Nieustanna zmiana

Leszek Szaruga

Przeczytałem na łamach „Polska. The Times” fragment książki Kevina Kelly’ego zatytułowanej Nieuniknione , a poświęconej problemom zmian technologicznych, które właśnie w nieunikniony sposób przekształcić mają naszą cywilizację. Wprowadzająca do tekstu zajawka brzmi rewolucyjnie: „Wirtualna rzeczywistość staje się realna”. Ale ponieważ nie po raz pierwszy w życiu jest mi dane zetknąć się z zapowiedziami przeobrażeń, które mają całkowicie odmienić nasze życie, podchodzę do tych rewelacji z pewnym niepozbawionym sceptycyzmu dystansem. Tym bardziej że jakoś od początku nie wydawało mi się, by to, co określa się mianem rzeczywistości wirtualnej, nie było zjawiskiem realnym. Także i podnoszona przez autora kwestia dotycząca nieustannej zmiany, jakiej poddawane jest nasze życie, także nie budzi we mnie ani zdziwienia, ani zachwytu. Tak było przecież zawsze. Od zawsze powstawały światy wirtualne tworzone przez rozmaitych artystów, od zawsze też nasze życie podlega nieustannej zmianie. Problemem jest natomiast kwestia nasilenia tych zmian i szybkości, z jaką one zachodzą. Technologia, oczywiście, procesy te przyspiesza, czego wszak doświadczamy w ciągu ostatnich dwóch stuleci i nie powinno to już być przedmiotem specjalnego zdziwienia.

To są „odkrycia” rzędu tych, które obwoływano niezwykłymi jakieś ćwierć wieku temu, gdy powtarzano jako nowinę słowa Eklezjasty, że „wszystko już było”. No tak, wszystko już było, ale nie było dotąd i nie będzie później tej konkretnej osoby, która na swój sposób odbiera i rozumie świat. I gdy tłumaczono mi, że nie ma centrum i wyjaśniano mi to wskazując na globusie rozmaite punkty, by zademonstrować, że mają one dokładnie ten sam status, nie przeczyłem temu, lecz skromnie zauważałem, że istnieje wszak owo centrum kuli ziemskiej – w środku, nie na powierzchni. Ot, takie sobie gry i zabawy współczesności, choćby nawet miano ją określać jako płynną ponowoczesność. Płynna czy nie płynna, ludzie muszą jeść, pić, a zatem odżywiać się, choćby miało się to odbywać za sprawą przetwarzania energii słonecznej za pośrednictwem jakichś wszczepianych człowiekowi gadżetów. To w tych zmianach jest niezmienne – człowiek mianowicie, nawet wtedy, gdy zostanie unicestwiony przez stworzoną przez siebie sztuczną inteligencję. W gruncie rzeczy sam Trocki nie wymyślił nic nowego, gdy mówił o permanentnej rewolucji – odbywa się bez przerwy, choć niekoniecznie musi to oznaczać rozlewy krwi; nieustanna zmiana jest naszym – ludzi, planet, kosmosu – losem. Raz odbywa się w sposób ewolucyjny, kiedy indziej skokowy, ale trwa stale. Ba, zmienia się nasza tożsamość, tak pojedynczych osób, jak narodów czy ludzkości. Co nie znaczy, że wciąż nie pozostajemy sobą.

Spokojniej z tym wszystkim, nie dajmy się zwariować. Ja w każdym razie nie zamierzam. Ale to nie znaczy, iż nie jestem ciekaw tego, co się dzieje, byle mi czegoś oczywistego nie sprzedawano jako rewelacji. Oczywiście, nowość może budzić lęk. Pisze o tym Kelly: „Kiedy zostaniemy skonfrontowani z naporem rewolucyjnych technologii, naszym odruchem może być reakcja obronna. Pierwsze co przychodzi na myśl, to powstrzymać, zakazać, zabronić, a co najmniej utrudnić korzystanie z nich. (…) Zakazywanie tego, co jest nieuniknione, najczęściej obraca się przeciw zabraniającym. W najlepszym razie zakazy obowiązują przez pewien czas, a w ostatecznym rachunku przynoszą efekt odwrotny od zamierzonego”. Cóż, co racja, to racja, nie ma się o co sprzeczać. Zawsze przy takich okazjach przypomina mi się ruch niszczycieli maszyn w dziewiętnastowiecznej Anglii: robotnicy w ten sposób usiłowali powstrzymać proces uprzemysłowienia, argumentując, iż maszyny produkują rzesze bezrobotnych, których ze względu na mechaniczną wysoką wydajność zwalnia się z pracy. Protesty tyleż uzasadnione, ile nieskuteczne. Podobnie z globalizacją – owszem, jest niebezpieczna, ale powstrzymać jej nie sposób. Kwestia nie w tym, jak ją powstrzymać, lecz w tym, jak z nią żyć.

Mamy skłonność do uznawania tego, co zastane, jako danego na zawsze, a zmiana, zwłaszcza skokowa, budzi obawy. Tłumaczę studentom, że żyjemy zawsze w środku procesu. Świat się zmieniał przed nami, za naszego życia zmienia się nadal i będzie się zmieniał po tego życia zakończeniu. Ktoś, dla kogo doświadczenie życia jest oczywistością, rzadko myśli o nim tak, jak wnuk, dla którego jest ono historią. O jej przebiegu na ogół myśli on inaczej niż ten, kto w niej uczestniczył. Gdy słucham lub czytam opowieści o tym, co wydarzyło się w Polsce w marcu 1968 roku – niebawem będziemy mieli okazję obchodzenia okrągłej pięćdziesiątej rocznicy tego buntu studentów – wówczas mam zamiar od razu opatrzyć te, różne zresztą, opowieści licznymi przypisami. Ale zdaję sobie sprawę, że przetwarzanie historii to żywioł, którego nie da się powstrzymać. Następcy będą oglądać naszą rzeczywistość zupełnie inaczej niż my. Być może dlatego, że dla nich stanie się ona rzeczywistością wirtualną.