Filozofia wszystkiego

Zbigniew Drozdowicz

W odległych czasach, gdy pojawili się pierwsi filozofowie, wielu z nich wypowiadało się na każdy temat, który wydawał się im wart zainteresowania. Wprawdzie dosyć szybko się okazało, że to, co jedni głosili, inni podawali w wątpliwość, jednak nie zniechęcało to kolejnych pokoleń filozofów do wypowiadania się w taki sposób, jakby znali się na wszystkim, oraz używania i nadużywania takich wyrażeń jak: zawsze, wszędzie, każdy itp. Miało to wprawdzie swoje uzasadnienie w przeszłości (bo przecież obszar niewiedzy był duży, a zapotrzebowanie na nią jeszcze większe), ale raczej nie ma go obecnie (bo nawet filozofowi wypada się na czymś gruntownie znać). Problem nie polega jedynie na tym, że dzisiejsi filozofie wypowiadają się niejednokrotnie tak, jakby byli specjalistami od wszystkiego, lecz także na tym, że ci, którzy nie są filozofami, wypowiadają się tak, jakby byli filozofami, a określenia „filozofia” używa się jako słowa-klucza, które pasuje do wszystkiego.

Skądś się to oczywiście wzięło. Skłonny jestem twierdzić, że spory udział w tym mieli i mają sami filozofowie. Rzecz jasna nie wszyscy. Jednak wskazanie tych, którzy w największym stopniu się do tego przyczynili i przyczyniają, nie jest ani łatwe, ani bezdyskusyjne. Wiele bowiem zależy nie tylko od tego, co faktycznie filozofowie mieli i mają na swoim sumieniu, ale także od sposobu oceny ich dokonań. Jak głębokie mogą występować różnice pokazuje chociażby ocena ich osiągnięć w okresie Oświecenia. Według jednych epoka ta była czymś najlepszym ze wszystkiego, co się mogło ludzkości przydarzyć (zainteresowanym polecam chociażby lekturę pism liberałów). Natomiast według innych wręcz przeciwnie: nigdy wcześniej nie pojawiło się tylu szkodników w filozofii (i nie tylko w niej), co w tamtym okresie, a to, z czym mamy dzisiaj do czynienia w kulturze zachodniej, stanowi jedynie potwierdzenie i uwyraźnienie ich szkodliwej działalności (zainteresowanych odsyłam do lektury dzieł komunitarian).

Nie będę nawet próbował odpowiedzieć na pytanie, którzy z nich mają lub mogą mieć poważniejsze racje. Chciałbym natomiast krótko przedstawić swój punkt widzenia na to, co pojawiło się wówczas w filozofii francuskiej oraz w kulturze oświeceniowej krajów, na które ta pierwsza odcisnęła swoje wyraźne piętno (należała do nich m.in. Polska). Krótko rzecz ujmując, pojawiła się wówczas grupa filozofów, którzy chętnie i często wypowiadali się na różne tematy, i to w taki sposób, jakby się znali na każdym z nich. Przykładem może być Voltaire – jego dzieła zebrane liczą ponad pięćdziesiąt tomów i podejmowanych jest w nich tak wiele różnych kwestii, że trudno powiedzieć, by coś istotnego zostało pominięte. Lista filozofów „od wszystkiego” jest oczywiście znacznie dłuższa. Moim zdaniem przyczynili się oni w znacznym stopniu do tego, że w potocznych wyobrażeniach funkcjonuje obraz filozofa jako kogoś, kto bez żadnych zahamowani wypowiada się na każdy temat, ale w gruncie rzeczy nie zna się na niczym. W jakiejś mierze to przez nich do występowania w roli filozofów pretendują dzisiaj także ci, którzy wprawdzie mówią jak filozofowie (operując m.in. uogólnieniami i ogólnikami), ale nie mają w gruncie rzeczy ani filozoficznego przygotowania, ani nawet rozeznania, czym faktycznie była wysokich lotów filozofia. Można się o tym przekonać, słuchając chociażby różnego rodzaju „filozofów” medialnych. Zapewne nie do końca jest tak, że to, czego nie pokazuje się w telewizji, nie zasługuje na szerszą uwagę. Jednak niewiele warte byłoby to, co się w niej pokazuje, bez takich „dyżurnych ekspertów”, dla których żaden problem nie wydaje się zbyt trudny do rozwiązania i objaśnienia. Nie bez znaczenia są przy tym akademickie stopnie i tytuły (uwiarygadniają one ich wypowiedzi). Natomiast mniejsze znaczenie ma to, że nie sytuują się one w dyscyplinie „filozofia”; dla niejednego z tych „filozofów” (w cudzysłowie i bez cudzysłowu) jest to dzisiaj tak pojemna dyscyplina, że wielu z nich może się czuć w niej dobrze, a jej nazwa pasuje nawet do reklamy samochodu marki Mazda (jednak zastanawia mnie i intryguje, co się kryje za określeniem: „filozofia mazdy”).

Pojawiają się dzisiaj głosy krytyczne pod adresem tej i innych dyscyplin humanistycznych. W gronie krytyków nie brakuje oczywiście filozofów. I dobrze. Gorzej, że najgłośniej mówiący o kryzysie humanistyki nie zawsze sami mogą się wykazać znaczącymi osiągnięciami w tej dziedzinie; a przecież wydaje się rzeczą bezdyskusyjną to, że aby innych krytykować, trzeba mieć nie tylko wyostrzony zmysł krytycyzmu i pewną odwagę osobistą, lecz także osiągnięcia, które uprawniają do krytyki. Nie oznacza to jednak bagatelizowania znaczenia owego zmysłu krytycznego i owej odwagi. Przeciwnie, jestem przekonany, że jednym z pożytków bycia profesjonalnym filozofem może być przyczynianie się do ich rozwijania. Przyznam, że byłem podbudowany tym, że jeden z takich profesjonalnych filozofów (i wysokiej rangi urzędnik MNiSW) miał odwagę jasno powiedzieć, co jest faktycznie zapisane w naszej konstytucji, stawiając tym samym pod znakiem zapytania swoją dalszą karierę urzędniczą i polityczną.

Na koniec jeszcze dwie nieco bardziej optymistyczne uwagi o współczesnych filozofach i współczesnej filozofii. Pierwsza związana jest z prowadzeniem przeze mnie od wielu lat zajęć dydaktycznych na tym kierunku uniwersyteckiego kształcenia. Niemal co roku spotykam tu studentów, którzy wyróżniają się tym, co Edmund Husserl łączył z nastawieniem na dociekanie „istoty rzeczy”. Jest ich relatywnie niewielu. Jednak w moim przekonaniu dużego formatu filozofia nie jest ofertą dla wielu i nie może być uprawiana przez wielu. Druga uwaga związana jest z uczestnictwem w wymianie i konfrontacji poglądów, która ma miejsce na różnego rodzaju konferencjach naukowych. Jeśli powiedziałbym, że wszyscy ich uczestnicy mówili „całkiem do rzeczy”, a przynajmniej „na temat”, to zapewne spotkałbym się z głębokim niedowierzaniem (przecież o to niełatwo nawet największym filozofom). Wartość takich spotkań nie polega jednak na tym, że od każdego z ich uczestników można wymagać, aby mówił „do rzeczy” i „na temat”, lecz na tym, że częściej niż na innego typu spotkaniach pojawiają się autentyczni pasjonaci drążenia filozoficznych problemów i niekiedy nawet udaje się im albo coś sensownego ustalić, albo przynajmniej powiedzieć coś takiego, co skłania do poszukiwania czegoś sensownego. Zwykle na tego typu spotkaniach moderatorzy domagają się konkluzji. Zatem konkluzja: w filozofii – podobnie zresztą jak w innych dyscyplinach – trzeba się nieustannie czegoś uczyć i nie ośmieszać ani siebie, ani też filozofii, wypowiadając się w taki sposób, jakbyśmy się już wszystkiego nauczyli.