Koniec

Jan Kozłowski

Koniec zawsze fascynował ludzi bardziej niż początek. Spójrzcie na Ngram Viewer – w książkach w języku angielskim słowo „end” od początku XIX wieku aż po dziś dzień pojawia się niemal trzykrotnie częściej niż „beginning”. Podobnie w języku angielskim „śmierć” pociąga bardziej od „narodzin”, „tragedia” od „komedii”, „upadek” od „wzlotu”, „diabeł” od „anioła”. Ciekawa sprawa jest z „niebem” i „piekłem”. W latach 1800-2000 wielka, chwilami siedmiokrotna przewaga „nieba” stopniowo topnieje. W roku 1985 obie krzywe przecinają się, odtąd stosunkowo niewielką przewagę ma „piekło”.

To wszystko bynajmniej nie świadczy o ciemności duszy angielskiej publiczności czytającej – wg Ngram Viewera przez dwa wieki więcej jest „dnia” niż „nocy”, więcej „światła” niż „ciemności”, „wzrostu” niż „spadku” (rise and decline).

Wielość końców

Niemniej koniec ma jakąś moc przyciągania uwagi. Nie dziwi, że dla nadania sugestywności tezom autorzy sięgają po „koniec” (lub „upadek” i „zmierzch”, jak dawniej Spengler). Mamy więc koniec wieku ideologii, nauki, teorii naukowej, fizyki, innowacji, kapitalizmu, wzrostu gospodarczego, pracy. Także (na Zachodzie) koniec wielkich naukowo-planistyczno-inżynierskich przedsięwzięć, takich jak tama Hoovera, Manhattan, Apollo, Concorde (zob. Peter Hall, Great Planning Disasters, 1980). Niektóre „końce” wiążą się ze sobą i wzajemnie wyjaśniają siebie, inne nie.

Rzadko podkreśla się dialektykę końca i początku. Żeby coś się zaczęło, coś innego musi się skończyć. Burzenie poprzedza budowę (chyba że chodzi o stworzenie świata, wielki wybuch lub budowę „na surowym korzeniu”). Dialektykę tę świetnie ujmuje pojęcie „twórczej destrukcji” Schumpetera. Dziś jednak jesteśmy bardziej przekonani, że coś się kończy, niż że coś zaczyna. Coś się zaczyna, ale nie potrafimy opisać co. Nowy kształt starego czy coś radykalnie nowego? Stąd taka popularność przedrostka „post” – postmodernizm, postkapitalizm, postnauka.

Koniec ideologii to koniec absolutyzmu prawd niepodlegających dyskusji oraz wiary w absolutną słuszność idei. Oświecenie zakwestionowało wiarę w prawdy objawione, XX wiek – w prawdy naukowe. XIX wiek zrodził wiarę w możliwość radykalnej przebudowy społeczeństw, wiek XX przywrócił znaczenie mniejszym celom, co do których panuje zgoda, takim jak dobrobyt. Erozja tak rozumianego wieku ideologii, podsumowanego w książkach Raymonda Arona (1955), Daniela Bella (1960) oraz Henri van Liera (1962), sięga XIX wieku.

Ten sam wiek XIX, wiek scjentyzmu i krzepnięcia ideologii, wpuścił do świata myśli zdradziecki granat z opóźnionym działaniem – geometrię nieeuklidesową.

„Podobnie jak religia w społeczeństwach tradycyjnych, matematycy zajmowali niekwestionowane miejsce w myśli zachodu, pisał Morris Kline. W świątyni matematyki złożono wszelkie prawdy, a Euklides był ich najwyższym kapłanem. Lecz kult, jego najwyższy kapłan i wszyscy wierni zostali pozbawieni sankcji świętości przez prace nieświętej trójcy: Bolyai’a, Łobaczewskiego i Riemanna. Dopóki ich prace były traktowane jako rodzaj matematycznego hokus-pokus, nie zadawano istotnych pytań. Jednak z chwilą gdy uświadomiono sobie, że geometria nieeuklidesowa może być ważnym opisem przestrzeni fizycznej, powstał problem, jak matematyka, pretendująca do posiadania prawdy o ilości i przestrzeni, może proponować sprzeczne geometrie? Pozbawiając matematykę statusu zbioru prawd, powstanie geometrii nieeuklidesowej obrabowało człowieka z najbardziej szanowanych prawd, a może nawet z uzyskania jakiejkolwiek pewności. (…) Przed rokiem 1800 każde stulecie wierzyło w istnienie prawdy absolutnej; różniono się jedynie co do wyboru źródła. Arystoteles, ojcowie Kościoła, Biblia i wszystkie nauki miały swoje dni jako arbitrzy obiektywnej, odwiecznej prawdy. (…) Koniec dominacji geometrii euklidesowej oznaczał koniec wszystkich absolutnych miar. (…) Racjonalny człowiek, który odebrał lekcję geometrii nieeuklidesowej, jest przynajmniej świadom istnienia pułapek, i jeśli uznaje jakąkolwiek prawdę, czyni to tytułem próby, oczekując w każdej chwili rozczarowania”.

Wielość możliwych geometrii obaliła zatem wiarę w istnienie jednej uniwersalnej prawdy oraz uniwersalnego umysłu, odkrywającego obiektywną prawdę, jedną dla wszystkich. Wiek XIX dał geometrię nieeuklidesową, podczas gdy XX – logikę wielowartościową oraz filozoficzne teorie wielości rzeczywistości. Podejmowano zagadnienie wielości perspektyw poznawczych. Impresjoniści jako pierwsi pokazali, że istnieje wiele sposobów widzenia (w przeciwieństwie do perspektywy liniowej, zakładającej jeden wspólny). Ich śladem poszło wiele grup i kierunków, jak kubiści. Podobne rewolucje zaszły w innych dziedzinach sztuki, w muzyce, poezji i w malarstwie.

Odkrycie wielości równouprawnionych ujęć świata miało kiedyś podobnie niszczący wpływ na wiarę w możliwość odkrycia prawdy, jak dziś zalew danych.

Koniec nauki

Chris Anderson, redaktor naczelny magazynu „Wired”, pisze, że żyjemy w świecie, w którym ogromne ilości danych i matematyki stosowanej zastępują każde inne narzędzie (The End Of Theory: The Data Deluge Makes The Scientific Method Obsolete , 2008). W obliczu ogromnej ilości danych dotychczasowe podejście do nauki – hipoteza, model, test – stało się nieaktualne. „Rozważmy fizykę: modele Newtona były surowymi przybliżeniami prawdy (złymi na poziomie atomowym, ale nadal przydatnymi). Sto lat temu oparta na statystyce mechanika kwantowa dała lepszy obraz, ale mechanika kwantowa to kolejny model, a jako taki jest wadliwy, bez wątpienia jest to karykatura bardziej złożonej rzeczywistości. Powodem, dla którego w ostatnich kilku dekadach fizyka podryfowała w teoretyczne spekulacje o n-wymiarowych wielkich, ujednoliconych modelach, jest to, że nie wiemy, jak przeprowadzać eksperymenty, które mogłyby falsyfikować hipotezy – energie są zbyt duże, akceleratory zbyt drogie itd. Teraz biologia zmierza w tym samym kierunku. Modele, których nauczyliśmy się w szkole o genach „dominujących” i „recesywnych”, kierujących ścisłym procesem Mendla, okazały się jeszcze większym uproszczeniem rzeczywistości niż prawa Newtona. Odkrycie interakcji gen-białko i inne aspekty epigenetyki zakwestionowały pogląd o DNA, a nawet dostarczyły świadectw na to, że środowisko może mieć wpływ na cechy dziedziczne, co kiedyś uważano za niemożliwe”.

„Od ponad wieku fizycy liczyli, że znajdą Świętego Graala współczesnej nauki: jednolitą teorię, która obejmie całe fizyczne światy, od podłoża kwarków i gluonów aż do momentu powstania wszechświata, pisał piętnaście lat wcześniej David Lindley w książce The End Of Physics: The Myth Of A Unified Theory  (1993). „Teoria wszystkiego” jest mitem. Pracując poza zasięgiem nawet największych teleskopów lub najpotężniejszych akceleratorów cząstek, niezdolni do poddania swych ustaleń doświadczalnej kontroli, twórcy teorii przenieśli się do świata rządzonego jedynie przez matematyczne spekulacje, z których żadna nie może zostać empirycznie zweryfikowana”. Teoria ta to początek nowoczesnej mitologii, ale koniec fizyki, jaką znamy.

Trzy lata po Lindley’u John Horgan ogłosił książkę The End of Science: Facing the Limits of Knowledge in the Twilight of the Scientific Age. Dlaczego wg Horgana zbliża się koniec nauki? Po pierwsze, streszcza książkę jedna z recenzji, wszystkie wielkie problemy zostały rozwiązane lub wkrótce zostaną rozwiązane. Brak dziś prawdziwie wielkich odkryć – takich jak mechanika kwantowa, teoria względności, ewolucja, big bang, DNA. Pozostają tylko mniej interesujące prace, takie jak zbadanie szczegółowych następstw teorii, problemy stosowane itp. Nie są to sprawy niegodne uwagi, ale nie zapalają one wyobraźni i nie przyciągają intelektualnych gwiazd, tak jak to było przez ostatnie stulecia.

Po drugie nauka zbliża się do swoich wewnętrznych granic, ponieważ stawia pytania, na które nigdy nie będzie w stanie odpowiedzieć. Ci, którzy nadal naciskają na te granice, rozwijają naukę w sposób spekulatywny i postempiryczny. Horgan taką naukę nazywa „ironiczną”. Ironiczna nauka przypomina krytykę literacką, ponieważ oferuje punkty widzenia i opinie, które pobudzają dalsze komentarze, ale nie zbliża się do prawdy i nie tworzy empirycznie weryfikowalnych ustaleń, zmuszających naukowców do dokonania istotnych zmian w ich podstawowym opisie rzeczywistości. Wreszcie eksperymenty stają się coraz trudniejsze i droższe, a społeczeństwa stają się mniej chętne do zapewnienia niezbędnych zasobów.

Horgan świetnie zna widowiskowe porażki wcześniejszych prognoz, takich jak przepowiednie z końca XIX wieku, że wszystkie ważne odkrycia w fizyce zostały dokonane (Lord Kelvin, 1900) lub że wszystkie ważne wynalazki wymyślone. Nie przejmuje się jednak faktem, że pięć lat po przepowiedni Kelvina wystrzeliła teoria względności, a jeszcze wcześniej samolot wzniósł się w górę. Wcześniejsze porażki przepowiedni „końca” nie dowodzą przecież, że kolejne nie mogą się spełnić.

Jedno z wyjaśnień wiąże brak przełomowych odkryć z zalewem danych. Badania naukowe stają się w coraz większym stopniu grą zespołową, a sytuacje, kiedy artykuły podpisywane są przez dziesiątki, setki, a nawet tysiące autorów, zdarzają się coraz częściej. Wynikają one z konieczności współpracy różnych badaczy różnych specjalności, np. statystyków, fizyków, informatyków, a także specjalistów od obsługi coraz bardziej skomplikowanej aparatury. Sądzi się jednak, że genialna idea może powstać tylko w głowie jednostki, a nie może zostać stworzona przez połączone ze sobą komputery lub współdziałające zespoły badawcze. Gdy ilość danych przekracza możliwości jednostkowego przetwarzania, przeznaczone nam są nie przełomy, lecz przyczynki.

Nawet ostatnie odkrycie fal grawitacyjnych (ogłoszone publicznie w lutym 2017) nie zachwiało przekonaniem o końcu nauki. W końcu czy nie była to stara idea Einsteina?

Koniec innowacji

Przepowiednie o końcu innowacji (częściej mówi się o ich trwałym spowolnieniu) do pewnego stopnia wiążą się z prognozami końca nauki. Dziś radykalne innowacje są oparte na ważnych odkryciach naukowych, a gdy takich brak, radykalnych innowacji też nie uświadczysz.

Rzecznicy spowolnienia wskazują na złote lata innowacji, ćwierćwiecze od zakończenia II wojny światowej po koniec lat 1960 (Michael Hanlon). Wszystko, co określa współczesny świat, pojawiło się lub upowszechniło w tych złotych latach. Pigułka. Elektronika. Komputery i narodziny internetu. Energia atomowa. Telewizja. Antybiotyki. Podróż kosmiczna. Prawa obywatelskie. Feminizm. Nastolatki. Zielona Rewolucja. Dekolonizacja. Muzyka popularna. Masowe lotnictwo. Ruch praw gejów. Tanie, niezawodne i bezpieczne samochody. Szybkie pociągi. Lądowanie na Księżycu, zwycięstwo nad ospą, podwójna helisa. Ulepszenia w życiu codziennym są coraz mniej rewolucyjne. Dziś domy, urządzenia domowe i samochody wyglądają tak samo jak przed pokoleniami. Samoloty nie latają szybciej niż w latach sześćdziesiątych XX wieku.

Skąd to spowolnienie innowacji? Rzecznicy tezy (m.in. Michael Hanlon, Fredrik Erixon i Bjorn Weigel) wskazują na pięć powodów. Powód pierwszy – efekt zerwania nisko wiszących owoców, takich jak m.in. masowa edukacja i kapitalizacja przełomów naukowych dokonanych w XIX wieku. Dalszy postęp jest o wiele trudniejszy. Powód drugi – zmiana proporcji między finansowaniem publicznym a prywatnym na korzyść tego ostatniego. Dziewiętnastowieczna maszyna analityczna Charlesa Babbage’a była finansowana przez rząd brytyjski. Pierwsze komputery elektroniczne pochodziły nie z laboratoriów IBM, lecz z uniwersytetów w Manchesterze i Pensylwanii, i były finansowane przez wojsko. Wczesny Internet nie był dzieckiem laboratoriów Bella czy Xeroxa, lecz uniwersytetu w Kalifornii, i był finansowany przez DARPA (Defense Advanced Research Projects Agency). Światowa sieć internetowa powstała w CERN, a nie w Apple lub w Microsoft, i była finansowana przez rządy europejskie. Większość leków to efekt badań przeprowadzonych w amerykańskich National Institutes of Health. Technologia eksploatacji gazu łupkowego to efekt programu Departamentu Energii. Sam Google zaczął się z dotacji National Science Foundation.

Powód trzeci – własność. W ciągu ostatnich 40 lat kapitalizm stracił swego czołowego aktora – kapitalistę. Właściciele spółek publicznych zostali zepchnięci w cień przez szybki rozwój instytucji inwestycyjnych zarządzających pieniędzmi innych ludzi, przede wszystkim funduszami emerytalnymi. Instytucje te są obecnie głównymi właścicielami zachodnich spółek publicznych, a ich rola jako właścicieli szybko wzrasta. Prywatne instytucje inwestycyjne zachowują się jak publiczne instytucje inwestycyjne. Są ostrożne. Innowacje i długoterminowe inwestycje są ściśle powiązane z niepewnością. Oszczędzający i instytucje inwestycyjne preferują przewidywalność i nie chcą inwestować w przedsiębiorstwa wprowadzające na rynek radykalne innowacje, obciążone dużym ryzykiem.

Powód czwarty – regulacje. To mit, że żyjemy w okresie liberalizacji rynku i biznesu. Stany Zjednoczone doświadczyły fali deregulacji w późnych latach siedemdziesiątych i wczesnych osiemdziesiątych, Europa około dekadę później. Jednakże w ciągu ostatnich 15 lat rządy coraz częściej interweniowały w gospodarkę. Rynki pracy stały się coraz bardziej chronione, także przez gwałtowny wzrost zawodów objętych licencjami. Regulacje naruszają interesy innowatorów i przedsiębiorców.

Powód piąty – kultura konsumpcji, która przedkłada drobne ulepszenia osobistych gadżetów, takich jak telefony komórkowe, nad innowacje radykalne, mające wpływ na szerokie społeczeństwo.

Koniec stałego wzrostu gospodarczego

Koniec (lub spowolnienie) nauki i innowacji może mieć własne wewnętrzne przyczyny, ale wiąże się też z szerszymi zjawiskami: końca stałego wzrostu gospodarczego, końca kapitalizmu i końca pracy.

Od przełomowej pracy Solowa w 1950 roku wzrost gospodarczy uznawano za proces, który będzie utrzymywać się wiecznie. Ale przed 1750 r. wzrost gospodarczy był ledwo dostrzegalny, co sugeruje, że szybki postęp w ciągu ostatnich 250 lat mógł być niepowtarzalnym epizodem w dziejach ludzkości, a nie gwarancją niekończącego się przyszłego postępu, pisał Robert J. Gordon.

Nie ma lepszej ilustracji dla idei, że wzrost gospodarczy był zdarzeniem jednorazowym, niż szybkość transportu. Do 1830 r. prędkość ruchu pasażerskiego i towarowego była ograniczona szybkością „kopyta i żagla”. Wzrosła ona gwałtownie od czasu kolei (1830 r.) i Boeinga 707 (1958 r.). Jednak od tamtego czasu nie było żadnej poprawy prędkości, a w rzeczywistości samoloty latają wolniej niż w 1958 r. z powodu konieczności oszczędzania paliwa, argumentował Gordon.

Nawet tego nie zauważając, wchodzimy w erę postkapitalizmu. Motorem zmian są teleinformatyka, nowe sposoby pracy oraz gospodarka dzielenia (sharing economy), przekonuje Paul Mason.

Po pierwsze, rozwija dalej swoją myśl, spadło zapotrzebowanie na pracę, zatarły się granice między pracą a czasem wolnym oraz rozluźniły związki pracy i wynagrodzenia. Nadchodząca fala automatyzacji istotnie zmniejszy ilość potrzebnej pracy. Po drugie informacje zniekształcają zdolność rynku do prawidłowego kształtowania cen. Jest tak dlatego, że rynki bazują na niedoborze, a informacje są obfite. Po trzecie jesteśmy świadkami spontanicznego wzrostu produkcji opartej na współpracy: pojawiają się coraz to nowe towary, usługi i organizacje wolne od dyktanda rynku i hierarchii kierowniczych. Największy produkt informacyjny na świecie – Wikipedia – jest bezpłatnie tworzony przez wolontariuszy.

Koniec końców jak będzie? Na pewno nie nastąpi koniec zmian i koniec prognoz. Które prognozy lepiej chwytają zmiany? Warto żyć, by móc weryfikować prognozy. ?