Kibol chce potwierdzania

Piotr Müldner-Nieckowski

Jeden z moich znajomych informatyków przez wiele miesięcy pracował nad systemem obsługi korespondencji dla pewnego średniego (a może nawet małego, bo dwudziestoosobowego) przedsiębiorstwa, ale mimo (jego zdaniem) pieczołowitego dopracowania wszelkich funkcji, mechanizmów i niespodzianek, które firmie może gotować życie, zadania nie zatwierdzono. Złośliwie (lub tylko przez przekorę) nie podano przyczyny odrzucenia pracy, wyznaczono jedynie drugi termin jej wdrożenia. Zapłatę wstrzymano. Ponieważ mimo przeprowadzenia setek nowych, coraz bardziej wymyślnych testów nie udawało się znaleźć błędów ani niedoskonałości, a zleceniodawca upierał się, że twórca systemu powinien sam znaleźć błędy, autor zwrócił się do przyjaciół. Padło też i na mnie, a to między innymi dlatego, że mam w domu kilka komputerów połączonych w sieć, która może imitować większy system.

No i się zaczęło. Miałem niewiele czasu, ale od razu po włączeniu programu zauważyłem, że jest typowo nieprzyjazny dla użytkownika. Mniej więcej tak, jak słynne produkty radosnej twórczości typu „Zintegrowany System Usług dla Nauki, Obsługa Strumieni Finansowania”, „Uniwersytecki System Obsługi Studiów”, a szczególnie urocza „Polska Bibliografia Naukowa”. To wyjątkowe gnioty, systemy nieludzkie, w których liczy się tylko działanie pozaekranowe. Użytkownik jest dla nich piątym kołem u wozu.

Zrozumienie, na czym polega obsługa strony głównej w programie napisanym przez zespół kolegi, zajęło mi mniej więcej godzinę, a powinno było być jasne po minucie, a więc możliwie krótkim okresie potrzebnym do odczytania i zrozumienia tekstów znajdujących się na ekranie wstępnym i w menu. Duży mankament.

Wykonałem też prosty test na obsługę tekstów i okazało się, że system nie zawiera mechanizmu sprawdzania ortografii ani, co dla mnie jest szczególnie ważne, nie obsługuje znaków spoza polskiego alfabetu, i to zarówno w formularzach, w których należy wprowadzać dane osobowe i adresowe, jak i w polach tekstowych, które mają zawierać treść pism, informacji, notatek, zarządzeń itp. Przecież listy i inne dokumenty mogą pisać korespondenci z całego świata, nie tylko Polacy, a wielu Polaków ma w nazwisku takie „obce” literki, jak ja.

Tę wadę badanego oprogramowania, a także różne błędy językowe w napisach, odłożyłem jednak do grupy mniej ważnych, bo zakładałem, że zleceniodawcy (owemu wymagającemu przedsiębiorcy) chodziło o coś innego. Wniosek ten wysnułem stąd, że biznesmeni o języku pisanym mają znikome pojęcie, to raczej domena ich sekretarek.

Powiadomiłem kolegę o wszystkim i szukałem dalej, on tymczasem w ciągu dosłownie czterech godzin braki uzupełnił, a co było lingwistycznie niepoprawne, zwłaszcza niejasne nazwy pozycji menu, naprawił. Czuliśmy, że wciąż nie o to chodzi, bo i na przyjazności interfejsu, a mówiąc normalnie – łatwości korzystania z informacji pokazywanych na ekranie – zleceniodawca niespecjalnie się znał. Na czym więc mógł się znać? Pytanie stawało się coraz bardziej dotkliwe, bo orientowaliśmy się, że kolega ze współpracownikami jako informatyk może stracić całoroczne zarobki. Nagabywany, przyciskany do muru biznesmen powiedział wreszcie, że chodzi mu o niekompletność korespondencji. To była już jakaś wskazówka.

Zaczęliśmy się zastanawiać nad osobowością naszego przedsiębiorcy. Kim jest, skąd pochodzi, jakie ma wykształcenie. Doszliśmy nawet do tego, że jest zagorzałym zwolennikiem klubu piłkarskiego „Legia”, czyli mówiąc prościej a dosadniej – kibolem. I kiedy zaczęliśmy sobie żartować z mentalności kibola, człowieka opanowanego przez reguły życia zbiorowego, oparte na wewnątrzgrupowej więzi intelektualno-emocjonalnej, której wyznacznikami są nie tylko głoszone hasła (typu „Legia – pany!” albo „Od kołyski aż po grób – jedno miasto, jeden klub”, „Do boju, Legio, marsz!”), ale także zwyczajowe zachowania – kpiny zaczęły się przeistaczać w coraz poważniejsze wnioski. Przypomnieliśmy sobie wypowiedź jednego z wysokiej rangi policjantów, która padła w czasie skandalicznej akcji policji „Widelec” w 2008 r., kiedy to zatrzymano 752 kibiców „Legii”, a nad wieloma znęcano się w komisariatach, by wymusić zeznania. Ostrzegał przed aresztowanymi i bitymi pałami fanami klubu: „Uwaga, nie dajcie się zrobić w konia, oni w tych zakutych łbach mają wszystko uporządkowane!”.

Naszego biznesmena wtedy nie zatrzymano, ale przypuszczenie, że ma w głowie charakterystyczny porządek obyczajowy, okazało się dobrą wskazówką. Gdyby nie szczególny styl myślenia, nie byłby właścicielem rozwijającej się firmy. Uważał, że w mocnym łańcuchu nie może brakować pewnego maleńkiego ogniwa, bez którego nie będzie całością.

Wreszcie ktoś krzyknął „Eureka!”. W samą porę, bo termin właśnie mijał. Otóż algorytm nie uwzględniał odsyłania potwierdzeń, że się list otrzymało, ani nie prosił o to adresatów. A przecież dobre wychowanie nakazuje potwierdzać. Dziękować. Okazywać szacunek. Słowem: nieodpowiadanie korespondentom jest przejawem lekceważenia, to zaś potrafi zepsuć każdy interes. I właśnie takie zaniedbanie raziło zleceniodawcę kibola.

e-mail: lpj@lpj.pl