Polska szybka ścieżka

Prof. Łukasz Szumowski, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, o założeniach ewaluacji w 2021 roku

Ile jest w Polsce czasopism naukowych?

Z całą pewnością za dużo. Jest natomiast pytanie, jak one wpływają na stan wiedzy, czy spełniają swoją rolę, a jest nią wymiana myśli między badaczami oraz między naukowcami i społeczeństwem.

A może brakuje nam dobrej definicji czasopisma naukowego?

Czasopismo naukowe to takie, w którym są prezentowane wyniki badań naukowych. Powinno ono być prowadzone zgodnie z dobrą praktyką wydawniczą: artykuły muszą być recenzowane, recenzenci powinni być anonimowi, a publikacja powinna być sprawdzana pod względem autentyczności. To, co w nich się ukazuje, to ma być prawda, a odsetek fałszywych doniesień naukowych nieznaczny. W dzisiejszym świecie mamy problem nie z dostępnością do wiedzy, ale z nadmiarem danych. Overflow, czyli nadmiar informacji, stanowi główną przeszkodę w dotarciu do tych, które powinny być wykorzystane w dalszych badaniach i które mogą przynieść coś społeczeństwu.

Mamy jednak ustaloną liczbę czasopism, które są brane pod uwagę podczas kategoryzacji.

Pytanie, które musimy postawić, brzmi: co chcemy osiągnąć przez naszą politykę naukową, zwłaszcza publikacyjną? Istnieją trzy listy: A obejmuje czasopisma ujęte w bazie Journal Citation Reports (JRC), druga to tzw. lista B, czyli czasopism polskich niemających współczynnika wpływu, a trzecia to czasopisma z listy European Reference Index of Humanities (ERIH). Ta ostatnia to w tej chwili praktycznie martwa lista, na co wielokrotnie zwracano już uwagę. Powstaje co prawda tzw. lista ERIH plus, ale nasi naukowcy zauważyli, że na tę listę można się dostać nie na podstawie wydawania recenzowanego czasopisma, a na podstawie samej deklaracji. Lista A nie budzi wątpliwości, bo to jest lista czasopism znajdujących się w międzynarodowym obiegu naukowym, a są na niej także czasopisma polskie. Jest problem listy B, czyli ponad dwóch tysięcy czasopism polskich, które nie funkcjonują w międzynarodowym obiegu naukowym, a zatem być może także w wymianie myśli naukowej. Największy problem z umiędzynarodowieniem mają nauki humanistyczne, społeczne, prawne, a wydawałoby się, że zmiany społeczne w Polsce są bardzo interesujące. Może nie mamy problemu braku dobrej nauki, ale brak dobrej tradycji publikowania? Wydaje się, że łatwiej jest opublikować coś w zeszytach wydziałowych, za które są jakieś ministerialne punkty, a małą liczbę punktów nadrobić liczbą publikacji, niż powalczyć o publikację w dobrym międzynarodowym czasopiśmie. To źle rozumiana punktoza. W reformie obszaru czasopism chcemy ten problem jakoś rozwiązać. Te 2,5 tys. czasopism to liczba niespotykana nigdzie na świecie i daje to fałszywy obraz polskiej nauki. Z drugiej strony zaledwie 350 czasopism polskich na listach międzynarodowych to też obraz nie do końca prawdziwy. Na pewno mamy więcej czasopism, które powinny się na nich znaleźć. Muszą jednak się o to postarać same redakcje lub wydawcy. Nie ma zachęt, aby czasopisma polskie, także te, które ukazują się w języku polskim, wchodziły do międzynarodowych baz danych, na listy Scopus czy Web of Science. Chcemy to zmienić.

Rozumiem, że chcemy, aby w przyszłości były brane pod uwagę tylko czasopisma, które są na międzynarodowych listach.

Nie tylko. Chcemy, aby one dominowały w kategoryzacji, aby za nie dostawało się punkty, a nie za czasopisma, które nie istnieją w międzynarodowym obiegu naukowym. Nie wszyscy muszą jednak publikować w czasopismach tej klasy co „Nature”, „Science” czy innych topowych czasopismach. Obraz nauki tworzą także drobne badania i z pozoru mniej ważne publikacje. Na pewno powinniśmy publikować tak, aby naszą pracę zobaczyło międzynarodowe środowisko naukowe. Jeżeli nie będziemy funkcjonowali w międzynarodowym obiegu informacji, przestaniemy istnieć jako naukowcy. Należy jednak pomóc dobrym polskim czasopismom, również wydawanym w języku narodowym, w procesie wejścia do baz międzynarodowych, a w czasie tego procesu docenić ich jakość.

Mówi się, że obecna kategoryzacja jest niemiarodajna?

Dlaczego? Ewaluatorzy nie są miarodajni? Problemy z informatyzacją polegają tylko na szybkości, na dostosowaniu programu do użytkownika. Ale proces, który ocenia ponad tysiąc jednostek, bazujący głównie na tym, co wpisze sama jednostka, nie jest dobry. Jest obarczony błędami, które ewaluatorzy muszą żmudnie wyłapywać. Jednocześnie oceniane jest wiele kryteriów, np. sprawdzenia wymagają dziesiątki tysięcy faktur dowodzących efektów komercjalizacji. Chcemy w przyszłości zrobić to trochę inaczej. Automatyczna ocena będzie dotyczyła dorobku indywidualnych badaczy, który będzie się składał na dorobek instytucji w danej dziedzinie i dyscyplinie. Każdemu badaczowi chcemy przypisać indywidualny, międzynarodowy identyfikator ORCID. Jest on powszechnie akceptowany na świecie, a w niektórych krajach obowiązkowy. Pozwala on precyzyjnie zidentyfikować badacza i jego dorobek, a także przypisać go do właściwej instytucji naukowej.

Ministerstwo chce zobligować naukowców do założenia kont ORCID?

Właściwie namówić. Założenie konta zajmuje pięć minut, a daje to wiele korzyści.

Na przykład?

Każda publikacja, która ma numer DOI, jest przypisywana automatycznie do autora…

Numer DOI to…

Międzynarodowy numer, który określa publikację. Mamy zatem unikatowo określonego badacza i podobnie – publikację. W tej sytuacji łatwo zarządzać danymi na temat własnego dorobku, ale też łatwo ocenić, co kto robi, sprawdzić dorobek instytucji, tworząc raport z dorobku jej pracowników. A tu już widzimy wyraźne korzyści dla procesu ewaluacji. Poza tym nie będą występowały błędy np. dotyczące afiliacji, które m.in. są odpowiedzialne za słabszą pozycję naszych uczelni na arenie międzynarodowej.

Gdyby wszyscy naukowcy założyli takie konta, to czy można je będzie wykorzystać już w najbliższej ewaluacji?

Około dwadzieścia tysięcy polskich naukowców ma już takie konta. Zapewne są to ci najaktywniejsi. To idzie jak burza, bo jest wygodne nie tylko dla naukowca, który ma zebrane informacje o swoim dorobku w jednym miejscu, co więcej, są one aktualizowane automatycznie dzięki „kooperacji” numerów DOI i ORCID. Jeżeli badacz publikuje i podaje swój numer ORCID, to publikacja automatycznie jest przypisywana do jego dorobku; jeśli zdobywa grant i podaje w ankiecie swój numer, to ten grant pojawia się w zestawieniu jego dorobku. Do tej pory w wielu jednostkach przy ewaluacji zmorą naukowców było to, że musieli wpisywać ręcznie swój dorobek. Gdyby mieli konta ORCID, nie byłoby tego problemu.

Musimy korzystać właśnie z ORCID?

To jedyny taki system na poziomie światowym. Chyba nie ma sensu tworzyć czegoś własnego. Jeżeli zaczniemy używać ORCID, zlikwidujemy problem ręcznego tworzenia swojego portfolio. A jeżeli każdy pracownik ma swoje portfolio, to zrobienie zestawienia dla całej uczelni – analiza kto, ile i gdzie publikuje, jaki ma wkład do dorobku uczelni – może być robiona on-line niemal automatycznie. To narzędzie bardzo interesujące dla rektorów czy dziekanów do oceny tego, co się dzieje w ich jednostce.

Niektóre uczelnie w podobnym celu zachęcały swoich pracowników do zakładania kont na Google Scholar.

To znacznie mniej precyzyjne narzędzie. Ono przyjmuje za publikację dowolną rzecz. Tymczasem w ORCID mamy przypisanie do DOI, który staje się powszechnym standardem.

Czy polskie czasopisma stosują ten numer do oznaczania artykułów?

Każda publikacja powinna mieć taki numer. Sądzę, że czasopisma, które traktują poważnie swoją misję naukową, stosują DOI.

Czy publikacje w języku polskim też mogą być tak oznaczone?

Oczywiście. Humaniści obawiają się, że międzynarodowe bazy danych wykluczają ich z powodu stosowania w publikacjach języka narodowego czy regionalnej tematyki. To fałszywe mniemanie. Po pierwsze języki narodowe także funkcjonują w obiegu międzynarodowym, tzn. można wejść do baz Scopus czy Web of Science publikując w językach narodowych, innych niż kongresowe, trzeba jednak uwzględnić międzynarodowe standardy publikowania, bazę czasopisma, czyli oznaczenia DOI i metadane o artykule w języku informatycznym rozumianym przez wszystkich, abstrakt po angielsku i słowa kluczowe po angielsku. A to można zrobić wszędzie. Przykładem z mojej dziedziny jest „Kardiologia Polska”, która przez lata była typowym czasopismem polskim, z czasem wprowadzono abstrakty po angielsku, potem czasopismo było publikowane dwujęzycznie – i po polsku, i po angielsku – i dzięki temu była dostępna zarówno dla polskich lekarzy, którzy wówczas jeszcze nie byli biegli w języku angielskim, ale także dla czytelników zagranicznych, którzy chcieli wiedzieć, co się dzieje w polskiej kardiologii. To jest kierunek, który powinniśmy przyjąć. Jeżeli ktoś ma coś ważnego do powiedzenia w nauce, to powinien to zrobić w takim języku, który będzie zrozumiały dla wszystkich na świecie.

Wyobraża pan sobie, że do ewaluacji w 2021 r. przystąpimy z użyciem systemu ORCID?

Zakładam, że to jest realny scenariusz.

Jak państwo zachęcą te osiemdziesiąt tysięcy naukowców polskich, którzy jeszcze nie mają takiego konta? Ewaluacja będzie dotyczyła lat 2017-2020.

Jeżeli się założy konto, to także publikacje wcześniejsze zostaną nam przypisane. Niczego nie tracimy, o ile publikowaliśmy w czasopismach, które oznaczają swoje artykuły numerami DOI. Ideą przyszłej ewaluacji nauki jest to, że podstawowym źródłem informacji o dokonaniach naukowych jest badacz, a nie jednostka. To uczony, przypisany do dziedziny i dyscypliny, wkłada swój dorobek do jednostki naukowej. Ewaluując w dziedzinach i dyscyplinach całe uniwersytety, musimy patrzeć na dorobek poszczególnych osób przypisany do dziedzin i dyscyplin. Dlatego numer identyfikacyjny badacza jest potrzebny.

Co się stanie z publikacjami w czasopismach, które nie nadają artykułom numeru DOI?

Jeżeli jest takie czasopismo, które nadal nie nadaje takiego numeru i publikowane w nim artykuły nie są identyfikowalne, to znaczy, że sposób jego redakcji jest tak zły, że właściwie nie wiadomo, co z nimi zrobić.

Skąd się bierze numer DOI?

Istnieje międzynarodowa organizacja, która identyfikuje publikacje. Za tym numerem kryje się typ czasopisma, tytuł, wydawca i konkretny artykuł.

To organizacja biznesowa czy non profit?

Non profit. Oczywiście nadanie numeru kosztuje jakieś grosze, ale są to kwoty pomijalne w czasopismach naukowych. Nawet gdyby to była złotówka za artykuł, to są to sumy nieistotne.

A ORCID?

Jest bezpłatny dla badaczy. Oczywiście, gdybyśmy chcieli przez ORCID uzyskać dostęp do wszystkich międzynarodowych baz danych, to uczelnia czy ministerstwo musiałyby podpisać umowę i zapłacić za to. Ale samo założenie konta i korzystanie z identyfikatora, ze wszystkimi jego zaletami, jest bezpłatne.

Jak będą funkcjonowały czasopisma naukowe w przyszłej ewaluacji? Przecież publikacje będą w niej uwzględnianie.

Na pewno chcemy oprzeć tę ewaluację na wymiernych efektach, chcemy ją trochę uprościć…

Obecnie są cztery kryteria oceny.

Mieści się w nich jednak bardzo wiele szczegółowych danych, a wiele z nich ma pomijalny wpływ na końcową ocenę. Np. przychody zewnętrzne to są dziesiątki tysięcy dokumentów. Chcemy bazować na tym, co jest efektem badań. Może to być albo publikacja, albo patent, który jest swego rodzaju efektem badań wdrożeniowych. To ma czysto parametryczny charakter. Oceniamy naukę w postaci efektów zainwestowanych w badania pieniędzy. To łatwo zweryfikować i zrobić automatycznie dzięki systemowi ORCID.

Ministerstwo będzie musiało zapłacić za dostęp do tych danych?

Zapewne tak, ale na pewno nie chodzi o kwoty, jakie płacimy za Wirtualną Biblioteką Nauki.

Co z czasopismami z listy B?

Działamy wspólnie z głównymi operatorami baz międzynarodowych, aby ułatwić polskim czasopismom wejście do tych baz. Najważniejsi z nich obiecali pomoc w tej kwestii.

Zatem musimy zachęcić te redakcje i wydawców, których nie ma np. w Scopusie, żeby skorzystały z tej możliwości.

Oczywiście, ale to do nich samych należy inicjatywa. Warto z tej możliwości skorzystać, aby poznać swoje szanse, gdyż czasopismo, które po zgłoszeniu się odpadnie z przyczyn formalnych, będzie miało dwuletnią karencję na ponowne aplikowanie na listę. Polska szybka ścieżka do baz międzynarodowych polega m.in. na tym, że pracownicy tych organizacji mogą sami sprawdzić, czy czasopismo ma szansę wejścia do bazy, i wskazać, co należy zrobić, by taką szansę miało. Tych wymogów formalnych nie jest dużo.

A co, jeśli te wymogi spełnią wszystkie polskie czasopisma?

Chyba nie ma na to szansy. W Scopusie jest ponad 20 tysięcy czasopism z całego świata. Trudno sobie wyobrazić wejście wszystkich polskich czasopism do tej bazy. Są przecież także wymogi merytoryczne. Niewątpliwie są jednak takie czasopisma z listy B, które mają szansę wejść do Scopusa. Chcemy im w tym pomóc.

Badacze chcieliby już wiedzieć, w których czasopismach warto publikować, by nich dorobek liczył się do przyszłej ewaluacji. Czy możemy im to powiedzieć?

Odpowiemy na to pytanie w bardzo krótkim czasie.

Znam przypadek, gdy pewien profesor nauk technicznych dał artykuł do czasopisma, które miało na ministerialnej liście 30 punktów. Zanim tekst się ukazał, czasopism zdjęto z listy, ale tylko na kilka miesięcy. Nie dostał żadnego punktu. Po ewaluacji czasopismo znów wróciło na listę ministerialną. Te listy się u nas zmieniają dość często.

Zamierzamy to naprawić. Jedną z sugestii jest właśnie oparcie oceny na międzynarodowych listach. Do Scopusa czy Web of Science wchodzi się po ocenie peer review. Dostosowanie się do standardów międzynarodowych już upoważnia nas do przyznania jakichś punktów. Nie wylejemy dziecka z kąpielą. Szczegółowe rozwiązanie poznamy wkrótce. Gdybyśmy wzięli skalę stupunktową, to np. „Nature” będzie miało 100 punktów, a najniżej punktowane polskie czasopismo – 10. Na pewno powinniśmy coś zrobić, by polskie czasopisma do tych baz weszły.

Na czym będą polegały zachęty?

Chcemy wesprzeć polskie czasopisma, aby jak najwięcej z nich mogło zaprezentować międzynarodowemu gremium wyniki badań. Przygotowywany jest program ministra nauki i szkolnictwa wyższego „Pakiet dla Czasopism”. To fundusze na przystosowanie się do wejścia do baz międzynarodowych, które będą dostępne już od przyszłego roku. Niebawem powstanie specjalna ścieżka finansowania takich przedsięwzięć. Czasopisma, które istnieją, czyli regularnie publikują, spełniają dobre standardy publikacyjne, mają autorów nie tylko z jednej jednostki naukowej oraz plan, w jaki sposób dostać się do międzynarodowych baz, dostaną z ministerstwa na drodze konkursowej środki na sfinansowanie tego procesu i pakiet techniczny – system wydawniczy, system antyplagiatowy… Zasady tego programu są właśnie opracowywane przez ministerialny zespół ds. czasopism naukowych i wkrótce znane będą kryteria szczegółowe.

Zasady ewaluacji zostaną ogłoszone po niemal roku trwania okresu, który będzie oceniany. To nie za późno?

Znacznie szybciej, niż to miało miejsce w poprzednich parametryzacjach.

Ile polskich czasopism znajdzie się na przyszłych listach?

Ideałem byłaby jedna lista czasopism uwzględnianych w ocenie dorobku naukowego. Zamierzamy stworzyć taką listę, opartą na największych, uznanych bazach międzynarodowych. Na naszej liście uwzględnimy dorobek nauk humanistycznych i społecznych, ale znajdzie się też na niej miejsce dla najlepszych czasopism z listy B. Czym się różni lista A od B? Jakością publikacji. Nie przeceniałbym roli listy B w obecnej ewaluacji. Pamiętajmy, że pod uwagę są brane najlepsze publikacje. Rezygnujemy całkowicie z ERIHA. Również w przyszłej ewaluacji chcielibyśmy ograniczyć liczbę publikacji jednego badacza.

Do ilu?

Do kilku.

Pięć artykułów razy sto tysięcy naukowców daje nam pół miliona artykułów, czyli tyle, ile w obecnej parametryzacji.

Ale do tej pory jedna naukowa gwiazda mogła wyprodukować mnóstwo dobrych artykułów, a reszta pracowników jednostki naukowej nic, a i tak jednostka mogła uzyskać wysoką ocenę. Chodzi nam o ograniczenie liczby artykułów jednego autora, choć z pewnością najlepsi będą nadal mieli wpływ na ocenę dyscypliny w uczelni, choćby dlatego, że to oni zwykle uzyskują granty, które też liczą się w ocenie.

Rozmawiał Piotr Kieraciński