Antyreklama sportu

Piotr Müldner-Nieckowski

Od mniej więcej dziesięciu lat sprawozdawcami sportowymi bywają byli sportowcy, którzy nie mają doświadczenia dziennikarskiego. Może znają się na kulisach sportu z pozycji szatni i treningu, ale to stanowczo za mało, żeby poprowadzić transmisję telewizyjną, a już zupełnie nic nie znaczy w wypadku radiowej.

Ta druga wymaga ogromnej precyzji, znajomości języka polskiego (ale i wielu języków obcych), umiejętności obrazowania, i co najważniejsze: zdolności wyobrażania sobie tego, co na podstawie przekazu wyobrazi sobie słuchacz. Radio to teatr wyobraźni. Rasowych sprawozdawców radiowych obecnie chyba już nie ma. Ostatnim był bodaj Tomasz Zimoch, który co prawda czasem przesadzał w owym obrazowaniu, tworząc metafory tyleż soczyste, ile ciężarne i sążniste, ale który obraził się na Polskie Radio, ponieważ dr Andrzej Duda i partia PiS wygrali wybory.

Dziwne to było, zaskakujące i tak dalece nieadekwatne do popularności redaktora Zimocha, że do dziś wielu jego wielbicieli (a i ja się do nich zaliczałem) nie może mu odejścia z radia darować. Szkoda, bo mógłby być nauczycielem nowych kadr, nie mówiąc już o stracie, którą poniosła cała sportowa Polska, zwłaszcza ta jadąca samochodami akurat wtedy, kiedy idzie jakiś istotny mecz. Wtedy radio jest niezastąpione.

Telewizji też można wiele zarzucić. Nie tylko nie relacjonuje naprawdę ważnych wydarzeń, ale dopuszcza do głosu amatorów, którzy potrafią obrzydzić wszystko. Na szczęście jest komputer, jest sieć światowa i są sposoby, żeby dobre mecze oglądać dzięki systemom przekazu strumieniowego (streaming). Tyle że z obcym językiem komentarza, przeważnie angielskim i za odpowiednią dopłatą. No, ale dobrze, bo dzięki temu można sobie porównać te streamingi z jakością komentarza serwowanego przez telewizje TVP, TVP Sport, Polsat i jego kanały, Canal+. Nie jest z tym dobrze. Trochę ratuje polska wersja Eurosportu, który jednak przestał transmitować interesujące Polaków wydarzenia sportowe, zwłaszcza tenis (z wyjątkiem turniejów wielkoszlemowych), i z własnej woli wypadł z czołówki, przynajmniej u nas.

Różnicę między relacją fachową i amatorską można łatwo zauważyć, porównując audycje sportowe polskie i zagraniczne. Najlepiej wypadają tu kanały anglosaskie, ale i wiele innych, nawet rosyjskie czy na przykład włoski Supertennis. W polskich transmisjach rzuca się w oczy i uszy coraz częstsze przekazywanie funkcji sprawozdawcy telewizyjnym niezawodowcom. Niektórzy biją rekordy niekompetencji językowej. Nie informują o wynikach innych podobnych zdarzeń równoległych. Za dużo mówią, kiedy obraz jest wymowny, a za mało, kiedy nic się nie dzieje. Mówią też o sprawach odległych od bieżącego wydarzenia, powtarzają niesprawdzone plotki, mądrzą się w sprawach medycznych i technicznych, wprowadzając słuchaczy w błąd.

Jest na przykład taka pani Katarzyna N., była tenisistka, która 20 lat temu osiągnęła 47. miejsce w rankingu światowym, ale ewidentnie nie lubi naszej najlepszej tenisistki Agnieszki Radwańskiej, mówi przez nos i niepoprawnie wymawia polskie wyrazy (słynne jej „pięntnaście”), nie zna fleksji („meczy” zamiast „meczów”), bez przerwy powtarza te same utarte slogany (np. o pomaganiu zawodnikowi przez przeciwnika) i nie jest w stanie wprowadzić atmosfery rywalizacji, wręcz ją wyhamowuje. Radwańskiej nie lubił też śp. Bohdan Tomaszewski, wielki znawca i propagator tenisa i lekkoatletyki, który jednak był niedoścignionym mistrzem i potrafił swoją niechęć do tenisistki doskonale ukryć. Wiedzieli o tym tylko znajomi. Pani Kasia nie potrafi.

Fatalnie jest w relacjach z meczów piłki nożnej. Co prawda sprawozdawcy zawodowi są w zasadzie poprawni, ale dodawani im komentatorzy pomocniczy w postaci byłych piłkarzy potrafią wszystko zepsuć. Nie tylko że są jedynie byłymi zręcznymi kopaczami piłki i wcale nie znawcami tego pięknego sportu, ale kaleczą naszą mowę, posługują się prostackim językiem i mają uwagi psychologiczne spod budki z piwem. Z obyczajem zatrudniania nieuczonych sportowców nasze telewizje powinny skończyć. Śp. Gustaw Holoubek powiedział w 2005 r., że w związku z tym nowym obyczajem należy zacząć chodzić na stadion, a nie z puszką piwa w dłoni oglądać zawody z fotela. Kto nigdy nie był na stadionie, ten się nie dowie, co naprawdę traci i jak jest ogłupiany przez byłych skrzydłowych.

Telewizje popełniają jeszcze jeden kardynalny a zupełnie niezrozumiały błąd. Wspomniany Bohdan Tomaszewski przestrzegał sprawozdawców, aby nie antycypowali wyników: „To tylko im się tak wydaje, że w ten sposób zachęcają telewidzów do oglądania, a to nieprawda – oni zniechęcają”. Potwierdzam. Każdy telewidz to potwierdzi. Jeśli w dzienniku telewizyjnym słyszymy, że oto za godzinę nasza młociarka Anita Włodarczyk zdobędzie złoty medal i pobije rekord świata, to widzowi się odechciewa. „Skąd oni wiedzą, że tak będzie?” – pyta w duchu kandydat na kibica, wyłącza telewizor i wychodzi z psem na spacer. I słusznie. Z punktu widzenia psychologii odbioru zachęcanie za pomocą tzw. faktów przewidywanych jest antyreklamą. Jeśli medalu nie będzie, to drugi raz telewidz się na to nie nabierze.

e-mail: lpj@lpj.pl