Co z tym kulturoznawstwem?

Leszek Szaruga

Wśród mnóstwa elementów składających się na projekt przebudowy szkolnictwa wyższego autorstwa Jarosława Gowina znalazł się też i ten, który mówi, że dziedziny i dyscypliny nauki zostaną ustalone na bazie klasyfikacji OECD. W związku z tym ma podobno zostać zlikwidowane, jako dziedzina samodzielna, kulturoznawstwo, co budzi dość rozległe echa raczej temu pomysłowi nieprzychylne. Również i ja, jako skromny pracownik Katedry Studiów Interkulturowych Europy Środkowo-Wschodniej przy Wydziale Lingwistyki Stosowanej Uniwersytetu Warszawskiego, nie należę do zwolenników realizacji tego pomysłu. Każda rewolucja niesie z sobą koszty, lecz ten akurat – pomijając ocenę całości projektu pana ministra – wydaje mi się jeśli nie poroniony, to w każdym razie nie do końca przemyślany.

Ustalenia OECD, czyli Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, a zatem struktury stricte ekonomicznej – a tym bardziej tworzone przez nią klasyfikacje dotyczące kwestii szeroko pojmowanej nauki – jako punkt odniesienia w ustalaniu dziedzin i dyscyplin naukowych wydają się co najmniej problematyczne, choć, co dla wszelkiej maści urzędników i administratorów organizujących życie naukowe niezwykle ważne, stanowić mogą dobry podkład do tworzenia „zobiektywizowanych” raportów i sprawozdań. W humanistyce jednak to tak nie działa i działać nie może. Od czasów najdawniejszych bowiem te dziedziny stanowią wyodrębnioną grupę. Tak też jest i w wypadku OECD – nauki humanistyczne w tym zestawie nie przypadkiem wymienione są na ostatniej, szóstej pozycji. Ostatni podpunkt dotyczący humanistyki sformułowany został następująco: „Inne nauki humanistyczne”. Typowy worek klasyfikacyjny.

Co zaś do kulturoznawstwa – otóż jest to, póki co, dyscyplina, która nie znalazła sobie w tej klasyfikacji miejsca. Być może najbliżej jej do folklorystyki (pkt. 6.4.d), ale przecież trudno sobie ją wyobrazić bez historii (pkt. 6.1) bądź bez języków i literatury (pkt. 6.2). Nie da się też pominąć religioznawstwa (pkt. 6.3.d), a nawet teologii (pkt. 6.3.c). Wreszcie, jak to w kulturoznawstwie, nie do pominięcia jest sztuka (pkt. 6.4). W moim przypadku rzecz jest o tyle skomplikowana, że zajmujemy się kulturoznawstwem porównawczym – nie do uniknięcia zatem są tu problemy związane z problematyką polityczną. Taka więc interdyscyplinarna dziedzina – dodać tu można kilka innych: etnografia, antropologia – obejmująca szereg różnych obszarów badawczych, siłą rzeczy winna się wybić na suwerenność. Rzecz w tym, że jest to w zasadzie dyscyplina stosunkowo młoda, rozwijająca się coraz bardziej dynamicznie dopiero w ostatnim ćwierćwieczu i to jest zapewne przyczyną, dla której nie została ona wyodrębniona w klasyfikacji OECD – jak to z reguły bywa, ustalane przez urzędników reguły z trudem poddają się weryfikacji i raz zadekretowane zalegają siłą inercji.

Nie widzę żadnego powodu, dla którego właśnie klasyfikacja OECD miałaby być dla organizacji nauki polskiej w pełni obowiązująca, w szczególności w naukach humanistycznych. Podobnie zresztą jak niekoniecznie całość naszej nauki winna być podporządkowana systemowi bolońskiemu, który co prawda zapewnia studentom większą mobilność, lecz dzieląc studia na dwa etapy skutecznie obniża ich poziom (nie wiem, czy ktokolwiek zadał sobie trud oceny wartości naukowej prac licencjackich w humanistyce – wiem natomiast, że w olbrzymiej większości są to prace na poziomie niższym od wymaganych w trakcie moich studiów prac rocznych).

Nie mam pojęcia, jak na egzystencję kulturoznawstwa wpłynie likwidacja tej dyscypliny jako odrębnej dziedziny badań. Jarosław Gowin pozostawia tu pewną nadzieję. Pisze: „W ramach uczelni mogą być powołane (…) komisje senackie (utworzone np. dla poszczególnych dziedzin lub dyscyplin), które będą mogły przejąć zadania związane z nadawaniem stopni. To reprezentanci uczelni zadecydują, czy takie komisje powołać. To, że wydziały przestaną być podmiotem ustawy, nie oznacza, że muszą zniknąć. To uczelnia zadecyduje, jaką strukturę na nowo ułożyć. Będzie mogła być zracjonalizowana tak, aby w pełni można było wykorzystać potencjał w zakresie badań i kształcenia”. Można zatem żywić wiarę, iż moja katedra, mimo likwidacji kulturoznawstwa jako dyscypliny samodzielnej, jakoś się uchowa, lecz będzie to wymagać od uczelni niemałej ekwilibrystyki. Podobnie zresztą jak będzie to w wypadku od lat coraz wspanialej działającego i mogącego się poszczycić ogromnym dorobkiem naukowym Instytutu Kultury Polskiej przy wydziale polonistycznym naszej uczelni.

Stare porzekadło głosi, że nigdy tak nie było, żeby jakoś nie było. Jakoś zapewne to zatem będzie. Pytaniem otwartym pozostanie: jak? Sprawa bowiem wcale taka marginalna nie jest, jak mogłoby się to zdawać. Kulturoznawstwo, nie tylko w Polsce, jest dyscypliną o rosnącej dynamice i kształcącą nie tylko „specjalistów od kultury”, ale ludzi otwartych na dialog i rozumienie innych, co może się okazać umiejętnością niezwykle przydatną w świecie o coraz bardziej i coraz szybciej rosnącej dynamice zmian demograficznych.