan Narębski. Zdecydowana większość kadry wywodziła się z wileńskiej uczelni.

Od początku, obok dyscyplin typowo artystycznych, rozwijał się profil zajęć o charakterze konserwatorskim wspierany badaniami naukowymi. W 1947 roku w ramach Katedry Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa, kierowanej przez prof. Jerzego Remera, powołano Pracownię Technologii Malarskiej i Materiałów Malarskich, tworząc podwaliny pod kształcenie, obok teoretyków, również konserwatorów praktyków. W latach pięćdziesiątych wokół wydziału było wiele zawirowań, ostatecznie podzielono go na dwa podzespoły: Studium Artystyczno-Pedagogiczne i Studium Konserwacji i Muzealnictwa.

W 1958 roku, na wniosek doc. Leonarda Torwirta, przy Katedrze Technologii i Technik Malarskich utworzony został Zakład Konserwacji Zabytków Ruchomych. Prof. Torwirt, rozumiejąc interdyscyplinarny charakter konserwacji, zatrudnił specjalistów z wielu dziedzin, między innymi z chemii, konserwatorstwa, sztuk pięknych, którzy mieli znaczący wpływ na dalszy rozwój kierunku. Obecny kształt wydziału uformował się w roku 1969, kiedy to w wyniku ogólnopolskich wytycznych utworzono strukturę instytutową, a katedry zmieniono na zakłady. Dzisiaj w ramach Instytutu Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa funkcjonuje dziesięć zakładów.

Co w przypadku konserwatorstwa zdecydowało o zachowaniu formuły jednolitych i aż 6-letnich studiów magisterskich?

Przede wszystkim troska o poziom kształcenia. Dyscyplina, którą się zajmujemy, ma bardzo szeroki zakres kształcenia i łączy różne dziedziny wiedzy. Student, który po pierwszym roku wybrał specjalność konserwacja i restauracja malarstwa i rzeźby polichromowanej, będzie mógł pracować zarówno przy obrazach malowanych na płótnie, jak i na drewnie, może zająć się drewnianą rzeźbą polichromowaną, a także malowidłami ściennymi. Podział studiów wpłynąłby niekorzystnie na umiejętności i zakres wiedzy naszych absolwentów, nie pozwalając im na sprostanie czekającym w przyszłości wyzwaniom. Problem polega na tym, że dyplom jest dwustopniowy, składa się na niego część teoretyczno-badawcza i część praktyczna. Aktualnie w mojej pracowni dwie studentki zajmują się renowacją krucyfiksu, a jednocześnie w Zakładzie Technologii i Technik Malarskich przeprowadzają analizy pigmentów. Dla uzyskania wiarygodności badań okres prac nie może być zbyt krótki. Ja kończyłem jeszcze studia 5-letnie, ale de facto nikt nie dawał rady obronić się w ciągu tych pięciu lat. Siedzieliśmy w zakładzie przez całe wakacje, obrona przypadała jesienią albo zimą. W międzyczasie traciliśmy uprawnienia studenckie a ci, którzy korzystali z akademików, nie mieli gdzie mieszkać. Tak więc jeszcze za czasów śp. prof. Marii Roznerskiej udało się stworzyć model studiów 6-letnich i teraz na wszystkich szczeblach toczymy batalie, aby go utrzymać.

Paradoksalnie, to nie zniechęca kandydatów na studia w dobie poszukiwania szybkich ścieżek edukacji.

Niektórzy przychodzą do nas już po ukończeniu innego kierunku. Zawsze powtarzam studentom, że muszą się kierować pasją. Żyjemy w dobie społeczeństwa komercyjnego. W naszym zawodzie bywa jak w biblijnej przypowieści, że jest siedem lat tłustych, a potem siedem chudych. Czasami tworzymy zespoły, realizujemy różne projekty ministerialne, jednak jeśli ktoś liczy na stałe zyski związane z tym zawodem, to może się przeliczyć. Ważne, że ukończenie konserwacji nie zamyka drogi artystycznej. Zdarza się, że nasi studenci malują obrazy i sprzedają gdzieś na Zachodzie. Ich atutem jest świetne przygotowanie z technologii malarskich, poczynając od najdawniejszych technik poprzez wszystkie kolejne etapy. Cechy konieczne w zawodzie konserwatora to cierpliwość i precyzja. Podobnie jak w medycynie, szybkie decyzje mogą spowodować nieodwracalne skutki. Z doświadczenia wiem, że najbardziej pamięta się niepowodzenia. Poza tym można włożyć w tę pracę dużo serca, ale jeśli zabraknie świadomości na przykład ze strony inwestora, to na końcu przyjdzie ktoś i zapyta – czy jest już po konserwacji, czy przed? Dlatego staram się przy swoich realizacjach o umieszczanie tablic ukazujących jak obiekt wyglądał przed konserwacją i jakie były jej założenia.

Nie zawsze można uzyskać pełną dokumentację…

Oczywiście, wszystko musi być oparte na analizie historycznej. Nie tylko manualne zdolności studenta są istotne, ale też jego wiedza historyczna. Musi także wiedzieć, jak przygotować wniosek, jak nie pomylić się przy opracowaniu kosztorysu. Tu oprócz przygotowania teoretycznego ważna jest praktyka konserwatorska, bo uczy zwrócenia uwagi na aspekty, których czasem nie widać gołym okiem. Kiedyś w niewielkiej miejscowości koło Brodnicy realizowałem ze swoim zespołem prace przy dwóch ołtarzach. Po zdjęciu schodów, które zasłaniały predellę, odkryliśmy wspaniałe malowidła. Niestety to odkrycie wpłynęło zdecydowanie na przedłużenie programu prac konserwatorskich. Ważne więc są wcześniejsze badania, odkrywki, bo gdy działamy w pośpiechu, zwiększa się możliwość pomyłki.

Kto jest największym zleceniodawcą dla konserwatorów?

W przypadku naszego zakładu to przede wszystkim muzea, m.in. w Olsztynie, Chojnicach, Poznaniu, Lublinie, Gdańsku, Szczecinie, Bydgoszczy i Toruniu. Prowadzimy prace przy obiektach pochodzących z różnych okresów, począwszy od późnego gotyku do czasów współczesnych. Zdarzają się wśród nich tak dziwne, jak unikatowa rzeźba polichromowana głowy jelenia z muzeum w Wolsztynie (którą właśnie mamy w gablocie). Dużą rolę odgrywa też Kościół, który jednak nie zawsze dysponuje odpowiednimi środkami, często może zapewnić tylko pokrycie kosztów dokumentacji i materiałów. Nie ukrywam, że w wielu przypadkach podejmujemy się realizacji i wykonujemy pracę nieodpłatnie. Proces konserwacji wiąże się z dużą odpowiedzialnością, także materialną. Póki co nasi odbiorcy są zadowoleni, między innymi dlatego, że cały proces jest z nimi konsultowany. Niestety, nie każdy może spełnić się w zawodzie konserwatora. To nie jest tak, jak często czarują nas w telewizji, gdy pokazują pracownika, który stoi przy fresku i stawia kropeczki pędzelkiem – tak wygląda 20 może 30% pracy. Często trzeba ciężko pracować fizycznie, demontując, szlifując, czyszcząc podłoże, przygotowując zaprawy, czasami konieczne są zdolności stolarskie, rzeźbiarskie. Jest też cały proces związany z wykorzystaniem chemii, gdy usuwamy przemalowania. Musimy wiedzieć, jakich zabezpieczeń i jakich środków trzeba użyć, żeby się nie otruć. Niektóre z nich działają bardzo silnie, można je stosować tylko pod odpowiednimi wyciągami. Na szczęście przepisy unijne eliminują te najbardziej toksyczne substancje. Kiedyś do usuwania przemalowań olejnych powszechnie stosowany był dwumetylofornamid, choć wszyscy zdawali sobie sprawę, że jest bardzo niebezpieczny. Dzisiaj jest zakazany. Pojawiają się za to różnego rodzaju pasty i żele, które nakłada się na powierzchnie, aby ograniczyć parowanie i skupić się na działaniu punktowym.

Czy w dużym stopniu zmieniły się technologie stosowane w konserwacji od czasu, kiedy w 1991 roku ukończył pan studia?

W tej chwili mamy zdecydowanie pogłębiony i rozszerzony system badawczy – wszystko idzie w kierunku jak najmniejszej ingerencji w strukturę obiektu. Grupy specjalistów skupiają się na badaniach spektograficznych i spektrometrycznych, stosuje się udoskonalane metody rentgenowskie oraz najnowocześniejsze techniki związane z optyką. Od paru lat współpracujemy z Uniwersytetem Przyrodniczym w Poznaniu, realizując wspólnie grant w ramach projektu „Dziedzictwo kulturowe – poszukiwanie nowoczesnych środków i metod konserwacji drewna zabytkowego”. Współpracujemy także z Wydziałami Fizyki i Chemii UMK. Przykładem może być udział prof. Bogumiły Rouby, dr Magdy Iwanickiej, dr Teresy Łękawy-Wysłouch i mgr Ludmiły Tymińskiej-Widmer w programie badawczym kierowanym przez prof. Piotra Targowskiego nad pionierskim zastosowaniem metody cyfrowej korelacji obrazów do analizy globalnych i lokalnych deformacji w obrazach sztalugowych, powstających pod wpływem zmiennych warunków klimatycznych. Wspomnę także o udziale dr Magdaleny Iwanickiej w programie o zasięgu międzynarodowym „Integrated Platform for the European Research Infrastructure ON Cultural Heritage” (IMPERION CH). Zespół, który opracował ten program, przeprowadza badania na najwybitniejszych obiektach w Europie.

Jakie kompetencje w zakresie malarstwa powinien uzyskać absolwent specjalności konserwacja i restauracja malarstwa i rzeźby polichromowanej w porównaniu z absolwentem kierunku malarstwo?

Skupiamy się na szerszym zakresie zagadnień niż działania czysto malarskie. U nas trzeba najpierw dokładnie zapoznać się z warsztatem, z formami rysunku akademickiego, z malarstwem w różnych technikach, aby poradzić sobie przy ewentualnych rekonstrukcjach dawnego malarstwa. Przytoczę anegdotę. W czasie studiów, gdy pracowałem nad kopią portretu, odwiedził mnie kolega z kierunku malarstwo i nie mógł się nadziwić, w jaki sposób namalowałem rękę. Mówi: „Słuchaj, ja nakładam tę farbę, nakładam i nic mi nie wychodzi”. Ja na to: „Bo najpierw musisz podłożyć odpowiednie podmalowanie, potem modelunek, potem laserunek, potem możesz ewentualnie coś jeszcze wmalować”. Popatrzył: „Do tego to już nie miałbym cierpliwości!”. I tu mamy sedno. A w naszym zawodzie cierpliwość plus wiedza, plus znajomość materiałów to jest podstawa. Oczywiście w malarstwie czy grafice zdarzają się także osoby bardzo precyzyjne. Muszę dodać, że praca konserwatora wymaga silnej psychiki. Proszę mi wierzyć, człowiek bardzo przeżywa, gdy coś mu nie wyjdzie. Czasami stopień zniszczenia obiektu jest tak duży, że 90% pracy to rekonstrukcja. Zawsze rodzi się pytanie, na ile rekonstrukcja ma się wiązać z imitowaniem starości. Największą umiejętnością jest wyważenie: staramy się unikać zafałszowania, ale uważam, że lepiej nadać pewną odczuwalność starości obiektowi, niż uzyskać efekt przesadzonej nowości.

W Poznaniu mieliśmy problem z „całkiem nowym” Zamkiem Przemysła.

Kiedyś konserwując malowidła stropowe kościoła w Nowym Mieście Lubawskim usunęliśmy przemalowania, które były ciemne jak niebo nocą. W czasie badań okazało się, że pod spodem jest piękny, jasny błękit. Odsłoniliśmy go i nagle z czarnego nieba zrobiło się niebo błękitne. Jedni są tym zachwyceni, ale niektórym osobom trudno się przyzwyczaić. W tym samym obiekcie robiliśmy malowidła gotyckie z najwyższej półki. Kolorystyka prawie monochromatyczna: czerwień, biel i czerń. Przez to, że dobór barw był ograniczony i wszystko delikatnie scalone kreseczką, charakter prac się nie zmienił i pozostało odczucie starości. Natomiast w przypadku malowideł stropowych pojawił pewien efekt obcości, nowości.

Jak w klasycznym już przykładzie Kaplicy Sykstyńskiej…

Tam także konserwatorzy użyli całej swojej wiedzy i aparatury naukowej, żeby nie pozwolić sobie na przekłamania. Ważne, aby w przypadku prac konserwatorskich, np. przy rekonstrukcji, nie przekroczyć rubikonu nowości. Nie jest to łatwe. W tym roku zakończyłem 12-letnie prace w pięknym kościółku w Okartowie, małej wsi rybackiej nad jeziorem Śniardwy. Kościół był całkowicie zniszczony. Brakowało stropów nad emporami, a ponieważ nie było środków na przywrócenie malowideł, w latach 80. założono jedynie deski. Szczęście polegało na tym, że malowidła zachowały się na zdjęciach. Po rekonstrukcji kościół zaczął żyć. Odzyskał pierwotny charakter. Byłem szczęśliwy. Muszę podkreślić, że zawsze, gdy kieruję zespołem konserwatorów, szczegóły prac konsultuję ze wszystkimi. Pytam też studentów: a jak pani to widzi? jak by pani to poprowadziła? Świeże spojrzenie także jest ważne, aby nie przyzwyczajać się do schematów. Zawsze kierujemy się dobrem obiektu i oczekiwaniami właściciela, którego jednak trzeba ukierunkować poprzez konsultacje. W czasie konserwacji specjalnie nie zasłaniam prac i staram się odpowiadać na wszystkie pytania. Pamiętam swoją prelekcję w Nowym Mieście Lubawskim, kiedy tłumaczyłem mieszkańcom pewną sytuację. Realizowaliśmy w tamtejszym kościele malowidła. Rozpoczęliśmy prace, a w lokalnej gazecie pojawia się artykuł o tym, że cenne malowidła czyści się odkurzaczami. Tymczasem powierzchnię wokół malowideł trzeba odkurzyć, żeby ich nie zabrudzić i nie zapylić kościoła. Ale jeżeli ktoś chce złośliwie komentować, zawsze znajdzie sposób. Dowcip polegał też na tym, że prace trwały cztery miesiące. Ksiądz proboszcz chyba oczekiwał, że gotyckie malowidła zostaną szybko odnowione. Zastanawiał się, dlaczego my tam ciągle siedzimy i tak delikatnie stawiamy te kreseczki, kropeczki… Pewnego razu usiadł w prezbiterium w fotelu biskupim. Mija godzina, on siedzi, a my w tym czasie posuwamy się z pracą milimetr po milimetrze. Nagle wstał, podszedł do mnie, powiedział: „Panie Jacku, zrozumiałem!”. I wyszedł. To było bardzo piękne.

Zobaczył cały proces.

Tak, zobaczył, jakim szacunkiem otaczamy to gotyckie malowidło, że podchodzimy do niego jak do relikwii, chcąc nadać mu jak najpiękniejszy wygląd, niczego przy tym nie zakłamując.

Zaletą zawodu konserwatora jest to, że wiąże się on z podróżowaniem. Co roku pojawiają się nowe miejsca, nowe wyzwania. Jeździłem po całej Polsce, pracowałem i na Dolnym Śląsku, i nad morzem, w Toruniu, w Częstochowie na Jasnej Górze, w Gdańsku… Wchodząc na rusztowanie, często znajduję się w takich miejscach, gdzie od stu lat nikogo nie było i przez najbliższe stulecie nie będzie. Konserwacja to zawód dla ludzi, którzy lubią pracować w zespołach, ale jeśli ktoś jest introwertykiem i lubi samotność, to siedząc cały dzień na rusztowaniu może dotrzeć do najgłębszych pokładów swoich myśli i przeanalizować całe życie… Tak było ze mną w Świdnicy.

Niesamowite zadanie dostał pan w niecały rok po ukończeniu studiów: prowadzenie zespołu realizującego prace konserwatorskie w Kościele Pokoju, który jest największym drewnianym kościołem barokowym na świecie.

Tak, wyzwanie było ogromne. Zostałem tam skierowany przez prof. Marię Roznerską, ówczesną dyrektor Instytutu Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa. Miałem kierować zespołem realizującym prace w ramach niemiecko-polskiego projektu „Wzorcowe badania historyczne i restauratorskie oraz prace konserwatorskie w Kościele Pokoju pod wezwaniem Świętej Trójcy w Świdnicy, Polska”. Do dzisiaj pamiętam, jak prof. Alicja Strzelczyk, realizująca badania zbiorów archiwum parafialnego, weszła do kościoła, zobaczyła jego wielkość, ogrom zagadnień, i zwróciła się do mnie: „Jacku, jeżeli podołasz temu zadaniu, to już nic nie będzie stanowiło dla ciebie wyzwania, któremu byś nie podołał”. Należy tu nadmienić, że pani profesor znała mnie dobrze, gdyż była promotorem mojej pracy magisterskiej. W wyniku badań powstała dziewięciotomowa dokumentacja badawczo-konserwatorska, która w tych czasach stanowiła modelowe rozwiązanie. Obok mnie duży wkład w jej powstanie mieli Jolanta Korcz, Joanna Arszyńska i Robert Rogal. W uznaniu mojej pracy kierownik projektu, Urlich Schaff, zaproponował mi pracę dla Niemieckiego Centrum Rzemiosła i Ochrony Zabytków w Fuldzie. Praktycznie w realizację badań i wzorcowych prac przy Kościele Pokoju zaangażowane były wszystkie zakłady Instytutu Zabytkoznawstwa i Konserwatorstwa. W roku 1998 Uniwersytet Mikołaja Kopernika otrzymał złoty medal na Międzynarodowych Targach Ochrony Zabytków i Renowacji Miast w Lipsku za wzorową międzynarodową współpracę. Myślę, że był w tym niemały mój udział. W wyniku prac prowadzonych przy Kościele Pokoju ukształtowały się moje zainteresowania badawcze, które znalazły odzwierciedlenie w realizowanej później pracy doktorskiej Techniki wykonania oraz metody konserwacji i restauracji powierzchni srebrzonych i lakierowanych w rzeźbie drewnianej polichromowanej , której promotorem była prof. Bogumiła J. Rouba, a następnie rozprawie habilitacyjnej Historyczne i współczesne lakiery w sztuce. Właściwości. Zagadnienia rekonstrukcji w praktyce konserwatorskiej .

Rozmawiała Krystyna MATUSZEWSKA