Atlas kulturowego dziedzictwa

Mariusz Karwowski

Znajdowano je w całej Polsce, ale kryły się pod różnymi nazwami. Na Mazowszu, gdzieniegdzie na Lubelszczyźnie czy na Pomorzu, mówiono o „strzałkach”. Mając to samo na myśli, na Podlasiu używano określenia „paluszki”, a wobec ich możliwości nawet „boże palce”, bo też wyglądem do złudzenia je przypominały. Z kolei na Dolnym Śląsku, Kujawach czy Wielkopolsce odwoływano się do ich genezy, stąd najczęściej były to „piorunowe kamienie”. Już sam wachlarz określeń – występowały też jako „prątki”, „krzesiwa” i „piorunowe kule” – wskazuje, że nie mogły to być zwyczajne kamienie. Wierzono, że tkwi w nich magiczna moc. Utartym z nich proszkiem leczono rany i choroby, zwłaszcza oczu, uśmierzano ból, odczyniano uroki, a połykane bądź wkładane do niemowlęcej kołyski miały służyć za ochronę przed uderzeniem pioruna. Nic dziwnego, że belemnity obdarzano niezwykłym kultem.

Tradycja i nowoczesność

Nie bez kozery więc, mimo że tak naprawdę są zwykłymi skamielinami mięczaków, w atlasie zaklasyfikowano je do kultury duchowej. Jej przejawów pośród ponad 13 tysięcy znajdujących się w nim rekordów jest bez liku. To m.in. przekonanie o wężu wypijającym mleko krowom czy o diabelskim charakterze kozy, wątek folklorystyczny o powstaniu świni oraz wierzenie o przebywaniu złego ducha w wierzbie. Ale, choć stanowią ważną część wiejskiego życia, nie ich jest tu najwięcej. Prym dzierżą obiekty kultury materialnej – wyplatana koszałka, przęślica do kołowrotka, chamełka, dach przyczółkowy kryty dranicami – których udział w całym zbiorze przekracza 90%. Jest jeszcze kilkaset elementów kultury społecznej, np. reliktowy zwyczaj tłuczenia naczyń, wróżby o śmierci z zachowania się sowy, kury lub kreta czy darcie pierza, tu i ówdzie zwane wieczornicą, gdzie indziej wyskubkiem, a w jeszcze innym regionie tłoką bądź piórnicą. W coraz bardziej stechnicyzowanej rzeczywistości takich tradycji, których już się nie kultywuje, nazw, które niewielu cokolwiek mówią, przedmiotów, które nie wiadomo do czego służyły, jest więcej. Aby ocalić je od zapomnienia, postanowiono pożenić te dwa światy i zbiory Polskiego Atlasu Etnograficznego umieścić w wirtualnej przestrzeni (www.pae.us.edu.pl).

– Do tej pory udostępnialiśmy je jedynie na miejscu, w Cieszynie, gdzie trafiły z Wrocławia, ocalone dzięki akcji ratunkowej zorganizowanej przez prof. Zygmunta Kłodnickiego podczas pamiętnej powodzi w 1997 roku. Większość osób, które przyjeżdżają do nas, by skorzystać z tych cennych źródeł, znajduje to, czego szuka. Nie ma się czemu dziwić, wszak to największe archiwum etnologiczne w Polsce ze zbiorami pozyskiwanymi w sposób systematyczny. Teraz otwieramy je dla szerszego grona odbiorców – informuje z satysfakcją dr Agnieszka Pieńczak z Wydziału Etnologii i Nauk o Edukacji Uniwersytetu Śląskiego.

Nie jest to zadanie łatwe. PAE to jeden z najdłużej trwających tego typu projektów po II wojnie światowej. Badania terenowe, uwzględniające wszelkie możliwe aspekty kultury i to, jak ona wygląda w różnych regionach, zaczęto w drugiej połowie lat 40. ubiegłego wieku i prowadzono przez kolejnych pięć dekad. W efekcie zgromadzono kilkadziesiąt metrów bieżących materiałów, które ważą, bagatela, ponad 800 kilogramów. Zinwentaryzowanie tej olbrzymiej kopalni wiedzy wydawało się wyzwaniem ponad miarę. Rękawicę podjęto przed trzema laty, wraz z rozpoczęciem wartego blisko 600 tys. zł projektu finansowanego przez Ministerstwo Nauki i Szkolnictwa Wyższego.

– To długofalowe działanie z uwagi na objętość zbioru. Trudno w tej chwili oszacować, ile materiałów mieści w sobie archiwum atlasowe. Nie wszystkie uda nam się szybko zdigitalizować. Część z nich, zwłaszcza tych z początkowego okresu tworzenia atlasu, jest bardzo zniszczonych i musi być poddana zabiegom konserwatorskim. Karty są poszarpane, podziurawione, pożółkłe, z pewnością nie bez wpływu na ich obecny stan pozostało wieloletnie ich udostępnianie – przyznaje dr Pieńczak.

Etnografowie w terenie

Na razie w cyfrowym archiwum PAE znajduje się 13 146 obiektów. W wersji analogowej pogrupowane są na półkach w kilkanaście sekcji tematycznych: Hodowla i rolnictwo; Rolnictwo, hodowla i budynki gospodarcze; Budownictwo; Transport i komunikacja lądowa; Ludowa kultura materialna. Zagadnienia wybrane; Zwyczaje, obrzędy i wierzenia urodzinowe; Zwyczaje, obrzędy i wierzenia pogrzebowe; Zwyczaje i obrzędy weselne; Demony, półdemony i istoty nadprzyrodzone w opowiadaniach i wierzeniach; Wiedza i wierzenia ludowe; Pomoc sąsiedzka, zwana tłoką. Przy tworzeniu wersji elektronicznej możliwe było dodatkowo otagowanie zgromadzonych materiałów, a więc przypisanie im słów kluczowych, co znacznie ułatwia poruszanie się po tak imponującym zbiorze. Jego rdzeń stanowi 3600 kwestionariuszy uzupełnionych o ankiety, które początkowo wysyłano do sołtysów, księży, ale w praktyce część z nich nie wracała, a inne zostały niepoprawnie wypełnione. Stwierdzono więc, że bardziej miarodajne wyniki da wydelegowanie w teren przeszkolonych etnografów. Czasem, jak wspomina dr Pieńczak, żeby skruszyć mur i zyskać przychylność miejscowych, należało wykazać się iście psychologicznymi zdolnościami.

– Zauważyłam, że nieufność jest tym większa, im zamożniejszy dom się odwiedza. Jeśli wchodziłam do biedniejszego gospodarstwa, to zawsze starano się pomóc, czy to oferując nocleg, czy zapraszając na obiad – opowiada o kulisach swoich prac w terenie.

Teraz, gdy badania już dawno zakończone, trwa opracowywanie zebranego materiału. Oprócz kwestionariuszy i ankiet w cieszyńskim archiwum znajdują się także kwerendy muzealne oraz kolekcja około 13 tysięcy czarno-białych pozytywów fotograficznych na kartach inwentarzowych, obrazujących budynki mieszkalne i gospodarcze, narzędzia rolnicze i pasterskie, środki lokomocji, elementy wnętrz i ubioru, rzemiosło. Najstarsze fotografie zrobiono w latach 50. ubiegłego wieku, ale gros z nich wykonano w następnej dekadzie. Na tej podstawie – jak przystało na atlas – zaczęto tworzyć mapy służące przestrzennemu ujęciu omawianych zjawisk. Powstało ich ponad tysiąc, a opublikowano prawie osiemset. I doprawdy trudno orzec, która z tych form – słowna czy graficzna – bardziej wymownie ukazuje kulturowy krajobraz polskiej wsi, a w zasadzie powolny jego zanik.

– Badaniami objęto w sumie blisko 350 wsi w całej Polsce. Dzięki jednolitym kwestionariuszom dostaliśmy znakomitą bazę porównawczą. Okazało się, że nawet w miejscowościach zlokalizowanych obok siebie odpowiedzi mogą być zróżnicowane. I co ciekawe, zjawiska ogólnopolskie mogą występować w wielu wariantach – podkreśla dr Pieńczak, przywołując choćby zwyczaj kojarzenia par, czyli popularne swatanie, zwane też faktorowaniem lub rajeniem. Odbywało się przeważnie w czwartek lub sobotę, ale lokalnie za najpomyślniejsze do tego dni uznawano też poniedziałek bądź wtorek. Także wachlarz ról, jakie miała spełniać osoba kojarząca, był zróżnicowany w zależności od miejsca badania: od uzyskania wstępnej zgody rodziców panny na małżeństwo i przedstawienia zalet kandydata, przez ustalenie wszelkich spraw majątkowych oraz dotyczących organizacji wesela, aż po pertraktacje majątkowe i łagodzenie sporów w razie zerwania umowy majątkowej.

Czas i przestrzeń

Jeszcze więcej wątków lokalnych występuje w odniesieniu do kobiety ciężarnej. Na północno-wschodnich terenach Polski rozpowszechniony był przesąd, że nie powinna ona ulewać wody, gdy pobiera ją ze studni, bo dziecko będzie się śliniło albo wymiotowało. Wierzono też, że dysponuje siłami magicznymi powodującymi odebranie mleczności krowom, stąd zakazywano jej ich dojenia ani też nie pożyczano mleka bądź naczyń na nie, szczególnie po zachodzie słońca. Przestrzegano ją również przed przygotowywaniem kiszonej kapusty i ogórków. Za niebezpieczne uważano smażenie słoniny – pryśnięta na twarz skwarka objawiała się później u dziecka czerwoną plamą. Nawet spełnianie zachcianek – np. spożywanie tego, na co w danej chwili odczuwa smak – obwarowane było zakazami. W tym wypadku kobieta nie mogła niczego potajemnie zrywać z obcego pola lub ogrodu, aby dziecko nie wyrosło na złodzieja. Przekonanie to w latach 70. XX wieku znane jeszcze było w części Małopolski i Śląska. Aby dziecku nie zaszkodzić, wystrzegano się też m.in. kolebania pustej kołyski, wkładania do niej roślin czy zwierząt (choć w innych miejscach odwrotnie – nakazywano, np. macierzankę, makówki czy kota) lub siadania na niej. To ostatnie groziło bezsennością dziecka.

– Wszystkie aspekty duchowe, społeczne pojawiły się w atlasie dopiero z czasem. Początkowo badania skupiały się na przejawach kultury materialnej, gdyż uznano, że to właśnie ta sfera ulega największym przemianom, co w konsekwencji prowadzi do zaniku jej poszczególnych elementów. Chciano więc je uchwycić w pierwszej kolejności, co w dużym stopniu wiązało się z powojennymi przesiedlaniami z kresów – tłumaczy dr Agnieszka Pieńczak, dodając, że na ziemiach północnych i zachodnich badania były o tyle specyficzne, że obejmowały nie tylko kulturę zastaną, lecz również procesy adaptacyjne ludności napływowej. Zaobserwowanie tego nie byłoby możliwe, gdyby nie zastosowana przy tworzeniu atlasu metoda etnogeograficzna. Pozwala ona na rejestrowanie dynamiki zjawisk kulturowych, dzięki odniesieniu ich nie tylko do przestrzeni, ale także czasu. Powstałe później mapy obrazują więc zarówno zasięg występowania, jak i chronologię badanego zagadnienia. Uzupełnieniem map są wydawane od 1993 roku „Komentarze do Polskiego Atlasu Etnograficznego”.

– Spoglądamy w nich na wieś oczami jej mieszkańców. Stąd pojawiają się zapisy gwarowe, niekiedy błędne, albo gdy sięgają oni pamięcią do lat młodości, określenia typu «za Gierka», «przed wojną». Cennym źródłem wiedzy są też wypowiedzi spontaniczne, w których badacz może zwrócić uwagę na coś, co mówiącemu wydaje się oczywiste, naturalne, a dla innych pozostaje zagadką. Bo ta kultura, wbrew temu, co sami sądzą, mówiąc «przecież wszędzie jest tak samo», nie jest jednolita – zaznacza dr Pieńczak.

Zdarzało się wręcz, że niektóre zjawiska czy przedmioty nie występowały nigdzie indziej poza jednym obszarem. Dla przykładu, tylko w północno-wschodniej Polsce – odrębność tych terenów jest wyraźna w wielu zagadnieniach – popularna była duga bądź ducha, czyli drewniany pałąk znajdujący się nad głową konia, tzw. zaprzęg ruski. Ten rozdźwięk między modernizującymi się, nowoczesnymi regionami zachodnimi a anachronicznym, reliktowym, zacofanym Wschodem widać szczególnie wyraźnie na fotografiach.

Równie cenny, choć z innego powodu, jest zbiór unikatowych na skalę europejską zielników, które dołączone były często do ponad 470 ankiet dotyczących dziko rosnących roślin, zbieractwa i ziołolecznictwa. To one stanowiły zaczątek Polskiego Atlasu Etnograficznego. Zanim trafiły do Internetu, trzeba było solidnie je zabezpieczyć. Degradacja kwaśnego papieru, którego wówczas używano, sprawiła, że w grę nie wchodziło skanowanie, a jedynie zapis wysokiej jakości aparatem cyfrowym. Biorąc pod uwagę czas zbierania zielników – na przełomie lat 40. i 50. – to materiały jedyne w swoim rodzaju. Wypełniający podawali m.in. nazwę rośliny, określali miejsce, w którym ją zrywano (las, pole, łąka), czas zbioru (np. przednówek) oraz – co z dzisiejszej perspektywy powrotu do dawnych smaków, receptur, składników najistotniejsze – jakie potrawy z niej przygotowywano, jak ją przechowywano i czy robiono z niej zapasy na zimę. I tak np. z ankiety wypełnionej w Haliczanach koło Chełma wiadomo, że ze świniuchy, którą kobiety zbierały zawsze w okresie wiosennym na polach bardzo silnie nawożonych i gotowały z kaszą jęczmienną, powstawał tzw. włok. W innej, pochodzącej ze wsi Janowicze, przeczytać z kolei można, że zbierana przez dzieci na pastwiskach pod Białymstokiem zajęcza kapusta miała soczyste i kwaskowate listki, które jadano na surowo. Natomiast w okolicach Suchodołów popularne były kamionki, czyli owoce w kształcie jagody, z których wytwarzano soki.

– Polski Atlas Etnograficzny ma charakter dokumentacyjny, ale przez swoją zawartość sam staje się ważnym ogniwem kulturowego dziedzictwa. Zależy nam, by pokazać, a przed niektórymi wręcz odkryć, już nieistniejącą powojenną polską wieś, miejsce, gdzie tkwią nasze korzenie – przekonuje dr Agnieszka Pieńczak, dodając, że opracowywanie całej zgromadzonej wiedzy potrwa znacznie dłużej niż planowane na styczeń przyszłego roku zakończenie digitalizacji zbiorów. W ankietach, kwestionariuszach i na fotografiach wciąż kryje się przecież tyle ciekawych tematów dotyczących choćby ludowej medycyny, obrzędowości weselnej, narodzinowej czy pogrzebowej…